ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

13 czerwca 2014

Miejsce dobre na ryby

Spotykam go w tym samym miejscu co przed laty. Moczy dwa kije. Jeden z myślą o szczupaku; drugi na karpia. Jest stanowczo za gorąco, aby ryby chciały się łapać.
- Nie zależy mi na tych rybach - mówi nie odwracając głowy - złowiłem swoje. Teraz potrzeba mi pobyć w tym miejscu, gdzie można jeszcze zaczerpnąć odrobinę chłodnego powietrza w cieniu tej wierzby.
Później daje się wciągnąć w rozmowę, acz niechętnie. Kartkuje jakąś książkę, pije gorącą herbatę z termosu. Przysiadam obok niego na kępce wysuszonej słońcem trawy.
- Poddałeś się? - pytam zupełnie bez sensu, bo przecież widzę, że się poddał i unika ludzi. To miejsce, w którym udaje, że łowi ryby, jest również oddalone od innych miejsc zajmowanych od czasu do czasu przez wędkarzy.
- Można tak powiedzieć - odpowiada bez cienia emocji - ile można słuchać wymówek, że nie nadajesz się do niczego?
- Nie przesadzaj. Kiedyś przecież trafisz na swoją rybę - mówię bez przekonania, pomny pewnego opowiadania o rybaku imieniem Santiago.
- Daj spokój, ile można czekać? Przyszło tych siedem lat chudych, a jestem w ich połowie, więc trudno mi uwierzyć, że jeszcze doczekam się czegoś lepszego. Widzisz, tu nie chodzi o rybę a o życie.
- Domyślam się, że nie jest ci łatwo - nie zabrzmiało to jak pocieszenie - ja też spakowałem swoje walizki.
Roześmiał się.
- Tak... dwóch starych kumpli skazanych na pamięć o lepszych czasach.
Całkiem rozsądnie mówi - pomyślałem. 
- Masz kłopoty z zasypianiem? - pytam.
- Raczej z budzeniem się. Albo inaczej... wkurzam się, że przychodzi mi się budzić rankiem, choć wcale tego nie chcę - tłumaczy - ale co robić, biorę swoje kije i przychodzę tutaj odpocząć i pofilozofować w skupieniu, z dala od ludzi.
Zawsze mówiłem, że bardzo wiele nas łączy. Nie ma się czemu dziwić, bo sporo czasu spędziliśmy z sobą. Całkiem dobry był ten czas.
- Ty sobie chodzisz nad wodę, a ja piszę.
- Cały czas piszesz - stwierdza - a o czym?
- O tym, że to cholernie niesprawiedliwe budzić się o poranku ze świadomością, że sen byłby lepszym rozwiązaniem... a tu trzeba wstać i uśmiechać się do świata, który ma cię za skończonego idiotę...
- Każdy nowy dzień jest coraz bardziej bezsensowny - dodaje X.
- Właśnie.
- I nie przyniosłeś nawet jakiejś buteleczki dla uczynienia naszego spotkania sensowniejszym?
- A i owszem, przyniosłem - odpowiadam i wyjmuję z podręcznej torby półlitrówkę żołądkowej gorzkiej wraz z dwiema szklaneczkami, które "przypadkiem" zabrałem z sobą.
Polałem. Stuknęliśmy się a X zanucił prędki toast:
- Za piękny, długi sen!
- Za najdłuższy - dodałem.
Wypiliśmy.
- Pamiętasz, że ten staw odgrodzony był od południa wysokim ceglanym murem? - zaczął X.
- Jakże mam nie pamiętać. Pomiędzy murem a stawem była wąziutka ścieżka, a na jej końcu żelazna furta otwierana na zewnątrz, przez którą trafiało się nad mostek i dalej nad kolejny staw.
- Kiedyś część tego muru zawaliło się bezpośrednio po tym, jak mój dziadek przechadzał się tą ścieżką - powiedział.
- Przypominam sobie.
- Wiesz, że mój dziadek miał problemy z chodzeniem. Stąpał powoli i to prawdziwy cud, że wtedy zdołał uciec - przekonywał X.
- Tak. Wtedy zastanawiano się w ogóle nad tym, co było przyczyną samoistnego zawalenia się tego muru. Twój dziadek miał cholerne szczęście. Opatrzność boska, czy jak...?
- Mój dziadek był niewierzący - stwierdził X.
- To tym bardziej zaskakujące.
Wypiliśmy jeszcze po jednej szklaneczce, wyobrażając sobie, że ten ceglany mur stoi jeszcze; nagle zaczyna się chwiać, raptownie pochyla się nad nami, aby runąć i przygnieść nasze niepotrzebne ciała. I kiedy leżymy w bezruchu a krew z naszych zmarnowanych ciał zaczyna parować, na hak wędki zarzuconej na drapieżnika nadziewa się czterokilowy szczupak i odpływa na środek stawu z wędziskiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz