ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

27 lipca 2016

PO PRACY CZYLI OPALENIZNA

- Panu to się najbardziej dziwię, doktorze. Nie godzi się pianiście swoich paluszków niszczyć, a do tego, bądź co bądź, jest pan przecież lekarzem - pan radca Krach mówił to z nie byle jakim uśmiechem.
- Ale nie chirurgiem - odciął się krótko pan doktor Koteńko. - A powiem panu, przyjacielu, że bardziej niż na te moje palce narzekam na swoje spieczone ramiona. Zresztą nie ja jeden.
- A bo to panom zachciało się wybrać na tę żniwiarską poniewierkę - roześmiał się z udanym współczuciem pan radca, a zwracał się teraz już nie tylko do doktora Koteńki, lecz również do pana redaktora Pokorskiego i starego pisarza, którzy, choć w dostosowanym do wieczornej pory odzieniu, znać było, że  przybrązowili się na twarzach, tudzież ramionach, a ponieważ przybyli do kawiarenki w spodenkach nieprzydługich, ledwie sięgających kolan, jak na letnią porę przystało, widać też było, że kolor brązu przyozdobił także ich łydki.
- To sprawka pana doktora - odezwał się stary pisarz. - Zaprosił się do dwóch rodzin na wsi, które systematycznie kurował, a że dziadkowie nie pierwszej młodości, a tu żniwa za pasem, więc zapowiedział się przyjść im z pomocą.
- To prawda - wtrącił pan redaktor - i obu nas namówił, a że czasami miło jest fizyczną pracą się natrudzić, to i trzy całe dni spędziliśmy przy polowej robocie.
- Mam nadzieję, że panowie tym rolnikom za bardzo nie przeszkodziliście w pracy - wyraził ironiczne przypuszczenie radca Krach, będący tego dnia w podejrzanie dobrym humorze.
- A wręcz przeciwnie - żachnął się pan redaktor. - Powiem panu, że dwie noce przespaliśmy w stodole na sianie, choć zamierzano nas ulokować w izbach z gospodarzami, lecz przez aklamację, zgodnie odrzuciliśmy te propozycje. Wziąłem sobie wolne, podobnie zresztą jak pan doktor, który w ten właśnie sposób, przy żniwiarskiej pracy rozpoczął swój urlop.
- To pani Zofia niepocieszona bardzo - dociął grzecznie pan radca.  - Myślała może o jakiej wakacyjnej kanikule nad morzem, ale przecież sama nie pojedzie.
- I nie ma takiego zamiaru - uspokoił radcę pan Pokorski. - Pan wie, przyjacielu, że pani Zofia Koteńko już spotkała się z tą teatralną divą, która do Ciżemek zawitała.
- A ja nic o tym nie wiem - przyznał się stary pisarz.
- Ja… tyle o ile - dodał pan doktor. - Za moją żoną trudno podążyć.
- A ja z kolei wyśmienicie jestem poinformowany - odezwał się pan radca. - Wiem o tej, jak to był łaskaw pan redaktor nazwać tę kobietę, divie,  z ust mojej córki, Anny. Razu pewnego podjechała ta pani ze swoim mężem pod leśny domek i zaraz zapytała o posiadłość Piotra i Jonanny… niby gdzie się znajduje, a przecież z drogi widać to gospodarstwo; koni i tej pozostałej zwierzyny trudno nie zauważyć. Potem córka dowiedziała się, że ci państwo radzi by byli jakiś letni domek zakupić w okolicy, albo i nawet na stałe tu zamieszkać. Ten człowiek w średnim wieku jest ponoć jakimś biznesmenem w wielkim mieście, a u kogoś z rodziny dwa przedniej maści konie przechowuje. Tak, namiętnym jest jeźdźcem, lecz u tej rodziny niewiele ma miejsca na konne przejażdżki, więc pomyślał sobie, że poszukać czegoś dla nich i dla siebie musi. Żona jego z kolei jest aktorką w teatrze. Coś tam szwankuje jej zdrowie i pobyłaby na wsi, więc, tak mi się wydaje, że oni na poważnie jakiegoś siedliska w naszej okolicy szukają.
Skończył pan radca i zamówił dla wszystkich po kolumbijskiej kawie i kawałku ciasta z truskawkami.
- A jestem ciekaw, skąd ci państwo o Ciżemkach się dowiedzieli - zainteresował się stary pisarz
- Nie wie pan? A toć z naszej gazety. 
Pan radca, gdy wypowiedział tych kilka słów spojrzał w stronę redaktora, który powitał to spojrzenie z nieukrywaną satysfakcją.
- A tak - kontynuował pan radca - nasza gazeta (znów to znaczące spojrzenie w stronę redaktora Pokorskiego) zaczyna być słynna nie tylko w powiecie, odkąd pan redaktor sobie tylko znanym sposobem potrafił rozprzestrzenić po świecie jej zasięg… za co zresztą należą mu się słowa uznania.
Pan redaktor zapłonął teraz rumieńcem, który na jakiś czas przygasił opaleniznę na jego twarzy, lecz nie odezwał się słowem. 
- A cóż miałoby wyniknąć z tego spotkania pani Zofii z tą aktorką? - dopytywał się stary pisarz.
- A to, mój drogi pisarzu, że moja żona, która przy tej rozmowie była, tu w kawiarence właśnie, opowiedziała mi, że obie panie rozmawiały niestrudzenie o amatorskim teatrze, który obie bardzo chętnie by poprowadziły. Pan wie, jak bardzo pani Zofia lubi teatralne przedsięwzięcia, lubi, ale doświadczenia z prawdziwym teatrem nie miała. Te z kolei posiada ta pani i chętnie pomoże. I coś mi się wydaje, panie doktorze - pan radca skierował teraz swój wzrok w stronę pana Koteńki - że znając panią Zofię, znowu pan doktor nie będzie miał swojej kobiety w domu.
Pan doktor westchnął głęboko, przegryzł ciasteczko, potem wstał, z uszanowaniem skłonił się swym przyjaciołom i wyrzekł:
- A zatem będę miał więcej czasu na muzykę - westchnął. Przeszedł po sali i skierował się w stronę, którą panowie bezbłędnie odgadli. Zasiadł do fortepianu, otworzył go i sadowiąc się wygodnie na stołeczku, przepłynął opalonymi palcami rąk po klawiaturze.
Pan radca Krach od razu domyślił się, że gra Schuberta.

[23.07.2016, Les Chauleries  we Francji]

1 komentarz:

  1. Żniwa w Ciżemkach z nutą Schuberta... Uczta dla ducha.
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń