ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

20 czerwca 2017

PRZYDROŻNE MONOLOGI (20) „POWSTAŃCZE ŚWIRY” (pamflecik)

Tytuł kolejnego monologu postanowiłem zaczerpnąć z mądrości Manueli Gretkowskiej, a konkretnie z jej powieści „Belladonna”, jaką mam akurat nieprzyjemność czytać. Te „świry” to dla jednego z głównych bohaterów książki - Kamila - powstańcy (styczniowi, z 1863 roku najprawdopodobniej), którzy potracili rozum i majątki, aby zabawić się w wojenkę, po której i po nich pozostały skrzyżowane szable pod obrazami Malczewskiego. Kamilowi nie podobają się zresztą także te obrazy; straszą go te „wypchane grochówą i kartoflami cielska, kurhany kobiecości”.  Z kolei „Kamil w półmroku rodzicielskiej sypialni, pod tymi wisiorami cyców posiniaczonych fioletem, wyjmował chłopięcego fiutka i boleśnie, heroicznie targał nim do łez młodzieńczego wytrysku”.
Jest też w tej fascynującej powieści pani Gretkowskiej taki opis:
„Ekran z modelkami na wybiegu. Poranione dziewczyny w cierniowych koronach. Czoła oklejone podpaskami ze sztuczną krwią (czemu nie naturalną, chciałby się zapytać). Półnagie zakonnice, efebowie obwieszeni dewocjonaliami. Kieszonka na prezerwatywy z gorejącego serca Chrystusa. Publiczność nabożnie milczy”.
Cytować dalej? Bez przesady. Wystarczy.
Po tych i po wielu jeszcze innych podobnych, a napotkanych w „Belladonnie” obrazach, aż prosi się o zadanie retorycznego pytania: - o czym, do diaska, z panią Manuelą miałbym rozmawiać?
O niczym, pomijając ewentualnie, że się niegrzecznie wyrażę: „o dupie Maryni”, albowiem powieść jest o niczym właśnie, wbrew temu, co sugeruje redakcyjna notka, że Manuela Gretkowska przedstawia dwie historie o miłości, namiętności i obsesji… no może z tą ostatnią to prawda, bo pisarka istotnie ma obsesję pisania, czego niestety robić nie potrafi.
Jej narracja jest wprawdzie nieco bogatsza od natchnionych wpisów w przydrożnych, męskich toaletach (czy są takowe w damskich, nie wiem, nie sprawdzałem), ale w swojej poetyce niewiele od tych kloacznych mądrości odbiega. Gdybym odważył się być odrobinę bezczelniejszy, powiedziałbym, że ta popularna, czytywana i nagradzana pisarka miewa, przynajmniej miewa problemy z własną seksualnością, bo tak sobie tłumaczę to, że każe zaspokajać się jednej z bohaterek mężczyzny pięścią.
Ale skończmy z tymi opisami, bo jeszcze się okaże, że ulegam fantazjom zdziwaczałej feministki.
Język jakim opowiada autorka swoje niedorzeczne historie jest aż do przesady ubogi. Krótkie pojedyncze zdania, jakimi posługuje się pani Manuela w nadmiarze, nie służą zdynamizowaniu akcji (co jakże często ma miejsce w dobrej literaturze), lecz są pochodną niedostatku wyobraźni, która, jeśli występuje, to ogranicza się do wątków fizycznego „bara-bara” (nie napisałem „fizycznej miłości”, bo też jej w książce nie ma).
Wydaje się także, iż nasza literatka nie ma zbyt wrażliwego ucha na ludzkie, zasłyszane rozmowy. Nie będę zbyt odkrywczy, kiedy powiem, że znaczna część dobrej polskiej i światowej prozy, w której dialog odgrywa niepoślednią rolę, czerpie swoje źródła także z języka tak zwanej ulicy, języka potocznego, niekoniecznie dystyngowanego, ale wyrażającego jakieś istotne lub też i banalne myśli, które później, przetransponowane przez autora, przemyca on do własnej opowieści. W przypadku „Belladonny” dialogi są, nie dość że nic niemówiące, ale i sztuczne, by nie powiedzieć fałszywe. Przypominają strzępy rozmów podobne tym, którymi onegdaj bawiliśmy się w towarzyskiej zabawie w „głuchy telefon”.
Podejrzewam też, że poszatkowana na 73 króciutkie rozdziały „Belladonna” to wynik - moje nazewnictwo - „pospiesznego nieprzemyślenia” opowieści. Ot, wyobrażam sobie, że pani Manuela wstała wcześniej niż zwykle i jeszcze przed poranną kawą postanowiła sobie na papierze (w edytorze tekstu) zaszaleć nad myślą zrodzona o brzasku. Szybciutko przystąpiła zatem do pracy, lecz pragnienie bogatego w kofeinę napoju okazało się być silniejsze i pisarka czym prędzej postawiła kropkę w pół akapitu.
To nie jest profesjonalne podejście do pisarstwa.
Owszem, „Belladonna” mieści się w kręgu powieści postmodernistycznych i cokolwiek by nie powiedzieć o twórczości Cohello, Eco, współczesnych prozaików francuskich czy o dziełach starzejących się „iberoamerykanów”, ta moda na dywagacje z samym z sobą, na kreowanie bohatera, za którego czyny pisarz nie bierze odpowiedzialności i nawet go nie ocenia, nie jest szkodliwa, a często bywa interesująca w odbiorze czytelniczym. Ale powiastka pani Gretkowskiej wydaje się być nieudolnym naśladownictwem tej nowej, choć powoli przebrzmiewającej, fali współczesnego pisarstwa, choć przyznać trzeba, że  element rozpasanej, wolnej, feministycznej „miłości” jest w przypadku prozy Gretkowskiej znamiennym, choć w sumie nieciekawym wyróżnikiem.
Czy zatem dobrnę do 73 rozdziału „Belladonny”? Nie wiem. Zgodnie z intencją autorki prędziutko przeskakuję z akapitu na akapit, pochłaniam jednym spojrzeniem dialogi, które i tak większego znaczenia w książce nie mają, a że rozdziałki nieobszerne, tedy pomiędzy jedną a drugą kromką chleba z omastą daję sobie z nimi radę… chociaż…
…chociaż książka Manueli Gretkowskiej nie dostarczy mi jakiejkolwiek wiedzy o życiu, nie zaciekawią mnie opisywane przez nią historie, nie rozbawi mnie, nie wzruszy i nie zezłości, nie zainspiruje, nie zastanowi, nie będę pod urokiem jej narracji, nie uczynię cennych obserwacji odnośnie kunsztu słownictwa, składni i oryginalnego obrazowania, nie dostrzegę, z jakim trudem, lecz i z determinacją autorka buduje akcję, konstruuje wyraziste lub rozchwiane psychologicznie postaci.
Ale będę przynajmniej wiedział, czego czytać się nie godzi.

[19.06.2017, Parking na A 361 pod Tiverton, Devon, Anglia]

4 komentarze:

  1. Niczego tej autorki nie czytałam, widywałam rozmowy z nią w mediach i właściwie nie potrafię powiedzieć o czym były, nic szczególnego w głowie mi nie zostało, więc pewnie jest tak jak piszesz - dużo słów bez treści...bo jakoś nigdy jej książek nie poszukiwałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...nadto, o czym nie napisałem, w książce pojawia się miasto Caen, w którym przebywa jedna z bohaterek powieści medytując w klasztorze buddyjskim, tyle że z akcji wynika, że chodzi o miasto Cannes (znane z festiwalu filmowego) na południu Francji, niedaleko Nicei, nie zaś o Caen, które położone jest w Normandii (tak na oko 750 km od Nicei), ale że w sumie książka jest o niczym, to jakie znaczenie ma ta omyłka... pozdrawiam...
      aha... ja też już niczego jej nie przeczytam :-)

      Usuń
  2. Nazwisko Pani M.G. jest mi znane z ruchu feministycznego i kalendarza, który swego czasu wzbudził kontrowersje. Miałam wrażenie, że ta Pani miała ochotę zaistnieć w polityce, a jak się nie udało, to spróbowała na niwie literatury. Nie czytałam jej książek, nawet nie wiem, że napisała więcej niż jedną(z racji na lepsze doinformowanie, zapytam Goole o jej "dzieła"). dzięki Twojej recenzji na pewno po żadną nie sięgnę. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Choć nazwisko znane, nie sięgnęłam po żadną z książek, ponieważ wcześniej mam zwyczaj przeglądać, "kartkować", widać nie zaskoczyło. Podobnie było z Masłowską, więc nie było sensu się męczyć.
    Serdeczności zasyłam

    OdpowiedzUsuń