ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

23 stycznia 2014

Dziad i baba (fragm.)

Podjechali pod sam dom. Niczym się nie wyróżniał od innych. Dwuspadzisty dach, czerwona dachówka, tego samego koloru ceglane ściany, nieco przysypane kurzem czasu.
- Są w środku – powiedział, wyjmując kluczyki ze stacyjki.
- Tak? Jesteś pewien? – zapytała.
Wydostawali się na zewnątrz furgonu. Delikatnie sprawdzali stopami śliskość podłoża.
- Popatrz na dym.
Rzeczywiście. Smużka szarego dymu unosiła się prostopadle nad kominem i rozpierzchała na znacznej wysokości w nieregularną chmurę, wtapiając się w mało przezroczystą mgiełkę, która z kolei dotykała niskich chmur.
- To dobry znak – potwierdziła – może ktoś jest u nich?
- Nie sądzę. Samotni ale, na szczęście, jeszcze dają sobie radę.
Powoli kierowali się w stronę wejściowych drzwi. Odemknęli furtkę i ośnieżoną ścieżką przeszli wzdłuż krótszej, szczytowej ściany domu. Drzwi wejściowe znajdowały się od podwórka. Kiedy mężczyzna zapukał do drzwi, zaszczekał pies. Nie było to agresywne powitanie, lecz na tyle głośne, aby mieć się na baczności.
Teraz posuwiste kroki i głos ze środka, sprawiający, że pies milknie. Dźwięk klucza odryglowującego zamek.
- A… to pan – stary człowiek miękkim głosem wita mężczyznę, uchylając drzwi a potem spogląda na kobietę, która jeszcze nie weszła na pierwszy stopień schodków – Dzisiaj nie jest pan sam.
Wymieniają powitania. Kobieta, jako że pierwszy raz odwiedza to miejsce, nie ukrywa zakłopotania. A może jest to po prostu ciekawość. Uśmiecha się i tym uśmiechem stara się złagodzić w sobie brak pewności. Staruszek ubrany w ciężki wełniany sweter i drelichowe spodnie, prowadzi ich za sobą, najpierw przez korytarzyk, potem w lewo, do kuchni, gdzie czuć wilgotne ciepło.
- Państwo z opieki, Weroniko – tłumaczy kobiecie siedzącej w kąciku kuchennego pomieszczenia, na niedużej kanapie. Staruszka dziergająca na drutach, odkłada je, wstaje prężnie i wykonuje parę kroków w stronę wchodzących. Rytuał powitania powtarza się, po czym kobieta z mężczyzna zajmują miejsce przy stole, na którym wala się rozrzucona bezładnie talia kart i starannie złożone gazety.
- Pani Joanna jest stażystką – mówi mężczyzna.
Przy stole są trzy krzesła i na jednym z nich siada staruszek. Składa karty i niby od niechcenia wyciera rękawem swetra obrus, jakim zaścielono stół.
- Tyle ci razy mówiłam, że nie rękawem – Weronika karci męża – uszanuj, mówię mu, moja pracę.
Joanna ze zrozumieniem patrzy w oczy staruszki.
- To ja mu zrobiłam ten sweter. Nie powinien… to może ja zrobię herbaty, co?
Wzrok Joanny zdaje się mówić „proszę się nie fatygować”, lecz mężczyzna, bez zwłoki, automatycznie odpowiada:
- Z przyjemnością się napijemy. Chłód taki dzisiaj.
- A tak – wtrąca staruszek – zawsze jest taki chłód, kiedy wilgoć w powietrzu.
Na progu pojawia się pies, mały, czarny, stary kundel. Kładzie się przy progu i wlepia zamglone ślepia w Joannę.
Staruszka zsuwa zewnętrzną fajerkę i umieszcza na palenisku czajnik z wodą. Przechodzi na drugą stronę kuchni, wydobywa z szafki szklanki, cukier, łyżeczki i metalowy pojemnik z herbatą.
- Po półtorej łyżeczki wsypę – komunikuje.
- Ja dziękuję za cukier – mówi Joanna.
Staruszka trzyma czajnik za uchwyt, dociska go.
- Cukier nie każdemu służy – stwierdza – a pani to koniecznie musi spróbować mojej wiśniowej nalewki – zwraca się do Joanny.
- Nie wiem, czy… - kobieta wciąż jest zakłopotana. Zerka na mężczyznę, który kiwa głową na znak, że ten raz może sobie pozwolić na jeden mały kieliszeczek.
- Pani Karwowska robi świetną nalewkę. Musisz spróbować.
- W tym roku zrobiłam więcej, bo myślałam, że syn przyjedzie – mówi staruszka, wciąż dociskając czajnik do blatu kuchni, jakby chciała przyspieszyć wrzenie wody.
- A przyjedzie jeszcze, przyjedzie – wtrąca staruszek – ty zawsze taka niecierpliwa, a on przecie zawalony robotą.
- Ale w zeszłym roku był na święta, a tak samo pracował – ripostuje żona.
- Z każdym rokiem trudniej jest, prawda? – oczy staruszka szukają potwierdzenia w spojrzeniu mężczyzny.
- To może ja przyniosę teraz to, z czym przyjechaliśmy – powiada mężczyzna, nie wytrzymując wzroku staruszka.
- Panie, a dyć nam niczego nie trzeba – staruszka odwraca na chwilę wzrok ku niemu.
Mężczyzna wychodzi z kuchni.

- To wlij, Kaźmirz, też się napiję. (…)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz