CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

18 czerwca 2016

ZAGRANICZY BIZNES

- Tylko bardzo pana proszę, niech pan uważa i najlepiej jedzie nocą, choć wiem, że podróż nocą męczy - pani Różańska martwiła się bardzo. Była podekscytowana nowym przedsięwzięciem.
- Niech się szefowa nie boi. Wszystko będzie na medal - uspokajał pan Koliński, kierowca. - I na zapas martwic się nie należy. Kurs dopiero pojutrze.
Dwa kawiarniane stoliki w jeden połączono, bo kiedy przybyli do kawiarenki panowie: mecenas Szydełko, inżynier Bek i radca Krach i zobaczyli jak pani Różańska, pan Iłowiecki i pan Koliński rozprawiają o czymś zawzięcie przy stoliku usytuowanym najbliżej baru, stwierdzili, że miejsca dla całej szóstki (a może i siódemki, bo pan Adam miał w zwyczaju przysiadać się do pana radcy, ilekroć go zobaczy) zabraknie.
Po pierwsze - zacni stali goście kawiarenki chcieli z państwem od roślin i drzewek ozdobnych porozmawiać, wyrażając przy tym swój podziw dla tego, w jaki sposób szanowni państwo przystroili zielenią i wszystkimi kolorami tęczy teren wokół marketu. Po drugie - pan Szydełko z panem Krachem mieli też do pani Różańskiej biznesowa sprawę.
Zatem zasiedli wszyscy razem i spożywali nie kawiarniane dania a obfita kolację, do której poprosili pana Adama aby podał im najpierw różowe Sancerre, a później, już do deseru - koniaczku.
- Łatwo panu tak mówić, a to mój debiut, jeśli chodzi o zagraniczne interesy - tłumaczyła pani Różańska.
- Będzie dobrze, zobaczy pani - uspokajał znajomą pan Iłowiecki, który, bądź co bądź, sam walnie przyczynił się do tego debiutu.
Otóż przez swojego stałego kontrahenta z Niemiec pan Iłowiecki załatwił swojej sąsiadce przez miedzę nabywcę na jej kwiaty. Gratisowa partia róż, hiacyntów, storczyków, cyklamenów, tulipanów a nawet bratków spodobała się i ceną, i wyglądem, po czym podpisano kontrakt i dzisiaj, na dwa dni przed wywozem pierwszej partii róż i storczyków, pani Różańska była strasznie podniecona.
Z jednej strony to niezwykła okazja dostać się z roślinami na wymagający rynek niemiecki, z drugie strony z kolei przed oczami pani Różańskiej rysowała się obawa o to, czy aby tak delikatny towar wytrzyma podróż i dotrze do celu zywy, radujący noizdrza i oczy, i niezniszczony.
Co z tego, że pani Różańską podziwiano w miasteczku i okolicach za jej dzielność i pracowitość, kiedy zmartwień miała bez liku. Już dwa lata upłynęło od czasu, kiedy jej mąż, który stworzył kwiatowy biznes, dostał udaru i chociaż stopniowo, po dziesiątkach zajęć rehabilitacyjnych i sanatoriach, powracał do zdrowia, ale jeszcze w szklarniach i na poletkach nie robił.
Różańscy maja dwoje dzieci - jedno, syn, na studiach, więc wiele przy hodowli nie pomoże. Córka z kolei uczy się w technikum architektury krajobrazu; pilna jest i obowiązkowa - ona prawą ręką swojej matki została, lecz przecież i ona też chciałaby mieć wakacje, do kina iść z chłopakiem, a pracować musi znacznie więcej niż jej rówieśniczki. Prawda, że lubi tę pracę, na ogrodnictwie się zna, na bukieciarstwie, a marzy jej się projektowanie ogrodów, tyle że marzenia marzeniami, a matce pomagać trzeba. A nie jest to praca dla przyszłego architekta, który najpierw rozplanuje nasadzenia roślin ozdobnych, wprowadzi to do komputerowego programu, który pokaże, jak za lat dziesięć te sadzonki, te drzewka i kwiaty się rozrosną i czy takie dzieło spodoba się klientowi. Jeśli tak, to trzeba będzie potem nadzorować nasadzenia, a może i samemu upaprać dłonie po łokcie, a może też coś w planie zmienić.
Pani Różańska zatrudnia tez pracownice, i na stałe, i dorywczo, ale wiadomo, że nie każdy ma serce do tej pracy.
- Początki zawsze są trudne - stwierdził inżynier Bek - ale nich pani powie, czy Niemcy mają tak inny od naszego poziom estetyki?
- Są bardzo wymagający. Pan Iłowiecki może to potwierdzić. Handluje z nimi od dawna.
- To prawda - przyznał producent iglaków - ale jeśli przekona się ich jakością - a od jakości prosta droga do dobrej sprzedaży - to pozostają wierni dostawcy i skłonni do negocjacji cen, korzystnych dla obu stron.
- Jakość pani kwiatów, pani Różańska - aż nadto widać po tym jak pysznie się przedstawiają wokół marketu - uspokajał radca Krach. - Albo weźmy na ten przykład wygląd pani stoiska w markecie, te bukiety, wiązanki, oprawa cała…
- A to już największa w tym zasługa mojej córki i jednej z pracownic. Maja do tego dryg.
- To ważne. A wie pani, że moja Janeczka często u pani kupuje wiązanki? Na różne okazje kupuje - przypomniał sobie pan mecenas. - I mówi, że po pani wiązankach niczego nie trzeba poprawiać, ani jednego kwiatka ująć, ani też dołożyć.
- Miło to słyszeć - ucieszyła się kwiatowa dama. - Wiecie panowie… podobno… ale odpukać muszę (tu jeden z kawiarnianych stołów został od spodu odpukany)… podobno następną dostawa będą  gotowe wiązanki i bukiety, a mówiliśmy też o szkółkarskiej drobnicy dla dalszej rozsady…. tylko czy się wyrobimy?
- No właśnie - podchwycił temat mecenas Szydełko. - Nie myśli pani o zatrudnieniu  dwu-trzech pracownic?
- Panie mecenasie, rada bym była tak właśnie zrobić, bo mamy trzy szklarnie, folie i szkółkę z rozsadami - był pan przecież u mnie i widział - to wszystko wymaga rąk do pracy, a w takiej szkółce czy szklarni nie da się wprowadzić pełnej mechanizacji. Złote ręce do tej roboty to miał mój mąż… ale teraz? Co zrobić?
- Wydaje się jednak, że pani małżonek do zdrowia powraca - ośmielił się zauważyć pan radca Krach.
- Wszystko jest na dobrej drodze, choć przeszedł prawdziwa drogę krzyżową z tymi rehabilitacjami. Kiedy pan doktor Koteńko wpada nieraz do nas - wymieniają się z mężem płytami - to za każdym razem podkreśla, że jest lepiej. Mówi, że następuje stopniowe przywracanie do życia tych funkcji organizmu, które uległy blokadzie podczas udaru. Powiada, że ta paskudna, nagle pojawiająca się choroba w bardzo wielu przypadkach pozostawia po sobie trwały ślad, lecz w przypadku mojego męża niekoniecznie tak być musi, a to dzięki wytrwałości Pawła, który zaparł się i pomimo bólu, pomimo niewielkich początkowo oznak poprawy zdrowia, postawił na swoim i trzyma się procedur, które pozwalają mu przywrócić sprawność, zwłaszcza w prawej ręce.
- Doktor Koteńko zna się na rzeczy i jeżeli on stwierdza poprawę, to ona być musi - podkreślił pan radca..
Pani Różańska zdawała się być podbudowana tym stwierdzeniem i przechyliła wraz z innymi kieliszeczek koniaku.
- A co do tego zatrudnienia, pani mecenasie, to jeśli z tymi Niemcami interes nam się powiedzie, to najzwyczajniej w świecie będę musiała zwiększyć zatrudnienie. Ma pan kogoś na uwadze?
- I ja, i pan radca… mamy.
- Muszę pani powiedzieć, że pan radca z panem mecenasem to bardzo często zastępują urząd pracy - odezwał się z uśmiechem pan inżynier.
- Takie mamy czasy, inżynierze. Pan mnie to ja panu. Nie obstawalibyśmy za obibokami, o nie - wtrącił pan radca.
- Dwie chętne do pracy kobiety. Na bezrobociu. Pracowite - reklamował pan mecenas.
- Nie obiecuję, ale jeśli tylko pan Koliński bezpiecznie dowiezie towar, a ja dostane maila, w którym będzie wzmianka o bukietach i wiązankach, to sama się do panów zwrócę.
Pan Koliński pokiwał tylko głową, a inżynier Bek podsumował rozmowę stwierdzeniem:
- Widzi pan, panie Koliński, jak wiele teraz od pana zależy?
Konsumowano właśnie ciasteczka, do których pan Adam przyniósł kawę, a jakże, kolumbijkę. Przyniósł ją i już przy złączonych stolikach pozostał.
- Zdaje się - zaczął kawiarennik - że niezależnie od tego zagranicznego biznesu, będzie pani miała i u mnie zajęcie.
Pani Różańska czy po tym wypitym uprzednio kieliszku koniaku, czy też w ogóle po rozmowie, wyglądała teraz na rozradowaną.
- Ma pan na myśli to przyjęcie weselne?
Pan Adam łypnął do niej porozumiewawczym okiem, a pan inżynier mało co serniczkiem by się nie zakrztusił.
- A któż to będzie ślubował i przyjęcia sobie robił w kawiarence? - zapytał zaciekawiony.
- A pani Trojanowska z panem leśniczym Gajowniczkiem - odparł kawiarennik.
- No proszę… proszę. A to ci niespodzianka!
- Nie dla wszystkich, mój panie - westchnęła pani Różańska. - Pan radca też już wie o tym.
- I nic pan nie mówisz, przyjacielu? - zagrzmiał pan inżynier.
- Ano nie mówię, bom nie był do tego upoważniony - odparł pan radca Krach.
- Szybko to jakoś postanowili - zauważył mecenas Szydełko.
- A szybko. Ale dorośli są - wyjaśnił pan radca - a może tak im było sądzone i kiedy się o tym dowiedzieli, musieli przyspieszyć?
- Ech, panie radco. Ja bardzo dobrze znam panię Tereskę. Przyjaźnimy się od dawna i to ona uparła się, abym to ja i właśnie w kawiarence, tę nowa salę udekorowała im kwiatami. Tyle że zlecę to swojej córce. Ona się postara. Zobaczycie panowie. 
Z pewnością zobaczą, lecz jeszcze nie dzisiaj. Dzisiaj pomaleńku wieczór dopadł gości przy rozmowie, a kiedy przed sama dwudziestą pojawili się w kawiarence państwo Koteńkowie, kiedy pan doktor dosiadł fortepianu, to można było i całą noc przegadać, a było by komu i z kim.

[14.06.2016, Schwaing w Niemczech pod Monachium]

2 komentarze:

  1. Mam także taką kwiaciarnię zaprzyjaźnioną, której właścicielka ma złote ręce. Mówię tylko dla kogo i jaki mam budżet, a ona nie bukiety, ale cuda prawdziwe zestawia.
    Powtórzę się: chciałabym bywać w takiej kawiarence...

    OdpowiedzUsuń
  2. W ten kawiarenkowy biznes też się wpisuję. Z takimi ludźmi to i w dym...

    OdpowiedzUsuń