CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

22 lipca 2016

KAMYCZKI - OPISANIE ŚWIATA (12) TRUSKAWKI

A chociaż odjechał już od rampy ostatni pachnący samochód, to pracy trochę zostało. Choćby te stojące na podeście skrzynki trzeba przewieźć na wózku do magazynu i ustawić na półkach i jeszcze raz ostatnią dostawę policzyć, zanotować, i do tych kończących pracę skrzynek przykleić karty. A przed zasunięciem bramy nie zapomnieć uchylić okien, ot, za sznurki chwycić, w dół pociągnąć - owoc w przewiewie musi nocować i powinien być zdrowy, bo jutro z samego rana kolejny wóz podstawią - ten pomknie z truskawką do wielkich sklepów, a może na kolej i dalej, w świat szeroki.
Zakręciła się z innymi po magazynie, skrzynki ustawione, policzone, oznakowane - można wychodzić. Zbiegła schodkami, już bez fartucha, w luźnej, bawełnianej, zdobionej niewielkimi kwiatami polnego maku sukience. W ręku trzymała łubiankę z truskawkami - każda pracownica mogła sobie jedną wziąć do domu po pracy. Ale komu by się teraz chciało jeść truskawki, skoro od ich zapachu aż nos zatyka, a w ustach słodycz, którą chciałoby się złagodzić garnuszkiem zimnego, kwaśnego mleka. Młodsi bracia zjedzą, nie ma się czym martwić. Matuchna kompot albo pierogi zrobi, a może zje się ze śmietaną i cukrem, albo z kluskami chłodnik będzie na upały.
Oj, czerwiec tegoroczny powiał gorącym powietrzem aż z Sahary, a maj taki był nieznośnie mokry.
Widział ją schodzącą ze schodków i dalej, aż na ulicę, jak przechodziła obok jego domu. Jak każde chłopaczysko ubrany był w krótkie, znoszone portki, trykotową bluzkę i sandały. Spojrzał na nią i na tę łubiankę, co ją w lewym ręku trzymała.
- Jakież wielkie! - zachwycił się na głos. - Da pani jedną?
Spojrzała na niego. Dotknęła otwartą dłonią jego włosów, jasnych, rozczochranych.
- Jaka ze mnie pani… Maryśka jestem. A pewnie, że dam. Przynieś torebkę, podzielimy się.
Odwrócił się na pięcie. Pobiegł.
- Ej, ty, mały, poczekaj no! - rzuciła w jego stronę. - Nie ma nic za darmo.
Wrócił trochę zmieszany.
- Wiesz, mały, chciałabym pójść nad staw. Wykąpałabym się. Tam, przy rzeczce, gdzie ludzi nie ma.
- O, tam woda najcieplejsza. W sam raz na kąpanie - odparł.
- A przyniósłbyś mi z domu ręcznik i kawałek mydła za te truskawki. Jedną trzecią łubianki dostaniesz.
- Nie połowę? 
- Nie, bo jedna część dla matuchny będzie a druga dla młodszych braci - takie urwipołcie jak ty, tylko że bliźniaki… no i tobie dam trzecią część, zgoda?
W te pędy do domu pobiegł i wrócił z torebką po cukrze, mydłem i ręcznikiem. To wszystko podał dziewczynie. Stał chwilę jak ten piesek żebrzący przy pańskim stole.
- Tutaj ci nie dam, nad staw pójdziemy - śmiała się szczerze, otwarcie - a ta będzie ode mnie.
Wybrała największą, chwyciła za szypułkę i wetknęła mu ją do otwartej buzi.
- Chodźmy, zanim słońce spać się położy.
Po tej truskawce, którą niemal połknął i nawet nie poczuł jej smaku, jeszcze bardziej ją polubił, jeszcze bardziej mu się spodobała. A kiedy tak biegli, a ona za rękę go trzymała, to najpierw poczuł się jej bratem, a potem… potem chyba chłopakiem… dobre… on miał lat dziesięć, a ona… no dałby jej siedemnaście… osiemnaście.
Kiedy doszli do mostku na rzeczce, która wpływała do stawu, najpierw sprawiedliwie podzieliła truskawki a potem zdjęła z siebie bawełnianą sukienkę w maki.
- Pomożesz mi, mały? - zapytała.
- Tylko nie mały!  Do podbródka ci sięgam, albo wyżej. Może być „chłopak”, dobra?
- Dobra, chłopak. Odwrócę się tyłem do wody i wtedy namydlisz mi plecy, zwłaszcza łopatki i szyję. Jestem spalona słońcem, widzisz?  - Widzę. Opaliłaś się.
- No. Teraz uważaj. Zdejmę stanik, ale ty tylko namydlaj mi plecy, jasne? I ani się waż podchodzić z przodu, rozumiesz?
- Czemu?
- Ej, chłopak - westchnęła. - Gdybyś ty był mój chłopak, chłopaku, to bym ci pozwoliła… ale nie jesteś mój.
- Szkoda.
Odpięła stanik i rzuciła go na sukienkę. Chłopak najpierw nabierał złożonymi w miseczkę dłońmi wody i zmaczał jej ciało. Potem wcierał w jej mokrą skórę owocowo pachnące mydło. Starannie, tak jak go o to prosiła, wmasowywał jej mydło w łopatki i szyję. Na koniec przesunął namydlonymi dłońmi po jej nogach.
Zakończył i stanął za nią.
- A  tam?
Nie musiał uzupełniać. Wiedziała o czym pomyślał.
- Niech cię Pan Bóg broni od tego, abyś mógł jeszcze „tam”. Dała bym ci, dała.
- Tam pewnie jest też tylko dla twojego chłopaka - wymądrzył się.
Zamyśliła się i odwróciła głowę.
- Jakbym go miała, to pewnie byłoby dla niego - odparła cichuteńko. - A teraz, chłopak, dziesięć kroków do tyłu marsz i zamknij oczy. Kiedy usłyszysz plusk, możesz patrzeć. 
Całe wieki to trwało, zanim usłyszał plusk. Spojrzał tam. Nad lustrem wody wystawała jej głowa, szyja i ramiona. Pluskała się, kryła pod wodę, wynurzała, a woda wcale nie była taka ciepła, bo rzeczka, choć płyciutka, niosła z sobą chłód źródełka.
- No jedz te truskawki, jedz - krzyczała, a on siedział przy jej ubraniu, patrzył na nią, no i w końcu zaczął skubał te truskaweczki mięsiste, słodkie i pachnące.
W pewnej chwili zawołała:
- Rzuć mi ręcznik!
Już sięgał po niego, gdy nagle zapytała:
- A umiesz mieć oczy zamknięte, gdy będę liczyć do stu?
- Pewnie, że umiem.
- A przysięgniesz mi, że nie otworzysz oczu, zanim powiem „sto”?
- Przysięgam.
- A więc uważaj… jeden, dwa… - liczyła, wychodząc z wody.
Oczy miał przymknięte tak bardzo, że aż go powieki bolały.
- No… teraz, chłopak, możesz mnie wytrzeć… ale delikatnie.
I wycierał, czując pod dłońmi miękkość dziewczęcego ciała. I czuł jeszcze, że ręcznik nabiera wilgoci. Całe jej ciało dotykał ręcznikiem, najpierw suchym, a później lekko zmoczonym.
- Siedemdziesiąt osiem, siedemdziesiąt dziewięć - słyszał odliczanie.
- A możesz liczyć wolniej? - zapytał.
- Ech, ty, spryciarzu! - krzyknęła i wtedy nagle poczuł, że wyrwała się z dotyku jego dłoni, a kiedy usłyszał „sto”, stała przed nim rozśmiana z mokrą gęstwiną długich włosów, opadających jej na oczy.
Siedli na trawie.
- Szkoda, że nie jesteś starszy - powiedziała.
- Szkoda. A ile jeszcze czasu potrwa praca z tymi truskawkami?
- Tydzień, no może dziesięć dni - odparła zamyślona. - Sezon na truskawki się kończy.
- Szkoda.
- A szkoda… miły z ciebie chłopak, wiesz. Moi młodsi bracia, to nic a nic mnie nie słuchają.
Śmiała się, gdy to powiedziała, więc nie wiedział, czy mówi prawdę.
- Pojedzmy teraz truskawek. Z każdej części wezmę po dwie. Dasz mi dwie swoje?
- Pewnie, że dam.
Patrzyli na przymarszczoną toń wody na stawie, w której zatapiało się czerwcowe słońce.

[19.07.2016, Adernach w Niemczech - 20.07.2016, Ripoll w Hiszpanii]

2 komentarze:

  1. Pracowałam kiedyś przy truskawkach, oddzielaliśmy szypułki od owoców.Pozwolono nam jeść, ale nie można było wynosić. Pierwszego dnia jadłam jak leci, drugiego tylko największe, trzeciego najsłodsze, a potem...długo nie mogłam patrzeć na truskawki, a zarobek był marny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm, te truskawkowe żniwa pamiętam u ciotki. Krzyż nie wytrzymywał i tylko tej wieczornej nocy czekałam. Truskawki mają wówczas smak ciężkiej pracy. Nie smakują nawet z bitą śmietaną. A podobno to afrodyzjak.
    Serdeczności.
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń