ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

16 grudnia 2017

GAWĘDA WIGILIJNA (OBRAZKI RODZINNE) -5-

5.
- Marku, tylko żeby było sprawiedliwie, dajcie też ubierać Basi. Zróbcie dla niej miejsce. Pamiętaj, że ubieranie choinki jest na twojej głowie.
- Dlaczego na mojej?
- Ja też bym chciał rządzić - zaoponował Janek.
- No cóż, jeśli chcesz, to w takim wypadku nie tylko zajmiesz się ubieraniem drzewka, ale przypilnujesz też Basię.
- Łe…, tak to nie chcę.
- A widzisz. Marek jest z was najstarszy, więc na nim spoczywa najwięcej obowiązków.
- A mama? Kiedy wstanie? - zaniepokoił się najstarszy.
- Pracowała długo w nocy. Musi odpocząć. I żeby żadnych wrzasków nie było, nie obudźcie jej. Aha, światełka podłączymy razem. Nie jesteście głodni?
Spojrzeli po sobie. Nie byli głodni. O szóstej trzydzieści nie pora na głód.
- Ja tymczasem rozpalę w kotłowni, a potem dam stworzeniom jeść. Kogut już piał, a psy tylko czekają, abym przyniósł im coś w misce. Zanim ubierzecie choinkę, zrobię wam coś do jedzenia. Co wam zwykle mama robi na śniadanie?
- Płaaatki! - wykrzyknęła Basia.
Bracia spojrzeli po sobie.
- I kakao?
- I chleb z serem albo szynką.
- Zrobię wam jajka na miękko i kakao, dobrze?
- Ja chcę płaaatki! - upierała się Basia.
- Dobrze, dla ciebie będą płatki.
- Tylko, żeby były dogotowane i się nie wylewały - upomniał Tomasza Janek.
- Postaram się. A teraz, do roboty. Marek, przejmujesz dowództwo.
Już miał wyjść z pokoju i udać się do kotłowni w piwnicy, gdy najstarszy przyciągnął go za rękę.
- A ciocia Justyna kiedy wstanie?
- Obawiam się, że nieprędko. Ciocia Justyna lubi sobie pospać dłużej. Dzieciaki, w końcu nie ma jeszcze siódmej rano.
- To bardzo dobrze, tato, nie będzie się nam tutaj pałętać przy pracy.
- Jak możesz tak mówić, Marku?
- No przecież zrobiłeś mnie odpowiedzialnym za ubieranie choinki, a gdyby ciocia przyszła do nas, od razu powstałby konflikt interesów.
Tomasz zastanowił się nad tym sformułowaniem syna.
- Konflikt interesów?
- A tak. Ciocia zaraz by chciała wprowadzić własne porządki… bo jest starsza od nas. Co z tego, że starsza, no powiedz, tato?
- Nie musisz się tym kłopotać, bo i tak nie zejdzie z góry przed dziesiątą.
- Chyba że tak.
Odchodził już.
- Tato!
- Co jeszcze?
Marek sięgnął do kieszeni dresowych spodni i wyjął z niej telefon komórkowy matki, podał go ojcu.
- Zabrałem go mamie - stwierdził poważnym tonem głosu.
- Tak… co? Dlaczego? - Tomasz nie krył zakłopotania.
- Zabrałem, bo jakby zadzwonił, mama by się zaraz obudziła, a sam mówiłeś, że powinna odpocząć.
- No tak… masz rację.
Odchodził już.
- Ja chcę kuuupę!
- Matko jedyna, dlaczego nie powiedziałaś wcześniej, Basiu?
- Bo mi się nie chciaaaało!
- Nie krzycz tak, chodź, pójdziemy.
Tomasz bierze dziewczynkę za rączkę, wychodzi do przedpokoju. Jeszcze będąc w drzwiach rozlega się skrzypliwy głos Basi:
- Ale tatooo, oni zdążą ubrać beze mnie!
Tomasz odwraca się w stronę synów, a Basia przytupuje nóżkami.
- Marek! - zwraca się do najstarszego.
- Na rozkaz, generale!
- Czy zostanie pracy przy ubieraniu choinki dla Basi?
- Tak jest, zostanie!
- No widzisz, Marek ma wszystko pod kontrolą.
Wybiegają z pokoju. Słychać otwieranie drzwi od toalety. Tomasz pozostawia w niej córkę, zostawiając lekko uchylone drzwi. Sam stoi nieopodal oparty o ścianę pokrytą beżowymi płytkami boazerii.
Chłopcy otwierają pudła z bombkami, świecidełkami, anielskim włosiem i ozdobami pozostałymi po zeszłorocznym drzewku. Jak przystało na głównodowodzącego, Marek rozdziela ozdoby pomiędzy rodzeństwo. Janek w tym czasie stara się rozsupłać wąż ze światełkami.
- Zaczniemy od gwiazdy - informuje młodszego brata Marek.
- Pozwolisz mi?
- Niech będzie.
Marek przysuwa krzesło pod same drzewko.
- Właź, tylko ostrożnie. Będę ci trzymał.
Młodszy wspina się na krzesło, dzierżąc w ręku srebrną, wieloramienną gwiazdę. Z trudem dosięga czubka choinki, ale udaje mu się przypiąć błyszczący przedmiot za pierwszym razem. Ramiona gwiazdy skierowane są akuratnie, na przestrzał przekątnej pokoju. Janek schodzi z krzesła i zerka w stronę gwiazdy. Jest zadowolony.
- Nie sądzisz, że wujek Krystian postąpił niewłaściwie, dając tylko tobie upominek.
Janek wzrusza ramionami.
- Nie martw się, przecież i wy dostaniecie.
- Nie o to chodzi. Mógł dać od razu każdemu, albo zaczekać i wsunąć pod choinkę.
- Mógłby, ale może dlatego tak zrobił, że jestem jego chrześniakiem.
- Mnie to się nie podoba.
Zaczynają zawieszać bombki.
- A wiesz, że mama powiedziała, że przyjdzie do nas w te święta Mikołaj? - głos Janka, wprawdzie nieprzyciszony, zabrzmiał tajemniczo.
- Wielka rewelacja! W zeszłym roku też był. To ze względu na Basię, bo ona wierzy w świętego Mikołaja.
- Mama poprosiła sąsiada z przeciwka, aby się przebrał - informuje brata Janek, choć Marek wie doskonale, że pan Bolesław przebiera się za Mikołaja co roku i to nie tylko dla nich. Chodzi po całej wiosce, gdzie go tylko poproszą i odchodzi z każdego domu z koszyczkiem pełnym świątecznych przysmaków, bo pieniędzy nie bierze, o nie, a na święta zwykle zostaje ze swoją siostrą, starszą od niego i chorą na nogi, ale nie urządza sobie świąt tak jak inni, bo chodząc jako Mikołaj po domach, dostaje tyle smakołyków, że oboje z siostrą ich nie przejedzą. Tyle co wyda, to na chleb, karpia i na wódkę, bo pan Bolesław lubi sobie wypić, ale dużo wypić nie może, bo zaraz zasypia, albo, tak jak w święta, śpiewa kolędy, a jego siostra jest szczęśliwa, nie dlatego, że może wypić z bratem, ale z tego powodu, że lubi śpiewać z nim kolędy, a śpiewają tak głośno, że na całej wsi ich słychać.
Tomasz przydreptał do chłopców, na chwilę pozostawiając córkę samą.
- A nie macie przypadkiem za długich języków? Basia jeszcze usłyszy!
- Rozkaz, generale! Milkniemy. Ale mam rację, co do tego prezentu dla Janka od wujka Krystiana, co? - dodaje już przyciszonym głosem.
- Masz, ale porozmawiamy o tym później, dobrze?
Marek potwierdza skinieniem głowy.
- Juuuuż, tato! - rozległo się z toalety.
Tomasz podążył za tym głosem.
- A teraz powie, że chce jej się jeść - Janek roześmiał się na całego. Ubierając drzewko, słyszeli odgłos spuszczanej do klozetu wody, a potem jej delikatne ciurkanie w umywalce.
- Chce mi się jeść, tato! Płatki, tato płaaatki!
- A nie mówiłem. Zawsze w najmniej spodziewanym momencie.
Zwyczaje małej Basi nie są dla chłopców tajemnicą. Oni również je mają. Janek, na ten przykład, całe dnie spędzałby przy komputerze, za co tyle razy był przez mamę upominany, że mógłby w końcu przestać, ale kiedy Krystyna szuka czegoś w internecie, albo ma jakiś problem ze swoim laptopem, Janek jest tym, który (zwykle pod nieobecność ojca) przybiega jej z pomocą, łapiąc przy okazji plusy niwelujące w jakiejś mierze liczne spóźnienia chłopca na kolację. Marek z kolei, jeśli tylko może, po szkole, większość czasu spędza przy ostatniej w ich gospodarstwie krowie, przy drobiu i psach, dzielnie zastępując w tych obowiązkach ojca, którego od poniedziałku do piątku nie uświadczy się w domu wcześniej niż przed ósmą wieczorem.
- No to ja ci zrobię płatki, a ty przez ten czas pomóż chłopcom w ubieraniu choinki - Tomasz sprawdza, czy Basia dokładnie wytarła ręce.
- Ale mi się baaardzo chce jeść, tato.
- Tak bardzo, że nie wytrzymasz? A chłopcy na ciebie czekają.
- Niech już będzie.
Dziewczynka staje w progu drzwi do pokoju. Podekscytowana tym, że na gałązkach choinki błyskają już w sztucznym świetle lamp żyrandola różnokolorowe bombki, podbiega do choinki. Marek wskazuje jej miejsce, które pozostawił dla niej… na wysokości jej wyciągniętych do góry rączek.
- Już mi się tak bardzo nie chce tatusiu - słyszy Tomasz, wzdycha głęboko i nareszcie może zejść do piwnicy, lecz po drodze nasłuchuje, czy jego pociechy nie uwikłały się w jakąś niepotrzebną, przedwigilijną sprzeczkę. Oddycha z ulgą i w głębi duszy nie bez satysfakcji przyznaje, że na Marka może liczyć nie tylko wtedy, gdy ten zastępuje go w codziennych, męskich obowiązkach, ale też w takich sytuacjach, w których zaistnienie "konfliktu interesów” pomiędzy rodzeństwem wydawałoby się być nieuniknione.
W rozpalaniu ognia w piecu, ognia, którego ciepło miało wystarczyć przynajmniej do jutrzejszego, świątecznego poranka dopomógł mu intensywnie wiejący wiatr, zwiastun pogodowej zmiany - może wreszcie posypie śniegiem. Najgorzej z rozpalaniem; resztę pracy wykona automatyczny dozownik węgla, dzięki któremu nie będzie musiał zbyt często zaglądać do pieca. Musiał jeszcze brać pod uwagę fakt, że te święta nie spędzają sami, że Justyna z Krystianem zapewne przywykli do wysokiej temperatury w ich mieszkaniu, że jak przyjadą Karol z Haliną, też będą spragnieni ciepła. Miał nadzieję, że udało mu się dobrze odpowietrzyć kaloryfery na górze i nie będzie w związku z tym żadnych niespodzianek.
Wyszedł z piwnicy tak cicho, jak tylko potrafił. Zerknął na dzieci przez uchylone drzwi do pokoju. Pracowały niemal bezszelestnie. Spojrzał też na swoje przybrudzone węgielnym pyłem ręce.
Dzwonek do drzwi.
Szybciutko podbiegł, aby dźwięk dzwonka nie wybudził Krystyny. Otworzył drzwi. Smagłe światło z sieni kontrastowało z żywą jasnością jarzeniówki z przedpokoju.
- Ola? Ty tutaj.
Nie tylko Ola. Za nią maleńka postać niespełna trzyletniej córeczki Oli. Przeszły przez próg.
- Ja... ja przepraszam, że o tej porze, ale wyjeżdżamy zaraz z mamą ma święta do rodziny - ciągnęła powolutku, słowo po słowie. Przyszłam panu podziękować.
Tomasz nie wiedział, co ma zrobić z nieumytymi dłońmi.
- Ja tylko na chwileczkę. Przyniosłam dla pana ten mazurek… upiekłyśmy z mamą, a w tej kopercie - wzięła od małej białe zawiniątko trzymane mocno przez dziewczynkę jej szczuplutkimi, kościstymi rączkami - w tej kopercie opłatek dla pana i pani Krystyny. Jej także chciałam podziękować.
- Nie trzeba było… nie trzeba.
Chciał coś powiedzieć, bardzo chciał coś powiedzieć… tymczasem Ola tak nagle jak się pojawiła, odeszła, znikła z jego oczu.
(...)

[10.12.2017, La Sentinelle, Nord we Francji]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz