ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

05 lipca 2016

NOWA TRASA

Miałem już nie powielać formy zapisków podczas tej nowej trasy, lecz nie wiem, czy danej sobie obietnicy dotrzymam.
I proszę… zaczynam podobnie.
Spod Pobiedzic (niedaleko Ostrowa Wlkp.) zabieram meble: wielkie kanapy, pufy i fotele, do Niemiec, w cztery miejsca. Wypełniają cała krypę, aż dach musiałem podnieść, aby się zmieściły.
Jadę więc, z pewnym niepokojem, bo związać towaru mi nie dali, przez Olszynę, na Hanower, na północny zachód Niemiec, do Westfalii. Rankiem docieram na pierwszy rozładunek do miejscowości o uroczej nazwie: Porta Westfalia. 
Na nazwie kończą się jednak uroki tego miejsca. Raz, że na rozładunek czekam trzy bite godziny; dwa, że panowie Niemcy sobie wymyślili, abym te sześć ponad dwumetrowych, ciężkich i trudnych do uchwycenia kanap i sześć foteli wytargał własnymi rękami z auta. 
Łatwo powiedzieć. Te kanapy ładowało mi w kraju czterech ludzi, a teraz w pojedynkę mam to wyładować, bo oczywiście „na magazynie” nie ma nikogo, kto mógłby mi pomóc. Zły jak szerszeń zawziąłem się i wytaszczyłem te przaśne mebelki (koszula do wyżęcia), a tu podchodzi taki jeden i mówi do mnie po niemiecku, a ja po polsku rozumiem, że teraz winienem te kanapy i fotele wsadzić na specjalne wózki i zawieźć w wyznaczone miejsce do magazynu. Tu warto podkreślić, że trzy z tych kanap miałem niby podnieść na metr dwadzieścia, umieszczając je w odpowiednim miejscu, a ja, z przykrością to mówię, Pudzianowskim nie jestem.
Już się naszykowałem. Spinam plandekę i odjeżdżam kawałeczek od rampy. Wtedy podchodzi jakiś drugi palant i prawi, że moja robota nie skończona. Tłumaczę mu, że jeśli nikt mi nie pomoże, zabieram dokumenty i odjeżdżam. Ten stanowczo, w klimacie niemieckim oburza się i protestuje, po czym powiada dwa razy:
- It’s your problem.
Zaraz zobaczymy, myślę sobie.
- I wanna to speak to your boss - mówię.
- I am a boss.
Aha, pomyślałem sobie ponownie. Chwytam dokumenty, podbiegam do auta i odjeżdżam pod bramę wjazdową.
- Teraz to także twój problem, szefie - pomyślałem sobie po raz trzeci i dzwonię do swojego spedytora, klarując mu co i jak. Zdziwiony. Ma interweniować.
Po dziesięciu minutach idę do biura z dokumentami, a głównie chodziło mi o to, aby uprosić jedna z pań z okienka, aby pofatygowały się ze mną do magazynu, sprawdziły przywieziony przeze mnie towar i w końcu pokwitowały odbiór.
Nie zdążyłem jednak przedsięwziąć niczego, albowiem pan boss wisiał już na telefonie, z kimś tam, zdaje się w mojej sprawie, rozmawiając. Po chwili oddaje mi słuchawkę. Słyszę w niej niemiecką mowę.
- Sorry, I can’t speak German. Only English - mówię.
Glos w słuchawce okazał się być dwujęzyczny - rozmawiamy po angielsku. Głos powiada, że muszę załadować te kanapy na wózki i rozwieść je tam, gdzie mi wskażą.
Przyznam, że wcale mi się nie poprawiło.
Odpowiadam, że musieli to więźniowie w Auschwitz (świadomie podnoszę ton głosu przy wymowie tego miejsca, aby obecne w biurze panie mogły sobie przypomnieć to niemieckie sanatorium z czasów wojny), ja jestem, zdaje się w Porta Westfalia i nie zmierzam być niewolnikiem. 
Pan boss, widząc, że rozmowa telefoniczna nie obniżyła, jak się zapewne spodziewał, poziomu adrenaliny w moim organizmie, stara się mnie uspokoić, a panie w biurze okazują przepiękne zmieszanie i formują swoje buzie w ciup.
- If I don’t get anyone to help, I won’t touch the goods even with a finger - wyrażam swoje ostateczne stanowisko.
I w końcu stanęło na moim. Pan boss porozmawiał sobie jeszcze z pięć minut z telefonem, po czym oświadczył, że da mi jednego pomocnika.
Nie bez trudu, we dwóch, uporaliśmy się z kanapami i dokończyliśmy tego, co miałem wykonać sam.
W tym miejscu powinna się znaleźć garść refleksji… i będzie…
- nie wydaje mi się, abym mógł być potraktowany w innym kraju niż Niemcy, a popodróżowałem sobie po wielu i byłem w rozmaitych miejscach;
- trzeba na Niemców uważać. Niektórzy z nich mają genach, krwi, w testamencie, cholera wie gdzie jeszcze, zapisane: - jestem przedstawicielem narodu Panów;
- jestem przekonany, że za swoją niesubordynację, tj. odmowę wykonania polecenia danego mi przez pana bossa, w innych okolicznościach historycznej przygody zostałbym natychmiast rozstrzelany;
- oczywiście rozumiem, że być może w tej hurtowni mebli istnieje jakiś, durny bo durny, ale przepis, który każe kierowcy odpowiadać nie tylko za przewiezienie i właściwe zabezpieczenie ładunku podczas jazdy - za co ma płacone, ale i za rozładowanie i rozwiezienie przywiezionego towaru w magazynie - za co mu nie płacą… rozumiem to, lecz nie mogę pojąć tego, dlaczego należy ten przepis stosować nawet wtedy, gdy kierowca nie ma fizycznych możliwości sprostaniu temu zadaniu, słowem czynności, jakie ma wykonać, przekraczają ludzkie możliwości… aha - obóz koncentracyjny… nie zajarzyłem;
- absolutnie nie należy utożsamiać pana bossa i zakładu jaki reprezentuje ze wszystkimi Niemcami i niemieckimi firmami. Nie było moim celem dokonanie generalizacji przy zwracaniu uwagi na stosunek Niemców do innych, w tym obcokrajowców. Wiem jednak z dosyć wnikliwych obserwacji, że w społeczeństwie niemieckim istnieje pewien odsetek ludzi, którzy pod przykrywką swoistego, wyssanego z mlekiem matki zamiłowania do porządku, wyrażają przy okazji pogardę dla innych nacji, dając jednoznacznie do zrozumienia, że racja, prawo i przepisy ustanawiają Niemcy, a obowiązkiem innych jest wyprężyć się w postawie „na baczność”, a jeszcze milej w atmosferze aplauzu. Taka postawa jest absolutnie niespotykana w innych krajach… a raczej wiem, co piszę i mówię.
- niestety po tym ambitnym pojedynku z przedmiotami nieożywionymi boli mnie prawa łapa i to już nie tylko w miejscu, gdzie onegdaj umyśliłem sobie ją złamać, ale i w stawie łokciowym (czy jest taki???). W dodatku pazur mi brzydko napuchł, a i przesławna, otrzymana po udanym usunięciu prawej nerki, przepuklina mi „wyszła” mi ponownie, w cokolwiek większym rozmiarze, niż było to na początku. Natomiast mam przy sobie zbawcę wszelkich boleści - ketonal forte i zamierzam w ten właśnie, farmakologiczny sposób, ze swoim bólem się rozprawić.

[30.06.2016, Leer w Niemczech]

2 komentarze:

  1. Bardzo niefrasobliwie postępujesz podróżniku ze swoim organizmem, jestem oburzona w jego imieniu!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. da się radę... wszak napisawszy, że lek w użyciu na bolące miejsca gotów do natarcia :-)

    OdpowiedzUsuń