CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

05 lipca 2016

TRZY WYDARZENIA

Przyjechały ostatnim osobowym o dziewiętnastej pięćdziesiąt jeden. Nad miasteczkiem po południowej burzy najpierw zapłonęła tęcza na niebie; później wiatr wschodni rozegnał precz sino-bure chmurzyska i wreszcie niskie słońce, zmęczonym, pomarańczowym sztychem, pomalowało dachy miejskich kamieniczek i czepiło się najwyższych drzew, rozłożystych kasztanów, dających obfity cień ulicy Kolejowej.
Wysiadły z wagonu i dziarskim krokiem, choć obciążone podróżnym bagażem ruszyły przed budynek dworca, gdzie stało kilka taksówek. Wsiadły do pierwszej z nich, a kiedy poprosiły o kurs do Ciżemek, kierowca nawet przez chwilę nie odszukiwał w pamięci swojej adresu, a przed rokiem, półtora roku, pewnie zachodziłby w głowę, po której to stronie miasteczka Ciżemki położone.
Przyjechały obie, już po egzaminach, pod koniec czerwca, do pracy z końmi, ze zwierzętami, z ludźmi. Obie na wskroś przeszyte nie kupidyna strzałą, lecz zdzielone toporem pragnienia przygody, jaką oczyma wyobraźni stawiały przed sobą tego lata.
Później, kiedy już dzielne studentki trzeciego roku rolniczej akademii: Beata i Zuzanna siadły z Joanną i Piotrem do wspólnej wieczerzy, kwestię swego przyjazdu obie młode panie z ochotą objaśniły; a kiedy później, już w czasie, gdy nad Ciżemkami dzień przygasł na dobre, powiedziały gospodarzom, że najchętniej to osiedliłyby się w tej wiosce na stałe, tak tu pięknie.
Joanna z Piotrem spojrzeli na siebie, przywołując z nie tak znowu odległej pamięci ten dzień, w którym oni sami uznali, że Ciżemki są miejscem stworzonym właśnie dla nich.
Piotr skwitował tę wieczorną przechadzkę po okolicy słowami:
- Skoro myślicie tak, moje drogie, to bez słów się dogadamy.

Stary pisarz, gdy kontynuował opisywanie świata, przebywał akurat w Ciżemkach, ale nie u Joanny i Piotra, lecz u Wołodii i Anny, mając do Wowy jakiś interes i w końcu doczekał się od tych obojga ważnego zadania, a było nim pilnowanie śpiącej w wózeczku Basi. Usadowił ją i siebie pod lipą brzęczącą pszczelą melodią; stary pisarz notował zaciekle wydarzenia, Basia spała w najlepsze, zażywając słodkiego snu w podcieniach szerokich, rozłożystych ramion drzewa… a któż to onegdaj tworzył po lipą?
Pisał o tym, że mały busik kawiarennika na coś się jednak przydał panu radcy, bo ten umyślił sobie, że powstały w Ciżemkach zalew należałoby porządnie zarybić w karpie i inne słodkowodne, w łuskę ubrane stwory. Usunęli zatem zbędne fotele w aucie pana Adama i udali się obaj do odległego gospodarstwa rolnego, gdzie umówili się z gospodarzem na rybią drobnicę, która posłuży do zaludnienia jeziorka. Ten wprawdzie początkowo narzekał sobie, że to nie pora na zarybianie, lecz nie ma takiego, kto by panu radcy zechciał odmówić, gdy o co prosi, ot jego niepojęty urok.
A z jaką ochotą wrzucali potem panowie do zalewu te karpie i …..
- Bo ja to, przyjacielu - odezwał się radca Krach - to sobie swoją starość widzę pod lasem i nad tą wodą, z rybami. Takiego wiecznego odpoczynku chciałbym zażyć.
A kawiarennik nie mógł przecież inaczej zareagować na to pana radcy westchnienie, jak tymi właśnie słowy:
- Panie radco kochany, do tej starości to panu szmat czasu zostało. Najpierw niech pan zaweźmie się w sobie i swoją wnusię wychowa.

Przed samym wyjazdem Adama, Marii i piękniejącej z miesiąca na miesiąc Róży w góry (Adam obiecał obu niewiastom, że na parę dni pojadą), do kawiarenki zawitał przybysz, którego jeszcze w niej nie widziano. Sobie tylko znanym sposobem ów pan dowiedział się, że w miasteczku wszelkie interesy najlepiej załatwiać przy kawiarenkowej kawie i tak właśnie uczynił, prosząc pana Adama o pilną rozmowę.
Wyłożył swoją sprawę następująco:
Otóż przed wieloma laty na rzeczce płynącej spokojnie przez miasteczko, urządzano kajakowe spływy. Przez kilka kolejnych lat, zawsze w sierpniu zbierało się grono fanatyków, aby ucieszyć się prawie czterdziestokilometrową spławną trasą rzeczki, kończąc ją właśnie w mieście, nie opodal parkowej zieleni. Wprawdzie nie zawsze stan wody rzeczki w każdym miejscu nadawał się do wodnej podróży, ale jakaż to przeszkoda dla wodnych obieżyświatów - na napotkanych płyciznach bierze się kajak na grzbiet i maszeruje dalej, po czym znów do wody czystej, przejrzystej.
Dowiedział się był ów pan z miejskiej gazetki, że w pobliskich Ciżemkach poczyniono zalew, który nie tylko że właśnie tuż przed miasteczkiem wody rzeczki spiętrza, ale też podnosi jej poziom powyżej. Wprawdzie - zdążył to już sprawdzić - są jeszcze płycizny pod lasem, lecz jakby mniejsze niż dawniej bywały. Wniosek przybysza był taki, że wraz z przyjaciółmi chciałby ten spływ kajakowy odnowić.
Aż się roześmiał pan Adam serdecznie, bo cóż jemu do kajakowego spływu? Czy on pozwolenie na taką zabawę wydaje? Toż niech prędzej pan burmistrz, albo inna znacząca w mieście czy powiecie figura zapozna się ze sprawą. A jakże to drzewiej bywało?
Przybysz podzielił kawiarennika racje, lecz, jak wytłumaczył, chodziło mu o nagłośnienie tego wydarzenia, a wszystkie napotkane przez niego jaskółki śpiewały, że właśnie kawiarenka najlepszym jest miejscem, gdzie taki interes można pchnąć do przodu.
- A może znajdą się jacyś chętni do starej gwardii kajakarzy? A sprzęt się znajdzie, mamy go w zapasie. To całkiem ciekawa impreza taki spływ. Czterdzieści prawie kilometrów pokonujemy w trzy dni, bo nie o szybkość się rozchodzi, a o wspólne, wakacyjne biesiadowanie: samochód do przewozu bagażu zagwarantowany, umówione na postój miejsca czekają. Niech pan sobie wyobrazi: biwak pod namiotami, ognisko, muzyczka, tańce i pohulanki. Co pan na to? - wypowiedział się rzetelnie przybysz.
- No jeśli sprawy tak się mają, to i nowi chętni się znajdą. Sam bym popłynął…
Stanęło na tym, że z początkiem sierpnia przedsięwzięcie sfinalizowane zostanie, więc czasu trochę zostało, choć nie tak wiele. 
- W każdym bądź razie ja jestem za - powiedział pan Adam.

[19.06.2016, Dobrzelin - 04.07.2016 Walencja w Hiszpanii]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz