CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

18 sierpnia 2013

DEMENCJA

No patrz pan, jaka ta starość jest. Ona nie zna podziałów. A ta Podhorecka to przecie z ziemiańskiego rodu, z kresów pochodziła, pan wie. Zresztą, wystarczyło popatrzeć, jak się inteligentnie nosiła, jak mówiła. Na mnie tam może i uwagi nie zwracała, bo niby na kogo miała zwracać. Woźnym byłem od wojny i na odchodne, kiedym przechodził na emeryturę, dzwonek dostałem. A ona nigdy na mnie złego słowa nie powiedziała, że nie sprzątnięte, że coś nie zrobione. Ona odpowiadała na każde powitanie takim nieznacznym dygnięciem głową. Nie powiem, zawsze miała rozbiegany wzrok i taka zamyślona była. Na ramieniu torebka, w rękach książki, zeszyty, chodziła zdecydowanym krokiem, lecz jakby unosiła się ponad tłumem uczniaków, do których przecie sam pan należał, więc wie jak to było.
Tak, panie, było w niej coś arystokratycznego, coś, co kazało nam zamykać gęby przed nią, gdyśmy paplali z sobą, żartowali, śmieli się do rozpuku. Ona szła, a my buzie w ciup i „dzień dobry pani profesor”. Oprócz tego, proszę pana, to ona polonistką była i nie wypadało pleść byle czego, a już nie ma mowy o tym, aby jakieś wulgarne słowo mogło się przez usta przecisnąć. Co to, to nie, nie przy Podhoreckiej. Mnie to się wydaje, że ona nie bardzo lubiła nauczycieli – luzaków, którzy, chcąc zaimponować młodzieży, wyrażali się ich słownictwem. Przebywała w wąskim gronie pedagogów, ceniąc szczególnie tych starszych, którym winien był szacunek. Wielkie uznanie mieli u niej: emerytowany polonista, dorabiający na emeryturze nauczaniem łaciny, historyk i matematyk. Nie bardzo rozumiała tych młodych, roztrzepańców, gadatliwych i lekko traktujących swój zawód. Nie krytykowała ich wprost, lecz ich unikała, natomiast nigdy przy młodzieży nie pozwalała sobie na komentowanie ich zachowania.
Co ja tu będę gadał. Pan przecież znał ją dobrze, ba, był pan jej pupilkiem. No, niech pan się nie obraża, może źle się wyraziłem, ale Podhorecka miała swoich ulubieńców. Nie żeby traktowała ich jakoś specjalnie, łagodniej niż innych, lecz szanowała tych, z którymi mogła poważnie porozmawiać. Obiło mi się o uszy, że pan należał do tego grona. Ona była przekonana, że z pana wyrośnie nie lada gość, że zrobi pan karierę. Może dlatego tak myślała, może dlatego skupiała przy sobie tych, z którymi można poważnie porozmawiać, że sama dzieci nie miała. Jeden psycholog, co to przyjeżdża do mojej sąsiadki mówił, że bezdzietne pary potrafią tak bardzo zaangażować się w życie młodych ludzi, że gdyby dano im taką szansę, przelaliby cała swoją miłość na całkowicie obce osoby, będące w wieku ich dzieci, gdyby je mieli.

A kiedy przeszła na emeryturę, to można ją było spotkać na osiedlu i w parku podczas niedzielnych spacerów w mieście. Ale tak naprawdę, to rzadko wychodzili z domu. Ona, pan wie, zaczytywała się w książkach i miała ich cały pokój. Wydaje mi się, że nie utrzymywała kontaktów z ludźmi. Czasami wpadali do niej dawni uczniowie, choć nie udzielała korepetycji. Z biegiem czasu postarzała się i jej dystyngowana, wyprostowana figura, nabierała kształtu przygiętej gałązki wierzby. Po śmierci męża niemal zupełnie przestała wychodzić z domu z wyjątkiem robienia zakupów. Ale na co taka mizerna istota mogła sobie pozwolić. Właściwie to żywiła się najprościej i byle czym. Z wiekiem przestała robić obiady. Pan też, gdyby pozostał sam na tym świecie, nie robiłby obiadów. Z biegiem czasu, który, jak wiadomo, w przypadku starych ludzi biegnie nadzwyczajnie szybko, Podhorecka coraz częściej zamykała się w swojej świątyni, a wychodziła jedynie do kościoła i raz na tydzień na zakupy. Sąsiedzi bezskutecznie kołatali do jej drzwi, w których tkwił klucz; zaglądali przez okno, szczelnie zasłonięte bordową kotarą. W końcu przestała wychodzić i pewnego razu przed jej mieszkaniem pojawiła się jakaś miejska komisja. Pod groźbą wyważenia drzwi, kobieta zdecydowała się je uchylić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz