ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

21 marca 2017

NA PROMIE

A jeszcze przed - długie oczekiwanie. Grubo ponad dwie setki, a może i więcej samochodów, kontrola jedna, druga, trzecia; wreszcie bilet z numerem właściwego pasu wjazdu i jeszcze dwie godziny oczekiwania na prom, który dopiero wyrusza z Dover do Calais. 
Niby jest łączność z siecią przez wifi, ale słaba - zbyt wiele „komórek” chce się podłączyć, blokując dostęp do mojego „szczeniaczka”. Potem pora wjazdu, jeszcze tylko kontrola biletów i sadowię się blisko „dziobu” w pierwszym rzędzie pokładu numer trzy.
Zamykam auto i udaję się na „deck 7”. Tam kładę się od razu na ławie przy oknie, próbując zasnąć, albo chociaż przymknąć oczy. Na ekranie telewizora zawieszonego na ścianie po przeciwnej stronie pomieszczenia dla podróżnych systematycznie powielane są te same odcinki serialu reklamującego korzystanie z usług promu P&O. Tu można coś kupić, tam dokonać wymiany waluty, a gdzie indziej skorzystać z atrakcyjnego posiłku (kobieta zajada coś z przyjemnym uśmiechem na twarzy) w restauracyjnej sali. Są też reklamy francuskich win, angielskich słodkich wódek, czekoladek i niezbędnych akcesoriów w rodzaju perfum, wód kolońskich i upiększających powłokę ciała maści. Od czasu do czasu rozlega się zniekształcona informacja w angielskim i we francuskim, dotycząca, sam Bóg wie czego, ale w końcu udaje mi się angielską wersję rozszyfrować; otóż informowany jestem o tym, że do zamknięcia promowego marketu zostało tyle a tyle minut, a zatem należy się spieszyć z zakupem 4 butelek wina, za które zapłacimy o całe dwa funty mnie, niż gdybyśmy kupowali każdą butelkę oddzielnie. marketingowcy P&O zapewne uważają, że pasażerowie promu zapewne stawiają sobie za punkt honoru opróżnienie damskich i męskich sakiewek z waluty, bądź też uszczuplenie konta kartą, aby tylko skorzystać z możliwości zakupów na pokładzie. Chociaż… jakaś pięcioosobowa gromadka Anglików obu płci prowadzi akurat ożywioną rozmowę przy dopiero co zakupionych kielichach białego i czerwonego francuskiego wina.
W sali dla podróżnych ustawione są też hałaśliwe automaty do gier.
Kierowcy okupują okoliczne fotele i ławy, i przysypiają na nich. Niektórzy nowoczesnym zwyczajem zajmują się penetracją własnych aparatów telefonicznych i przypominają mi modnisie wpatrujące się bez przerwy w swoje nasączone kremową pomadą twarzowe oblicze.
Jeszcze wizyta w toalecie i wyjście na pokład „pod chmurką”, papieros i wkrótce światła Dover.
Zjeżdżam z promu jako jeden z pierwszych i jadę stosunkowo wolno w stronę pierwszego z trzech miejsc rozładunku do Loughborough, gdzie trafiam po drugiej w nocy i, o dziwo, zostaję rozładowany. Proszę o to, abym mógł spędzić dalszą część nocy na fabrycznym parkingu i otrzymawszy zgodę, udaję się na trzyipółgodzinny odpoczynek.  

 [18.03.2017, Royston przy A505 w Anglii] 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz