ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

05 lipca 2016

JA, CHOLERYK

Poprzedni wpis dotyczący wielce pouczającego rozładunku w miejscowości Porta Westfalia, miał wyglądać nieco inaczej. Otóż ocenzurowałem swoją złość, przedstawiając całe zdarzenie w możliwie najdelikatniejszy sposób, aby, broń Boże, jakowegoś zgorszenia w kawiarence nie uczynić. Przytemperowałem też refleksje, słowem, napisałem o swoim sporze z panem bossem w przemożnym skrócie, ubogim w emocje, jakie mną podówczas owładnęły.
A przecież jestem cholerykiem, a ten, wiadomo, reaguje ostro i impulsywnie, po czym w miarę prędko uspokaja się, aby w końcu ponownie nadawać się do użytku.
Muszę się pochwalić, że jestem wnikliwym obserwatorem. A co? Asertywność wymaga, abym i ja miał do tego prawo. Obserwuję rzeczywistość, ogólnie rzecz biorąc, analitycznie i jeżeli już zdobywam się na komentarz, to w głównej mierze na podstawie własnych obserwacji i doświadczeń, rzadko powołując się na opinie i sugestie innych ludzi.
Ale… proszę mi wybaczyć, ta dokładna analityczna obserwacja nie dotyczy na przykład tego, w jaki ciuch takiego a takiego dnia, moja żona lub córka postanowiły się ubrać po czym… o zgrozo… kompletnie zagubiły się w wielkim mieście. No bo proszę sobie wyobrazić, że stoję w obliczu konieczności udzielenia odpowiedzi na poniższe pytanie:
- Jak były pańska żona i córka ubrane tego dnia?
Pytającym mógłby być pan policjant, a całe zdarzenie, odpukać, wyrosło z korzenia fikcji.
No i co ja miałbym powiedzieć na takie „dictum”? No co?
Że moja żona miała na sobie sukienkę? I bluzkę? A córka? No pewnie, że też była w sukience… chyba krótkiej… chociaż? Mogły to być również jakieś spodnie… spodenki… nie chyba to była spódnica… tak, tak, taka lekka spódnica… a może jednak dżinsowa, więc nie tak lekka…
No cóż, nasza obserwacja i jej jakość zależy od stopnia koncentracji na wybranym przedmiocie.
No właśnie… zacząłem od obserwacji. Skupię się więc na przedmiocie tejże… a będę nim ja sam. Tak, potrafię i lubię obserwować samego siebie i absolutnie lusterko nie ma nic z tym wspólnego. Lubię obserwować własne reakcje, zachowania, motywy jakimi się kieruję.
Skoro, jak wspomniałem wcześniej, jestem cholerykiem, to bardzo ciekawym rodzajem obserwacji będzie taka, która każe mi przyglądać się sobie we wszystkich fazach zaistniałego zdarzenia, w którym udowadniam, że z cholerykiem mam wiele wspólnego.
Wyliczmy te fazy:
1) impuls, przyczyna, motyw, innymi słowy powzięcie wiadomości o tym, co wymaga bezzwłocznej dla choleryka reakcji;
2) reakcja właściwa: złość, szał, furia, innymi słowy: „nie zbliżaj się do mnie”,
3) kontynuacja, w której nawet najbardziej impulsywna furia ulega stopniowemu spowolnieniu - zaczynają do głosu dochodzić czynniki racjonalizujące gniewne zachowanie;
4) uspokojenie, wyciszenie, odetchnięcie… nawet z uśmiechem na twarzy.
Tak właśnie jest ze mną. Muszę pokonać te cztery schodki, aby dostać się do mety z napisem „normalność”.
Wspominam te moje niepotrzebne i niesłusznie przebyte belferskie czasy i to moje „obcowanie” z uczniakami, którzy czasami aż się prosili, aby ich porządnie o… zrugać. Mówię o tych „dywanikach” dyrektorskich i wychowawczych.
Wchodzi taki gagatek (gagatka) do gabinetu i już od progu koncentruje swój wzrok na tym, w którą stronę się odchylić, kiedy rzucę w jego kierunku perfekcyjnie naostrzoną siekierę. Siekierę trzymam oczywiście w dłoni, ale póki co zaczynam przekazywać werbalnie cały ból świata, mieszając przy okazji jegomościa z błotem, mając ku temu aż nadto uzasadnione powody (patrz punkt 1)
I kiedy już jestem na końcowym etapie udowadniania własnych racji, kiedy ta bomba już eksplodowała, kiedy kurz i zamęt powoli opadają, wtedy najpierw upuszczam siekierę, jeszcze coś mówię, jeszcze czegoś żądam, nakłaniam do czegoś, w końcu proszę… i kiedy proszę, to jakbym rozmawiał z samym sobą, i wtedy jakiś ludzik wyłazi mi z rękawa, i mówi, daj już spokój, nie kop leżącego, nie pastw się nad nim jak krowa nad trawą, cel swój już osiągnąłeś.
Nareszcie na twarzy pojawia się taka jakaś szczególna, przedtem nieobecna, ironiczna rysa, w końcu i uśmiech się pojawia, i podanie dłoni, i ta niezwykle cenna świadomość, że w bólach, bo w bólach, ale wygraliśmy obaj (oboje), i pełne zrozumienie też jest - czasami, mam tę świadomość - do kolejnego razu, ale wcale nie tak rzadko - aż do końca, do kresu pewnego etapu życia delikwenta (delikwentki).
A były też zabawne sytuacje. Ot choćby pierwsza z brzegu: pomieszczenie klasowe, moja klasa, a w niej gagatki, całkiem sporo. Zbroili potężnie. Nie żeby dożywocie za to groziło, ale w końcu należy im się w… ruga. Postępuję zgodnie z procedurą choleryka. W dwóch pierwszych punktach postępuje klasycznie; w trzecim - do połowy. A dzieje się to w momencie, kiedy z rękawa wychodzi ludzik. Nie wytrzymuję. Wychodzę z klasy, udając się do zaplecza. [Aha, w mojej dawnej szkole każda klasa miała swoje zaplecze, które służyło w głównej mierze plotkowaniu i wymyślaniu niestworzonych pomysłów na to, jak koledze/koleżance po fachu przyłożyć i dywagacjom w rodzaju: jaki rodzaj trucizny wsypać do szklanki z herbatą dyrektora?]
Zatem znalazłem się na zapleczu i… wybuchnąłem śmiechem. Formalnie… aż łzy mi popłynęły ciurkiem i musiałem mieć trochę czasu, aby się opanować. W końcu jednak trzeba było do klasy powrócić. Wchodzę. Tak martwej ciszy jeszcze w życiu nie słyszałem. Słychać było jedynie jak ta młodzieńcza krew zalewa serdeczne komory.
- Zrozumieliście? - zapytałem i roześmiałem się na cały głos, a ludzik jak oddany sprawie klakier, zaczął bić mi brawo.
I wtedy poczułem taki potężny wiew oddechu ulgi, po którym zakołysały się w oknach firanki.
I zrozumieli. Zrozumieli do kresu pewnego etapu swego życia.
A ja już tak dokładnie nie pamiętam, o co wtedy poszło.
Nie godzi się przechowywać w sobie złych wiadomości.

[30.06.2016, Leer w Niemczech]

4 komentarze:

  1. Zawsze, gdy musiałam wykorzystać tzw. ,,smrodek dydaktyczny'', ogarniała mnie absolutna żądza gargantuicznego wręcz śmiechu... Choć raz był wyjątek: wzruszyłam się własnym ,,kazaniem''. I wtedy pomyślałam, że pora na emeryturę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a i mnie z wiekiem coraz bardziej to, o czym piszesz rozśmieszało...

      Usuń
  2. Obserwowanie niejako z boku bywa bardzo pożyteczne i interesujące i myślę, ze dopóki potrafimy to robić i wyciągać wnioski mamy szanse na rozwój, najgorzej gdy ktoś tego nie robi i jest przekonany o swojej nieomylności, co się zdarza wielu ludziom, a zwłaszcza dyrektorom...

    OdpowiedzUsuń
  3. ... a ileż to razy ja popełniałem błędy... głównie natury takiej, że dałem się uwieść słowom o niepokalanym poczęciu moich późniejszych adwersarzy :-) natomiast... powiedzieć Ci muszę, że po takowych błędach pewna część ciała przynależąca do odwłoka nabrała koniecznej twardości :-)

    OdpowiedzUsuń