CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

10 lipca 2016

AUTORYTET

Można powiedzieć, że stryj Władysław najbardziej w mojej rodzinie był szanowany, już to przez swoją chlubną przeszłość, przez to, że wyszedł na ludzi własną ciężka pracą, że doszedł do czegoś w życiu, choć w ostatnich swoich latach to życie nie było różami usłane.
Stryj Władysław podupadł na zdrowiu po trzech przebytych zawałach, a że żył jeszcze, to pewnie zasługa jego żony, Barbary, która podporządkowała wszystko jak najzdrowszemu trybowi życia, w którym dominowały medykamenty i zdrowe odżywianie.
Być może, gdyby stryj żył w obecnych czasach, łatwiej porodzono by sobie z jego nadwątlonym sercem, lecz dawniej, pamiętam doskonale, że gdy zapomniał wziąć z sobą tabletek talusinu, omal nie doszło do tragedii na pogrzebie.
Stryj przyjechał bowiem na pogrzeb swego brata, a mojego dziadka. Już wtedy chodzić nie mógł za wiele, ale przyjechał, nie zabrawszy talusinu, a był to lek trudny, na owe czasy, do zdobycia.
Stryj, opuściwszy rodzinną wioskę, udał się przed wojną do podwawelskiego grodu. Studiował inżynierię dróg i mostów. Nauka nielekko mu szła, ale chyba głównie z uwagi na to, że aby studiować, musiał sobie dorabiać korepetycjami, a to na opłacenie stancji, to znów na jedzenie, bo w rodzinnej wiosce wcale się nie przelewało, a dzieci było sześcioro.
W wojnę został dowódcą saperskiej kompanii. Wycofał się z połową oddziału przez Węgry, potem znalazł się we Francji; wojował pod Narwikiem i w końcu dostał się do Szkocji. Tam z polskim wojskiem szykował się do inwazji wraz z aliantami.
W Szkocji został kapitanem i mając pod sobą kompanię saperów, która potem uczestniczyła w walkach pod Dunkierką i później w Belgii i w Holandii. 
W późniejszych czasach pisał pamiętnik o tych wydarzeniach. Dowiedziałem się z tych zapisków pewnych ciekawostek, jak ta, że jeden z jego podwładnych umarł, zadusiwszy się ością (w Szkocji miało to miejsce). Inna informacja, na którą zwróciłem uwagę miała związek z karaniem żołnierzy. Otóż, jak kiedyś dowiedziałem się od niego, stryj nigdy nie ukarał żołnierzy poza jednym wypadkiem, a mianowicie, będąc w Szkocji wraz z grupą swoich podwładnych udawali się miejskim, piętrowym autobusem do kina. Stała się rzecz dosyć trywialna. Otóż dwóch polskich żołnierzy ośmieliło się „wypchnąć” z kolejki jakąś kobietę stojącą przed nimi na przystanku autobusowym i to właśnie za ten czyn panowie żołnierze dostali po dziesięć dni „paki”.
Inne wspomnienie jest już znacznie większego kalibru. W Holandii, gdzie alianci usadowili już swoje wojska, kompania stryja Władysława miała zabezpieczyć przeprawę przez rzekę i kanał. Chłopaki wzięli się do roboty, pontonowe mosty postawili i utworzyli dwa obozy, aby strzec zbudowanych naprędce przepraw przed Niemcami. Nagle, a było to niemal południe, ich obozy namierzone zostały przez… szturmowe myśliwce brytyjskie i amerykańskie, które wzięły je za wrogie aliantom posterunki niemieckie, a że łączność szwankowała, należało w jakiś sposób dać znak pilotom myśliwców, ze dokonują ostrzału swoich pozycji. Wziął tedy stryj Władysław pod pachę ogromną zwiniętą chorągiew biało-czerwoną i w te pędy pospieszył na wzgórze, aby ją na nim rozpostrzeć i w ten sposób przed kolejnym nawrotem myśliwców, powiadomić pilotów, że strzelają do naszych. Stryj opowiadał, że nigdy podczas wojny nie bał się o życie swoje i powierzonych mu żołnierzy bardziej niż wtedy. Śmiertelnie zmęczony zdołał dotrzeć na wzgórze i załopotać flagą. Nadlatujące szturmowce, gotowe do wystrzału, opamiętały się, a ich piloci zakołysali skrzydłami maszyn, dając w ten sposób znać, że zrozumieli.
Za walki w Holandii stryj otrzymał stopień majora i został później został odznaczony orderem virtuti militari. W długi czas po wojnie stryj Władysław przeczytał o sobie w pewnej książce (dał mi zresztą ten fragment do przeczytania). Był kompletnie zdruzgotany. Autor wymienił jego nazwisko w kontekście nocnej przechadzki po mieście i napisał:
„Major P. podczas spaceru zachwycał się miasteczkiem. - Jaką piękną mamy noc - powiedział”
Tyle o jego udziale w inwazji na Normandię i walkach w Belgii i Holandii. Od tej pory postanowił napisać pamiętnik.
Do kraju powrócił dopiero w 1949 roku, choć miał okazję zostać we Szkocji lub w Holandii. Do jego powrotu moi dziadkowie czekali na to, aby mój ojciec mógł pójść do pierwszej komunii, bo wiadomo było, że taka uroczystość bez obecności na niej stryja, nie miałaby większego sensu.
Powrócił więc do kraju i nie był prześladowany. Pojechał z żoną na Śląsk, zamieszkał w Zabrzu i został jednym z głównych śląskich architektów. Projektował osiedla, aż do emerytury i choroby serca, która dopadła go po sześćdziesiątce. Będąc już na emeryturze, zamieszkał w Krakowie.
Stryj Władysław nie należał do entuzjastów dawnego systemu. Był człowiekiem honoru i żył w swoim świecie wartości i idei piłsudczykowskich. Nie będąc entuzjastą tamtej epoki, nie okazywał jednak wobec niej wrogości. Potrafił docenić dobre i zganić złe strony rzeczywistości powojennej. Dyskutowaliśmy wiele o polityce. Musiałem być przy nim oseskiem, niedouczonym laikiem.
Zapamiętałem, że bardzo źle wyrażał się o Roosevelcie (zdradził nas) i w ogóle o Amerykanach. W ciepłych słowach mówił natomiast o Churchillu. Karol Marks - jego doktrynę, jego idee oceniał pozytywnie. Lenin? Już niekoniecznie. Stalin - również. Zbyt wiele niepotrzebnych ofiar. Ja byłem wtedy na etapie spekulacji, w których pobrzmiewało pytanie:
- Dlaczego światem nie rządzą wielcy filozofowie i pisarze, którzy w swoich dziełach tłumaczą jak powinno się żyć?
- Polityka nie jest dla ludzi szlachetnych. Jest brudna i zła - odpowiadał.
Zdziwiony byłem tym, że po powstaniu pierwszej Solidarności, on, sceptyczny wobec rzeczywistości, bezpartyjny a w duszy opozycyjny, nie był entuzjastą przemian.
- To nie jest robione dla ludzi pracy. Przekonasz się, że po barkach robotników dostaną się do władzy ludzie bezwzględni, chodzący na pasku u Amerykanów.
Miał rację?
Lubiłem z nim rozmawiać i chociaż pod względem obyczajowym konserwatysta, pozostawał dla mnie wielkim autorytetem. Swoją drogą, w trumnie by się teraz przewracał na wieść o likwidacji honoru i tej całej prostytucji politycznej, uprawianej na wiecach i w telewizorze.
Ledwo chodził i to z przystankami, ale zaprosił mnie z ciotką do Jamy Michalika na świetne lody. Wypił wtedy mały kieliszek koniaku, a ja od tego czasu systematycznie przyjeżdżałem wakacyjną porą do Krakowa, do wiecznego miasta i do niego.

[09.07.2016, na autostradzie pod Gerą w Niemczech]

2 komentarze:

  1. Ludzie pokolenia naszych dziadków nie mieli często wykształcenia, ale mieli zdrowy rozsądek i doświadczenie życiowe i kierowali się w życiu zasadami. Tego niestety nawet w szkołach nie uczą...

    OdpowiedzUsuń
  2. Stryj miał rację. Do władzy dostali się bezwzględni.

    OdpowiedzUsuń