CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

27 lipca 2016

AWARIA

Godzina 3 rano, niedziela, Enval, niedaleko Clermont Ferrand Wysiadło sprzęgło. Renówka całkowicie unieruchomiona. Stoję niemal w poprzek wąskiej, spadzistej drogi. Całe szczęście, że pozostało trochę miejsca, aby mogła przejechać osobówka.
Już po załadunku w Mortagne i drugim w St. Georges sur Loire z samochodem było coś nie w porządku. Renówka i nie radziła sobie z ciężarem; krótko mówiąc: byłem przeładowany. Jechałem wolno, bo silnik szarpał i trudno było wyczuć, który wrzucić bieg. Domyślałem się, że ze sprzęgłem coś się dzieje, lecz nie sądziłem, że w ogóle odmówi posłuszeństwa. Tymczasem spora, stroma górka zrobiła swoje.
Zadzwoniłem do spedytora. Powiedziałem co i jak. Oczywiście nic nie pomoże, choć podobno pojazd ma „assistance” na Europę. Spedytor nadmienił, że towar musi być dostarczony. Raczej nie żartował, a więc chyba te dwie tony, które wiozłem, powinienem załadować na swój grzbiet i przenieść do celu. W odróżnieniu od spedytora, żartuję.
Nie wiem, czemu to przypisać, ale po drugim załadunku miałem chęć zadzwonić do spedytora i poprosić, aby dodatkowo ubezpieczył auto, a o mnie się pomodlił, bo przeczuwałem, że coś się stanie. Nie zadzwoniłem, a może modlitwa by pomogła. 
Położyłem się spać, gdy już świtało; w szoferce, nie w „kurniku” na górze. Około siódmej nad ranem ktoś puka do drzwi. Widać, że wkurzony, by nie powiedzieć napastliwy. Tłumaczę, że nie mogę ruszyć autem. Nie pomaga. Spisuje moje numery i mówi coś o żandarmerii. Kładę się jeszcze na godzinkę, przysypiam i budzi mnie słońce. Z pobliskiej posiadłości schodzi jakiś Francuz. Rozmawiamy z sobą koślawym angielskim. Współczuje mi powstałej sytuacji (całkowite przeciwieństwo tego pierwszego) i informuje mnie, że w pobliżu jest hotelik, gdzie mógłbym przenocować. Pewnie nie zdaje sobie z tego sprawy, że my, busiarze - nietoperze nie nocujemy w hotelach. Pyta, czy mam co do jedzenia i picia. W międzyczasie dzwonię do spedytora a później do assistance. Prawdopodobnie ściągną mnie dopiero w poniedziałek rano i trzeba będzie przeładować towar na inne auto. Dzwonię do szwagra - mechanika, aby po przekazanych mu informacjach mógł podać najbardziej prawdopodobną przyczynę awarii. Stawia na docisk sprzęgła, nie wykluczając tego, że „poszedł” też wyprzęglik. Nic samemu nie zrobię.
Przechodzę się po tej wiosce. Aż przykro, że to nieszczęście z autem przytrafiło mi się w tak pięknym i spokojnym miejscu. Zdarzenie miało miejsce na podjeździe może 8-procentowym, a więc teoretycznie renówka miała prawo sobie poradzić. Zastanawiam się tylko w jakim stopniu na awarii zaważyło przeładowanie auta, a w jakim niewłaściwe jego użytkowanie, zanim zacząłem nim jeździć i czy było właściwie serwisowane (śmiem wątpić). A tak swoją drogą, to tego kierowcę, co przede mną jeździł tym samochodem najchętniej bym udusił. Jeśli za jego „kadencji” autko spalało 14 litrów na setkę, a moje bierze poniżej dziesięciu, to musi to oznaczać, że ten przede mną szarżował, także jadąc z ładunkiem, a zbyt szybka jazda dla czasami przeciążonego pojazdu to morderstwo i o połowę przynajmniej krótsza eksploatacja.
Nie będę ukrywał, że ta awaria znacząco pokrzyżowała mi plany (spedycji również, ale w sumie spedytor doskonale wiedział, że biorąc te ładunki przeciążam auto). We wtorek miną cztery tygodnie jak jestem w trasie. Kurczą się zapasy jedzenia, a Bóg jeden wie, ile czasu potrwa naprawa. W Polsce potraktowano by takie auto priorytetowo, ale we Francji, jak podejrzewam, trzeba będzie poczekać. Assistance załatwia wprawdzie trzydniowy pobyt w hotelu, ale i tak naprawa może się przeciągnąć i co wtedy?
Spaceruję po wiosce. Pięknie położona, wśród dosyć stromych wzgórz; wszak to Owernia - górzysta, wulkaniczna, zielona. Niedaleko stąd dwa większe miasta: Riom i Clermont Ferrand. Podchodząc pod jedno ze wzniesień, słyszę bicie dzwonów, ale we Francji kościelne dzwony niekoniecznie oznaczają porę mszy, uroczystości żałobnej czy ślubu; one wybijają godziny. Jako że jest niedziela, niewielki kościółek ma wrota otwarte; chyba tylko dla mnie. Wchodzę i kilkanaście minut siedzę w chłodnym pomieszczeniu świątyni. Jestem zmęczony. Naprawdę zmęczony. 

[24.07.2016, Enval we Francji]

2 komentarze:

  1. W Twoich podróżach piękno widoków i spotkań z ludźmi splata się z brzydotą niefajnych zdarzeń, a i ludzie wszędzie tacy sami, obok życzliwych wredni też bywają...

    OdpowiedzUsuń
  2. Tych nowych doznań widokowych można zazdrościć. Doświadczeń życiowych w trasie już niekoniecznie.
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń