ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

20 listopada 2016

MALARZ (2)

Rozłożył się z tym swoim malowaniem w pewnej od babuleńki odległości. Sztalugę niemal na wprost siedzącej przy stole starowinki ustawił i przypatrywał się tym włosom srebrzystym, przyprószonym miedzianą, słoneczną poświatą; na twarz jej spoglądał dostojną, poważną, od tej strony zacienioną; na tych dłoniach przysuszonych, obejmujących smukłą szklanicę z ziółkami wzrok zatrzymywał, a potem zbliżył się do kobiety i kadrując ją cierpliwym spojrzeniem, starał się zaplanować wielkość przestrzeni w jakiej umieści  portretowaną. 
- Podaj mi różaniec - poprosiła nagle. - W szufladzie zamknięty.
Zrobił to i nawet pomyślał sobie, że brakowało kobiecie właśnie tych korali rozpiętych na palcach dłoni. Tak właśnie ją sprofiluje, przy stole siedzącą, z rękoma wspartymi łokciami o pomarańczową fakturę ceraty, z dłońmi wznoszącymi się ponad podbródek, z twarzą ukrytą w półcieniu, której przymglone oczy skupiają wzrok na kredensowej szafie, brunatnej, pośrodku oszklonej… a w niej odbijają się refleksy przedpołudniowego światła.
Tak właśnie postanowił i powrócił do sztalugi. Wyrysował na płótnie czarną kredką owal postaci, uchwycił proporcje ramion względem pochylonego ku stołowi tułowia, oznaczył cienką linią krawędzie stołu i okiennej framugi, wytyczył szerszą kreską strukturę kredensowej budowli, utworzył właściwy kąt dobywających się z zewnątrz słonecznych promieni i wreszcie cieniutkim rysikiem dokładał stopniowo szczegółów, rzeźbiąc kobiety dłonie, smużąc sploty jej włosów, ukazując krągłe otocza paciorków różańca… i tak dalej. A potem na tak prędko zaczyniony szkic nakładał pędzlem farbę, poszerzając krawędzie kredkami i rysikiem powstałych wcześniej linii; następnie wypełniał powierzchnię płótna kolorem, tu jasnym, promieniście rozchodzącym się od strony okna, a gdzie indziej ciemniejszym, przeważnie brunatnym i szarym, w miejscach zacienionych. A były też przestrzenie płótna, które barwił kombinacją kolorów, w której nie sposób było wydobyć tej decydującej barwy. Nareszcie zmodyfikował tło, nasycając je i złotem i szarością, i brudną bielą i zmatowiałym srebrem.
Starowinka siedziała w bezruchu i tylko jej wargi poruszały się niewyraźnym szeptem, a opuszki palców przemykały się nieznacznym, ledwie dostrzegalnym ruchem po koralikach różańca. I jeszcze ta szklanka, na wpół wypełniona ziołowym płynem zabłysła na stole powyżej lewej dłoni kobiety.
Malował cierpliwie, wytrwale, a staruszka chyba już trzeci krąg różańcowej modlitwy zatoczyła.
Wtedy wstał i oznajmił, że prace swą wykonał, lecz obraz jeszcze nie skończony, lecz podczas tych ostatnich posunięć pędzla kobieta może już zmienić pozycję… jego oczy zapamiętały wszystkie potrzebne detale.
Pokazał jej efekt swojej pracy.
- Przesuń się babciu dwa metry dalej, wtedy wzrok twój obejmie całość płótna - poprosił.
Uczyniła to, wycofała się niemal pod sam próg kuchennego wejścia, spojrzała na obraz, na tę kobietę modlącą się przy stole ustawionym przed oknem, które dawało tyle ciepłej jasności.
- Czy to naprawdę ja jestem, syneczku? - zapytała, a wzrok jej był nieugięty, klarowny. - Toć na twoim obrazie wyglądam młodziej.
- Tak ciebie, babciu, widzą moje oczy.
A oczy starowinki podbiegły w tej samej chwili łzami, lecz były to łzy dobre, wcale nie słone i bez goryczy.
A dnia następnego, z samego ranka, kiedy staruszka już wstała… (tak, tak, pozostał u staruszki na noc, umieszczon w najmniejszym pokoju z tamtej strony słońca) nasz malarz odsunął wszystkie meble od ściany, przy której stało kobiety łoże i po zdarciu starej złuszczonej farby zapytał babuni:
- A teraz mi powiedz babuleńko, jaki świat ci się podoba? Na co życzyłabyś sobie patrzeć przed zażyciem snu i co zechciałabyś widzieć o poranku.
Widzieć chciała te dostojne, ku błękitnemu niebu zwrócone czerepy słoneczników, i malwy smukłe, i kiście dzikiego wina, i ociekające czerwienią różanogłowe peonie, i koralowe naręcza jarzębin, i jaskółcze gniazdo, i skowroniego ptaszęcia puszek tańczący poniżej nieboskłonu w promieniach słońca, i miodną pszczołę przysiadajacą lipowym kwiecie, i łąkę zieloną, i turkusowy strumyk szemrzący poniżej rozczochranej wierzby, i figurkę Matki Boskiej, co nad całym światem ma pieczę.
I taki właśnie świat babuleńce namalował, a od siebie dodał jeszcze z sosnowego drzewa wykonaną ławeczkę, na której, jak to sobie obmyślił, następnym razem usiądą oboje: on i babcia… aby naopowiadać sobie nawzajem o tylu sprawach, że i całego jasnego dnia i nocy ciemnej na te opowieści nie wystarczy.

[20.11.2016, Dobrzelin]

1 komentarz:

  1. Mistyczy, alegoryczy obrazek świata i ludzi. Ogrzałam się jego ciepłem. wystarczy na wiele dni, taki promyk słońca i nadziei.
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń