CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

23 lipca 2016

PANI Z PIESKIEM

Pani Makomaska poruszała się dostojnie ze spokojnym, dobrze ułożonym pieskiem na smyczy. Był to długowieczny jamnik, pierwszorzędnie zadbany, może nawet przesadnie, bo nie miał w sobie tej lekkiej nóżki podczas codziennych, przedwieczornych spacerów, a jego brzuszek ledwie co, a byłby dotykał ścieżki, po której stąpały cztery koślawe nogi staruteńkiego psiny.
Pani Makomaska dobiegała dziewiątego krzyżyka i była niską, wątłą i zasuszoną niewiastą, z trudem zachowującą prostą postawę swego chylącego się ku wieczności kręgosłupa, a jednak codziennie wychodziła z psem na spacer, dostosowując tempo swego chodu do ślamazarnego dreptania jamnika, który przystawał przy byle krzewinie, kamieniu, czy wyższej kępie trawy. Wychodząc ze swojego mieszkania, które mieściło się w schludnej kamienicy zwanej Pałacem, podążała w stronę głównej drogi osady, skręcała w stronę parku, szła jedną z jego alejek tam i z powrotem i w końcu okrążała zakładowe bloki mieszkalne, dochodziła do lecznicy, przechodziła obok hotelu i wracała do siebie. Spacer z psem zajmował jej półtorej godziny, choć zdrowy, młody człowiek mógł ją przejść w dwadzieścia minut. Jamnik spowalniał jej tę pieszą podróż przez dobrze znane jej uliczki i skwery, lecz i z własnej woli przystawała na dłużej przy kapliczce usytuowanej przy skrzyżowaniu drogi wiodącej od kolei żelaznej po zakład pracy z tą główną, prowadzącą do miasta. Czasami napotykała znajomych, a właściwie dzieci i wnuki jej dawnych znajomych. Nie ma się temu co dziwić, gdyż panie i panowie w jej wieku już poumierali, a ona w ich potomkach odnajdywała jakiś odziedziczony po przodkach rys twarzy, sposób chodzenia; rozpoznawała brzmienie dawno nie słyszanego głosu, znajomy gest, a nawet spojrzenie.
Ludzie pozdrawiali ją serdecznie. Przystawała, odkłaniała się, wznosząc wzrok ku mówiącego do niej; odpowiadała twierdząco na skierowane do niej pytania „jak się czuje” i kiedy miała ochotę na kontynuowanie rozmowy, przypatrywała się tej twarzy zwróconej w jej stronę, patrzyła w nią starannie i długo, by w końcu przemówić:
- Pan jest zapewne wnukiem pana Izdebskiego… ten orli nos, podobne uczesanie… włosy płowe… i ten głos… jakbym go słyszała.
I dowiadywała się, że Izdebski już pięć lat temu zamieszkał na cmentarzu, a on, jego wnuk,  nie przypuszczał, że jest podobny do swego dziadka.
- A tak. Dzieci bardzo często dziedziczą cechy po swoich dziadkach i babkach.
Czasami zamieniała więcej słów ze spotykanymi na trasie spaceru ludźmi. Zatrzymywała się dłużej, jako się rzekło, przy kapliczce otoczonej drewnianym, pomalowanym na zielono płotkiem. Podziwiała to, że u stóp Matki Boskiej wciąż są świeże kwiaty, że płonie znicz, że niewielki skrawek kwietnego ogródeczka zawsze był starannie pielęgnowany i odchwaszczony. Stojąc przy niewielkiej furcie, jedną dłonią czepiała się strzeliście uformowanej sztachety; jamnik z kolei, zapewne przywykły do tego, że kobieta w tym miejscu spędza więcej czasu, rozciągnął się wygodnie na trawie i czekał zanim jego pani odkłoni się świętej dziewicy i powie:
- Chodźmy, piesku.
I szli. I wracali do swojego cichego, skromnego mieszkania, w którym żaden mebel ani o centymetr nie został przestawiony od czasu śmierci jej męża, a było to przed czterdziestu niemal laty.
Jego podobizna, człowieka w sile wieku, o twarzy roześmianej, zawadiackiej, wisiała sobie w kąciku nad nocną szafką. Co wieczór i o poranku patrzyła w jego kochane, choć nie pozbawione iskry szaleństwa oczy. Kiwała głową, przypominając sobie swoją niewesołą młodość. Wspominała ten piękny czas, kiedy była do szaleństwa kochana, lecz również pamiętała o tym, jak blisko jest miłości do rozpusty, do kart, do hazardu, wreszcie do przetrwonionego majątku i niemal nędzy.
Musiała sobie jakoś dawać radę, ona, nieprzywykła od dzieciństwa do ciężkiej pracy, szlachcianka z najlepszego domu, nauczyła się buchalterii w fabryce i pracowała jak pozostałe kobiety, młodsze od niej, wyemancypowane, wywodzące się ze środowisk cokolwiek w uprzedniej epoce lekceważonych. Początkowo bała się rozmów z nimi, czując na sobie ich zastanawiające spojrzenia, może nie zawsze życzliwe. Z biegiem czasu (pracowała krótko) przestała zadręczać się tymi spojrzeniami. Było ich mniej; podobnie komentarzy. Opuszczając raz na zawsze fabryczne biuro, spostrzegła, że jej obawy odnośnie współpracownic były jednak przez te lata nieuzasadnione. Z wiekiem doświadczała coraz więcej przypadków szacunku, z jakim się spotykała. Być może na sposobie w jaki ją traktowano zaważył fakt, że żyła sama, nie miała serdecznych przyjaciółek, a z każdym rokiem coraz mniej znajomych. Nie posiadając dzieci, przerzuciła swoją miłość na książki, zachodziła do biblioteki, czytała… i w końcu te psy; ten z powykręcanymi nóżkami jest już jej trzecim jamnikiem.
Mówiła sobie, że to jej ostatnie stworzenie, jakie trzyma w domu, bo bała się, że odejdzie wcześniej niż jej pupil. Być może myśl o tym, że mogłaby pozostawić na tym świecie starego, zniedołężniałego już psa, którego Bóg wie co mogłoby spotkać po jej śmierci, ta myśl nie pozwalała jej jeszcze umrzeć.
I tak, skazani na siebie żyli pogodnie, potrzebne jedno drugiemu, w przyjaźni głębokiej i w tym porannym oczekiwaniu na kolejny spacer.

[16.07.2016, Westkerke w Belgii i 23.07.2016, Les Chauleries  we Francji]

3 komentarze:

  1. "Skazani na siebie" - ten obrazek prześladować mnie będzie, ponieważ sama przypisana jestem do wiekowego jamnika. Ostatnio brał środki przeciwbólowe na kręgosłup i po schodach musiał być noszony.
    Ta miniaturka obrazowa uświadomiła mi, jak po latach bycia razem człowiek przywiązuje się do swego przyjaciela, a dla tej pani jej jamnik zastępował rodzinę, której nie miała oraz przyjaciół, których może i miała, ale większość była na cmentarzu. Ten pies to całe jej życie. Zresztą, gdyby nie on, pewnie nie chodziłaby na spacery, a tak to wyprowadzał i przedłużał życie.
    Serdeczności zasyłam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niejedna starsza pani mijana na ulicy mogłaby opowiedzieć ciekawą historię...a pies jako wierny towarzysz samotnej starości to także częsty widok.

    OdpowiedzUsuń
  3. Też byłam przywiązana do pieseczka. Tak bardzo że przyrzekłam jej, że nie będę miała już żadnego innego. I nie mam.
    Pozdrawiam najserdeczniej.

    OdpowiedzUsuń