ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

27 lipca 2016

WSPOMNIENIA, WZRUSZENIA, SPOTKANIE

Nie powiedziałbym, że należę do szczęściarzy. Obecna podróż rozpoczęła się od niemiłego zgrzytu w Niemczech, kończy się zaś (ale czy kończy?) awarią, która uniemożliwia dalszą jazdę. Kiedyś w podobny sposób zostałem wykluczony z trasy, ale miało to miejsce jeszcze w kraju, przy wyjeździe, czterdzieści kilometrów od domu. Wówczas w peżocie wysiadła instalacja i autko zostało odholowane do serwisu, ja zaś powróciłem w domowe pielesze. Tym razem  sprawa jest gorsza i trudno mi teraz uruchamiać swoje niezawodne dotąd przeczucie podpowiadające mi, kiedy renówka zostanie naprawiona, co oczywiście będzie miało bezpośredni związek z moim powrotem do kraju.
Ale przecież nie samymi nieszczęściami człowiek się żywi podczas trasy, nie zawsze na pierwszy plan wysuwają się wspomnienia tych nieprzespanych nocy za kółkiem, snu, którego brakuje i senności pojawiającej się wtedy, kiedy nie jest wskazana. Staram się o tym zapomnieć, tak jak zawsze skłonny jestem nie pamiętać z życia tego, co złe. Nie zawsze się udaje, ale trzeba próbować.
Myślę, że mimo wszystko, tak podczas tej podróży, jak i też wszystkich poprzednich, pozytywne akcenty przewyższyły te negatywne, a dodatkową atrakcją było i, jeśli tylko zdrowie pozwoli, będzie, przyjrzenie się Europie zza szyb transportowego auta, a było co oglądać, zwłaszcza we Francji, gdzie drogi poprowadziły mnie w takie zakątki, których nigdy bym pewnie, nawet jako turysta, nie zobaczył.
Ileż to razy przejeżdżałem przez takie miejsca, w których same usta wypowiadały wykrzykniki w rodzaju: ale tu pięknie! Albo spotykanie ludzi, w większości pogodnych, wyrozumiałych, pomocnych i życzliwie nastawionych do człowieka ze „wschodu”. Albo to utrwalone już przeświadczenie, że mam do czynienia z takimi samymi ludźmi jak w kraju, mającymi swoje przymioty i wady, przyzwyczajenia i obyczaje, ludzie dzielący się na przysłowiowych mądrych i głupich, z przewagą tych pierwszych. A wszystko zależy od tego, jak bardzo jest się w stanie być człowiekiem.
Ileż to razy spotkałem się z życzliwą sympatią i zainteresowaniem przygodnie spotkanych osób, jak choćby ten młodzieniec, który przed chwilą zagadnął mnie czy mi w czymś nie pomóc.
A spotykało się też ludzi „przez okamgnienie”, przez ułamek chwili; widziało się ich idących chodnikiem, przechodzących przez pasy, dziękujących za przystanięcie i przepuszczenie przez jezdnię. A choćby taki starszy człowiek, Włoch, w wojskowej czapce, salutujący, gdy zatrzymałem auto, aby pozwolić mu przejść, kobiety z dziećmi, kolumny rowerzystów lub dzieci idące pod troskliwą opieką wychowawców.
Widziało się wioski i miasteczka, żółte pola rzepaku wiosną i w podobnie jaskrawo żółtym odcieniu bezkresne uprawy słoneczników latem, i postrzegało się ciemną, intensywną zieleń kukurydzy, i tę jaśniejszą - winnej latorośli. I widziało się przeczyste gwiaździste niebo na Alpami i Pirenejami, i księżyc, tego przyjaciela podróży, rozświetlającego mrok nocy, wskazującego niczym gwiazda północna cel podróży.
Wie się już, że podczas nocnej podróży wzdłuż lasów gaskońskich, tych nad Loarą, w górnej części Alp i Pirenejów, trzeba uważać na sarny, które spłoszone pracą silnika, nierzadko wybiegają na drogę… a uśmiercić takie stworzenie przez nieuwagę to przecież grzech.
Wiem teraz, że krowy rasy limusiene (nazywam je limoszki) są lepiej zbudowane od akwitańskich i żrą trawę na potęgę. Akwitanki są natomiast bardziej leniwe, mają piękne oczy i są inteligentne, bo podczas upału zawsze chronią się przed słońcem pod byle drzewem. Proszę mi uwierzyć, że mnie, któremu przypadło żyć na rozległej równinie mazowieckiej, imponują na alpejskich i pirenejskich wyżynach dźwięki dzwoneczków przytroczonych do szyi pasących się na halach krów i owiec. Słyszeć te dźwięki, przedzierające się przez szum wiatru, zagłuszane, lecz nie do końca przez warkot silnika, to niebywała przyjemność i satysfakcja - tego nie da się opisać.
A ten ciężki, powolny, głośny i rozdzierający powietrze ton kościelnych dzwonów. Wjeżdżasz w przestrzeń, w której rozlega się to dudnienie i czujesz się jak w domu, i odczuwasz tę prastarą, wieczną melodię upływającego czasu.
Przerywam, bo właśnie w tej chwili podeszła do mnie grupka ludzi z pobliskiego domu i obdarowało mnie paczką, w której znalazłem kawałek pizzy, owoce, chrupki i wodę. W zaistniałej sytuacji wzruszenie jest najwłaściwszym słowem, które ciśnie się na usta i w dodatku nakazuje mi postawić kropkę w tym miejscu opowieści… 
…gdy tymczasem nastoletnia Mylene przynosi mi jeszcze kanapkę z szynką.
Dosyć tego dobrego. Kończę!!!
A ponieważ na tym nie koniec, przeto dopisuję parę słów.
Zostałem zaproszony na koniaczek do państwa Berthand - wymieńmy wszystkich: Lionel - pan domu, jego żona Florence i sympatyczna para dzieci: Mathieu i wspomniana już wyżej Mylene. Porozmawialiśmy sobie po przyjacielsku (Mathieu tłumaczył) o mojej pracy, o podróżach, o Polsce, Francji… i tak dalej. Zaintrygowało mnie, że naprawdę szczerze byli ciekawi tego spotkania, bo rzadko spotykają Polaków. Przyznam, że czułem się niezręcznie. Mimo wszystko zaskoczyła mnie gościnność tych ludzi. Ponieważ zauważyli, że spędzam sporo czasu przy komputerze, dostałem elektryczność na przewodzie przeciągniętym przez ulicę, abym mógł sobie trochę pobazgrać. No i, co bardzo ważne w moim przypadku, miałem sposobność zażycia prawdziwej gorącej kąpieli; słowem w tej kłopotliwej, awaryjnej sytuacji, w jakiej się znalazłem, spotkał mnie całkiem spory kawałeczek raju na ziemi, za co serdecznie dziękuję tym ludziom.

[24.07.2016, Enval we Francji]

3 komentarze:

  1. Niby zwykły gest, zwyczajna historia, a ile w tym wszystkim treści i nadziei...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. owszem... to bardzo miłe... zwłaszcza, gdy jest się daleko od domu...

      Usuń
  2. Trzeba być niezwykle wrażliwym człowiekiem, by zauważyć takie drobiazgi wśród rzeczy ważnych.
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń