CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

10 lipca 2017

KARTKI Z KALENDARZA (3)

Mamusia nie uprzedziła mnie telefonicznie o jego wizycie. Podlewała swoje lubione, szkarłatne peonie, które zakwitły wprawdzie późno, lecz pieczołowicie pielęgnowane przez mamę rozkrzewiły się jak nigdy tego roku i jeśli sąsiedzi przechodzili obok naszego ogrodu, a mama akurat doglądała kwiatów (nie tylko peonii) zaczepiali ją słowami, w których banalna kurtuazja mieszała się nieodłącznie z podziwem.
- Ależ sąsiadka ma rękę do kwiatów. Albo:
- Nie mogę uwierzyć, że po tak długiej suszy, udało się pani wyhodować takie arcydzieło. Albo:
- Muszę koniecznie zaprosić panią do swego ogrodu, aby fachowym okiem zerknąć na moje rabaty. 
Otwierałam właśnie furtkę, kiedy usłyszałam:
- Kochanie, masz gościa. Nie zgadniesz kto!
Skąd mogłam wiedzieć, skoro nieczęsto przyjmuję gości. Nie mógł to być nikt z pracy; byłabym wiedziała, a i pora nie najlepsza na składanie wizyt, zbyt wcześnie, biuro dopiero co opustoszało. 
Mama spogląda na mnie tajemniczo, jakby sama przygotowała tę niespodziankę dla swej ukochanej córeczki.
- Siedzi z ojcem w kuchni. Rozmawiają.
Oczywiście, że go poznałam, choć upłynęło parę ładnych lat. A zatem powrócił syn marnotrawny, powrócił do gniazda, skąd wyfrunął, aby rozpocząć nowe życie. Uderzyło mnie to, że nie siedział z tatusiem przy kieliszku. Zmizerniał. Przybyło mu więcej lat, niż wynika to z kalendarza. Po pełnym niedomówień i uprzejmościach z jego strony powitaniu, tato wycofał się dyskretnie do ogrodu.
Przed dziesięciu laty Marek starał się o moją rękę. Starał się nieudolnie, zresztą, czy się starał? Wtedy postawiłam sprawę jasno: przestaniesz pić, porozmawiamy, ale nie usłuchał. Faktem jest, że nie przychodził do mnie pijany, co to, to nie, ale w naszym mieście nic nie uchodziło uwadze. Marek dzielił przyjemności na: zakochanie się we mnie i zaglądanie do kieliszka.
- Uwierz mi, że przez te siedem lat, jakie spędziłem z Beatą, niemal nie piłem - przekonywał mnie, a ja cynicznie odpowiadałam w duchu, że mało to mnie obchodzi, bo w końcu z jakichś przyczyn ich małżeństwo się rozpadło i trudno mi było w to uwierzyć, że alkohol nie miał z tym nic wspólnego.
Uprzedził mnie:
- Beata znalazła sobie kogoś. Zdradzała mnie, a jeszcze teraz, po rozwodzie zabrania mi spotkań z córką. Widuję dziecko coraz rzadziej.
Przyzwoitość uzupełniona historią naszej znajomości nakazywała mi okazać mu współczucie, ale zdobyłam się na coś innego:
- Całe twoje życie, Marku, obfituje w niemiłe niespodzianki.
- Gdybyś wtedy zgodziła się wyjść za mnie wszystko potoczyłoby się inaczej. Pamiętasz moje obietnice, że nie wezmę alkoholu do ust?
- Wolałabym nie pamiętać, a zresztą, nie miałbyś wtedy córki.
- Miałbym ją z tobą.
- Sofistyka.
- A może nie jest jeszcze za późno?
Szedł w zaparte. Te ostatnie słowa wypowiedział równie stanowczo, jak wtedy, gdy mówił: „to już ostatni raz”, aby nazajutrz spotkać się z kumplami w ohydnej knajpie na przedmieściu, a ja łudziłam się, że tak się stanie, bo wydawało mi się, że go kocham.

[08.07.2017, Dover, Kent w Anglii] 

1 komentarz:

  1. Takie historie wzięte z życia pisze los poszczególnym ludziom i nie zawsze są to wesołe opowieści.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń