CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

17 lutego 2017

UŁOMNA (2)

2. 
Kamienica z cegły, socrealizm, kolumny, szeroki wjazd na podwórze wsparty na muskularnych ramionach klasy robotniczej. Jest początek czerwca, jasno, gryząca oczy purpura, słońce zsunęło się z dachów, nagrzane za dnia ściany oddają resztki ciepła. Wchodzę w bramę i kierując się w lewą stronę docieram na klatkę schodową, sprawdzam numery mieszkań. Czternastka jest na pierwszym, wysokim piętrze. Klatka schodowa zadbana, choć od lat niemalowane ściany straszą szarością tonąc w półmroku. Przystaję przed mieszkaniem, gdzie spodziewam się znaleźć polecony mi pokój. Wysokie, solidne drzwi. Po prawej stronie czerwony guzik dzwonka. Naciskam dwukrotnie. Po chwili słyszę niewyraźne kroki. Spostrzegam odsuwaną klapkę judasza po tamtej stronie drzwi.
- Zaraz! - słyszę przytłumiony, matowy, kobiecy głos, a chwilę potem uwolniony łańcuch uderza o drewno; następnie wsłuchuję się w powolny szczęk odryglowanego zamka. Drzwi otwierają się z łagodnym, prawie niedosłyszalnym skrzypieniem.
- A pan do kogo? - ten sam głos, tym razem widzę z czyich ust się wydobywa. Przede mną w drzwiach mieszkania staje młoda kobieta w szlafroku związanym w kokardę. Nosi okulary. Na przydużych taflach szkieł odbijają się refleksy światła z klatki schodowej, światła, które załączyło się automatycznie, gdy zacząłem wspinać się po schodach na pierwsze piętro. Kobieta nie jest ani ładna, ani brzydka i raczej pulchna niż szczupła, chociaż niebieski szlafrok w podłużne, bordowe paski niweluje lekką puszystość jej sylwetki. Obie walizki, z którymi szedłem od autobusu kładę na wycieraczce. Przedstawiam się z nazwiska, zdając sobie sprawę z tego, że podanie swoich personaliów nie ma większego sensu w sytuacji, gdy potrzebuje się pokoju na cztery noce.
- Dowiedziałem się, że mogę u pani wynająć pokój.
- Pokój wynajmuje babcia - odpowiada nieco speszona. Widzę jak mocno trzyma w dłoni klamkę i przymierza się do zamknięcia drzwi.
- A czy w ogóle ma pani wolny pokój?
- Mamy jeden wolny pokój, ale łazienka jest wspólna, łazienka z ubikacją.
- Może mi pani wynająć na cztery noce?
- Właściwie to wynajmuje babcia.
- I jest z tym problem, że wynajmuje babcia?
- Jest, bo babcia od tygodnia przebywa w Krynicy. Wie pan… w sanatorium.
- Rozumiem, ale mogłaby pani przecież zadzwonić do niej, zapytać się, jeśli sama nie może pani podjąć decyzji. Nie jestem uciążliwym gościem, a naprawdę zależy mi na tym pokoju… abym nie musiał spać na dworcu.
- Babcia na pewno się zgodzi, bo pan wie, emeryturę ma niską i w tej sytuacji każdy grosz się liczy.
Pozwoliłem sobie w tej chwili na dyskretny uśmiech. Szczerość mojej rozmówczyni przybierała humorystyczny wyraz. Zamilkła nagle.
- Czyli… jak będzie? Mam spędzić tę noc na dworcu?
- O, nie, jak to na dworcu?
- No jeśli pani nie może wynająć tego pokoju, to zostanie mi, jak już powiedziałem… dworzec.
- Wie pan, ale ja pierwszy raz sama wynajmuję… zawsze babcia.
- Ale chyba pani jest pełnoletnia, prawda? Będziemy tak rozmawiać w drzwiach?
Jej lewa dłoń nagle puściła klamkę. Pchnęła obiema rękoma drzwi.
- O, matko, proszę do środka, proszę… co ja… o czym ja myślę… proszę mi dać te toboły.
- A w żadnym wypadku - chwyciłem obie walizki, podniosłem je i przekroczyłem z nimi próg. - Tego jeszcze brakowało, aby kobieta niosła za mnie walizki.
- Wie pan, ja w szkole pracuję. Sprzątaczką jestem - powiedziała z dumą - i co mnie każą, robię. Ja proszę pana żadnej pracy się nie boję. Jestem silna. To ten pokój po prawej, otwarty. Niech pan wejdzie.
Przechodząc przez wąskie gardło przedpokoju, zdumiała mnie pedantyczna niemal czystość tego pomieszczenia. Przesuwałem butami po wyfroterowanych, pachnących woskiem jasnoorzechowych klepkach parkietu, ocierałem się niemal o lustrzaną gładź dawno położonej boazerii, a biel ściany powyżej i sufitu oślepiała wręcz swą pełnią i żywością koloru. W pokoju, do którego wszedłem idealny porządek przywodził mi na myśl arystokratyczny salonik lub dopieszczone muzealne pomieszczenie, w którym panuje zwyczaj poruszania się w specjalnych, filcowych ochraniaczach na buty. Po lewej stronie pod oknem nienowe, szerokie i wysokie łóżko kusiło miękkością materaca, a nad wezgłowiem niewielka, jasna szafka nocna z pionowym lustrem świadczyła o tym, że pokój zajmowany był onegdaj przez kobietę. Po prawej stronie w głębi pokoju, również pod oknem, stał stolik z jednym krzesłem. Na stoliku kalendarz biurowy, budzik, karafka z wodą, dwie szklanki. Bliżej kredensik z niedużym telewizorem, a tuż za drzwiami pojemna szafa z dwiema szufladami pokaźnych rozmiarów. Naprzeciwko szafy, po lewej stronie stała wąska biblioteczka z książkami, a najniższa, szklana półka zastawiona była porcelanowymi laleczkami, pluszowymi misiami i maciupeńkimi gadżetami z drewna, plastyku, mosiądzu i srebra. Niemal całą długość pokoju zajmował dywan o puszystym, czystym jak wszystko w tym pokoju włosiu.
Nie mogłem powstrzymać się od zdjęcia półbutów.
- Podoba się panu?
Cały czas stała za mną w progu pokoju.
- Jestem pod wrażeniem estetyki tego wnętrza - powiedziałem.
- Znaczy się, że się panu podoba?
- Bardzo. Jestem zaskoczony. Spodziewałem się czegoś gorszego.
Uśmiechnęła się, a na jej przyrumienionych policzkach pojawiły się poprzeczne ryski zmarszczek. Za szybkami okularów błysnęły jej modre oczy.
- Wie pan… to ja tutaj sprzątam. Lubię porządek. Ja każdą tę laleczkę, każdą zabaweczkę mogłabym tak… wie pan, pucuję je, lubię czesać dywan, froterować, wie pan… jak mam więcej wolnego czasu… a teraz mam, bo dyrektorka dała mi urlop do wybrania, tydzień urlopu, wie pan, co to jest dla mnie… tyle czasu? W kuchni mam okno do umycia, wypiorę firanki… gdyby miał pan coś do wyprania, to ja bardzo chętnie, o, matko, o czym ja… a pan pewnie głodny, z drogi, z podróży…
- Zapłacę pani z góry, za cztery noce… ile pani każe?
- Babcia brała po czterdzieści, nie obrazi się pan?
- Skąd znowu. Dam pani po pięćdziesiąt i drugie tyle za cztery kolacje i śniadania.
Wręczam jej banknoty. Przelicza zdumiona.
- Tyle pieniędzy, o matko… i to tak od razu…
Wspomniałem już o jej szczerości. To dziecięca szczerość, rzadko spotykana u tak młodych kobiet. 
Sięgnąłem do portfela i wydobyłem z niego stuzłotowy banknot. Jeszcze przeliczała tamte, gdy wcisnąłem jej w dłoń tę setkę.
- A to dla pani. Tylko dla pani.
- O, matko, no co pan… nie trzeba… ja przecież zarabiam. Mnie tak wiele nie potrzeba, naprawdę… i co by na to powiedziała babcia?
- Babcia nie musi wszystkiego wiedzieć. Pani wszystko mówi babci?
- Tak. Moi rodzice nie żyją, wie pan, straszny wypadek… ja ich prawie nie pamiętam…
Szklą jej się oczy, a szkiełka parują.
- Niech pani sobie kupi za te pieniądze, co pani chce. Sprawi mi pani tym przyjemność.
- No, chyba że tak.
Nagle zdejmuje okulary. Zaparowane. Wyciera szkła rękawem szlafroka. Gotowe. Unosi do oczu.
- Zaraz, chwileczkę - przerywam jej ten automatyczny ruch jednej dłoni zmierzający do osadzenia okularów za uszami i na nosie. Patrzę na nią. - Ależ ma pani piękne oczy! Jakiż nietypowy kolor.
Wsuwa je jednak. Zakrywa dłońmi twarz. Odwraca się.
- Proszę tak nie mówić - nalega, a potem w sposób, do którego zdążyłem się już przyzwyczaić: - O, matko, przecież jest pan głodny. Zaraz zrobię. Na co ma pan ochotę… ser, szynka.
- Zjem to, co pani, ale zaznaczam, że niewiele jem przed snem.
Niemal wbiega do kuchni, włącza gaz, słyszę otwieranie lodówki, brzęk sztućców, stawianie szklanek na blacie stołu.
- Powoli - mówię - powoli.
(cdn)

[06.02.2017, Boecillo, Valverde del Majano, (prow. Segovia)(Castilla y Leon, w Hiszpanii]

2 komentarze:

  1. Ciekawie się zaczyna, a skoro czeka się na dalszą część, znaczy dobre...

    OdpowiedzUsuń
  2. ... będą części dalsze, ale muszę zachować chronologię pisanych tekstów...

    OdpowiedzUsuń