CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

14 sierpnia 2013

CIASTECZKA

Chłopiec z utęsknieniem oczekiwał na powrót dziadka z miasta. Siadał przy stole w dużym pokoju i rozkładał na nim fizyczną mapę Europy. Odnajdywał miasta i linie kolejowe. Przygotował sobie linijkę i nitkę z kłębka babcinych rozmaitości do szycia oraz zeszyt – notesik formatu A5. W zeszycie wpisywał nazwy miast, które czynił etapami podróży. Dajmy na to wpisywał: Warszawa – Bratysława – Wiedeń – Belgrad. To jedna z tras. Korzystając z podziałki znajdującej się w lewym dolnym rogu mapy, zaznaczał długopisem punkty na nitce przedstawiające dwadzieścia, pięćdziesiąt i sto kilometrów. Następnie przykładając nitkę do czarnych linii kolejowych połączeń wyznaczał odległość pomiędzy poszczególnymi głównymi etapami podróży, jak i też mniejszymi miejscowościami znajdującymi się na trasie podróży. W pionowych kolumnach zapisywał szczegółowy rozkład trasy. Pozostawało jeszcze umieścić przy każdej miejscowości czas przyjazdu pociągu oraz minuty przeznaczone na postój pociągu. Czas postoju uzależniony był od wielkości miasta. Czas przejazdu pociągu ustalił na 60 kilometrów na godzinę. W ten sposób uzyskiwał dokładny czas wyjazdu i przyjazdu pociągu do stacji docelowej. Na koniec wybierał kilka miejscowości i odszukiwał w encyklopedii podstawowych informacji, które potem zapisywał w zeszyciku.
Czekanie na dziadka wypełniał między innymi takimi zabawami. Czasami grał w chińczyka z babcią, choć ona była zwykle zajęta przed południem szykując obiad. Biegał też do ogródka, zwłaszcza latem. Zbierał truskawki, maliny i włoszczyznę do obiadu. Kiedy się pobawił, pograł sobie lub wracał z ogródka, czekało na niego gorące kakao, jajecznica z dwóch jajek na maśle i kromka chleba. Babcia prowadziła świetną kuchnię i nawet taki niejadek jak on konsumował z ochotą całe drugie śniadanie.
A jednak bywały takie dni, kiedy czekał na dziadka, powracającego z krótkiej delegacji w mieście. Pojawiał się zgodnie z rozkładem autobusu, pomiędzy czternastą a czternastą trzydzieści. W starej, pamiętającej przedwojenne czasy, nosił dokumenty i stawiał ją na stole; w lewej ręce, trzymanej z tyłu, za plecami miał siatkę, a w niej zawinięte w biały, pergaminowy papier bezy i ptysie.
Babcia kiwała dobrotliwie głową, patrząc na te przysmaki i myślała sobie, że i tak nie dorównują jej domowym wypiekom, ale szykowała herbatę dla ich trojga, rozdzieliła ciasteczka i w milczeniu zjadali swoje porcje, po kawałeczku dla ojca i matki, którzy za pół godziny wracali z pracy.
Chłopiec bardzo chciał poznać miejsce, w którym dziadek kupował te słodkości i któregoś dnia rzeczywiście pojechali razem w delegację.
Na starym rynku, na rogu, nie opodal urzędu miasta mieściła się mała skromna restauracja. W niej to, oprócz codziennych dań obiadowych, przekąsek i trunków, serwowano ciasteczka; zawsze świeże, przechowywane w niewielkiej ladzie chłodniczej. Dziadek wypijał setkę pod śledzika i ogórka; jemu kelnerka przyniosła bezę i ptysia, a do picia lemoniadę o smaku cytrynowym.
Chłopiec poczuł się kimś bardzo ważnym, kiedy po powrocie do domu mógł położyć na stole siatkę z kupionymi w restauracji ciasteczkami, kiedy mógł opowiedzieć o swoich wrażeniach z wizyty w mieście.
Nie powiedział jedynie o setce czystej wódki jaką wypił dziadek, odczuwał wielką solidarność w stosunku do niego, a może to ten słodki krem spowodował, że zapomniał o tym kieliszku wódki.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz