CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

14 października 2018

[KAMYCZKI] UPARTY SZCZEPAN

- Zobacz, słońce już podniosło swoją rumianą głowę, zaraz zażółci się jak to pole rzepaku za strumykiem i wygoni nocną rosę z traw. Jak pięknie w taki dzień hałaśliwy świergotem wróbli i piskami kosów wybrać się na spacer… a zresztą pora na śniadanie, prawda?
- Prawda. Czekałam na ciebie, mamo.
- I taką w sobie mam ulgę, taką ulgę.
Młoda spojrzała na nią mętnym wzrokiem, wciąż jeszcze przyprószonym poranną mgiełką.
- Mamo, a czy to cię nie boli? - spojrzała na matkę w wiadome miejsce.
- A gdzież tam! Szczepanowa to chyba w całej wsi jest najdelikatniejsza, a przy tym pogłaszcze po szyi, powie dobre słowo. Zobaczysz sama, jak na ciebie przyjdzie kolej. Ale teraz dosyć gadania, chodźmy. Prawdę mówiąc zgłodniałam.
- Ja też, mamo.
Poszły. Jedna z drugą, noga za nogą, obok siebie. Minęły czupurne osiki dające rozległy cień, szły wesoło, a uśmiechnięte jakby to ich był pierwszy spacer po zimowej porze, a to przecież początek lata. Jaki długi ten dzień po najkrótszej nocy! Starsza oczywiście wiedziała gdzie iść, gdzie zaprowadzić swoją pociechę. Małoż to razy szła tą ścieżką? Przeszły z pięćdziesiąt kroków, matka się obejrzała - Szczepanowa patrzyła za nimi. Dobra kobieta, nie szukać innej na tym świecie.
Młoda nie odstępowała matki. Bywało, że niby to przypadkiem, przytulała się do niej i wtedy czuła ciepło oddechu tej starszej. Co i rusz zatrzymywała się, ale matka kazała jej iść obok siebie. - Nie tutaj, jeszcze dalej - mówiła do młodej, a trochę i do siebie.
- O, tam pójdziemy - pokazała wzrokiem. - Ranek jeszcze chłodnawy, trzeba nam na mocne słońce iść, tam zjemy śniadanie.
I doszły tam, gdzie w istocie słońce, choć jeszcze niskie, przypiekało czerwcowo.
- No, masz, to dla ciebie, popróbuj.
Młoda odetchnęła z ulgą. Zabrała się do jedzenia, a pomyślała sobie, że matka wie, co dobre, co najlepiej jej smakuje.
- Ale nie jedz tak łapczywie. Nikt ci jedzenia nie wymawia, ale jedz powoli, mamy tyle czasu.
Sama też wzięła się za swoje śniadanie, co chwila zerkając na córkę, pilnując, aby nie wybierała co najsmaczniejsze, a jadła wszystko, co było dla niej przygotowane.
Tak i nasyciły się i jeszcze radośniej zrobiło im się na sercu. Matka była dumna z córki, że taka posłuszna, że kiedy powie „jedz”, to je, a kiedy zakomenderuje „koniec”, to młoda przestanie, bo starsza zawsze mówiła, że należy jeść z przerwami, żeby się „w żołądku wszystko porządnie ułożyło”. Niezależnie od tego jedzenia, matka aż kipiała dumą z córki także z tego powodu, że była ona śliczna. Opowiadała znajomym ze wsi, że co jak co, ale córka to jej się udała i niech każdy tej piękności jej zazdrości.
- Mamo, położę się na chwilę.
- A cóż to, noc przecież przespałaś? Zaglądałam do ciebie.
- Nogi mnie bolą. Chciałabym je wyprostować.
- Ech, ty trzpiocie, ciebie bolą nogi? Ciebie? W tym wieku? No, poleż sobie, poleż. Rozłóż się tam w wysokiej trawie, będzie ci miękko, a i chyba śladu po rosie na niej nie zostało.
Córka pobiegła we wskazane miejsce. Położyła się na boku, zaczęła majdać nogami; potem na drugim, plecami do słońca. A potem się jej przysnęło - drzemała już, kiedy matka poczęła się zachwycać łąką, łanami rzepaku rosnącego po tamtej stronie strugi, skowronkami co wysoko pod samym niebem chwaliły świat dzwoneczkami swoich pieśni.
A kiedy się wybudziła, dalejże hasać po łące, jak to dziecko lubiące ruch na świeżym powietrzu. Matka tylko się przyglądała.
- A ciesz się ciesz, tylko czego sobie nie złam.
W końcu młoda się znudziła. Wróciła do matki z chrapliwym oddechem, umęczona.
- Mamo, chce mi się pić! - wykrzyknęła.
- Po takim brykaniu wcale się nie dziwię. Widzisz, tam? Szczepan specjalnie dla nas przygotował.
- Ten Szczepan, mamo, to bardzo porządny człowiek..
- O, tak, moja mała, na Szczepana zawsze można liczyć.
Mała pobiegła tam, gdzie mogła ugasić pragnienie, a jakiej ochłody doświadczyła. Znów przybiegła do matki, aby dokończyć śniadanko, ale tak to już bywa z dziećmi, że przy jednej czynności nie wytrwają długo.
- A pozwolisz mi mamo, abym się popluskała w wodzie, choćby po kolana?
Starsza wiedziała, że chodzi o ten strumyk oddzielający łąkę od pola.
- A toż nie wiem, czy będzie ci w nim po kolana? A idź, pobrykaj sobie w wodzie. Ja podejdę też w tamtą stronę, bo prawdę powiedziawszy…
Ale młoda nie usłyszała dalszego ciągu. Jak ta sarenka pomknęła w stronę strugi. Nie było stromo. Młoda zagłębiła się w wypłaszczony wąwóz rzeczułki, starsza szła w jej kierunku i słyszała pluski. Sama jednak nie podeszła pod strumyk - odwracając głowę ujrzała na skraju Szczepanowej łąki, przy zagrodzie, dwie postaci. Nie poznała ich jednak z takiej odległości. Młoda tymczasem jak ta koza wyskoczyła z rzeczki i przybiegła do matki jak na zawołanie.
- Zobacz, jak ty wyglądasz! Popatrz na swoje nogi - szlam a błocko. Przebiegnij się po tej wysokiej trawie, poszuraj nogami, wytrzyj je z błota, tylko mi do wody nie wchodź ponownie - zakrzyknęła starsza.
Nie trzeba było młodej mówić kilka razy - pogoniła w wysoką trawę, wyszorowała ją nogami i jak odnowiona wróciła do matki.
Ta spojrzała ponownie w stronę zagrody. Dwie postaci powoli ale sukcesywnie wkraczały na łąkę. W końcu je rozpoznała - to Szczepan i jego sąsiad Grabek dążyli ku nim.
- Ech, czemu ja jej kazałam wytrzeć nogi? - pomyślała matka. - Powinnam młodej przykazać, aby cała wytarzała się w tym błocie.
- Chodź no tutaj, córeczko - rzekła w końcu - i stań tam, o tam właśnie, stań pod słońce, tak aby…
Młoda, ma się rozumieć, i tym razem posłuchała matki, której teraz zależało na tym, aby sąsiada Grabka podchodzącego do nich ze Szczepanem coraz bliżej słońce kłuło w oczy promieniami, słowem, żeby Grabek nie mógł się porządnie przyjrzeć młodej.
A ci dwaj podeszli już na tyle blisko, że mogła usłyszeć ich rozmowę. Skupiła się i nadstawiła uszy.
- Kiedy już ci mówiłem, sąsiedzie, nic z tego nie będzie.
- Ależ z ciebie uparciuch, Szczepanie.
- Nie będzie z tego nic i już.
- Nie pożałujesz, przecież nie chcę za darmo.
- A ty wciąż swoje, Grabku. Nie ubijemy interesu.
- A choć popatrzeć mogę?
- Dyć po to przyszliśmy. A patrz sobie, podziwiaj.
Patrzył, podziwiał, lecz gdyby nie to słońce….
- Dam ci za nią siódemkę prosiaków. Dorodne, nie pożałujesz.
- Grabku, za takie cielątko, to bym i nie chciał dwudziestu siedmiu prosiąt. Popatrz no tylko na nie. Widzisz jak przepięknie przez naturę uformowane? A to spojrzenie? Te oczy? Kiedy tak sobie na nie popatrzę, to myślę sobie, że ono wszystko rozumie, tylko go mówić nie nauczono. Ma to po matce. I spójrz - plamka w plamkę matka. A jak idą obok siebie do zdroju, albo na popaskę, to łby ku siebie zwrócone, jakby coś tam ze sobą rozmawiały, jakby krasula coś tej drugiej tłumaczyła. Nie, Grabku, to cielątko nie jest do sprzedania.
Na te ostatnie słowa starsza aż podskoczyła jak źrebak, przed którym rozwarto furtę stajni. Dalejże podbiegła do młodej.
- Chodź, córko, tym razem wykąpiemy się obie w strudze! Co tam szlam! Co tam błocko!
I pobiegły, noga w nogę, obok siebie.
A starsza, nie wiedzieć czemu, bo tego w życiu nie robiła, wyryczała na głos:
- Szczepanie, jakie to szczęście, że jesteś uparty!


[11.10.2018, Lierop, Północna Brabancja w Holandii i 12.10.2018, Bedburg (rastsatte) w Niemczech ]

3 komentarze:

  1. Andrzeju, ale z Ciebie dowcipniś. Od początku coś mi nie pasowało w Twoim opowiadaniu, ale wyjaśniło się na koniec :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ano, umyśliłem sobie taką historyjkę,aby ciut rozbawić, ale z drugiej strony zwierzęta też się porozumiewają, też czują. .. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. A najpierw myślałam, że o koniach będzie:-)
    Bardzo sympatycznie się czytało:-)

    OdpowiedzUsuń