CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

29 maja 2017

KAWIARENKA (89) RANDKA

Na pierwszą randkę, dodajmy zbiorową, dwaj młodzi przyjaciele: Wojtek i Krzysztof, obaj aktorzy i radiowcy „Weroniki” w jednej osobie, umówili się w kawiarence, przybywając do niej późnym popołudniem i, jak obyczaj każe, stawili się wcześniej, aniżeli wybranki ich dwudziestokilkuletnich serc: Beata i Zuzanna, które pracują wytrwale przy ciżemkowskich konikach.
To czworokątne towarzystwo poznało się podczas chłodnej, rowerowej majówki i jak to z młodymi bywa, przylgnęli do siebie, a wyglądało to tak, jakoby czyjaś niewidzialna dłoń wydobyła ich z korca maku.
Obaj młodzi panowie dysponowali już, dzięki radiu, dobrze znanym w okolicy głosem, na co zwróciły uwagę przy pierwszym spotkaniu panny licencjatki i tak słowo do słowa młode towarzystwo doszło do wniosku, że kiedy pogoda się poprawi, a i czasu wolnego los nie poskąpi, tedy najpierw w kawiarence przepędzą chwil kilkanaście, a potem… potem przyszłość sprawi, co zechce.
Sporo pracowitego czasu upłynęło zanim cała czwórka znalazła wspólne miejsce w kalendarzu, lecz co, jak widać, było przesądzone, to i stać się musiało, zwłaszcza że wiosna rozkwitła i należało się cieszyć każdą jej chwilą.
Przy stoliku obok starsze i jednorodne płciowo towarzystwo, w tej liczbie panowie: radca Krach, mecenas Szydełko, inżynier Bek i doktor Koteńko posilało się sympatyczną pewnie rozmową, lecz myśli młodych panów korzystały z innej fali UKF-u i na tej to częstotliwości wymieniali swoje spostrzeżenia odnośnie niewiast, na które czekali. Można nawet powiedzieć, że gdyby tak kto spojrzał w stronę tych młodzianów, spostrzegłby w ich rozmowie zafrasowanie a niepewność, nerwowość a tremę, która ponoć w teatrze i radiostacji towarzyszy im od zarania dziejów. Czyż to się godzi, panowie? Dwudziestopięcioletni Krzysztof i o rok z odkładem młodszy od niego Wojtek trzpiotami wszakże nie byli i winni mieć doświadczenie z młodymi paniami, tymczasem zachowywali się tak paradnie, że prócz mowy drżącej, prócz serc kołatania, od czego poczynały brzęczeć same w sobie łyżeczki ustawione przepisowo na podstawku pod kawą, zalewali swoje czaszki zimnym potem, a niecierpliwym wzrokiem wychodzili poza kawiarniane okno na ryneczek.
Nareszcie przyszedł jednak kres niepokojom i niech nikt się nie zdziwi, że nastąpiło to w chwili pojawienia się w kawiarence panien Beaty i Zuzanny. Młodzi panowie powstali, a ci starsi, siedzący przy sąsiednim stoliku przywitali niewiasty powitalnym spojrzeniem, a pan radca to nawet pozwolił sobie na westchnięcie. Czemu? Otóż obie młode panie przyzwyczaiły oczy starszej i młodszej społeczności miasteczka i okolic do obserwowania kobiecych przymiotów duszy, ale prędzej ciała, w stroju cokolwiek roboczym; a więc w dżinsowych lub z grubego szutru spodniach, podniszczonych skórzanych buciskach z cholewami, w przydługich bawełnianych koszulach w kratę z rękawami wywiniętymi ponad łokcie, w filcowych kapeluszach lub toczkach naciągniętych na mocno spięte włosy, a w czas ostrego słońca również w okularach silnie przyciemnionych, za którymi nie zobaczy się oczu właścicielki lustrzanej szybki; jedynie samemu można się w niej przejrzeć.
A dzisiejszego późnego popołudnia Beata z Zuzanną w kwieciste sukienki były ubrane, bardzo do siebie podobne; jedna w róż pełną z drobniutkimi cyklamenami jako deseń, druga również w cyklameny przybrana, tyle że na ciemnym błękicie. Obie sukienki tyleż były przyjazne spojrzeniom, albowiem odsłaniały obu panien kolana i łydki, choć nie posunęły się, a szkoda, dalej i wyżej. Miast skórzanych butów z długimi cholewami, jakie spotyka się w stajniach i na padoku, obuły nasze panie zgrabne stópki w trzewiki lekkie, na średnim obcasie, jak najbardziej dostosowane do klimatycznego maja, w kolorach dopasowanych do sukien. Włosy stajennych dam nie krępował już kok ściśle podwiązany; były one przepięknie rozpuszczone - blond jasny, falujący i ciemniejszy, z drobniejszą, acz dłuższą falą; brwi z kolei delikatną kreską podkreślone, podobnież usta niekrzyczącą na świat cały pomadką, a na policzkach, skroniach i podbródkach matowiał w rozsądnych proporcjach do karnacji skóry dobrany brzoskwiniowopodobny puder. 
