ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

27 lipca 2016

KOLEJNY DZIEŃ - OCZEKIWANIE

Czech odjechał ranem, ja zostałem. 
Dopiero po dziesiątej podjeżdża ten sam samochód, którym przetransponowano mnie do Riom. Jadę do Volvic, jeszcze z nadzieją, że wczorajsze plany odnośnie kursu do Poznania via Lyon są aktualne, tymczasem kiedy dzwonię do assistance, okazuje się, że właśnie szukają mi powrotu, pytając mnie, gdzie mieszkam. Znaczy się, zapomnieli o tym, co wczoraj mówili. Na przyszły raz należałoby się chyba ubezpieczyć od tance, działań assistance tak jak od ognia, gradobicia i powodzi. Telefoniczny pracownik assistance, z którym rozmawiam o 10.50, mówi, że zadzwoni za godzinę. Odbieram od niego telefon o 14-tej. Pomyślna wiadomość: wylatuję jutro o dziewiątej, lotem z Lyonu do Warszawy przez Monachium. Do Lyonu jakoś mnie przetransportują. Na ile mam mu wierzyć? Nie wiem. Czekam.
Aż do godziny ósmej nic się nie dzieje, ani mowy o transporcie do Lyonu. Po dwudziestej zamykam auto, zostawiam kluczyki do wozu i dokumenty w warsztacie, gdzie mnie przewieziono, biorę walizkę i wynoszę się na ulicę (warsztat pracuje do dwudziestej). Dzwonię do assistance z podziękowaniem za zorganizowanie mi nocy pod gołym niebem. Widząc mnie siedzącego na ulicy, szef serwisu proponuje, abym jednak został wewnątrz i przespał się w renówce. Odpowiadam, że po ostatnim wykonanym do assistance telefonie, spodziewam się, że ktoś jednak po mnie przyjedzie.
Po dwudziestu minutach nadjeżdża toyota verso, a w niej młody, przed trzydziestką Francuz, arabskiego pochodzenia (później okaże się, że z Algierii). Taki kurs dla niego to nie lada gratka. Za przejechanych 200 kilometrów do Lyonu licznik wystukał ponad 700 euro. Jedziemy autostradą na Moulins, St. Etienne i dalej do Lyonu. Początkowo w samochodzie jest cicho, ale domyślam się, że francuski Algierczyk chciałby posłuchać radia. Nawet zachęcam go do tego i w sumie jest mi obojętne, jaki puści kanał. A słucha głównie arabskiego brzmienia, a po postoju na parkingu przy autostradzie, gdzie raczy mnie stawianą przez siebie kawą, słucha nawet islamskich modlitw, przy czym wcześniej pyta się mnie, czy mi to nie przeszkadza. A w żadnym wypadku mi nie przeszkadzało. Niech sobie słucha, byleby dowiózł mnie szczęśliwie… i dowiózł.
Lotnisko w Lyonie, a właściwie terminal numer 2, skąd o dziewiątej mam ruszyć do Monachium, pusty. Krzątam się po pustym niemal holu i namierzam biuro linii Lufthansa, gdzie mam odebrać bilet. 
Siedzę trochę w internecie, ale jestem zbyt zmęczony próżnym, dwudniowym oczekiwaniem na wyjazd, że chyba jednak zalegnę na którejś z ław i porozmawiam przed lotem z moim Aniołem Stróżem.
Rozmów nigdy dosyć.

[26.07.2016, Volvic - 27.07.2016, Lyon we Francji]

3 komentarze:

  1. No tak, ubezpieczysz wszystko i wszędzie, gorzej z realizacją gdy spotka nas coś w podróży...takie oczekiwanie może pozbawić sił, nie tylko fizycznych.

    OdpowiedzUsuń
  2. ... w końcu się jednak udało bezpiecznie dolecieć i dojechać, a to najważniejsze :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. A mówi się, że podroże kształcą...

    OdpowiedzUsuń