CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

01 stycznia 2017

JAK BYŁO NAPRAWDĘ? - opowiadanie w pięciu odsłonach. ODSŁONA 1.

Dziewczyna ma lat szesnaście i wkrótce będzie miała siedemnaście, bo z każdym upłynnionym rokiem do obecnego stanu należy dodać liczę jeden. Niby niewiele, ale ten jeden rok może zdecydować o przekroczeniu stanu ostrzegawczego, tak jak to ma miejsce w hydrologii, gdzie wzrost poziomu wody w rzece (dajmy na to na Wiśle) wskutek intensywnych opadów może doprowadzić do przekroczenia… ale bez przesady, w przypadku szesnastoletniej dziewczyny jeden rok w tę czy tamta stronę nie robi wielkiej różnicy, być może poza tym, że przed rokiem mogłem jej nie znać. Na przykład w sierpniu jej jeszcze nie znałem, ale już we wrześniu stała na pierwszym piętrze budynku uczelni przy oknie wychodzącym na zawsze pusty, wyłożony płytami chodnikowymi dziedziniec, stała tak i rozmawiała z koleżanką o tym, kiedy wreszcie podadzą plan lekcji, bo przecież wszystkich książek nie zapakują do torby, nie ma głupich. Może gdybym wtedy podszedł do niej…
… a jednak ona zaledwie skończyła piętnasty rok życia…
Nie zmienia to faktu, że powinienem do niej podejść.
Zaniechanie powinno być surowo karane. I tak się stało - zostałem ukarany i chociaż po dzień dzisiejszy wyrażam skruchę i kajam się przed Wielkim Trybunałem Zaniechania, nie jestem w stanie niczego zmienić, gdyż czas popłynął z rzeką do Bałtyku i kołysze się na jego falach, o ile nie przedostał się przez cieśniny duńskie i poprzez Morze Północne nie połączył z oceanem.
Należało zatem podejść i grzecznie się przedstawić, powiedzieć, że jest się Adamem z trzeciej BE i bardzo będzie przyjemnie zapoznać koleżankę z topografią uczelni, do której ją przyjęto. Wszakże ma się te dwa lata doświadczenia więcej i zna się nie tylko wszystkie architektoniczne zakamarki tej budowli, ale też charakterystykę profesorskiego ciała łącznie z zestawem wymagań jakie ono posiada względem licealnej społeczności młodych ludzi oddanych tutaj na naukę.
Być może moja gotowość służenia pierwotną pomocą tej urodziwej pannie wydawałaby się jej nazbyt obcesową formą nawiązania znajomości, ale przecież nie zbyłaby jej piorunującym śmiechem właściwym istotom, którym brak ogłady. Podejrzewam, że nie chciałaby, aby w taki właśnie sposób ją postrzegano i odwzajemniłaby moje przedstawienie się wymienieniem swojego imienia, jak również prawdopodobnie przedstawiłaby swą rówieśniczkę, gdyż, o czym wspomniałem wcześniej, przy tym słynnym oknie na pierwszym piętrze znajdowały się podówczas dwie młode damy.
Ponieważ do dzwonka  oznaczającego początek lekcji pozostawało wtedy circa minut pięć, wywiązałaby się pomiędzy nami (no, powiedzmy, że pomiędzy naszą trójką) sympatycznie banalna rozmowa na błahe tematy, zwieńczona w momencie usłyszenia dzwonka sformułowaniem jakże często występującym przy takim, niekoniecznie na długie lata rozstaniu:
- No to cześć!
Na odchodnym wypadałoby dorzucić taka oto sentencję:
- Gdybyś czegoś potrzebowała (lub może: - gdybyście potrzebowały), przez dwie następne przerwy będę na parterze, a zresztą wejdę na piętro i sam zapytam, jak ci się widzi sorka od biologii, która właśnie podchodzi do drzwi z kluczem… odsuńmy się.
