ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

17 lipca 2016

SKWAR

Wyjątkowo krótką mam trasę z piątku na poniedziałek. Będzie tego z 415 kilometrów po Niemczech, spod Gery po granicę ze Szwajcarią.
Jadę krótkimi skokami: najpierw Gera, potem parking przy stacji paliw w Asfeld, a teraz na piątce w stronę Mainz. Jeszcze sto pięćdziesiąt kilometrów mi zostało.
W Asfeld zatrzymałem się po to, aby uzupełnić kawiarenkowa wpisy, rozejrzeć się tu i tam, zajrzeć do blogowych przyjaciół, posiedzieć na fejsbuku, czy też przeczytać, co dzieje się w kraju. Logowałem się wczoraj i dzisiaj i za każdym razem potwornie zrywało mi łącze. Trochę to dziwne, bo w Niemczech skoro jest dostęp do internetu, to zazwyczaj jest on szybki.
Parking w Asfeld tragicznie brudny, ale w końcu musiałem się gdzieś przespać. Ten na przy autostradzie, z bieżąca wodą i toaletą jest już inny, tyle że wypadło mi stać przez pół dnia pod słońce. Zarzuciłem więc koc na przednią szybę, przespałem się z pół godziny w kabinie przy otwartych oknach, zrobiłem sobie smażony obiadek, kawę, herbatę… no i czytałem sobie.
Zwykle biorę w trasę minimum sześć książek. Napocząłem opowiadania Tomasza Manna, a potem zdecydowałem się na opowieści Mariana Pilota. Lubię takie odmiany. Przeczytałem więc trzy opowiadania Pilota, rozpocząłem czwarte… i powiedziałem sobie… no nie, bez alkoholu nie da się tego czytać - prymitywizm lubię w malarstwie, nie w literaturze. Ale może dam się jeszcze namówić na parę jego opowiadań, pomijając to czwarte - kto wie.
Jako odtrutkę sięgnąłem z kolei po opowiadania Marqueza. Co za ulga! Już pierwszy utwór -  „Wtorkowe popołudnie” znamionuje mistrza. Świetni pisarze potrafią opowiedzieć zwykłą banalną historię w taki sposób, że pierwsze słowo, które przychodzi mi do głowy to zazdrość. Pisarstwo Marqueza ma w sobie magię, swobodę wypowiedzi, prosty a jednak kunsztowny styl opowieści, która potrafi zauroczyć.
Dopiero teraz, przed osiemnastą, na błękitną połać nieboskłonu nasunęły się wątłe, rozproszone chmury. Wcześniej na jakąś godzinę sterczały wprost nad głową stratosferyczne baranki, a te zwykle pełnią rolę przepowiadacza zmiany. Innymi słowy za 12-18 godzin powinien spaść deszcz, ale nie sprawdzę już tego, bo za parę godzin przejadę tych 150 kilometrów, a tam pogoda może być inna.
Mam trochę dość upałów, choć nie narzekam, bo takie narzekanie może się skończyć opadami na miarę tych, jakie napotkałem podczas poprzedniej podróży.
Jednakowoż ze słońcem trzeba uważać. Moje lewe ramię wystawione na działanie promieni słonecznych podczas jazdy (nie lubię jeździć z włączoną klimatyzacją - otwieram okna) zabarwiło się na ciemny brąz i nawet musiałem zarzucać na nie ręcznik podczas bo piekło mnie strasznie.
W każdym bądź razie dzisiaj wieczorem lub w nocy (jeszcze nie zdecydowałem, kiedy wyruszę do celu) skwaru nie będzie.

[10.07.2016, w pobliżu Lumdy, na autostradzie nr 5 w Niemczech]

2 komentarze:

  1. Ty masz dość skwaru, a my deszczu...
    Nie zazdrość mistrzom, bo czytając Ciebie mam porównywalna ucztę duchową.
    Szerokiej drogi i pięknych lektur:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. a dziękuję... przepięknie przesadzasz :-)

    OdpowiedzUsuń