ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

23 sierpnia 2013

WYTCHNIENIE

- A co ty syneczku tutaj szukasz? – zapytała, kiedy nie bez trudu uchylił drewnianą, lekko podupadającą na zdrowiu furtkę.
- Wytchnienia szukam – odpowiedział – żar taki, w gardle sucho. Pochwalony babuniu!
- Na wieki wieków, syneczku. Siadajże wedle mnie z lewej. Widzisz to wiadro i garnek na zydelku. Woda ze studni, zimna i krzepiąca.
Podszedł, pochylił się i zmarszczone dłonie kobiety do ust uniósł, pocałował, potem chwycił czerwony, emaliowany garnuszek, zanurzył go w wiadrze, zaczerpnął wody i pił, pił… a jak pił, jednym haustem, i wąsy otarł, kiedy się nasycił.
- Juści, że spragniony byłeś. Ja też w taki gorąc piję, choć mleko wolę, takie zimne, z komory.
Spojrzała przez sztachetowy płotek, za którym stało auto Adama.
- Wnuczek podobnym przyjeżdża, tela że z prawej siada, bo anglijskie ma autko.
- W Anglii mieszka?
- A jużci, w Angliji. A syn z córką w stolicy się pobudowali. On pan dochtor jest, ona na urzędniczkę wyuczona. Czasu wiela dla starych nie mają, ale przyjeżdżają. Bóg by mnie skarał, gdybym rzekła, że nie doglądają.
- A wy nie chcieliście? – zapytał – samiuteńka jesteście?
- Tak nie całkiem sama – zaprzeczyła – mój ślubny z krową na łące teraz. Wody jej przyniósł. Stworzeniu pić się chce. A w ogrodzeniu za sadem dwie kozy, pierwszorzędne dwie świnki w chlewiku, kury na grzędzie. Widzisz synku, żem nie sama.
- Ale ludzi mało w okolicy. Wiem, bo przejeżdżałem. Ile to chatek pustych.
- Pomarło się ludziom. To stara wieś. Dawniej to, syneczku, wystarczało nam parę mórg ziemi, choć to piaski i tyle, że żytko się obrodzi albo kartofle. Teraz nie starcza, a młodzi ku miastu ciągnęli i już tam zostali. Taka kolej losu.
- A wy, babuniu w późnojesiennym wieku jesteście – wzruszył się – a jak choroba weźmie was w karby?
- Toć przecież wiadomo, że starym na tamten świat trzeba się sposobić i jak jako straszna choroba da się we znaki, to żaden dochtor nie pomoże. Ale jak taka łagodna przyjdzie ze słotami, to przecie zioła na nie zbieram, nalewkę mój Kaźmirz rychtuje, a jeszcze z dwu rodzin miodu mamy tyle, co dla nas starczy.
- A dzieci nie chciały wziąć z sobą?
- Pewnie, że chciały. Ale my się uparli i jedno przez drugie się wykłócali, aby my na swoim zostali, bo my tu jak te stare drzewa… – wskazała na nieodległą trójcę wysokich i masywnych w pniach dębów, nie wiedzieć czemu w pustej okolicy po drugiej strony drogi stojących – trwamy i nie trza nas przesadzać z korzeniami. Co by Kaźmirz powiedział, gdybym zwątpiła. A to ci jeszcze powiem, syneczku, że o zdrowie nasze dba dochtor z ośrodka, jakiego ze świecą na świecie nie znajdziesz. Autem przyjeżdża, osłuchuje nas i medykamenta jakoweś przepisuje, choć rzadko, bo wie, że my ziołami leczymy każdą chorobę prawie. A o naszą duszę dba ksiądz dobrodziej, który rowerem przyjeżdża na naszą nalewkę, ale wcześniej to się modli z nami i za nas, i za całe nasze potomstwo, co się do miast porozjeżdżało.
- Czyli niewiele wam potrzeba?
- A pewnie, niewiele. A ty, syneczku, czy ty w tym swoim aucie masz co na sprzedaż?- lekki wyrzut pojawił się w głosie babinki – bo my, żadne klienty, niczego nie kupujem.
- A Boże broń! Na wycieczkę przyjechałem, bo moja pani wreszcie zdecydowała się mnie posłać na przeszpiegi, czy nie ma tu jakiegoś gospodarstwa do kupienia.
- Chciałbyś ty w naszej okolicy zamieszkać syneczku? – w głosie kobiety pojawiło się teraz zdziwienie.
- Chciałbym – spojrzał na nią tak przyjaźnie i ciepło, że staruszce serce drgnęło mocniej, a w oczach zabłyszczało, jakby zagubiony refleks słonecznego promienia ukłuł w ułamku sekundy źrenicę.
- Toż tu od nas wyjeżdżają jedynie, do miast albo do Boga w drewnianej szafie. Po cóż ci u nas taka poniewierka? Młodzi za zarobkiem w świat wielgachny wyjeżdżają. U nas się nie wzbogacisz.
- Babuniu, ja już nie młody. Dzieci powyrastały. Pieniążków sobie odłożyłem niewiele, ale jak sprzedam mieszkanie w mieście, starczy mi na taką starą chałupkę, jak wasza.
- Taką chałupę to za byle grosz dostaniesz. Ziemia licha, więc kosztować cię nie będzie. Ale po co, syneczku? Życie ci dokuczyło, czy jak?
- Dokuczyło, nie dokuczyło – zawahał się – a pamiętacie, babciu, co odpowiedziałem, kiedyście pytali, czego szukam?
- A juści, ze pamiętam. Odetchnąć chciałeś.
- Ano właśnie. I odetchnąć i po rozum do głowy pójść …
I właśnie w tej chwili, kiedy zanosiło się, że Adam do końca wyłuszczy powody, dla których przybył w to miejsce, od strony łąki pojawił się dziarsko kroczący szczuplutki staruszek. W rękach trzymał wiklinowy kapelusz rondem do góry. Widać było, że jego wnętrze zawiera niespodziankę.
- Niech będzie pochwalony – zakrzyknął Adam w stronę staruszka, kiedy ten stanął w furcie.
- Pochwalony. A kogóż to Anielciu przyjdzie nam dziś ugościć zsiadłym mlekiem i kartoflami z okrasą?
- Bywaj tutaj. To mój Kaźmirz – szepnęła do Adama – Pan z miasta przyjechał w gości, bo mu się u nas podobuje i rychtuje sobie jakieś miejsce w naszej wiosce, co by się w niej osiedlić.
- Rzecz niesłychana, a miła.
Podszedł do Adama. Dłonie sobie podali, po czym staruszek usiadł obok starowinki, przemyśliwał dłuższą chwilę i raptem rzekł.

- To będzie tak. Anielcia zrobi obiadek. Do tych kartoflów i okrasy nasadzi po dwa jaja, a po obiedzie zaproszę pana do zwiedzania naszej wioski i z każdą żyjącą w niej duszą zapoznam. Musi wiedzieć, kogo będzie miał za sąsiady, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz