Jej włosy nasycone były lśniąca barwą zbożowej kawy, rozkołysane na wietrze, drobnofaliste, sięgające ramion, smagłych jak jej twarzyczka, szkląca się równomiernie po policzkach i perkatym nosku opalenizną. Brunatne studzienki oczu wraz z łukowatym sklepieniem brwi, intensywnie czarnych i gęstych, dopełniały osobliwą urodę tej pięcioletniej dziewczynki, ubranej w przewiewną, kwiecistą sukienkę. Radośnie rozkwitające pączki stokrotek, żonkili i narcyzów wypełniały bawełnianą, w kolorze jasnego lazuru, poddającą się nawet niewielkiemu podmuchowi wiatru płaszczyznę sukienkowej łączki. Na bosych stópkach spieczonych na brązowo nóg miała niebieskie sandałki, a kiedy wybiegła z auta na asfaltowy chodnik słychać było trzepoczące plaskanie białych, jeszcze niezniszczonych podeszw.
Matka również wysiadła z samochodu i przemieszczając się w stronę bagażnika, obserwowała jak dziewczynka beztrosko hasa najpierw po chodniku, a potem po łące. Później dała córce znak ręką, że usiądą przy najbliższym kamiennym stoliku.
W czasie kiedy dziewczynka swawolnie ganiała po wysokiej trawie, matka wyjęła z bagażnika wiklinowy kosz z jedzeniem i przyborami, wzięła z sobą ręcznik, ściereczkę i plastykowy obrus, który następnie rozwinęła na blacie stolika. Z kosza wydobyła termos z lekko słodzoną herbatą, owoce, przygotowane wcześniej kanapki i kubki.
Po chwili dziewczynka podbiegła do matki, pochwyciła ze stołu w drobne dłonie kanapkę i na stojąco, a właściwi na chodząco zaczęła jeść. Matka zrobiła to samo, tyle że usiadła na ławce. Oparta plecami o niewygodne oparcie, wyciągnęła pod stołem nogi , dotykając stopami krawędzi siedliska ławki znajdującej się naprzeciwko.
- Nie jedz tak szybko! Może byś usiadła? - zwróciła się w stronę córki, która, pogryzając kanapkę, cały czas była w ruchu.
- Mamo! Pszczółki… nie bójcie się, nie pozgniatam was - słyszała podekscytowany głos córki, która przystawała przy każdym kwiatku, obserwując widocznie owady, przelatujące pomiędzy rozkwitłymi, spoglądającymi ku słońcu twarzyczkami stokrotek, których pełno było na łące.
- Dałabym wam spróbować, ale wy wolicie kwiatuszki. Nie chcecie pić? Mamo, czy pszczółki nie piją?
- Chyba piją. Może zlizują krople rosy. Nie wiem zresztą, ale na pewno dają sobie jakoś rade z pragnieniem.
- Bo już nie ma rosy. Popatrz, mamusiu - mała uniosła wysoko jedna nogę. - Moja noga jest sucha.
- Nic dziwnego. Słońce wysuszyło trawę.
- Czy to prawda, mamusiu, że kwiatuszki każdego dnia obracają swoje główki za słońcem?
- Tak, skarbie. A takie stokrotki to pod sam wieczór zamykają koszyczki swoich płatków.
- Bo pod wieczór robi się zimno i one opatulają swoje główki, aby było im cieplej - wyjaśniła dziewczynka. - Ty też zakładasz mi czapkę na głowę, kiedy jest zimno.
- Tak, albo każę ci założyć, a ty ciągle o tym zapominasz.
- Bo zawsze sobie potargam włosy. I wcale mi nie jest bez czapki, bo mam włosy, a stokrotki włosów nie mają.
- Widzisz, kochanie, kwiatki same z siebie dbają o to, aby nie było im zimno. Weź z nich przykład.
- Spróbuję, ale i tak będziesz mi musiała przypominać o założeniu czapki. Pić mi się chce.
- Chodź, wleję ci herbatki, ale usiądź ze mną.
Dziewczynka pospiesznie podbiegła do stolika, wspięła się na ławkę obok matki, usiadła i zaczęła kreślić kółka swobodnie zwisającymi nogami. Matka nalała herbaty do kubka córki.
- Jest akurat. Możesz wypić.
Dziewczynka przełożyła kanapkę do lewej ręki; prawą chwyciła za ucho kubek, przechyliła go i wypiła parę łyków.
- Mamusiu, jak długo tam dojedziemy?
- Została nam jeszcze godzina czasu, nie licząc tego, jaki tu spędzimy.
- Aha… ten pan na nas czeka?
- Myślę, że tak. Na ciebie i na mnie.
- Na mnie czeka? Przecież to nie mnie zaprosił.
- Ale dobrze wie, że przyjadę z tobą. Mówiłam mu o tobie i ucieszył się, że mam taką śliczną córeczkę.
- To on mnie nie widział?
- To prawda, nie widział cię i musiałam mu o tobie sporo naopowiadać.
- A mówiłaś mu o tym, że pobiłam się z Beatkę albo o tym obrusie, który caaałyyy zalałam zupą?
- O tym mu nie mówiłam.
- To bardzo dobrze. Po co ma wiedzieć? Ale zła byłaś wtedy na mnie, prawda?
- Z tym obrusem to każdemu może się zdarzyć, ale ta bójka. O to byłam na ciebie zła.
- Bo Beatka podwalała się do mojego chłopaka. Nie miałam wyjścia.
- Z każdej sytuacji są przynajmniej dwa wyjścia.
- To znaczy, że miałam dać się pobić?
- Niekoniecznie. Można było te sprawę załatwić pokojowo.
- Z Beatką nie można pokojowo - westchnęła dziewczynka.
Kończyły swoje kanapki. Matka podsunęła dziewczynce brzoskwinię; sama wypiła pół kubka herbaty.
- Bo ja, mamusiu, najpierw myślałam, że jedziemy do tego pana doktora - dziewczynka zmieniła temat.
- Nie, kochanie, nie jedziemy do tego pana.
- Ale on mnie wyleczył i wcale nie przepisał mi zastrzyków.
- Udało się tym razem bez zastrzyków, a poza tym powiedziałam mu, że boisz się ukłucia.
- Bo to nie jest przyjemne i potem długo boli pupa.
- Czasami bez zastrzyków się nie obejdzie.
- A dlaczego nie do niego jedziemy?
- Jak ci to wytłumaczyć… - kobieta zawahała się - to nie takie proste.
- Zawsze mi, mamusiu, tłumaczysz, kiedy czegoś nie wiem, albo gdy nie potrafię czegoś zrobić.
- W tym przypadku odpowiedź nie jest taka łatwa.
Dziewczynka skończyła jeść kanapkę i zabrała się za brzoskwinię. Nagryzła kawałek i na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.
- Nie dość słodka, lecz zawiera witaminy. Jedz!
- Czy zawsze to, co najzdrowsze, musi być kwaśne?
- Czasami tak bywa. Ale wiesz, co się stało? Przed chwila jadłaś kanapkę z serem i to przez tę zmianę smaku czujesz, że brzoskwinia jest…
- Mamusiu, to ten pan doktor nie chciał ciebie czy mnie? - przerwała dziewczynka. Ja przecież byłam grzeczna i nie narzekałam podczas badania.
- Pamiętam. Na pewno spodobałaś się panu doktorowi. ale wiesz, córeczko: nie zawsze jest tak, że jeśli ktoś się komuś podoba, to oznacza to, że chce się z nim na dłużej.
- Więc gdybym mu się nie spodobała… to on by chciał?
- Kochanie, ja tego pana nie chciała i wybij sobie z głowy, że to przez ciebie.
- Wybijam - dziewczynka plasnęła się parę razy otwartą dłonią w czoło. - Ale i tak nie rozumiem. Ten pan był taki grzeczny dla ciebie. Całowaliście się… podglądałam.
- No tak, mogłam to przewidzieć. Nie zawsze jak się kogos całuje, oznacza to, że się go kocha.
- A ty mnie przecież całujesz, mamusiu…
- Ciebie to co innego. Coś zupełnie innego.
Dziewczynka przełamując w sobie odczuwaną kwasotę, pochłaniała kęs za kęsem brzoskwini i piła herbatę.
- To jaki jest ten drugi pan?
- Jest inny, kochanie. Zupełnie niepodobny do tamtego.
- Ładniejszy?
- Wiesz, nie o urodę tu chodzi. Inny to znaczy taki, który zaakceptuje nas obie i nie będzie stawiał przed nami listy warunków i postulatów.
- Jesteś pewna, mamusiu? Przecież on mnie nie zna.
- To jest taki pan, który lubi kupować kota w worku - roześmiała się matka.
- To ja mu zamiauczę, jak się spotkamy. Pewnie chciałby, żebym zamiauczała.
- Powiem ci, kochanie, ze kiedy cię zobaczy, po prostu zdębieje i powie, że nigdy nie widział tak pięknej i mądrej dziewczynki jak ty.
- Która plami obrusy i bije się z Beatką.
- O tym mu nie powiemy i będzie to nasza tajemnica.
- A jeśli mimo wszystko się wyda? Jeśli ja się wygadam?
- Wtedy powie, że pewnego razu sam wylał na swoje spodnie kawę, a jak był dzieckiem, to stłukł na kwaśne jabłko chłopaka, który mu dokuczał.
- Może być.
- Co?
- Ten pan. Odpowiada mi.
- Tylko skąd ty, mamusiu, o tym wszystko wiesz. Jesteś taka mądra…
- Ja wcale nie pozjadałam wszystkich rozumów, córeczko, ale wiesz… w życiu przychodzi taki czas, kiedy zaczyna się wreszcie wiedzieć, co jest dobre a co złe.
- Wiem… bo z tym naszym tata to był niewypał.
- Co, proszę?
- Niewypał. Sama tak mówiłaś, rozmawiając z ciocia Helenką.
- A ty oczywiście słuchasz wszystkiego, co mówię. Ale masz rację. To był niewypał.
- No… mówiłaś mi, mamusiu, abym cię słuchała, a wiec cię słucham. A tatuś to nie chciał cię słuchać.
- Nie chciał, a potem ja też go nie słuchałam.
- Rozumiem. Kłóciliście się.
- Chcesz słodkiego rogalika?
- A… zjem.
Zmieniła temat, ale tak naprawdę to chciała osłodzić małej życie. Bardzo chciała. Dzisiaj rogalikiem, a jutro… - Oby jutrzejsze niebo było tak samo pogodne jak dzisiaj - pomyślała.
- I ten pan będzie moim drugim tatusiem, mamusiu?
- Tak. Będzie.
- I nie będziecie się przy mnie kłócić?
- Ani przy tobie, ani w ogóle… choć wiesz, nie oznacza to, zawsze będziemy się we wszystkim zgadzać.
- Wiem, bo ja nawet z najlepsza swoja koleżanka z przedszkola, Agnieszką, co jakiś czas się kłócimy, ale zaraz potem się godzimy.
- To bardzo ważne, córeczko, aby nigdy nie pokłócić się z sobą do tego stopnia, aby nie móc się później pogodzić.
Dziewczynka jadła rogalika bardzo powoli, a jej wąskie, rumiane usta pokryte były brunatna strużką roztopionej czekolady.
- Mamusiu, a kim jest ten pan? - zapytała a chwilę później odpowiedziała sobie: - to musi być ktoś ważny i na stanowisku.
Matka wyjęła z koszyczka chusteczkę i otarła córeczce kąciki ust.
- Obliż - przykazała dziewczynce. - No, proszę… na stanowisku… Co ci przyszło do głowy? Wystarczy, że ten pan jest ważny dla mnie i mam nadzieję, ze takim się stanie i dla ciebie.
- Bo zawsze mi mówiłaś, mamusiu, że jeśli będę wychodzić za mąż, to powinnam sobie poszukać mądrego człowieka, najlepiej na stanowisku, abym miała łatwiejsze życie.
- Widzisz, córeczko, właściwie to miałam rację, mówiąc ci o tym… ale najważniejsze jest…
- … żeby ten ktoś nas kochał i my jego.
- Właśnie. Jak zjesz do końca, pobiegniemy do toalety.
Na samą zapowiedź wspólnego biegu z matką, dziewczynka przyspieszyła jedzenie.
- A ten pan ciężko pracuje w fabryce, kochanie. Jest suwnicowym.
- Suwnicowym? Kto to taki?
- Najlepiej będzie, jak sama go o to zapytasz, dobrze?
Dziewczynka wsunęła do buzi ostatni kęs rogalika i pokazała matce puste, umazane czekolada dłonie.
Pobiegły.
[30.05.2016, Vitrolles pod Marsylią we Francji]
Dziewczynka ma mądrą matkę, która umie rozmawiać z córką. Można się różnić całym pokoleniem i dogadywać się z sobą. Matka tłumaczy zawiłe sprawy dorosłych, a dziecko czuje się bezpieczne, mimo że rozwód i nowy tato są bolesnymi tematami dla każdego, a cóż dopiero dla pięcioletniej kruszynki.
OdpowiedzUsuńno własnie coś takiego miałem napisać, choc tekst nadaje się do poprawki...
UsuńPomyślalam sobie - a któż to może wiedzieć czy ten suwnicowy to będzie ten właśnie...
OdpowiedzUsuń... ba, no właśnie, któż to wiedzieć może, skoro i piszący nie ma w tej kwestii zielonego pojęcia :-)
Usuń