ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

12 grudnia 2011

O naruszeniu rezerwy, która może przyda się Dziadom



Problem rozwiązał się sam i to za sprawą nieznajomego, który przestał być nieznajomym i stał się dla wszystkich Edwardem. Z trzech wolnych pokojów na górze, jedynek w rozmiarze, dwójek według ekonomii, jeden stał się oazą dla niego i jeszcze rankiem dnia następnego spisano umowę, aby sprawie tej nadać bieg prawny. Edward złożył natychmiastowy wniosek o farbę, tudzież inne malarskie atrybuty, aby mógł, choćby zaraz odnowić i oazę i te dwa pozostałe, zdradzając tym samym niejakie udokumentowane onegdaj kwalifikacje zawodowe. Sprawę rozstrzygnięto najprędzej, jak tylko można było sobie wyobrazić, bo to przecież niedziela i tylko w markecie istniała szansa na stosowny zakup.
Przed mszą, korzystając z wymuszonymi względami religijnej posługi, doktor Koteńko z inżynierem Bekiem wpadli na kawę, co w ich wersji znaczyło ni mniej, ni więcej, jak dostarczenie silnym tym organizmom słusznej dawki alkoholu zawartego w whisky.
- Panie Adamie - wykrzyknął niemal inżynier Bek - otóż i nadszedł kres na nasze finansowe kłopoty, a mówiąc o finansowych, proszę o wybaczenie, odnoszę to do pana gospodarczej aktywności.
Adam podszedł do stolika niedzielnie, pod krawatem, ubranych jegomości. Witając się z mężczyznami serdecznie, zajął miejsce przy nich. Zaraz też Maria, po dyskretnym mrugnięciu okiem, jakie niezauważalnie dla gości Adam uczynił w stronę kelnerki, Maria przyniosła trzy szklaneczki trunku wraz z miseczką kremu o konsystencji puddingu oraz szklaneczką wypełnioną słonymi paluszkami.
- Tak pan sądzi, inżynierze. Rad byłbym usłyszeć uzasadnienie dla tych miłych uszom moim spekulacji.
- Bo pan inwestuje, widzę, z dużym impetem i zaangażowaniem - wtrącił Bek.
- O tak, interes kwitnie. Z każdym dniem prosperuje lepiej - dopowiedział Koteńko.
- Nie da się ukryć, że nie ten biznes rozkręca się nieźle, lecz do pełnego sukcesu daleko.
- Bliżej niż panu się wydaje - zapewnił inżynier i obaj goście kawiarenki wybuchnęli naraz radosnym śmiechem. Wydawało się, że powód tego nadzwyczaj pogodnego nastroju nie tkwił jedynie w lekko, dopiero co nabranym ustami alkoholu, lecz narodził się zanim obaj mężczyźni znaleźli się w lokalu. - Czyżby nie dość dokładnie nadsłuchiwał pan wieści ze świata?
- A to możliwe, bo ostatnio coraz mniej mam czasu na zajmowanie się światem i polityką.
- Całkiem niesłusznie, prawda Koteńko - inżynier klepnął doktora w ramię.
- Bardzo niesłusznie - przytaknął Koteńko.
- Oświećcie mnie panowie - Adam wysączył zawartość szklaneczki.
- Niechże pan słucha. Nasz pan premier zapałał ostatnio nie tylko chęcią dowartościowania naszego pięknego na europejskiej arenie, ale też zadeklarował pomoc potrzebującym. Wie pan, że w imię solidarności z Europą naruszy naszą bankowo-narodową rezerwę? Co pan sądzisz o tym?
- Za dużo by o tym mówić, aby wypowiedzieć własne zdanie.
- Ha, niedostatek śmiałości? My tu w swoim własnym gronie. Sami swoi.
- Ja tu, panie inżynierze, własny biznes ciągnę i nie sądzę, żeby mi było po drodze z polityką, która mnie mierzi - odparł Adam, nieco zniechęcony tematem, w który bezwiednie dał się wciągnąć.
- I to jest błąd, prawda, Koteńko?
- A jakże, błąd. Wiem po sobie. Leczę ludzi, tak? A przecież ta polityka i do mnie z łapskami brudnymi włazi.
- Wiadomo, że przymykanie oczu nie spowoduje, że widzieć przestaniemy - skwitował Adam.
- Ale panowie, miało być wesoło i przyjemnie - żachnął się Bek - a przyjemność tę widzę w tym, że skoro pan premier zapałał niesieniem pomocy potrzebującym, to czemu by miał nam nie pomóc. My to mniejsza, Koteńko, prawda? My już ustawieni na lata, lecz pan? Kredycik pan zaciągnął i pewnie zaczął już spłacać ( a mam na dzieję, że nie w obcej walucie), czy się mylę?
- Jak każdy, inżynierze, jak każdy.
- Wobec tego, pisz pan do Rostkowskiego, że potrzebuje pan wsparcia.
- Co też pan! Wiem, że to żart, lecz jeszcze klucza do niego nie dostałem.
- Pisz pan, że jeśli nie dołoży się do pana kredytu, tedy i ja, i pan Koteńko, i ci wszyscy pana klienci pozostaną wysoce nieusatysfakcjonowani. No niechże pan zrozumie, to nasze miasteczko posiada szkół parę, kościołów kilka, urzędy i ten jeden w swoim rodzaju przybytek kawowo-alkoholowej rozkoszy. I jeśli ten przybytek upadnie, jeśli nie będzie gdzie umknąć w niedzielne południe przed naszymi damami, to czy nie zostanie zachwiana równowaga? Czy przez pana upadek nie splajtuje po kolei całe miasteczko?
Śmiech serdeczny rozległ się po sali.
- Widzi więc pan, panie Adamie, że sprawa jest wagi wręcz państwowej, co ja mówię, kulturowej. Panie Koteńko - Bek zwrócił się teraz do doktora - czy przeczytał pan ten plakat, co go do drzwi wejściowych przytroczono?
- Jakżeby nie, czytałem. "Dziady" mają być wystawione, inżynierze.
- Otóż i to. I czy wyobraża sobie pan, panie Adamie, aby z powodu kryzysu miałby pan odwołać to przedstawienie? "Dziady" bez nas? To się nie godzi.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz