ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

16 grudnia 2017

GAWĘDA WIGILIJNA (OBRAZKI RODZINNE) -4-

4.
Kiedy Tomasz powrócił do kuchni, poczuł już zapach piekącego się ciasta. Pomyślał, że sporo czasu upłynie, zanim Krystyna wsunie do piecyka drugą brytfannę z makowcem. Kiedy mieli jeszcze kuchnię węglową z piecem, mieściły się w niej dwie brytfanny. Podobno nieżyjący już ojciec Krystyny, jego teść, sam sprawił swojej żonie przed laty tę kuchnię z myślą pieczenia w niej chleba, a piekło się go na cały tydzień, więc komora musiała być wystarczająco obszerna. Dzisiaj w tej elektrycznej nie da się piec dwóch ciast naraz; owszem, teoretycznie można, ale trzeba by przekładać z niższej kratki na wyższą i odwrotnie, ale ciasto makowca jest drożdżowe, więc nie powinno się otwierać drzwiczek, zanim nie wyrośnie, a jak otworzysz, jak przełożysz, to na nic takie pieczenie, bo drożdżowe opadnie.
- Śpią w najlepsze - oznajmił siadając przy stole obok żony, która miała teraz czas na przeglądnięcie świątecznego wydania tygodnika.
- Przy tobie dzieci jakoś szybciej zasypiają.
- Wydaje ci się. Nie mogą się doczekać ubierania choinki i chcą, aby czas oczekiwania minął jak najszybciej.
Zamknęła tygodnik, irytując się, że nawet w świątecznym wydaniu pełno jest reklam.
- I nie zeszli na dół. Nawet brat. Jak kamień w wodę - powiedziała zapatrzona w drzwi wychodzące na przedpokój.
- Długo jechali. Korki. Pewnie ślisko na drodze. Sama wiesz, jak to jest przed świętami.
- Właśnie że nie wiem. Przyjeżdżają raz na rok, czasami dwa razy i nie mają ochoty porozmawiać. Przecież nie domagam się tego, aby nam pomagali przy świętach, ale na rozmowę zawsze powinien być czas. Kiedy ruszacie z firmą?
- Czwartego stycznia, po bilansie. Dałem wszystkim parę dni urlopu pomiędzy świętami a sylwestrem.
- A jak tam…?
- Ola? Nie martw się, nie zwolniłem jej - odpowiedział nie czekając, aż Krystyna sprecyzuje pytanie. - Dałem całej szóstce po trzysta złotych świątecznej premii. Więcej nie mogłem.
- I co? Wszystkie oszczędności diabli wzięli.
Postanowił zmienić temat.
- Wiesz, miałem telefon od tego nowego klienta, który u nas był i z którym jesteśmy umówieni na sukienki i kostiumy na lutego.
- Miło z jego strony, że zadzwonił.
- Wiesz, co powiedział? Podoba mu się to, że szyjemy krótkie serie, no i z tych pierwszorzędnych materiałów.
- Co prawda, to prawda. Krótkie serie powodują, że kobieta może się poczuć szczęśliwa, bo nieprędko zobaczy koleżankę z pracy, albo kogoś na mieście w identycznej kreacji, a z tym materiałem to miałeś ogromne szczęście.
- No tak, obłowiłem się na czyimś bankructwie.
- Nie mów tak. Wyprzedając ci te materiały, przynajmniej dostał pieniądze, z których może na przykład spłacić jakieś długi.
- Ale, pomyśl sama, zbankrutował mając tak świetną wełnę, jedwab i mieszanki.
- Różnie z tym bywa. Może chciał rozwinąć inny biznes, a krawiectwa miał już dosyć?
Wstał od stołu, aby zrobić sobie herbatę. Zaproponował Krystynie. Wybrała kawę.
- Trochę jeszcze posiedzę w kuchni, a czuję, że bez kawy nie dam rady - powiedziała.
- Widzisz, gdybym miał pojęcie o pieczeniu ciast, mogłabyś teraz pójść i przespać się z dziećmi. Ale ja…
- Nie znasz się na tym i całe szczęście, bo nie wytrzymalibyśmy z sobą w kuchni - roześmiała się.
- No, coś tam upichcić sobie potrafię. Pozwalasz mi.
- Owszem, ale przede wszystkim jesteś po ojcu krawcem. Ponadto zrobiłeś krok dalej - założyłeś firmę, niewielką wprawdzie, ale jednak firmę, która nie upadła w tych najbardziej wrednych czasach… a powinieneś być projektantem mody, nie sądzisz?
- To ja już zrobię ci tę kawę… jak zwykle ze śmietanką?
- Na noc lepiej czarną i bez cukru. A czy ja robię ci zarzuty z tego powodu, że nie poszedłeś o ten drugi krok dalej? Jesteś przedsiębiorczy, tego absolutnie nie można ci zarzucić. Pamiętasz, jak wystartowałeś?
Czajnik z niewielką ilością wody postawiony na gazie, zapiszczał gwałtownie. Tomasz zalał do dwóch szklanek wrzątku; postawił je na stole, usiadł, a na jego twarzy pojawił się stonowany uśmiech.
- Jakże mam nie pamiętać. Ledwie wystartowaliśmy, dostaliśmy poważne zlecenie na historyczne kostiumy do teatru. Teraz już mnie nie potrzebują.
- Co ty mówisz! Czasami dają ci jeszcze nowe zlecenia. Dzięki tamtym żyliśmy przez pewien czas jak pączki w maśle. Wszystko kosztem twoich nieprzespanych nocy, a ja na dodatek tak ciężko znosiłam pierwszą ciążę… a ty… pracownice były zaskoczone, że właściciel firmy zasiada do maszyny i wykonuje najtrudniejsze krawieckie prace.
- Widzisz, odkąd jesteśmy razem i założyłem, nie bez obaw, tę firmę, pomyślałem sobie, że musi ona zapracować na nas oboje. Spiąłem się wtedy, ale też miałem sporo szczęścia…
- … bo od razu nastawiłeś się na jakość, nie byle chińską tandetę. Zdobywałeś tym poważnych klientów, a ja, przypominasz sobie, proponowałam ci wystartowanie z butikiem, w którym moglibyśmy… ja mogłabym się zająć - poprawiła się - sprzedażą firmowych ubrań.
- Tak, to był ciekawy pomysł - przyznał wsypując na swojej  szklanki z herbatą półtorej  łyżeczki cukru. - Wtedy się na to nie zgodziłem, bo miałaś urodzić pierwsze dziecko. Potem przyszło drugie i tak już zostało.
- No proszę, nie mów, że teraz tego żałujesz?
- I tak, i nie. Czasami jednak mam wrażenie, że niesłusznie uwiązałem cię przy tych dzieciach.
- A ja, że nie mogę ci pomóc finansowo, kiedy firma przeżywa pewien regres, tak jak teraz.
- Nie martw się, wydobędziemy się z tego dołka.
- A pewnie. Zawsze w ciebie wierzyłam, ale w przypadku tych świątecznych premii to mnie zaskoczyłeś. Miałeś zwolnić Olę, a tu masz - dokładasz kobietom na święta, choć muszą wiedzieć, że firma w tym roku nie prosperowała tak dobrze jak w poprzednim.
- Ale to jednak święta, Krysiu. To do czegoś zobowiązuje. Pracownice mam dobre, zawsze ci to mówiłem. To prawda, nie spodziewały się dostać ekstra gotówki, choć co to w końcu jest te trzysta złotych?
- Lepiej mieć niż nie mieć.
- Owszem. Były zaskoczone, a najbardziej Ola. Rozpłakała się. Wiesz, tak sobie pomyślałem, że ta dziewczyna może i jest najzdolniejsza ze wszystkich. Ma fantazję i cały czas coś podpowiada, że można by wykończyć innym ściegiem, że zrobiłaby pewne zmiany w wykroju albo dodała jakiś element wyróżniający tę akurat sukienkę od innych.
- No, sam widzisz.
- Tyle że brak jej czasami cierpliwości, Krysiu, a w rzemiośle, jakie uprawiamy, cierpliwość jest potrzebna. Ileż to razy wykonujemy prace na zlecenie, na miarę i jeśli klientka się uprze, nie ma miejsca na fantazje, trzeba spełniać jej zachcianki. Kilka razy byłem świadkiem takich trudnych rozmów podczas przymiarki i widziałem, że Ola z trudem hamowała się przed wybuchem emocji. I muszę przyznać, że miała zwykle rację. Powstrzymywałem jej reakcję kąśliwym spojrzeniem, a później, kiedy już przystępowała do pracy, psioczyła sobie na klientkę, że nie pozwoliła jej dokonać istotnych zmian w projekcie, zmian, dzięki którym zleceniodawczyni wyglądałaby znacznie lepiej, a na pewno oryginalnie.
Po wypiciu paru łyków kawy Krystyna wstała od stołu i podeszła do kuchenki. Włączyła w niej światło i natychmiast uznała, że makowiec wyrósł porządnie i zarumienił się na tyle, że można go wyjąć bez konieczności sprawdzania, czy się dopiekł. Poprosiła Tomasza, aby ten zrobił miejsce na stole, położył na nim deskę do krojenia, a ona postawi na niej upieczone ciasto. Krystyna miała oko, które nigdy nie myliło się w określaniu gotowości ciasta do wyjęcia go z piecyka. Po chwili druga brytfanna z makowcem znalazła się w rozgrzanej czeluści wnętrza elektrycznie sterowanej kuchni.
- Zjemy po kawałeczku ciepłego? - zasugerował.
- Masz ochotę? Będzie nas bolał brzuch, ale zjemy. Trochę jednak musi przestygnąć.
W oczekiwaniu na przestygnięcie Tomasz zdobył się na pytanie:
- Wysłałaś wszystkie kartki z życzeniami?
Krystynę zaniepokoiło to pytanie. Nigdy nie zapominała wysyłaniu kartek, czy to świątecznych, czy imieninowych. Znajdowała przyjemność w formułowaniu życzeń, a na dodatek pisała je starannie, niemal kaligrafowała każdy wyraz. Dostawać tak precyzyjnie sformatowany tekst to sama przyjemność.
Skinęła głową.
- Do cioteczki Weroniki także?
- Oczywiście, skarbie. Do twojej Weroniki również.
Krystyna doskonale wiedziała, że Tomasz uwielbia starą ciotkę, ubóstwia z nią rozmawiać, chociaż ciotka Weronika jest z „jej strony”, a szmat swego życia spędziła w tym domu, zanim jeszcze Krystyna poznała Tomasza i wyszła za niego.
- Tak czy owak, musimy do niej zadzwonić z życzeniami… a może pojechalibyśmy do niej zaraz po świętach?
- Zleziemy jej na głowę z całą ekipą - zawahała się - ale dobrze, moglibyśmy do niej pojechać, oczywiście zabierając z sobą świąteczne dania.
Kiedy na pewien czas zamilkli, w ciszy nocy można było usłyszeć każdy, nawet najdrobniejszy dźwięk dochodzący spoza kuchni. Usłyszeli oboje łaskotliwe skrzypienie schodów - znak, że ktoś schodził na dół.
- To Krystian, poznaję - wypowiedziała te słowa poruszona, z niejakim lękiem w głosie.
- Zszedł jednak porozmawiać - domyślił się Tomasz.
- Wiesz… a jednak boję się tej z nim rozmowy.
- Boisz się, nie rozumiem.
- Boję się, bo podejrzewam, że o to zapyta.
- Krysiu, przecież są święta. Nie wypada przy takiej okazji pytać o…
- Ty go jeszcze nie znasz - przerwała mu nagle, a w tym samym momencie otwarły się drzwi do kuchni.
- Potężnie zgłodniałem, siostra, zrobiłabyś coś do jedzenia? Ssie mnie w żołądku.
(...)

[08.12.2017, Marly, Nord we Francji]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz