ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

04 czerwca 2016

ZAPISKI Z POGRÓŻY (5)

Zgodnie z przewidywaniem w nocy wiatr sprowadził rzęsisty deszcz. Ochłodziło się. Temperatura nad ranem spadła do 6 stopni. Rankiem rozładowałem się szybko i sprawnie. Czekam na kurs.
No i doczekałem się. Jadę do Turynu na pusto, po górkach, sławną, napoleońską trasą przez Briancon. Tu wspinaczka mi nie straszna. Gorzej było wcześniej przy przedostawaniu się z drogi nicejskiej przez Alpy na tę prowadzącą do Gap i w prawo, tj. na wschód, do Turynu. W wyższych partiach tej drogi na odległości 5 kilometrów jedzie się jednocześnie 400 metrów pod górę. Najgorzej że jest bardzo wąsko.
Po minięciu Briancon osiągam granicę Włoch pod Montegenevre. U szczytu drogi (1840 m)  pada śnieg i temperatura nie przekracza plus czterech stopni. Włochy witają mnie jak nie Włochy - pochmurnie, wietrznie i chłodno. W Turynie załadowują mnie sprawnie i mknę z towarem do Monachium.
W wysokich Alpach włoskich przed Brannero na granicy z Austrią rozpoczyna się koszmar. Najpierw obserwuje jedynie ośnieżone pobocza, sosnowo - świerkowe lasy i łysiejące szczyty. Śnieg jest świeży i widać, że drogi niedawno były odśnieżane i posypane solą. Wspinając się na jeden ze szczytów, który stał na drodze renówki numer dwa (2040 m), wkraczam w prawdziwą zimę. Zaczyna się ona na wysokości 1200 metrów od zamkniętych szlabanów, broniących dostępu w wyższe partie Alp. Mimo to wciskam się pomiędzy nie, nie podejrzewając jaki będzie dalszy przebieg wypadków. Z drugiej strony muszę przecież przedostać się na drugą stronę tego górskiego pasma, bo innej bliższej drogi nie ma. Jeśli już, trzeba by do Włoch udać się albo autostradą, albo przez Szwajcarię, w okolicy St. Moritz, ale oba te rozwiązania nie wchodzą w grę - zbyt dużo straciłbym na takie objazdy czasu.
Im wyżej, tym intensywniejszy śnieg, lecz nade wszystko daje się znaki wiatr, który stawia na drodze zaspy. Silny boczny wiatr i mróz do minus czterech stopni czynią z drogi lodowisko. Na 200-300 metrów przed szczytem renówka zaczyna się ślizgać i w końcu zdarza się rzecz najgorsza z możliwych - staje. Rozmyślam, co tu zrobić. Mam letnie opony, ale mam również łańcuchy, choć zakładać je na takiej stromiźmie po łydki w śniegu? Po pierwsze powinienem założyć buty, bo jechałem w klapkach na gołe nogi. Próbuję więc na początek przesunąć renówkę w stronę szczytu: do przodu - w tył, do przodu - w tył. Koła buksują. Półciężarówka staje okoniem, niemal w poprzek drogi. Ponawiam te manewry z użyciem wspomagania do ruszania po śliskim. Dziesięć minut takiej udręki i w końcu udaje mi się przejechać sto metrów, po czym autko jeszcze raz staje. W światłach reflektorów (wszak to noc głucha) widzę ten szczyt, to wypłaszczenie, za którym będzie długi, pokrętny zjazd. Byle tam się dostać. Jeszcze raz operuję pedałem gazu, próbując jedynki, dwójki a nawet trójki. W końcu odbijam nieco w prawo i po czystym śniegu samochód centymetr po centymetrze pokonuje strome zbocze wzniesienia. Dojeżdżam do szczytu i powolutku, na jedynce, zsuwam się z niego, a każdy metr niżej to sukces i przywrócenie wiary w to, że tym razem mi się upiekło.
Podejrzewam, że w tej historii mój osobisty Anioł maczał swoje skrzydła, bo w jakże inny sposób wytłumaczyć mam sobie ten cud. Nie jestem tak dobrym kierowcą, aby uprawiać slalomy giganty w Alpach. A jednak się udało. Odchodzą w płytką niepamięć fatalistyczne myśli o tym, że trzeba czekać przynajmniej do następnego dnia na jakąś pomoc. Nikt nie pomyślałby przecież, że gdzieś tam w górze, na drodze z obu stron zamkniętej unieruchomione zostało auto, które nie powinno tam się znaleźć. Pozostała wątpliwa satysfakcja z tego, że byłem jedynym śmiałkiem - chojrakiem, który przebył na letnich oponach, w nocy, w śnieżycy i wietrze ten paskudny szczyt.
Do Monachium dojechałem 10 minut przed założonym planem.
A sen? Posiłek? Można o tym zapomnieć.

[Digne les Bains, we Francji, 23.05.2016 i 24.05.2016, pod Monachium]

1 komentarz:

  1. Horror na drodze na letnich oponach w Alpach. Jedyną, wątpliwą korzyścią jest fakt, że czytelnik ma swoją fabułę do emocji i przeżywania. Ludzie horrory lubią.

    OdpowiedzUsuń