CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

31 grudnia 2018

GIEWONT (ze zbioru "ZŁY")


Maurycy rozpoznał go, gdy ten wspiąwszy się na podstawione mu krzesełko ukazał na mównicy swój tors. To ten sam, którego wypychano z kolejki po papierosy – była właśnie dostawa „Giewontów”. Nie tyle nawet wypychano go, co sam dawał się wyprzedzić. Plątał się między nogami, a każdy wsłuchując się w jego piskliwe zawodzenie brał go za niemężczyznę, dziecko, któremu kioskarka nie powinna była sprzedać ani jednej paczki, choćby skrzeczał, że to dla tatusia. Kioskarka w pewnością wymagałaby upoważnienia na piśmie, że rzeczywiście wysłano go tu po prośbie.
Może właśnie wtedy urodził się jego bunt, wyrosła w nim nienawiść przewyższająca go o głowę. Niedoceniony, zagubiony w swoim nieistotnym życiu, zapragnął zemsty, a kiedy nauczył się na pamięć kilkunastu słów – wytrychów, przykleił się do co ważniejszych krzykaczy, służąc im najczęściej jako podnóżek, gdy ci, rozsiadłszy się na kanapach dyskutowali o życiu, polityce i o forsie, której wciąż było im mało i mało.
Kiedy Maurycy go rozpoznał, próbując przedostać się na drugą stronę ludnego placu, karzełek był już znany, a jego cięty język chłostał tych, których nie mogła dosięgnąć jego dziecięca piąstka. Nienawiści nauczył się prędko – każdy kretyn dostaje od Boga pewien dar, a że nienawistne słowa zawsze były i są w cenie, tedy oklaskom na wiecu nie było końca.
Maurycy przecisnął się bliżej, tak blisko, że od karzełka przytupującego nóżkami na krzesełku, oddzielał go tylko szwadron policjantów. Nie próbował przedostać się przez ten kordon – zbyt muskularni byli ci panowie w stalowych hełmach, dzierżący w łapach pałki z twardej gumy.
Jednakowoż samo pojawienie się Maurycego tuż przed granatowym ogrodzeniem umięśnionych facetów nie mogło ujść uwadze rechoczącego do mikrofonu pryncypała i jego dwu goryli w uniesionych ponad kark kołnierzach lekkich wełnianych kurtek. Wystarczyło jedno obrzydliwe spojrzenie rzucone mimochodem przez karzełka, spojrzenie, które pokierowało wzrokiem goryli, aby zwarty szpaler granatowych piesków rozpękł się i wskutek tego pęknięcia wyłoniła się pięcioskładnikowa awangarda, która po otoczeniu Maurycego ze wszystkich możliwych stron zafajdanego świata powaliła go na kolana, a razy zadane pałkami ustawiły jego ciało w pozycji pokutniczo-horyzontalnej.
Pryncypał przerywając na chwilę chwalbę własnych dokonań i odkrywanie przed tłumem swoich zamiarów co do uszczęśliwienia ludzkości wykonał wymowny gest twarzoczaszką, po którym dwóch awangardowców zaciągnęło za rzadkie włosy przed mównicę spłoszone i bezwładne ciało Maurycego.
- Tak właśnie wygląda zdrajca – zaskrzeczał karzełek, a dwaj awangardowcy zepchnęli wiotkiego Maurycego z proscenium.
Pierwsze trzy rzędy słuchaczy kierując się zapewne patriotycznymi pobudkami rozdeptały nadwątlone truchło Maurycego, który już po przejściu pierwszorzędowych staruszek i starców uzbrojonych w laski i parasole pokornie oddawał duszę jeśli nie Bogu to Diabłu.
Wiwatom nie byłoby końca, gdyby na kwadratowym licu karzełka nie pojawił się nagły skurcz, uświadamiający gawiedzi, że oto słowo stało się przed chwilą ciałem.
Tłum skłoniwszy się przed majestatem zbawcy padł na kolana i pogrążył się w modlitwie za ojczyznę, do której bezsłownie przyłączył się karzełek.
Nagle na mównicę wstąpił jeden z goryli z uniesionym ponad kark kołnierzem.
- Jaśnie pan raczy zauważyć, co znaleźliśmy w kieszeni spodni tego zdrajcy – szepnął karzełkowi do ucha goryl.
Mówcy zaświeciły się oczy. Zaświeciły się ponownie, kiedy wysunął z papierowej paczuszki nieco nadwyrężonego w formie papierosa.
- Chociaż nigdy nie paliłem – tłumaczył karzeł – chociaż nigdy wcześniej nie paliłem, tym razem spróbuję.
Zbawca zaciągnął się dymem archaicznego „Giewonta”. Poczuł się szczęśliwy.

[31.12.2018, Dobrzelin]

30 grudnia 2018

ZA MAŁO MUZYKI

Tak mi się zdaje, że za mało ostatnimi ciężkimi czasy muzyki.
Niech wobec tego na zakończenie roku zabrzmi "adagietto" z V symfonii Mahlera, jednego z moich najulubieńszych kompozytorów....


Dla odmiany Partita nr 2 c-moll Jana Sebastiana Bacha, a właściwie jej 6. fragment - "kaprys" w wykonaniu świetnego francuskiego pianisty Davida Fraya. W tej części Bach wykorzystuje w pełni możliwości instrumentu... jego muzyka zdaje się biec ku doskonałości...


Jeszcze raz Bach i fragment Partity nr 6 również w wykonaniu Davida Fraya... pozostawiam bez komentarza...


Prawdopodobnie poniższa melodia znana jest znana jest nie tylko miłośnikom opery. Myślę, że warta jest przypomnienia... Giuseppe Verdi - Nabucco - Va Pensiero.


A kto nie zna "Habanery" z opery "Carmen" Bizeta? Poniżej w wykonaniu rumuńskiej śpiewaczki Angeli Gheorghiu....


Inny kompozytor, lecz zostajemy w klimacie hiszpańskim... Emmanuel Chabrier - España Rhapsody


I na koniec, pozostając na półwyspie iberyjskim najświetniejsze, moim zdaniem, wykonanie "Bolera" Maurycego Ravela...


[3o.12.2018, Dobrzelin]

28 grudnia 2018

NO I PO ŚWIĘTACH


1.        1.
Zacząłem od „Urzędu mojego ojca” Isaacka Singera i jak zwykle się nie zawiodłem. Następnym był Marek Hłasko, przy czym opowiadania ze zbioru „Następny do raju” znacznie lepsze niż wcześniejsze z tomu „Pierwszy krok w chmurach”. „Następny do raju” to opowieść, która została sfilmowana przez Czesława Petelskiego („Baza ludzi umarłych”). Zarówno opowieść Hłaski jak i film bezwzględnie do polecenia.
Zawiodłem się z kolei na późnych powieściach Iwaszkiewicza. Chodzi mi o „Psyche” i „Martwą pasiekę”. Gdzież tam tym krótkim powieściom do „Brzeziny” czy „Kochanków z Marony”.
Parmuka „Nowe życie” nie dokończyłem. To po prostu bardzo słaba powieść i zachodzę w głowę, co takiego dobrego widział w niej krytyk z „The Guardian”. Sam za grosze napisałbym lepiej.
Z kolei mój zachwyt nad Marquezem jest bezustanny. Jego „O miłości i innych demonach” to najwyższa półka. Polecam.
Przyznaję, że miłym zaskoczeniem jest dla mnie lektura opowiadań pod wspólnym tytułem „W krainie czarów” pani Sylwii Chutnik. Jest to zaskoczenie, bo współczesna proza kobieca (narażam się) oscyluje jakże często pomiędzy… a… (symptomatyczne niedomówienie), co jakoś nie przekonuje mnie do feminizmu, a nawet wręcz przeciwnie. W przypadku pani Chutnik jest inaczej. Do dobrego języka jakim się posługuje, dokłada sporą porcję wrażliwości, nie tej naiwnej, ale mądrej i szczerej, myślącej.
2.
 Nie zauważyłem tej tablicy wcześniej. Łódź. Dom (secesja) na rogu Alei Kościuszki i Mickiewicza. Marmurowa tablica. Na niej nazwiska. Oprócz Słobodnika, Kałużyńskiego, Ważyka i wielu innych Tadeusz Chróścielewski i jego córka Dorota. Pamiątka po ludziach – literatach żyjących w tym domu. Przy tej okazji dowiaduję się, że pani Dorota Chróścielewska, z którą miałem zajęcia z literatury współczesnej na UŁ już nie żyje. Jak ci ludzie szybko odchodzą.
3.
Jak zwykle po powrocie z długiej podróży bywam stęskniony za ruchomymi obrazami w telewizorze i jak zawsze nie ma co oglądać. Na pisowską publiczną nawet przelotnie nie zerkam. Zostaje mi internet; w nim parę odcinków „Profesora Tutki” Szaniawskiego/A. Kondratiuka i „Wrzeciono czasu” (także Kondratiuka). Zamiast pisowskiego programu drugiego PR słucham na You Tube Bacha, Poulenca, Vivaldiego i Rameau.
No i po świętach.

[27/28.12.2018, Dobrzelin]

26 grudnia 2018

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO


Używam tytułowej formuły i ja, kiedy nie starcza wyobraźni na podzielenie się słowem niosącym sobą życzenie. Jeśli kierowana jest ona do mnie to przecież wiem, że to najlepsze lub przynajmniej lepsze mam już za sobą i nie oczekuję na więcej.
Zwrot wyświechtany, jednakowoż gdy wypowiadany od serca, przyjmuję z rozkoszą i szczęśliwością, lecz kiedy pojawił się w skrzynce pocztowej od polityka lepszego sortu, który nade mną buszuje, to wiem, że ze szczerością nic wspólnego nie ma; dlatego przedartą na cztery kartkę z życzeniami wcisnąłem do skrzynki nadawcy.
Nie lubię świąt, wszelakich świąt, w tym tych obecnych, choć nie zawsze tak było w czasach nazywanych przeze mnie „lepsze”. Może dlatego, że sama myśl dzielenia się radosną nowiną w kościele pod wezwaniem Świętego Pedofila wydaje mi się trudna do zniesienia.
Skąd ta gorycz? Pewnie stąd, że ta osobliwa chuć części duchownego majestatu ku chłopcom i dziewczynkom skierowana bywa traktowana jako nic zdrożnego i jest postrzegana przez głównie starszych panów w czerni jako atak na Kościół i Religię. A mnie się wydaje, że wyrzucanie na śmietnik tych ogryzków jedynie wzmacnia instytucję, która dzisiaj w sporej części podupadła na umyśle.
Nie znoszę obłudy. Może właśnie dlatego nie garnę się do składania świątecznych życzeń ludziom, którzy mają szeroko zamknięte oczy na przewiny konkretnych duchownych i jedynie słusznych polityków podpierających się Bogiem, duchownych moszczących sobie swój prywatny raj na ziemi, polityków tańczących chocholi taniec w tym raju, raju, w którym nie ma Boga; jest mamona i pragnienie wiecznej władzy.
Wolę więc pozostać na uboczu. Jak znam siebie, krusząc opłatek w domu, w którym okna na świat zaciągnięte czarnymi storami, życzyłbym na głos zerwania tych zasłon i odwagi potrzebnej do otwarcia oczu. Mogłoby się zdarzyć i to, że wypełzłoby mi z ust życzenie, aby Najjaśniejszy Szlag trafił tych, co lękają się prawdy i jasności.
Dlatego wolę pozostać na uboczu, straciwszy wiarę nie tyle w Boga, ile Jego pośredników i tych, co tak przepięknie o Bogu opowiadają, a diabelski ogonek merda im uroczo.

[26.12.208, Dobrzelin]

24 grudnia 2018

„ŻÓŁTE KAMIZELKI” I NIE TYLKO O NICH (2)


Takie obrazki powtarzały się po wielokroć.
Podjeżdżam pod rondo. Przede mną stoją już samochody: dwa, pięć, dziesięć. Bardzo często należy zjechać wręcz na pobocze i ustawić się w rządku za ciężarówkami. Osobówki przejeżdżają przez rondo na nieco innych, łagodniejszych prawach – przepuszczane są w pierwszej kolejności. Przed pierwszym zatrzymanym autem ustawiona jest z reguły drewniana zapora zrobiona ze zbitych gwoździami palet. Zdarza się też, że barierami są opony albo jakieś metalowe bramki. Samochody czekają na przejazd w granicach dziesięciu – piętnastu minut. Ronda mają najczęściej cztery zjazdy i protestujący puszczają auta po kolei z każdego ze zjazdów. Przy jednym, ewentualnie przy dwóch przeciwległych zjazdach mieści się „dowództwo” – namiot lub skleciona z desek lub palet prowizoryczna budowla, przed którą płonie ognisko – listopadowa czy grudniowa aura wymaga docieplenia. Na rondzie można sobie odczytać hasła wypisane ręcznie na tekturowych kartonach lub płachtach materiału. Dobrze zorganizowana grupa protestujących liczy zwykle od 10 do 30 osób, mężczyzn, kobiet, a także towarzyszących im dzieci. Wszyscy w żółtych, odblaskowych kamizelkach. Tu i tam słychać muzykę puszczaną z płyt, zwłaszcza na blokadach wyposażonych w agregaty prądotwórcze. Widziałem też gitarzystów umilających zebranym czas jaki poświęcają na prowadzenie akcji protestacyjnej. Przy kilku, kilkunastu blokadach, panie lub panowie podchodzą do kierowców z prośbą o podpisanie poparcia dla protestu. Trzykrotnie złożyłem taki podpis, choć we Francji jestem przecież obcokrajowcem. Nie żądano ode mnie podpisu. Lekka konsternacja panowała w chwili, gdy dowiedziano się, że jestem Polakiem i wpisywałem Warszawa w rubryce skąd pochodzę (w Warszawie mieści się moja firma transportowa). Nie dostrzegłem w ani jednym przypadku jakichkolwiek oznak niechęci wobec mnie, a wręcz przeciwnie – reakcja na informację, że pochodzę z Polski była zawsze pozytywna. Pod każdą z blokad podjeżdżałem z kamizelką (pomarańczową) złożoną na podszybiu. Mnóstwo kierowców których wymijałem podczas trwania protestu układało żółte kamizelki na podszybiu – to oznaka poparcia dla protestujących. Przejeżdżając przez ronda moją najczęstszą reakcja było unoszenie kciuka na znak, że popieram strajkujących. Częstym zwyczajem było okazywanie poparcia poprzez naciśnięcie klaksonu podczas przejeżdżania przez rondo. Za każdym razem pozdrawiano mnie wtedy machając do mnie ręką lub unosząc kciuk. Na niektórych blokadach, na których zmuszony byłem zatrzymać się na dłużej niż dziesięć minut proponowano mi kawę i coś do jedzenia. Zdarzyło się też, że pytano, czy nie mam przypadkiem wolnej palety, którą mógłbym oddać protestującym na ognisko. Na jednej z blokad jedna z kobiet widząc, że okazuję poparcie dla manifestujących uściskała mnie serdecznie i jednocześnie złorzeczyła na Macrona. Gdzie indziej, pomimo zablokowania drogi, przepuszczono mnie, gdy powiedziałem, że udaję się na stację benzynową, bo rzeczywiście miałem już w zbiorniku niedużo paliwa.
W bardzo wielu miejscach, zwłaszcza w dzień, manifestantom towarzyszyli policjanci lub żandarmi. Nie wykonywali oni żadnych ruchów – obserwowali postępowanie protestujących. Pojawiali się częściej po tym pierwszym tragicznym, śmiertelnym wypadku na blokadzie, kiedy to pewna kobieta potrąciła protestującego.
Myślę, że protestujący mieli świadomość tego, że blokowanie drogi stwarza pewne zagrożenie dla bezpieczeństwa ruchu pojazdów, gdyż zachowywali się w sposób profesjonalny, ot jak policja podczas zabezpieczania miejsca wypadku.
Z mediów, jak i też ustnych przekazów dowiedziałem się o kolejnym śmiertelnym wypadku – polski kierowca tira miał przejechać któregoś z protestujących. Słyszałem też, że dzień po tym wydarzeniu spłonął polski bus, taki sam, jakim jeżdżę (widziałem zdjęcie). Nie jestem w stanie potwierdzić tego pierwszego wydarzenia, jak i też stwierdzić, że polski bus został spalony przez manifestantów, ba – spalony w odwecie za tamtą śmierć. Zdziwiony byłem umiejscowieniem spalonego auta – pozostawione było wewnątrz ronda, a jeśli tak, możliwa jest wersja, że kierowca busa próbował staranować blokadę, a i jest taka możliwość, że po prostu próbował przejechać przez palące się ognisko. Powiem szczerze – wątpię w celowe podpalenia auta, a znając wybujałą fantazję kierowców, ta wersja wydaje mi się wątpliwa…a może po prostu ja „spotkałem szczęśliwych Indian”.
Dochodziły do mnie głosy, że niektórzy kierowcy (także polscy), próbowali świadomie nie zatrzymywać się przy blokadach, co, jeśli miało to miejsce, uznaję za wybitną głupotę i prowokację. Owszem, każdy kierowca ma określone zadanie do wykonania – musi dowieźć towar na czas, ale nie sądzę, aby w sytuacji, gdy „żółte kamizelki” blokują drogi, spedytorzy czy klienci karali kierowców za powstałe nie z ich winy opóźnienia, zwłaszcza że utrudnienia na trasie nie były większe niż w przypadku natrafienia na „korek”.
Wyznaję zasadę, że podróżując po Europie, trzeba zaakceptować specyfikę danego państwa, dostosować się do kultury, zwyczajów i mentalności społeczeństwa konkretnego państwa. Akcja protestacyjna jaką prowadzili i prowadzą panie i panowie ubrani w żółte kamizelki mieści się w sferze tych zwyczajów (wcześniej z blokadami miałem we Francji do czynienia, gdy protestowali rolnicy i taksówkarze). Po głowie chodziły mi takie myśli, że manifestanci nie blokują przecież dróg dla własnej przyjemności, czy też robienia czegoś na złość władzy i być może blokowanie dróg jest dla nich jedynym sposobem, w jaki chcieli i chcą wyrazić swój protest – trzeba to po prostu zrozumieć i uzbroić się w cierpliwość.

[grudzień 2018, we Francji]

23 grudnia 2018

„ŻÓŁTE KAMIZELKI” I NIE TYLKO O NICH (1)


Na pierwszą blokadę natknąłem się w nocy 20 listopada jadąc z Anglii do Havru na autostradzie A16 prowadzącej od Calais do Boulogne. Moja podróż została wstrzymana na trzy godziny. W dniach następnych wielokrotnie napotykałem blokady umiejscowione głównie na strategicznych rondach, jakich we Francji wiele. Najczęściej przerywano ruch przez rondo na 5 do 15 minut, choć pod Arles na południu kraju 15 grudniu tkwiłem w korku niemal 5 godzin.
O mających się odbywać protestach „żółtych kamizelek” dowiedziałem się już pod koniec października od mojego francuskiego przyjaciela, który przekazał mi informację, że siedemnastego listopada zostanie wstrzymany ruch na francuskich drogach. Czy przewidywał wtedy (a był zaangażowany w tę akcję), że protest przeciągnie się aż tak długo? Trudno powiedzieć. W każdym bądź razie dał mi do zrozumienia, że nie będzie to protest jednodniowy.
Jego żona wiedząc, że podróżuję po Francji, przekazała mi taką informację: „Przepraszamy za utrudnienia, ale mam nadzieję, że nas zrozumiesz… musimy”, a na moje zapytanie, czy wierzy w powodzenie tej akcji, odpowiedziała, że chyba raczej nie, bo nie protestujący nie mają środków – pieniędzy.
Bezpośrednim pretekstem do podjęcia walki z rządem i coraz bardziej znienawidzonym prezydentem Francji Macronem było ogłoszenie podwyżki od pierwszego stycznia 2019 roku akcyzy na paliwa, głównie na olej napędowy. Powodem podwyżki miało być zachęcenie Francuzów do kupowania nowych, oszczędniejszych i przyjaźniejszych środowisku aut, co miało w dalszej perspektywie czasowej doprowadzić do przeciwdziałania globalnemu ociepleniu i niekorzystnym zmianom klimatycznym, jakie ono z sobą niesie.
Jak się okazało, był to jednak tylko pretekst. Głównym powodem sprzeciwu wobec poczynań rządu i prezydenta była pogorszająca się z roku na rok sytuacja materialna Francuzów (w szczególności niższej klasy średniej), zamieszkujących na wsi i w niewielkich lub niezbyt dużych miastach. Macronowi zarzuca się też niespełnianie obietnic wyborczych. Częstym hasłem obecnym na blokadach jest: „Macron – twoją pasją są nasze pieniądze – naszą ambicją twoja rezygnacja”. Protestujący mówią też o nadmiernym fiskalizmie państwa, o tym, że ich egzystencja z każdym rokiem jest trudniejsza, a różnice majątkowe pomiędzy bogatymi a biednymi powiększają się.
To ostatnie potwierdzam – w bogatszej od Polski Francji nie brak, zwłaszcza na prowincji, osób, które ledwo wiążą koniec z końcem i nie dotyczy to jedynie rodzin patologicznych, biedoty, jak i też ciemnoskórych emigrantów. Oczywiście uśredniony poziom życia w tym kraju jest wyższy od naszego, co jednak nie zmienia faktu, że znaczna część społeczeństwa subiektywnie odczuwa, że biednieje.
„Żółte (odblaskowe) kamizelki” są ruchem spontanicznym, bez jednoznacznego, silnego przywódcy, co ma swoje zalety i wady. Zaletą w nim jest przede wszystkim to, że póki co, protestujący są niezależni od żadnej partii czy związków zawodowych, przez co niepodatni są na manipulacje czy „zgniłe” kompromisy. Wadą z kolei jest to, że nie posiadając wyrazistego, formalnego przywódcy z „żółtymi kamizelkami” rząd francuski rozmawiać nie chce, co z kolei tylko zwiększa determinację protestujących.
W przeddzień „drugiej soboty” protestu (doszło wtedy do największych jak dotąd zamieszek w Paryżu) jechałem przez Nemours – miasto na południe od Paryża, pomiędzy Fontainebleau a Montargis. Tu blokady nie było. Widziałem z kolei grupę około 40 protestujących, którzy na pieszo podążali właśnie do Paryża na tę sobotnią. Byli zdeterminowani ale na swój sposób radośni. Ich pochodowi towarzyszyła muzyka dobywająca się z głośników niewielkiego busa, który stanowił czoło tego pochodu. Policjanci na motorach najwyraźniej ich eskortowali, a uliczni przechodnie okazywali im znaki sympatii.
Następnego dnia dowiedziałem się o rozruchach w stolicy Francji. Czy ich prowodyrami i sprawcami mogli być ci ludzie z Nemours, przed którymi pozostało ponad trzydzieści kilometrów pieszej podróży?
Nigdy w życiu!
(…)

[grudzień 2018, we Francji]

DOBRY ...

(...)
Powróciła na to mężowe zawołanie do pokoju. Siedział już na łóżku wyprostowany i sennych majaków nie było po nim widać – spłynęły w nieodgadnioną tajń ludzkiego żywota dzielącego się na aktywną jawę i nocny najczęściej sen – w nim to było miejsce na marzenia i zwidy, także w nim przebywał Dobry, co zawsze Adamowi ale i jej dopomagał.
- Obudził mnie pierwszy śnieg – wytłumaczyła. – Spójrz w okno, ale jeśli chcesz sobie jeszcze pospać, połóż się, nie stopnieje do rana, bo coraz to mniejsze płatki opadają, znać że mróz chwycił mocno.
- A herbata? Nie poczęstujesz mnie herbatą? Przecież zwykle robisz i dla mnie.
I była to prawda. Anna często budziła się w nocy i nie zaległa w łóżku obok męża ponownie, zanim nie zrobiła herbaty dla ich obojga; bo on zaraz po niej wstawał, tak jakby rozpraszał go samotny sen. A kiedy już zasiedli przy stole obok okna, to i ze dwie godziny aż do brzasku przegadali, choć nie odbywało się to codziennie, a tylko wtedy, gdy czekała na nich jakaś ważna sprawa, której podjąć się chcieli lub musieli.
Przeszedł dziarskim krokiem do okna, rozciągnął firanki na całą szerokość okna, przysiadł na swoim miejscu.
- Wcześnie przyszła w tym roku. Zupełnie jak dawniej – skomentował zimową zawieruchę. – Ale czy utrzyma się do świąt, wątpię.
- Jak będzie zimniej, trzeba będzie pomyśleć o zrobieniu w sieni posłania dla psa i naszych kotów – wtrąciła Anna.
- A ty myślisz, że tam w komórce im źle? Takie im zrobiłem legowisko z kostek słomy, że zima im nie straszna.
- Wszystko jedno, to domownicy.
- Ale pomyśl sama, co taki Azor powie na ten pomysł. Widziałaś przecież, jak te kury do niego lgną. Sama mi pokazałaś tę scenę, gdy trzy nasze białaski ułożyły się na jego poduszce tam w oborze, nie tylko spały przy nim, zamiast na grzędzie, ale i pozostawiły po sobie pamiątkę… potem Azor obwąchiwał to jajko, przesuwał je łapami i nie pozwolił tej kurze, która prawdopodobnie zniosła je kiedy spał, zbliżyć się do tego jajka.
- Prezentów się nie oddaje – uśmiechnęła się.
- Ale masz rację, jak nadejdą mrozy pościelimy naszym małym stworzeniom w sieni; niech same wybiorą, gdzie chcą mieszkać. (…) 


[20.11.2018, Carlisle, Cumbria, w Anglii]

14 grudnia 2018

DOBRY ... i jeszcze jeden

(...)
- To połóż się spać, połóż. Piotr przyniesie ci potem bawarkę. To wymarzony napój dla kobiet w ciąży.
Kinga bez zwłoki przeszła do pokoju młodych, pani Krysia aż skrzywiła się słysząc "bawarka" (można dostać mdłości), Piotr wyszedł na papierosa, a czajnik postawiony na rozgrzanych do czerwoności fajerkach kuchni jął przeraźliwie dygotać.
- Nie sprawdziłam, czy w ich pokoju jest ciepło - zmartwiła się Anna - bo wiesz, ja to nie umiem rozpalać tak w piecu jak Adam.
- Ależ nie martw się tak bardzo. Piotr sprawdził, że kafle są nagrzane - uspokajała Krysia. - Ale z tą bawarką czy to nie przesada?
- Nie mów, że nigdy nie piłaś?
- Dlatego, że piłam, wiem, co mówię - wstrętna.
- Ale zdrowa. I herbata, i mleko. Kinga powinna pić dużo mleka, jadać twaróg i w ogóle nabiał.
- Przykładna z ciebie teściowa.
- A bo to młodzi tak o to dziecko się starali... Kinga już prawie straciła nadzieję, Piotr ją pocieszał, ja wierzyłam do końca.
Namysłowska pokiwała głową. W radiu mówili o opadach śniegu, zagotowała się woda i Anna nie zważając na uwagi Krysi zrobiła bawarkę, którą Piotr po powrocie z papieroska zaniósł Kindze.
- Teraz tylko Piotra odzwyczaić od palenia - stwierdziła całkiem poważnie Anna.
Za chwilę poczuła w sobie taką moc, która będzie w stanie przezwyciężyć nałóg syna.
- A i Dobry mi w tym pomoże, skoro pomógł Kindze.
- Co takiego? O czym ty mówisz?
Krysia nie zrozumiała.
(...)

[14.12.2018, pod  Montpezat we Francji]

10 grudnia 2018

DOBRY ... jeszcze jeden fragmencik

(...) Spojrzał na biały cyferblat budzika. Duża strzałka zbliżała się do arabskiej dwunastki umieszczonej na samym szczycie okrągłej tarczy zegara. Otworzył okno. Odczekał jeszcze kilkanaście sekund, po czym rozległo się pierwsze uderzenie dzwonu. Tych uderzeń było w sumie sześć, sześć donośnych metalicznych dźwięków wprawiających w wibracje powietrze.
(...) Zdarzało się, choć niezmiernie rzadko, że organista sprawujący pieczę nad zegarmistrzem czasu, nie zdołał w porę wyhamować kołysania dzwonu i po ostatnim dźwięku zwiastującym właściwą godzinę następowało kolejne, lecz nie tak głośne, z lekka przytłumione - przypominało ono pogłos echa podsumowującego dopiero co zagraną frazę całej melodii.
Adam doliczył się sześciu uderzeń. Sześć razy ta sama nuta pruła powietrze, tego poranka nieruchome i osadzone w klatce chmurzastej mgły.
- Pomyślałem o nim - odezwał się Adam do Anny, która nie spała już od godziny. - Pamiętam, jak był młodszy i sam pociągał za sznur, choć nigdy nie dysponował siłą dzwonnika.
- Jest coraz słabszy. Nawet nie chcę myśleć o tym, co będzie, kiedy go któregoś dnia zabraknie - powiedziała Anna.
- Miejmy nadzieję, że nie stanie to się szybko. Jak na swój wiek porusza się całkiem sprawnie - dodał.
- Podobno wyprosił u biskupa pozostanie na parafii.Powiedział, że kiedy nie będzie czuł się na siłę odbywać posługi, sam poinformuje o tym biskupa.
- To ostatni taki ksiądz... prawdziwy - podsumował.
- Jak powiedziałeś?
- Prawdziwy... to znaczy taki, że...
- Wiem... . Zimno dziś. Jajecznicę ci zrobię. Na boczku.
...
Nie mogli wiedzieć, że to Dobry skruszył serce biskupa, który czy to z troski o zdrowie starego proboszcza, czy też z innych powodów, których nie poznamy, szykował miejsce w parafii dla kogoś innego, młodego. Dobry postanowił zaingerować i w tę sprawę, prześwietliwszy zapewne myśli księdza seniora, jak i też przewidując hardą i buntowniczą reakcję parafian, jaka z pewnością nastąpiłaby, gdyby zabrano im ich proboszcza. (...)

[10.12.2018, Saint Witz we Francji]

08 grudnia 2018

DOBRY... fragmencik

(...) Adam czytał. Co minutę szeleściła kartka przewracana opuszkami palców prawej dłoni; za oknem chlipał grudniowy deszcz, który ostatecznie rozmiękczył niedawną marzlinę, powołując dodatkowo perturbacje związane z pracą na wyrębowisku w lesie.
Z kuchni dochodziły do jego uszu strzępy wesołej rozmowy kobiet zajętych tym razem grą w loteryjkę. Nie żeby Adam widział w tej rozrywce coś niestosownego - przeciwnie, grywał w nią czasami w gronie znajomych uśmiercając czas z przyjaciółmi w zimowe wieczory, lecz tym razem nie chciał się podłączać do atmosfery panującej w kuchni, atmosfery wypełnionej kobiecym szczebiotem, zapachem perfum i herbaty z rumem; także do tego ciepła dobywającego się z paleniska, ciepła niszczącego wilgoć późnego grudniowego popołudnia.
Anna po wyciągnięciu z woreczka korkowego krążka z wygrawerowaną na nim liczbą, odczytała:
- Piętnaście. (...)

[08.12.2018, pod Moulins we Francji]

03 grudnia 2018

DOBRY (urywki)

...
- A jeżeli nie przyjdą? - Spojrzała na niego z odrobiną dziewczęcego smutku i zawstydzenia.
- Nie może być, zawsze przychodzili.
- Masz rację, ja tylko tak... . W końcu wszystko jest przygotowane. Wystarczy podać wędlinę i surówki z lodówki.
- I puścić muzykę - dodał.
Nieswojo czuliby się siedząc przy wciśniętym w róg pokoju stole i dlatego postanowili zostawić go pod oknem i dopiero kiedy zjawią się goście, przesunąć go w miejsce, w którym nie będzie przeszkadzał im w tańcu. (...)
...
- Przegub nawalił. W takim stanie nie można jechać. Musi że od tego kamienia w który wjechałem na poboczu.
- Przykre, zwłaszcza że przytrafiło to się mechanikowi.
- Co robić. Przegub zamówiłem, będzie jutro.
- I co będzie? Na pieszo do domu?
- Daleko. Nie powiadomiłem kumpla, wyjechałby po mnie. Myślałem, że mi się uda naprawić. Szef zostawił mi klucze. Prześpię się w warsztacie.
- Zimno. Nocą zapowiada się tęgi mróz.
- Panie Kamiński, w piecyku napalę, tam jest tapczanik, koc - nie zmarznę.
- Ale głodnyś. Szef by cię nie przenocował?
- Myślałem, że uda mi się naprawić - powtórzył chłopak.
Adam wszedł na podwórze otwartą bramą. Chłopiec palił papierosa. Trzymał go w dwóch palcach przez rękawiczkę.
- Takie tam gadanie. Kończ robotę. Pójdziemy do mnie - powiedział Adam do chłopca.
- Do pana?
- A co myślisz? Kolację zjesz, a wcześniej się wykąpiesz, wygrzejesz się w bani. Anna ci pościeli. (...)
...
Światło agregatowej lampy radowało oczy, zapach grochówki wypełniał nozdrza, stawiane na ławie szklanice dźwięczały boleśnie zaglądając w swoją próżnię, dym z ogniska po wylizaniu kociołka buchającego aromatyczną parą wędrował pionową smugą wprost do nieba.
Wszyscy usłyszeli trzask łamanych, zmrożonych gałązek - to Dobry uśmiechając się do pieczonych na ruszcie kiełbasek przedzierał się przez świerkowy młodniak (...)

[Zebrane 03.12.2018 pod Lyonem we Francji]

21 listopada 2018

DOBRY (1)


1.
A wtedy obeszła łóżko; przechodząc obok pieca uścisnęła gładkie, białe kafle obiema dłońmi, wyczuła ich ciepło i przetransportowała je w zamkniętych piąstkach na drugą stronę pokoju pod samo okno, a odchyliwszy firanki, docisnęła otwarte już dłonie do ciemnej, zimnej szyby – smużka skroplonej pary wodnej wstąpiła na jej taflę wokół odciśniętych na niej dłoni.
W pokoju jarzyło się czerwone światełko podpięte pod obrazek z Panienką, nienaturalnym blaskiem rozświetlając to jedno z czterech pomieszczeń mieszkalnych w ich domu. Nie było ani ciemno, ani jasno. Jej oczy przywykły do nocnej poświaty. Zbliżyła głowę do szyby, dotknęła jej czołem, potem nosem. Gdyby ktoś z zewnątrz mógł zaobserwować jej postać, dojrzałby twarz, na którą wstępuje uśmiech, spostrzegłby też radosny błysk szczęścia w jej oczach.
- Pierwsze płatki, pierwsze śnieżynki, wstaniesz? – wyszeptała niby to do męża, ale także i do siebie, pozwalając sobie na odruch naiwnej, dziecięcej prostoliniowości.
Nie doczekawszy się odzewu ze strony śpiącego na lewym boku wtulonego w poduszkę Adama, przeszła do sieni, wymacała klawisz przełącznika i zapaliła światło nad schodkami przed frontowym wejściem do domu, po czym powróciła pod okno i usadowiwszy się przy stole na jednym z dwóch archaicznie staromodnych krzeseł, poczęła patrzeć, jak bielutkie kryształki śniegu wirują w żółtawym świetle żarówki otoczonej kulistym, białym, matowym kloszem.
Nie chciała go zbudzić. Wiedziała, że Dobry zagnieździł się w jego głowie, aby przypilnować snu, co po pracowitym dniu sprawiedliwie nasunął powieki na jego oczy, lecz z drugiej strony chciała się z nim podzielić dobrą nowiną, radością z nastania zimy, choć właściwie pierwszego śniegu, który przybył wraz z północno-wschodnim wiatrem już na początku grudnia. Wkrótce jednak pomyślała o tym, że nadchodząca zima, głównie mróz, spowodują rozłąkę z mężem, rozłąkę, do której bez przyjemności będzie musiała przywyknąć. Sam leśniczy odwiedziwszy ich ostatnim razem, przypominał, że kiedy tylko mróz ściśnie, będzie potrzebował Adama do ścinania trzciny na zamarzłym jeziorze; podobnie będzie z wikliną. A zima to także najodpowiedniejsza pora na pozbycie się wiatrołomów. Wiosenny huragan połamał i powywracał z korzeniami stuletnie buki i graby rosnące akurat na grząskim podłożu i dopiero podczas mrozów jest czas na usunięcie tych martwych drzew, a wiosną, gdy woda spłynie strugami ku jezioru, trzeba będzie przygotować żyzną w tym miejscu glebę pod nowe nasadzenia.
Adam będzie wstawał wcześnie rano, włoży na siebie ocieplane gumowce i sweter z owczej wełny, który mu zrobiła. Jak to było, kiedy przymierzał go pierwszym razem?
Wiercił się w nim, dopasowywał do karku, ramion, schylał się i przesuwał dłońmi po bokach.
- Pewnie cię gryzie? – zapytała. – Jest taki szorstki, co?
- Bądź pewna, że się zaprzyjaźnimy. Skoro gryzie, muszę go ugłaskać, obłaskawić – odparł.
Naleje mu do termosu gorącej kawy, albo tej wiśniowej nalewki wzmocnionej spirytusem, ale tylko tyle, aby leśni ludzie mogli sobie po pół szklaneczki na głowę zapić pod pieczone nad ogniskiem kiełbaski. Będzie sama, ale przecież zobaczy ten niedaleki dym, co wzbije się w górę podczas wyżowej pogody, a jeśli nie zobaczy, to poczuje swąd spalenizny unoszącej się od lasu ponad ciężką, niską, wilgotną mgłą.
Cała gospodarka będzie na jej głowie. Gospodarka? – krowa, dwie kozy, tuzin owiec i cztery prosiaki – nie zarobi się. Adam jeszcze przed pójściem w las nakarmi stworzenia, tylko krowy nie wydoi, bo nie ma tak delikatnych palców jak ona, a Klementyna to poznaje, łbem krąży, zadem wierci, a i wierzgnąć potrafi, chyba że mleka w wymionach ma tyle, że jedynie ulgę chce poczuć i wtedy pozwala gospodarzowi na wszystko.
- A toż do sąsiadów pójdziesz łuskać fasolę – stwierdził, gdy na to przyszłe rozstanie nietęgą miała minę. – Co? Już wyłuskana? Pierza drzeć na poduchy, łupać laskowe orzechy – zdadzą się na świąteczne wypieki, przeciery z renet robić, a w końcu chleb upiec, ciasto, przy nim porozmawiać, herbatką z rumem się opić, albo… albo sobie włącz radio, to mi potem zdasz sprawę z tego, co się dzieje na świecie, no i koniecznie zrychtuj mi wodę na kąpiel.
- Ale tam – pomyślała spoglądając za okno na śmigające okruszki śniegu – leśniczy przecież nie tylko Adamowi za pracę zapłaci, ale i tych gałęzi po przecince da na opał tyle, że oby je tylko do chałupy dowieźć. Przecież, że konia da, jeśli nie traktor, to i Adaś weźmie mnie z sobą do lasu, bo co dwie ręce do roboty przy ładowaniu wozu chrustem, to nie jedna, więc pójdę z nim, wezmę placek na drogę, jeszcze ciepły, bo leśni nie raz i nie dwa chwalili moją szarlotkę i sernik, więc niech i tym razem, utrudzeni pracą, posmakują. Adam mówi, że najlepiej w ich piecu i kuchni palą się korzenie – długo i tyle ciepła dają co dwie trudne do udźwignięcia wiązki chrustu. A takie korzenie, gdy wyrwie się je ziemi, to do niczego innego nie przydatne jak tylko do palenia w piecu i na ognisku. No chyba że zajmą się nimi Domagałowie, pierwsi i pewnie jedyni we wsi rzeźbiarze – samouki. Z dziada pradziada obrabiają drzewo: a to korę, a to wierzbowe kloce, najchętniej lipowe pniaki, ale też i korzenie. Podejdzie stary Domagała albo jego dwaj synowie do takiego korzenia i w te migi powiedzą, że to a to z nich będzie, gdy tylko siekierkę albo dłuto do nich przyłożą. Trzeba będzie Adamowi powiedzieć, aby choćby dwa takie korzonki przywiózł z lasu Domagałom.
Napełniona pozytywnymi myślami wstała od stołu i przeszła przez sień do kuchennego pomieszczenia. W kuchni tlił się jeszcze ogień z węglowego żaru. Przegarnęła ruszt i dosypała kilka kostek węgla. Przesunęła nad główne palenisko czajnik z wodą. Ciepła była, choć za chłodna do zaparzenia herbaty. Wszystko robiła po ciemku. W końcu znała na pamięć rozmieszczenie kuchennych mebli, wiedziała, że trzeba unieść nogę przekraczając próg w sieni, a za oknem kurzyło białym szaleństwem na tyle, że zaokienna biel przydawała izbie jasności.
Sięgnęła do szafki po szklanki i herbatę. Oczywiście po dwie szklanki, bo Adam prędzej czy później się wybudzi, sięgnie ręką kołdrę, aby przykryć nią żonę (Anna zwykle spała niespokojnie) i wyczuje, potem zauważy, że połowa łóżka pusta i nawet niewiele ciepła zostało po jej ciele obok niego. Wtedy się obudzi, powłóczy wzrokiem i przemówi:
- A cóż to, znów spać nie możesz?
To dlatego ta druga szklanka jest potrzebna.
- A cóż to, znów spać nie możesz? – usłyszała.
- Wiedziałam, wiedziałam – aż uśmiechnęła się do swych słów wypowiedzianych półszeptem.

(16.11.2018, Drongen w Belgii i 18.11.2018, pod Newark, Linconshire w Anglii)

13 listopada 2018

MARSZ


I poszli… ale nie… wcześniej zapełniła się trybuna honorowa… organizatorzy marszu… pisiaki, gości zagranicznych brak, w tyle przedstawiciel UE, posłanka PO, jakoś nie dostrzegłem radości na twarzach tych z pierwszego szeregu, a kiedy przechodził Tusk ta scena zawężona oczami wyobraźni do dwóch postaci, przywiodła mi na myśl ważenie bokserów przed walką… ale z tymi sportowcami tak jest, że tuż po gongu, gdy wychodzą na środek ringu, „podają sobie” rękawice, tak też jest przed rundą finałową, a już po walce ci umęczeni bojem wojownicy, na twarzach których szramy, opuchlizna i krew, padają sobie w ramiona, dziękując sobie za walkę, za to, że przetrwali.
Potem prezydent nie wszystkich Polaków krzyczał na temat niepodległości. Brak zaufania do nagłośnienia? Zapamiętałem, że ma nie być czerwonego, robotniczego sztandaru, który powiewał nad manifestującymi robotnikami Europy, na długo przedtem zanim stał się symbolem rewolucji proletariackiej w Rosji.
Faktem jest, że krzyk prezydenta nie wszystkich Polaków był mniej zapalczywy niż oszalałego z nienawiści międlara we Wrocławiu, ale był i drażnił uszy.
Ruszyli. Najpierw pierwszy sort odgrodzony przez żandarmów – nie wszyscy policjanci wyzdrowieli. Potem prawdziwi Polacy – narodowcy i ci z wszechpolskiej młodzieży, wspomagani przez włoskich neofaszystów.
Za nimi w Marszu Niepodległości podążali Polacy, aby uczcić stulecie niepodległej Polski, ci, którzy uznali, że 11 Listopada jest takim świętem, w którym nie powinny się liczyć doczesne spory, w którym element animalny, zdradzieckie mordy, gorszy sort, komuchy, złodzieje i tym podobni w TYM dniu także mogą świętować.
Narodowcy odpalali race. Zakryte twarze polskich neofaszystów to skutek, a raczej ochrona górnych dróg oddechowych przed zapachem spalenizny ziejącym z tych rac.
Oprócz pieśni patriotycznych, część walecznej młodzieży wyśpiewywała piosenki o tym do czego przydaje się w dzisiejszych czasach sierp i młot; także o tym, że w związku z faktem iż mamy już pełną jesień i ogołociły nam się gałęzie z liści, nastał czas, aby zawiesić na drzewach komunistów.
Spalono też unijną flagę, nie dbając o to, że w czasie palenia się szmaty, jak nazywa posłanka pawłowicz flagę Unii Europejskiej, wydziela się szkodliwy dla środowiska dym, który tylko pogłębia zagrożenie smogiem.
Przemarsz zakończył się sukcesem.
Mogło być wprawdzie tak jak w Łodzi, Krakowie, Poznaniu czy Gdańsku i w wielu innych miejscach w kraju, ale było inaczej.
Osobiście wybrałem to inaczej. Polska pisiaków i faszyzujących narodowców, Polska nienawiści, nieuctwa i głupoty to nie jest mój kraj. Nie moim jest zdzierający gardło prezydent, premier kłamca, pierwszy nienawistnik prezes i pozbawione elementarnej kultury pisiaki.
Moja Polska, choć nigdy przede mną i za mojego życia nie była idealną ojczyzną, jest jednak inna. Siedzi przede wszystkim w głowie, ale też w sercu, a czasami odzywa się słowami poety....


Klaskaniem mając obrzękłe prawice,

Znudzony pieśnią, lud wołał o czyny:
Wzdychały jeszcze dorodne wawrzyny,
Konary swymi wietrząc błyskawice.
Było w Ojczyźnie laurowo i ciemno
I już ni miejsca dawano, ni godzin
Dla nie czekanych powić i narodzin,
Gdy Boży-palec zaświtał nade mną;
Nie zdając liczby z rzeczy, które czyni,
Żyć mi rozkazał w żywota pustyni!

 *
Dlatego od was... o! laury, nie wziąłem
Listka jednego, ni ząbeczka w liściu,
Prócz może cieniu chłodnego nad czołem
(Co nie należy wam, lecz - słońca przyściu...).
Nie wziąłem od was nic, o! wielkoludy,
Prócz dróg zarosłych w piołun, mech i szalej,
Prócz ziemi, klątwą spalonej, i nudy...
Samotny wszedłem i sam błądzę dalej.

 *
Po-obracanych w przeszłość nie pojętę -
A uwielbionę - spotkałem niemało!
W ostrogi rdzawe utrafiłem piętę
W ścieżkach, gdzie zbitych kul sporo padało!
Nieraz Obyczaj stary zawadziłem,
Z wyszczérzonymi na jutrznię zębami;
Odziewający się na głowę pyłem,
By noc przedłużył, nie zerwał ze snami.

 *
Niewiast, zaklętych w umarłe formuły,
Spotkałem tysiąc; i było mi smętno,
Że wdzięków tyle widziałem - nieczuły!
Źrenicą na nie patrząc bez-namiętną.
Tej, tamtej rękę tknąwszy marmurowę,
Wzruszyłem fałdy ubrania kamienne,
A motyl nocny wzleciał jej nad głowę,
Zadrżał i upadł... i odeszły - senne...

 *
I nic... nie wziąłem od nich w serca wnętrze,
Stawszy się ku nim - jak one - bezwładny,
Tak samo grzeczny i zarówno żadny,
Że aż mi coraz szczęście niepojętsze!
- Czemu? dlaczego? w przesytu-Niedzielę
Przyszedłem witać i żegnać... tak wiele?
Nic nie uniósłszy na sercu - prócz szaty -
Pytać was - nie chcę i nie raczę: Katy!...

 *
Piszę - ot! czasem... piszę na Babylon
Do Jeruzalem! - i dochodzą listy -
To zaś mi mniejsza, czy bywam omylon
Albo nie?... piszę pamiętnik artysty -
Ogryzmolony i w siebie pochylon -
Obłędny!... ależ - wielce rzeczywisty!

*
Syn - minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku,
Co znika dzisiaj (iż czytane pędem)
Za panowania Panteizmu-druku,
Pod ołowianej litery urzędem;
I jak zdarzało się na rzymskim bruku,
Mając pod stopy katakomb korytarz,
Nad czołem słońce i jaw, ufny w błędzie -
Tak znów odczyta on, co ty dziś czytasz,
Ale on spomni mnie... bo mnie nie będzie!


[Cyprian Kamil Norwid - …Klaskaniem mając obrzękłe prawice…]

[13.11.2018, Dobrzelin]

11 listopada 2018

TAKIE TAM...


1.
Znaczy się jest dyspensa od pana prezesa? Zdradzieckie mordy, gorszy sort, element animalny, czyli te wszystkie organizacje, do których należę, będą mogły wyjątkowo uczcić rocznicę uzyskania niepodległości przez Polskę? Nawet maszerować mogę? Dziękuję panu prezesowi, prezydentowi i premierowi za ten ludzki odruch chrześcijańskiego miłosierdzia.
2.
Niestety oberwie się też drugiej stronie. Nie podoba mi się narracja Tuska przedstawiona na niepodległościowym spotkaniu w Łodzi. Już nawet nie chodzi o samą odmianę przez niego słowa „bolszewik”, ale o to, że nie do przyjęcia jest zawężone do symboli myślenie byłego premiera, z którego wynika, że niepodległość Polski załatwił nam w pojedynkę Piłsudski, zaś wolność, podobnie w pojedynkę, przyniósł Wałęsa.
Obecność na tym wiecu pana Balcerowicza wyklucza możliwość oddania przeze mnie głosu na koalicję, której duchowym przywódcą będzie Tusk.
I znów, cholera jasna, nie będę miał na kogo głosować.
3.
Tragikomedia z naszymi policjantami. Ja nawet rozumiem, że walczyli o swoje i mieli słuszne, jak sądzę, postulaty, jak i też poważnym ograniczeniem w tej walce był fakt, iż policjanci to taka grupa zawodowa, która nie może strajkować tak jak pozostali obywatele. Ale każdy z napotkanych przeze mnie wróbelków ćwierkał o tym, że ta epidemia jaka ogarnęła w postępie geometrycznym tych, bądź co bądź, chłopów (i damy) na schwał była, co by nie powiedzieć, oparta na lewych druczkach L-4. Jeden z wróbelków przyglądając się mojej fizjonomii stwierdził nawet, że w porównaniu z policjantami mój wygląd upoważnia mnie do odbycia miesięcznej kuracji sanatoryjnej, a następnie dwumiesięcznej rehabilitacji.
- Aleś ty, Andrzej, głupi, żeś się nie włączył do tej epidemii – wyrzekł wróbelek, puknął się w głowę skrzydełkiem i odleciał.
4.
Ale kiedy jest źle, tragikomicznie i satyrycznie, najlepsze rozwiązanie to sięgnięcie do słów i myśli zapisanych przez ludzi mądrzejszych od polityków i nie tak cwanych jak policjanci i lekarze pierwszego kontaktu.
W tym wypadku chodzi mi o świetnego pisarza Isaaca Bashevisa Singera, którego kolejny zbiór opowiadań akurat czytam (swoją drogą szczerze i dosyć bezczelnie polecam lekturę Singera).
Otóż w opowiadaniu „Praczka” Singer zamieścił taki oto „kawałek” historii związanej właśnie z tytułową bohaterką – chrześcijańską praczką, świadczącą swe usługi Żydom z Krochmalnej w Warszawie. Mam nadzieję, że zacytowany fragment spodoba się gościom kawiarenki.
„Kobieta [praczka] miała bogatego syna. Nie pamiętam już, czym się zajmował. Wstydził się swojej matki-praczki i nigdy do niej nie przychodził. Nigdy też nie dawał jej ani grosza. Stara kobieta mówiła o tym bez urazy. Pewnego dnia syn się ożenił. Podobno małżeństwo było udane. Ślub odbył się w kościele. Syn nie zaprosił starej matki na wesele, ale ona poszła do kościoła, aby zobaczyć, jak syn prowadzi do ołtarza pannę młodą. Nie chciałbym być posądzony o szowinizm, sądzę jednak, że nie postąpiłby tak żaden żydowski syn. A gdyby tak zrobił, nie mam wątpliwości, że jego matka zaczęłaby krzyczeć, zawodzić i posłałaby pomocnika z synagogi, by go wezwał do rabina. Jednym słowem Żydzi to Żydzi a goje to goje.”

I na tym koniec takiego tam…

[11.11.2018, Dobrzelin]