Zdaje sobie sprawę z tego, że od czasu kiedy moja skromna postać trzecioklasisty pojawiła się na korytarzu pierwszego piętra naszej uczelni i zatrzymała przy dwu wdzięcznie wyglądających osóbkach nowego rocznika, moja opowieść wkroczyła na pretensjonalne ścieżki historii, jakie dzieją się na kartach lektur pochłanianych podekscytowanym wzrokiem nieśmiałych acz romantycznie zanurzonych w prozaiczną rzeczywistość pensjonarek. Cóż na to poradzić, skoro fabuła opowiadania w rzeczy samej dotyka płochego, nastoletniego wieku bohaterów, wieku który nie dorósł był jeszcze do objęcia rozumem zagadnień świata przynależących do  ludzi upokorzonych latami dojrzałości. Zatem pozwólmy bohaterom tej anegdoty nacieszyć się przez czas jakiś nieśmiałą naiwnością swoją i kreśląc kolejne następujące po sobie sekwencje wydarzeń, pozostać przy poetyckiej formie wyrazu przysługującej wiekowi obrazowanych postaci, dbając wszakże o top, aby formalna strona opowiadania nie przygniotła sobą treści.
W związku z tym, że przedstawiająca się jako Ewa, niska blondynka, błękitnooka, z przemiłym naturalnym uśmiechem na twarzy, tudzież promieniującym z jej oczu została przeze mnie niemal natychmiast skojarzona z moim biblijnym imieniem, pomyślałem sobie, że jeśli historia naprawdę lubi się powtarzać, to pomiędzy desygnatami naszych postaci napoczęła się więź, którą warto by pogłębić i pielęgnować.
Więzi takiej nie czułem w stosunku do przyjaciółki Ewy, ba, nawet nie zapamiętałem jej imienia - ot, owa osóbka przylegała zaledwie do mojej Ewy, była jej cieniem, i jak się miało okazać, powierniczką jej sekretów, jej duchowa doradczynią i przyjaciółka na dobre i na złe. Nie powiedziałbym, że zlekceważyłem to boskie stworzenie; to raczej strumień jasnego światła emanujący z całego jestestwa niewiasty rodem z Raju oślepiał mnie i nie pozwalał dostrzec tej, która była zaledwie bliskim księżycem planety. Nie mniej jednak przyszłość miała pokazać, że i ten satelita stanie kiedyś na mlecznej drodze mojej podróży.
Zatem pani profesor od biologii jest rzeczowa i wymagająca, ale ona lubi biologie i chemię, i podoba się jej, jak uczona niemałą swą biologiczna wiedzę prezentuje, a ponadto szkoła jest super, wszyscy wokół mili, choć nie wszystkich zna; jest na etapie poznawania i właśnie na tym etapie miło mieć kogos u swojego boku, a ja mam Magdę (aha, zatem Magda), no i strasznie miło (strasznie!) spotkać tutaj kogoś, kto zna lepiej to uczelniane życie, w które dopiero weszłam, bo niewielu starszych od siebie osób tu znam i chociaż chodziło się z nimi do podstawówki, to wiesz jak to jest, gdy ktoś starszy od ciebie zaczyna cię traktować jak szczeniaka… a ty skąd jesteś?
Z miasta? Nie? Z osady… rozumiem, cztery kilometry pieszo… aha, lubisz… ja z nowego osiedla naprzeciwko fabryki, takie nowe budynki na ulicy S…. ach tak, twoja babka na niej mieszka, nie znam… no lecę na matmę.
Poleciały.
A więc te usta różowe, jakby do uśmiechu stworzone (do czego innego, póki co, nie powiem), perlą również słowami. Jakże miły jest ten głos, stwierdziłem zbiegając schodami na dół.