Postronny i niezaangażowany uczuciowo obserwator dostrzegłby bez wahania nadzwyczajne podobieństwo obu panien, podobieństwo wyrażające się tak w posturze sylwetek, jak i właściwie we wszystkich szczegółowych elementach budowy ciała, tudzież ubioru. Nie oznacza to bynajmniej tego, że mamy w tym wypadku do czynienia z bliźniaczkami, lecz styl, w jakim dziewczyny zaprezentowały się w kawiarence oczekującym na nie młodzianom był aż nadto jednaki.
Tenże obserwator, gdyby z kolei wzrok swój przeniósł na chwilę w kierunku Krzysztofa i Wojciecha, doszedłby do wniosku, że obaj panowie w momencie witania się z niewiastami (i jeszcze wcześniej) zostali wyglądem tychże wprawieni w stan radosnego upojenia, która to okoliczność pozytywnie wróżyła dalszemu ciągowi randkowego spotkania. 
Kiedy już miejsca przy stoliku zasiedlono męska połowa towarzystwa poprosiła panie, aby wybrały dla siebie słodkości, ewentualnie przekąski oraz ciepłe napoje. Ten chłodny w postaci szampana zamówiony był przez Krzysztofa i w chłodnym miejscu oczekiwał na uroczyste podanie do stołu, co też wkrótce stało się faktem i po przebiegłym wzburzeniu butelki wystrzelił korek, płyn sprawną ręka kawiarennika spłynął do kielichów, a pan radca Krach nie wiedzieć czemu westchnął ponownie.
W ten oto sposób bąbelkowy napój rozsupłał randkowiczom języki, a o czym młódź zawzięcie dyskutowała, o tym w swoich myślach notował stary pisarz, który w międzyczasie zasilił grono czterech panów okupujących sąsiedni stolik.
Panna Beata z rozbrajająca szczerością opowiedziała młodzieńcom o pracy przy koniach w ciżemkowskiej zagrodzie, o tym, że oprócz stałych zajęć z hipoterapii ona z koleżanką prowadzą coraz częstsze kursy jazdy konnej, co bywa zadaniem uciążliwym i pracochłonnym, lecz jeśli kto w koniach jest zakochany, to taka praca zamienia się w przyjemność.
Panna Zuzanna dodała, że faktycznie mają pracy wiele, bo pani Joasia Kosmowska z małą Leną spędza większość czasu, no chyba, że z odsieczą przybywają do Ciżemek na zmianę matki-teściowe; wtedy i ona wdziewa strój roboczy i z końmi gania.
Beata z kolei pochwaliła się panom, że gospodarstwo Kosmowskich, w którym pracują, staje się powolutku tak intratnym biznesem, że właściciele koni tudzież innych czteronogich stworzeń zatrudnili stajennego z sąsiedniej wioski, który przejął wiele gospodarskich obowiązków od nich i od męża Joasi, który jako wspinający się po szczeblach kariery weterynarz ma też i swoje zawodowe obowiązki.
Zuzanna zdradziła też plany Kosmowskich odnośnie zakupu (jeszcze przy pomocy rodzin obojga małżonków) dwóch nowych klaczy, albowiem z tą nauką jazdy konnej to naprawdę zaczyna się ruch nie byle jaki; ot, nastała taka moda, której nikt w Ciżemkach się nie sprzeciwia.
Nareszcie Beata zdradziła własny, bardzo osobisty plan obu licencjatek, któremu na imię „dom pogodnej starości dla koni”. Owszem, obie młode panie myślą o utworzeniu takiego przytuliska dla koników starych i schorowanych, którym chciałyby zapewnić przyszłość o niebo lepszą niż ta, która czekałaby ich w rzeźni. Plany te być może w dalszą przyszłość jeszcze zapatrzone, lecz godne są pochwały i jak najbardziej do zaakceptowania przez młodych Kosmowskich, którzy gotowi by byli partycypować w ponoszeniu kosztów w budowie nowej, skromnej stajni, nadto wystawionej na ich ziemi, bo też ani Beata, ani Zuzanna posiadaczkami ziemskimi nie są i siedzą kątem u Kosmowskich, usadowiwszy się w jednym z ich pokojów.
Zuzanna w tym miejscu dodała, że może w miasteczku znaleźliby się ludzie (tutaj wzrok Zuzanny skupił się na siedzącym do niej bokiem panu radcy), którzy doradziliby, jakim to sposobem można by pozyskać na to przedsięwzięcie fundusze. 
Młodzi mężczyźni, którzy w tej rozmowie (jak to zwykle bywa, kiedy strona męska dyskutuje z damską) byli w przeważającym stopniu słuchaczami, bezsłownie podziwiali zapał swoich interlokutorek, aż w końcu Wojtek zdecydował się zadać jedno z sakramentalnych pytań, jakie wcisnęły się na jego usta:
- A co z waszą przyszłością, moje drogie? Dzisiaj mieszkacie u boku Piotra i Joanny, snujecie plany na przyszłość, stajnia, przytulisko dla koni - to sprawy bez wątpienia szczytne, lecz jak miałoby wyglądać wasze osobiste życie? Wasz dom…?
Zuzanna poczuła się wezwana do odpowiedzi.
- Wojtku, będę wdzięczna, jeśli mnie zrozumiesz. Mnie, a właściwie nas… bo my to takie dwie szalone baby, z jednej pochodzimy wioski, a szalone, no cóż, na punkcie koni, zwierząt, natury. Poruszałyśmy się dotąd obie jak siostry rodzone, i wcześniej, i teraz… a nawet niektórzy ze studiów znajomi, podejrzewali nas o to, że… - tu szczodry uśmiech zagościł na jej twarzy - że my nie tylko przyjaciółki od serca, ale i kochanki, tak, tak, ludzi czasami mylą pozory… ale do rzeczy, jeśli już obrałyśmy własną drogę życia, a ta wśród natury, wśród tego krajobrazu przebiega, to łatwiej nam znosić codzienne niewygody, a kiedy spotkamy w końcu kogoś na tej drodze, to tym bardziej będzie nam łatwiej we dwoje, w czworo… wtedy i o dom własny nietrudno. No cóż, takie właśnie jesteśmy, dozgonnie wierne sobie, wierne przyjaźni, co może nie tak często zdarza się między kobietami. Ja wiem, Wojtku, że może i na co dzień wyglądamy obie jak dziewczyny z innej planety, kto by tam je zrozumiał… dzisiaj może jest inaczej, dzisiaj starałyśmy się być przy was zwykłymi kobietami… ale wiesz co, Wojtku, nawet jako te dziewczyny z innej planety mamy podobne marzenia jak Ziemianki… dom, rodzina, miłość… ale… jeśli myślisz… jeśli myślicie tak zupełnie poważnie o nas, to musielibyście zaakceptować nas takie, jakimi jesteśmy… zapewniam cię, że wszystko, co stanie się potem, będzie łatwiejsze.
I zatoczyła od tej pory rozmowa szersze kręgi, przy kawie, sławnych cynamonowych ciasteczkach i lodach, a dwaj młodzieńcy (co w niedługi czas po tej rozmowie zgodnie przyznali), że napotkali na  s w o j e j  drodze o s o b y,  jakich wcześniej nie widywali, a że sami mieli swoje, choć jakże odmienne pasje, tedy ten szczery zapał, jaki przedstawiła im w monologu Zuzanna ustawili na poziomie przynajmniej równym urodzie obu dziewczyn.
Po słodkim podwieczorku w kawiarence ta urocza czwórka młodych ludzi udała się „na miasto” i korzystając z ciepłego wieczoru dopełniła randkowe spotkanie, a przed pożegnaniem obaj panowie zaprosili dziewczyny na inauguracyjną wyprawę nowo otwartą wąskotorową kolejką, jaka z początkiem czerwca rusza ku uciesze społeczności miasteczka i okolic. Zapewnili też, że wręczą obu paniom bilety na „Damy i huzary”, jeśli tylko uda się ustalić datę premiery teatralnej, a tym bardziej im na oficjalnym przekazaniu zaproszeń wybrankom duszy zależało, gdyż w tym przedstawieniu grają niepoślednie role. 

[26/27.05.2017, Campigneulles Les Grandes we Francji] 

4 komentarze:

  1. Jak dawno nie byłam w Ciżemkach. A tu przytulisko dla koni będzie się budowało...
    Zasyłam serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  2. Klik dobry:)
    Gdy zobaczyłam w swojej "linkowni" tytuł z kawiarenką i randką, od razu tu przybiegłam.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niby szata nie zdobi człowieka, a jednak, zobaczyć kogoś w innym , niż typowy anturażu to jak oglądać obraz z innej perspektywy...
    Kiedyś zadziwiła nas koleżanka wuefistka, widywana zwykle w stroju dresowym, przyszła na zabawę w sukience i prosto od fryzjera - nikt jej nie poznał :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Romantyczna nasiadówka. Po pierwsze fajnie, że są dobrymi kumplami a po drugie, jak im pisane bycie razem to konie nie straszne.
    Dyć się nie da zamknąć kogoś i pozbyć pasji. hobby.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń