ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

09 lutego 2017

MACHINA CZASU (4) - (fragment "Prowincji")

A zatem opuszczamy na jakiś czas miasteczko, kierując się na zachód, do wód cieknących i stałych, tej naszej przyrodniczej niezwykłości, miejsca, w które podpuszczała nas nasza młodość, gdzie w porę letnich upałów chłodziliśmy nasze gorące ciała niezmąconą, gdzieniegdzie głęboką wodą, a w czas wiosenny i jesienią odbywaliśmy niezapomniane spacery, ciesząc wzrok kwiecistą roślinnością pól, łąk, rowów, nadrzecznych bagnisk i drożyn wiodących cienką linią wokół stawów, to znów podziwialiśmy dostojną czerwień i żółć zmierzających na odpoczynek drzew, głównie kasztanowców, klonów, wierzb, osik i grabów.
Ten parkan po lewej stronie? Za nim żywiciel miasteczka, zakład sławny, jeszcze przed wojną założony; wytrwał dzielnie zmienne koleje losu, aż do teraz, a właściwie do tego czasu, skąd przywędrowaliśmy w ten czas miniony.
Chwytamy się za ręce jak młokosy, jak narzeczeni z dawnych lat, beztroscy, śmiało spoglądający w przyszłość, nieświadomi przyszłości, która nas dotknie, sponiewiera, oddali od siebie, przyszłości, która w imię pięknych sloganowych haseł każe nam zapomnieć o tych młodzieńczych latach, najpiękniejszych i nie do powtórzenia. Widzisz teraz, jak wielką zdobyczą, jak niezastąpionym urządzeniem jest ta moja machina czasu. Jestem pewien, że ci, co urągają dzisiaj dniom minionym, którzy zaprzeczają naszym prawom do cieszenia się z pełni życia w czasach, gdy byliśmy młodzi, chętnie odebraliby tę jedyną moją… naszą broń. Tak sobie myślę, że ci wszyscy ludzie nie mieli pogodnego dzieciństwa i młodości, że doszli do dojrzałości jako zgorzkniali starcy, albo zdarzyło się w ich życiu coś, co oszpeciło bezpowrotnie ich umysły… dlatego kierują się nienawiścią, nie mogąc zrozumieć tego, że są tacy, dla których wspomnienia, nie zawsze przecież najpiękniejsze, są jednak świętością, której nikomu nie uda się zszargać. Jaka jest przyszłość tych ludzi, powiedz mi?
- Wiesz, coraz więcej sobie przypominam… ten nasyp, ten wał nad rzeczką - wypowiadasz nagle.
- Dzięki mnie przypomnisz sobie wszystko. Na jeden dzień… jaki tam dzień, na te parę godzin, to i tak wiele - odpowiadam.
- A co się stanie, kiedy przypomnę sobie wszystko… kiedy cię pokocham?
Przeszły mnie dreszcze. To pewnie z powodu silniejszego wiatru, zacinającego od strony szerokich, wysokotrawych łąk. A może jednak nie z tego powodu.
- Przecież gdybym cię pokochała, nie wyszłabym za niego za mąż. Nie miałabym dwóch córek i niewiele by mnie obchodziło to, że gubi swoje życie w strugach alkoholu, aż w końcu ulega mu ostatecznie. Żal by mi było córek, tych dwu najwartościowszych dla mnie skarbów na ziemi.
- One żyją, istnieją i machina czasu tego nie zmieni. A czy pomyślałaś nad tym, że mogłyby być one moimi córkami?
Nie pomyślała. Idzie obok mnie krok za krokiem w milczeniu, nie patrzy na mnie, spogląda gdzieś wyżej, ponad wysokie słońce. Nagle silny wiatr ustaje. Dobrze, że nie wzuła na nogi szpileczek, bo zaczynamy brodzić piaszczystą, to znów obfitą w gliniane podłoże ścieżką. Przed nami skarpa, wzgórze, nie wiem jak nazwać ten najwyższy punkt w okolicy. Z tego miejsca doskonale widać i miasto, i osadę do której się zbliżamy.
- Zaczekaj, wniosę cię na ten nasyp.
- Daj spokój, zlecimy oboje.
A jednak próbuję, chwytam ją za uda, lewą ręką pod ramiona, unoszę, nogi mi grzęzną w piaszczystym podłożu, tamuję jakimś sposobem przyspieszony swój oddech; ona jakby wypuszczała z płuc powietrze, chcąc być dla mnie mniejszym ciężarem, wspinam się coraz wyżej, czuję ból w kręgosłupie, nie poddaję się; ona - nie dasz rady, jestem zbyt ciężka; ja - uwierz, dam radę, chcę tego; jeszcze kilka kroków, skąd u mnie ta słabość, skąd siła się bierze, zapieram się mocno przeciwstawną nogą, odpoczywam, przystaję, pochylam się i ostatkiem sił niemal wczołguję na szczyt wzniesienia.
- O, mój Boże, przypomniałam sobie… niosłeś mnie tak, niosłeś, ale nie na to wzgórze - mówi nagle - to było gdzieś w wodzie, tak, pamiętam. Przeprowadzałeś mnie przez wodę, mój Mojżeszu.
Oddycham głęboko. Łzawe kropelki słonego potu spływają z moich skroni. Za chwilę odpowiem, za chwilę. Muszę przeczekać to zmęczenie i tak jak bokser wyliczany do ośmiu nie wstaje nagle i nie garnie się do dalszej walki, tak i ja zwlekam chwilę, odliczam każdą sekundę i w końcu…
- To było w miejscu, gdzie łączą się dwa stawy, gdzie woda rozdziela wąski nasyp półwyspu. Ponad tą wodą nie ma kładki. Głębokość metr pięćdziesiąt. Zbyt głęboko dla ciebie. Wtedy nie umiałaś jeszcze pływać. Chcieliśmy przejść na drugą stronę - tam w  ustronne miejsce, nieodwiedzane, w dzikość wysokopiennych traw. Powiedziałaś, że nie chcesz, aby widziano nasze pocałunki, nasze gorące pocałunki. Wziąłem cię na ramiona, uniosłem wysoko, byłem silnym młodzieńcem, wysportowanym…
- A jak całowałeś wtedy….
Spojrzała mi w oczy… właśnie tak… spojrzała.
- Popatrz, ta czajka krąży nad nami tak wytrwale. Chce abyśmy kierowali się w jej stronę. Wabi nas, obłudnica. Wiesz, dlaczego tak czyni?
- Nie wiem - odpowiadasz.
- Ona odprowadza nas w drugą stronę, to znaczy odprowadza nas od gniazda. A gdybyśmy nie podążyli za jej lotem i przeszli w miejsce, gdzie uwiła gniazdo, zaatakowałaby nas. Wszystkie matki-czajki tak robię. To bardzo inteligentne ptaki.
(cdn)

[05.02.2017, Boecillo, Castilla y Leon, w Hiszpanii]

4 komentarze:

  1. Oj, niejeden obiecywał, że na rękach nosić będzie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Te matki czajki nie wszystko wypatrzyć mogły, kiedy uczucie zakwitło.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń