ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

07 stycznia 2017

JAK BYŁO NAPRAWDĘ? - opowiadanie w pięciu odsłonach. ODSŁONA 5. - zakończenie

W głowie szum wodospadu; wylewam z siebie wodę, kwaśny oddech niweczę nieudolnie musującymi tabletkami, nie pomagają na ból; dopiero zimny prysznic prostuje mój kręgosłup, na przemian zimna i gorąca woda zwracają mi ułamek przytomności, odzyskuję pamięć, lecz nie otwieram oczu, bo wstyd jest zbyt wielki; odczuwam go również pod ciepłą szorstkością darowanego mi szlafroku i wtedy jak sączę gorzką herbatę z cytryną, i dopiero leżąc pod naciągniętym pod sam podbródek kocem odnajduję spokój, choć moje ciało wciąż płynie, kołysze się jednostajnie, a wzrok mam niewyraźny, płaski i przymglony.
Zasypiam na wznak z dłońmi podtrzymującymi kark; wtedy moja łajba mniej buja. Dosięga mnie sen, lecz jest to sen niespokojny, przerywany, zaśmiecony wątpliwościami… przypominam sobie, teraz sobie wszystko przypominam i znów jest mi wstyd. W pokoju świeci się nocna lampka na stoliku, a przy nim w fotelu z przyciągniętymi do piersi kolanami ukrytymi pod przydługim swetrem siedzi ona i kiedy zamykam oczy, ona wstaje, podchodzi do mnie i przysłuchuje się czy oddycham.
Ranek.
Przez chwilę czuję świeży oddech powietrza. To Magda otworzyła okno i rzuciła na parapet garść ziaren słonecznika dla ptaków. Kiedy otwieram oczy, ona jest już przy mnie.
- Wstaniesz? - pyta.
Kiwam głową. 
Nogi zaprowadzają mnie do toalety. Na koniec piję zimną wodę z kranu, a kiedy powracam do pokoju, spostrzegam, że stolik jest już zastawiony. Ser, jajka, dżem i wędlina do wyboru. Widzę też swój rękopis, otwarty na ostatniej zapisanej stronie.
- Przepraszam, ale walizka otworzyła się sama, kiedy wieszałeś palto… upadła - Magda usprawiedliwia się.
Wiem, że chodzi jej o mój rękopis, który w obecnej sytuacji stał się zbędnym przedmiotem zaklinającym czas przeszły.
- To ja cię przepraszam - mówię.
- Nic wielkiego się nie stało. Wypiłeś o jeden kieliszek za dużo - usprawiedliwia mnie.
A mnie przecież chodzi o coś innego. Podejrzewam, że przeczytała każdy z czterech rozdziałów i wie o mnie wszystko.
- Przepraszam cię za to, co napisałem - mówię i wypijam kilka łyków gorącej, niesłodkiej kawy.
- Nie masz zamiaru zakończyć tej opowieści?
- Nie. Powiem ci więcej. Trzeba zniszczyć ten tekst.
Magda przysuwa swą dłoń do mojej, tak jak wtedy. O Boże, przecież ja to wymyśliłem. To nieprawda.
- Kochałeś ją bardzo, nie zaprzeczaj. Powinieneś to zrobić dla niej - skończyć tę opowieść. 
A jednak dotyka mojej dłoni, otacza ją ciepłem, pociera opuszkami palców.
- Nie chcę tego. Nie będzie dalszego ciągu.
- Dlaczego?
Teraz ja nakładam drugą swoją dłoń na jej rękę.
- Odszukałem ją, Magdo. Chciałem się spotkać, ale pomyślałem sobie, że najpierw zadzwonię…

- Tak, słucham?
- Ewa?
- Ewa, a kto mówi?
- Adam, przypominasz sobie?
- Co proszę? Jaki Adam?
- Z liceum, trzecia BE. Nie pamiętasz?
- Przepraszam, ale czy mógłby pan podać jakiś szczegół? Tak nagle… nie kojarzę….
- Chodziłaś do liceum w Z. dwa oddziały niżej.
- Chodziłam, ale jakie to ma znaczenie, skoro nie wiem, kim pan jest.
- Powiedziałem już… Adam.
- Pan wybaczy, ale nie przypominam sobie.
[głos w słuchawce z oddali: - Kto dzwoni?
ona odpowiada: - Jakaś pomyłka.]
Odkładam słuchawkę.

… dlatego.
Magda milczy. Być może również dlatego, że pozostała najlepszą przyjaciółką Ewy, nawet teraz, gdy ich domów nie dzieli już jedynie jedno skrzyżowanie. Nie chce mi sprawić przykrości, mówiąc mi, że przewidywała taki rozwój wypadków. Powie mi o tym później, a teraz widzę w jej oczach jak zmaga się z rzeczywistością, porównując ją do fabuły mojej opowieści.
- Adamie, przecież ty prawie w ogóle przez te lata z nią nie rozmawiałeś… nawet ze mną wymieniłeś więcej słów… nie było tych spacerów, choroby Ewy, plaży, karnawałowego balu, a kiedy chciałeś zaprosić ją na swoją studniówkę i dowiedziałeś się, że ona już z kimś idzie, zrezygnowałeś z tej zabawy… mnie zresztą też nikt nie zaprosił. Powiedz mi, co skłoniło cię do napisania…
- Dlaczego skłamałem?
- Tu nie chodzi o kłamstwo… to twoje prawo jako pisarza, komponować fikcję, ale istniała też rzeczywistość, w której byłeś realnym człowiekiem, jednym z licealistów naszej szkoły, chłopakiem, potem mężczyzną…
Milczałem.
- … nie odpowiadaj, ja wiem, dlaczego… tak bardzo kochałeś tę dziewczynę, że byłeś gotów poświęcić dla niej prawdę. Napisałeś prawdę o naszej szkole, o tym mieście, choć bardzo oszczędnie, ale nie zdobyłeś sią na to, aby powiedzieć o sobie wszystko. To nie zarzut, zrozum, nie obwiniam cię o to, bo sama wiem, jakie spustoszenie w głowie potrafi zrobić miłość.
Wypiłem resztę kawy. Magda wlała mi z porcelanowego czajniczka kolejną porcję.
- Napisałem jeszcze kilka prawdziwych zdań - powiedziałem. - Znałaś moją matkę, prawda? Była w radzie rodziców tak jak twoja i kiedyś razem z innymi rodzicami z rady, przygotowywały jakąś imprezę w szkole. Byłem z nią wtedy, i ty byłaś. Nie pamiętam, czy rozmawialiśmy z sobą, ale pamiętam, co powiedział mi moja matka, kiedy jechaliśmy autobusem do osiedla. Zapamiętałem to, co powiedziała wtedy do mnie i w opowiadaniu przedstawiłem te zdania niemal słowo w słowo….
Sięgnąłem do leżących na stoliku kartek rękopisu i odnalazłem ten tekst. Przeczytałem go:
„- Synu, czy ty zwróciłeś uwagę na tę dziewczynę, na Magdę? Czy zaobserwowałeś jej spojrzenie? Czy widziałeś, jak na ciebie patrzy? Synu, ja wszystko widziałam….”
- Twoja matka była bardzo mądrą kobietą… przewidującą.

Aleja kasztanowa przysypana zmrożonym śniegiem iskrzyła się igiełkami gwiazdek, w których odbijały się złociste promienie południowego słońca. Szedłem nią z Magdą, kobietą starszą od najlepszej jej przyjaciółki - Ewy o lat trzydzieści. Mnie też przybyło tych lat, lecz w przeciwieństwie do tamtego Adama, nie przygotowałem się jakoś specjalnie do tego spaceru. Wystarczyło mi, że trzymam za rękę najpiękniejszą kobietę, jaką kiedykolwiek znałem, kobietę, która trzydzieści lat cierpliwie czekała na to, abym zmądrzał.
- Wiesz, Magdo, że oboje piszemy właśnie ostatni rozdział mojej opowieści? 
- I ten nasz dzisiejszy spacer w nim będzie? - zapytała.
- Oczywiście.
Przyspieszyliśmy, bo zakład jubilerski znajdował się na drugim krańcu miasteczka, a chcieliśmy zajrzeć do niego jeszcze przed obiadową przerwą.

[12-18.12.2016, Cadauiac pod Bordeaux, Gennevilliers pod Paryżem, Hamburg i 05.01.2017, Dobrzelin]]

2 komentarze:

  1. Nie rozczarowałeś mnie , powieść swoje, życie swoje. Biegniemy za młodzieńczym marzeniem, a życie pisze inny scenariusz i często nie zauważamy tych wiernych oczu tuż pod bokiem...

    OdpowiedzUsuń
  2. świetnie to podsumowałaś, Jotko

    OdpowiedzUsuń