W tym miejscu przystanek na żądanie, drogi czytelniku, dla przypomnienia, że to, co wydarzyło się do tej pory na szacownym piętrze naszej sławnej akademii w mieście Z. i co opisuję granatowym atramentem, w rzeczywistości miejsca swojego nie miało, lecz mogłoby mieć, gdyby młodzieńcowi o imieniu Adam na widok rajskiej Ewy wszeteczny wąż nie pokąsał języka i skutkiem tego ukąszenia nie odebrał mu mowy. Pełzacz ów nie był jednak w stanie skalać jadem jego oczu, przesłaniając je opaską mgły biegnąca od skroni do skroni; nie potrafił zastopować zegara serca, wstrzymać oddechu, ani też zablokować nozdrza przed odczuwaniem zapachu i uszy przed szczebiotliwym głosem skowronka. Trzymał jednak pieczę nad dotykiem, nędznik jeden.
Ech, gdyby go wtedy rozgnieść, rozdeptać, a skórę na pugilaresy albo na damskie czółenka z zyskiem sprzedać.
Jesteśmy zatem na niewielkiej alei przed frontowym wejściem do uczelni. Siedzimy na ławce… dość, ja siedzę na ławce, słońce w pełni, jeszcze kalendarzowe przypieka lato, wygrzebują coś z torby, no tak, w tych okolicznościach nie pomyślałem o posiłku, który przecież spożyć muszę. kanapka wprawdzie nie spakuje (nic dziwnego). Przeglądam książkę od historii, wkuwam banalne angielskie słówka, słowem zabijam czas, zabijam tę godzinę która rozdziela czas zakończenia zajęć pomiędzy trzecią BE a pierwszą A.
Dzwonią wreszcie. Tumult na korytarzach. Uzasadnione zgromadzenia w szatni.
I taka myśl zakwita (na szczęście węża nie ma): - Czy nie okażę się natrętem?
A może wmieszana w tłum nawet mnie nie zauważy?
Hm. Nie idzie w ciżbie. Z przyjaciółką.
Ryzykuję:
- Jak minął dzień? - pytam i wstaję… nie, najpierw wstaję.
Oj, worek z kapciami rozbił się o bruk. Jak dobrze! Schylam się. Podnoszę. Podaję. Ona dziękuje i przytwierdza do torby, a bystre oczy Magdy coś tam kombinują, wreszcie prawią: - Następnym razem to ja upuszczę swoje pantofelki. Ciekawam, czy podniesie?
Zazdrosna czy jak?
- Świetnie - odpowiada - niewiele zadane, a do tego lato w pełni, więc może dobrze, że jeszcze nie pytają. Nie mów, że czekałeś?
Czyżby i ona zaglądała do wywieszonego w końcu planu lekcji na wtorek dla trzeciej BE? Niemożliwe, a jednak….
Na Boga, dlaczego mi się wydaje, że wszyscy towarzysze niedoli szkolnej towarzyszą naszemu poszkolnemu spotkaniu swym wzrokiem? Czemu, na miłość boską, całe miasto patrzy teraz na mnie? A te oczy lokalnej społeczności wytykają mnie palcami i szepczą: - Widzieliście go, zawsze sam, a dzisiaj uczepił się tej małej, uśmiechniętej. Jeszcze weźmie ją pod rękę, coś podobnego!
O nie, poza podaniem sobie dłoni przy powitaniu jeszcze Ewy nie dotknąłem.
A mam to gdzieś, gapcie się, gapcie i mówcie co chcecie!
- Miałem akurat iść do babci, więc pomyślałem, ze skoro będzie nam po drodze, zaczekam na ciebie (tak, powiedziałem „na ciebie”, nie „na was”; Magdo, proszę cię nie gniewaj się na mnie, no zrozum…)
Z tą babcią to oczywiście kłamstwo.
Jeśli kiedykolwiek, drogi czytelniku, miałeś coś wspólnego z płcią przeciwna niewieściej w wieku tak niepoważnym jak mój onego września i miesięcy następujących po nim, tedy wiesz, że przynajmniej dwa problemy natury egzystencjalnej wystepuja u takiego niedorostka, problemy, podkreślmy to wyraźnie, występujące na linii chłopak - dziewczyna.
Pierwszy dotyka kwestii materii jak najbardziej fizycznej, a mianowicie wyglądu, powierzchowności cielesnej, tudzież onej powłoki przykrywającej nędzne ciało. Owóż osoba rodzaju męskiego świadoma tego, że pod względem urody  niewieście dorównać nie może, czyniła będzie rozmaite zabiegi, aby różnice owe zatrzeć lub przynajmniej ich nie pogłębić. Dlatego też planując z panienka spotkania zażywać będzie częstszych kąpieli (również na czczo), zadba o makijaż włosów i twarzy, wyszlifuje zęby, zleje ciało wodą kolońską użyczoną od ojca lut tą subtelniejszą od matki, sam wypierze i wyprasuje spodnie i koszulę, opryszczkę na nosie przegoni salicylowym preparatem, nałoży na poliki tapetę z kremu nivea, a jeśli sypią mu się rzadkie wąsy - zgoli je; gęste - uformuje jakąś pianką, względnie wazeliną (podobnie uczyni z podbródkiem, jeśli ten porasta włosiem)… a jeśli matka zapyta: - A coś ty dzisiaj taki elegancki? Gdzie idziesz? - odpowie:
- Aaa, idę się przejść z Ryśkiem do klubu.
- Nie bierzesz piłki?
- No mamoooo….
Jak widzimy nasz bohater z tym pierwszym egzystencjalnym problemem jakoś sobie poradził, choć do jakiego stopnia, to się okaże.
Ten drugi jest jednak o cały rok świetlny trudniejszy do rozwiązania.
No dobra, bracie, zrobiłeś z siebie Adonisa, pachniesz porzeczkami, miętą albo bzem, błyszczysz cały jak poranna zorza, dotrzymujesz kroku zegarkowi, aby się przypadkiem nie spóźnić i… i co z tego?
O czym ty, niebożę, będziesz z nią rozmawiał? O pogodzie, o szkole, o jej przyjaciółkach, o swoich kumplach, o ptaszkach, kotkach, pieskach, białych myszkach, przebojach, sporcie, rybkach akwariowych, podboju kosmosu, polityce, porsche 914, modzie, księżycu, zachodzie słońca, czterokasetowym magnetofonie, „Przekroju”, zwyrodnieniu stawu biodrowego, pączkach, jej sukience, Sokratesie, galaretce, babci, mamie, klasówce z matematyki, ostatnim kazaniu, o morzu, zbieraniu grzybów, tańcu profesorze od fizyki, Einsteinie, Newtonie, Norwidzie, o jej nosku tak ślicznie przyprószonym pudrem Coty?
Co wybrać? A może każda strona niech na kartkach napisze, wykreślą nawzajem niepotrzebne tematy? A jeśli wykreśla wszystkie? Cóż wtedy zostanie? Milczenie? Konfrontacja spojrzeń? Sam spacer?
Zaiste przydałby się podręcznik spacerowicza.
Wróćmy do tego dnia pierwszego….
Doszliśmy.
Rozstaliśmy się za obopólna zgodą.
Zatem do jutra.
Ciekawe, że z Magdą przeszedłem przecznicę dalej.

[12-18.12.2016, Cadauiac pod Bordeaux, Gennevilliers pod Paryżem, Hamburg]

4 komentarze:

  1. Odwieczne dylematy on - ona.
    Ciekawe, bo w młodości także bardzo mi zależało na dobraniu odpowiedniego tematu do rozmowy, więc wcześniej układałam sobie dialog. Widocznie to taki przywilej młodości.
    Zasyłam wiele serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hm... ty układałaś sobie dialogi a ja... w tym akurat wątku opowieści posłużyłem się dylematami wydartymi z własnej biografii... pozdrawiam

      Usuń
  2. Taka to kolej rzeczy, że chcąc sie przypodobać płci przeciwnej piękniejemy nawet we własnych oczach, chłopak staje sie mężczyzną, dziewczyna odnajduje w sobie kobietę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... a ja w kontekście twojej wypowiedzi zastanawiam się, czy istnieje (a jeśli tak, to kiedy) w ludzkim żywocie taki punkt kulminacyjny, po którego przejściu człowiek porzuca koncepcję podobania się innym... pozdrawiam

      Usuń