CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

04 czerwca 2016

ZAPISKI Z PODRÓŻY (8)

Szykował mi się kurs z Taden (nieopodal pięknego, nadatlantyckiego Dinan) w Bretanii wiodący aż na wybrzeże Morza Śródziemnego, do Vitrolles pod Marsylią. Ładna trasa - 1150 kilometrów, z piątku na sobotę, dość nietypowo i szybko - to akurat typowe.
Na początek we wspomnianym Dinan udaje mi się zatankować auto. Zaczyna się więc nieźle, choć już na załadunku jest źle. Jedna ze skrzyń, którą biorę swoja wysokością przekracza gabaryty krypy auta i trzeba podnieść dach. I tu powstaje problem, bo „aparatura” umożliwiająca podniesienie dachu nie daje się łatwo zainstalować. W prawdziwych męczarniach opanowuję sytuacje po czterech godzinach, tracąc czas i, przy okazji, nerwy. Wyjeżdżam przed dziewiętnastą i już wiem, że nie ma takiego sposobu, aby zdążyć na czas, zwłaszcza, że do czasu kolejnego tankowania muszę jechać wolno, tracąc jak najmniej paliwa; inaczej będzie jeszcze gorzej.
Paliwo udaje mi się „zdobyć” na dziesiątej dopiero stacji. Wtedy przyspieszam, ale wcześniej jazda z prędkością co najwyżej osiemdziesięciu kilometrów na godzinę powoduje, że robię się senny i w trakcie podróży trzykrotnie przystaję, przysypiając w sumie nie więcej niż godzinę.
Po trzecim przystanku czuję się już rześki i mogę jechać swobodniej piękną, dostępną w znacznej mierze bezpłatnie (chyba najpiękniejszą w całej Francji) autostradą A75. Przemierzam nią Owernię, kieruje się na Montpellier, Millau i dalej w stronę Marsylii, nie autostrada już, ale znośną, szybką droga ku Morzu Śródziemnemu.
Niestety nie zdążyłem na czas i zakład mi zamknięto. Właściwie spodziewałem się tego już na starcie, gdy załadunek przedłużył się o cztery godziny. Dodatkowo z tej samej firmy w Vitrolles mam załadunek zwrotny do Taden, na poniedziałek. Wyszło na to, że w poniedziałek o ósmej to ja się w Vitrolles rozładuję, załadują mnie i dojadę nad Atlantyk tego samego dnia przed północą, albo następnego po północy.
Jedynym pozytywem w tej całej sytuacji jest to, że mam czas na „ogarnięcie” autka i normalny wypoczynek połączony z odrabianiem zaległego snu. Zacumowałem przed zakładem, posprzątałem autko, zjadłem, umyłem się, nawet ośmieliłem się przewietrzyć posłanie i … odechciało mi się spać. Przed samą nocą zaobserwowałem na przyzakładowym parkingu jakiegoś młodziana, który próbował się dostać do zbiornika z paliwem sąsiadującego z moją renówką tira. Osobnik zbiegł, a ja podszedłem do ochroniarza, co by rzucił baczniejszym okiem na stojące przed zakładem samochody. Poinformowałem też o zdarzeniu rumuńskiego tirowca, który tak jak ja będzie się rozładowywał w poniedziałek rano.
Niedziela nie jest gorąca. W nocy spadł deszcz. W dzień na przemian słońce i chmury. Zabijam czas czytaniem. Przeczytałem „Trzecią rundę” Andrzeja Twerdochliba i biorę się za „Byłem samotny i szczęśliwy” Pawła Huelle.
„Trzecia runda” to powieść osadzona w realiach lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Bohater, po politechnicznych studiach, partyjny, wraca do rodzinnego miasteczka, aby objąć stanowisko dyrektora tamtejszych zakładów produkujących części samochodowe. W nieodległej perspektywie czeka go ślub z lekarką, dawną koleżanką ze szkoły. Oboje obecnie mieszkają i pracują w stolicy, a zatem ten powrót na „rodzinne śmieci” jest ważnym, by nie powiedzieć przełomowym etapem życia. Ciekawa ta powieść, jak to się mówi: z życia wzięta, pełna prozaicznych rozmów i sytuacji i ten, szczególnie mnie interesujący motyw powrotu do rodzinnego gniazda.
A teraz czas na kolację.

[29.05.2016, Vitrolles pod Marsylią we Francji]

1 komentarz:

  1. Te przymusowe postoje to zmora wszystkich kierowców i źródło zabijającego stresu. Ale czyta się o tych perypetiach z zaciekawieniem (dotrze na czas czy nie dotrze?). I to jest pewnie jedyny plus takich nieprzewidzianych sytuacji. A teraz czas na kolację...

    OdpowiedzUsuń