ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

17 lipca 2016

KAMYCZKI - OPISANIE ŚWIATA (10) TUŁACZ

Spójrz tam. Przeciął hałaśliwą drogę, szumiącą silnikami aut i jednostajnym huczeniem opon roztapiających gorący asfalt. Przeszedł szosę, którą wybudowano ku wygodzie ludziom, choć wydaje mi się, że bardziej zależało im na tym, aby auta poruszały się teraz żwawiej, ścigając się do rozmaitych, rozproszonych po świecie celów.
Podejdźmy w jego stronę. 
Skierował się na piaszczystą drożynę, biegnącą długim, prostym ściegiem pomiędzy młodymi zagajnikami świerków. Po swojej prawej ręce będzie miał wysoki szpaler leśnych sosen, a dalej zmierzy się z cieniem równie wysokich buków; po lewej stronie piaszczyste rozwidlenie ścieżyny skieruje go w stronę wioski. 
Popatrzmy, którą z dróg wybierze. Przyspieszmy kroku.
Jego szara jak wyschnięta ziemia sylwetka pojawiała się i znikała wśród smukłych, kołyszących się na wietrze łodyg dojrzewającego żyta. Idzie w stronę wioski.
Nasze oczy z każdym krokiem skierowanym ku niemu powiększają jego postać, niewysoką, wyprostowaną przez zarzucony na ramiona plecak. Spod podeszw ciężkich roboczych butów wznoszą się chmurki siwego pyłu. Stąpa wolno, jednostajnie, w takim tempie, które już wkrótce pozwoli nam do doścignąć i pozdrowić.
Kiedy jesteśmy względem niego na wyciągnięcie ramion, przystaje.
Stajemy i my.
- Bądź pozdrowiony! - wołam do niego. - A dokąd to?
- Tylko droga może odpowiedzieć na to pytanie. Ona wskaże mi cel.
- A nie potrzeba ci czego? - pytasz.
Wtedy zrzuca z pleców brzemię bagażu, odwiązuje zwinięty w rulon i otoczony ochronną powłoką ortalionu koc, rozsznurowuje plecak i wydostaje z niego płócienną torbę. Otwiera ją przed nami.
Patrzymy: ćwierć bochenka chleba, jabłko, cebula, ogórek, smalec w plastykowym pojemniku.
Wyjmuje też nóż i odsupłuje przytroczoną do plecaka butelkę z wodą.
- Mam wszystko, czego mi potrzeba.
- Niewiele tego - mówisz.
- Bo też niewiele mi potrzeba - odpowiada, uśmiechając się i głaszcząc kilkudniowy zarost na policzkach.
- A kiedy ci zabraknie? Kiedy posilisz się ostatnim kawałkiem chleba? - pytam.
Spojrzał na nas z taką jakąś niezwyczajną siłą w oczach, z taką wiarą przeogromną, z naturalnie wznieconą dumą.
- Są jeszcze ludzie - przemówił. - Im dalej od szosy, tym więcej jest ludzi. Nie wiedzieliście tego?
Zaczerpnął łyk wody, może dwa; spakował plecak i założył go na swój tułaczy grzbiet.
- Pozwolisz potowarzyszyć sobie do najbliższej wioski? - pytam. - Mieszkamy w niej.
Skinął głową.
Szliśmy razem. Kłosiło się żyto, kłosiło. Skowronek dźwięczał nad nami.
- Wiesz… - wyszeptałaś do mnie - chciałabym, aby się przekonał, że też jesteśmy ludźmi.

[16.07.2016, Westkerke w Belgii]

1 komentarz:

  1. Spotkanie jak z bajki. Idyllicznie tu, a ostatnie zdanie stanowi niespotykaną pointę. Życzliwości teraz nie za wiele. Czasem się o tym osobiście przekonuję.
    Serdeczności zasyłam.

    OdpowiedzUsuń