ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

09 listopada 2018

ODWROTNY STAN (z archiwum)

Fragment tekstu zamieszczonego poniżej pochodzi sprzed dwóch lat, choć pomysł na jego napisanie wlókł się za mną przez ponad 20 lat, zresztą poprzednia wersja, obszerniejsza, istniała w wersji papierowej, ulegając bezpowrotnemu zniszczeniu. 
Bardzo rzadko wracam do pomysłów powstałych przed wieloma laty, chyba że świadomie włożyłem tekst do szuflady, aby dojrzał; z "Odwrotnym stanem" jest inaczej - zaprojektowany, jak wspomniałem, przed laty w warstwie formalnej miał nawiązywać do "Procesu" Kafki, być jego swoistą antytezą. U Kafki główny wątek "akcji" zasadza się w podjęciu czynności procesowych wobec Józefa K. przez funkcjonariuszy totalitarnej władzy. Józef K. obiektywnie niewinny, w obliczu władzy staje się podejrzanym i  w końcu skazanym, albowiem totalitaryzm nie zna pojęcia niewinności -  w totalitarnym ustroju każdy jest winien.
Moja propozycja polega na tym, że totalitarna władza pragnie uszczęśliwić  Adama K. i uczyni to wbrew jego woli. Wtrącenie mojego bohatera do więzienia (II część opowieści)  ma go przekonać, że życie jakie dotąd prowadził było bezwartościowe i dopiero w miejscu odosobnienia ma zrozumieć to, że w istocie uwięzienie go jest dla niego szansą na wyzwolenie się z okowów niewoli w jakiej się znajdował.
Trochę to zawiłe - przypomina sytuację w jakiej znalazł się więzień, któremu wmawia się, że to nie jego odgrodzono od reszty społeczeństwa murem, ale to właśnie on uwięził za murem, który go otacza tę resztę.

I.
Fotel, w którym zanurzył swoje ciało, przykryty był materiałem przypominającym atłas. Pierwsze z nim zetknięcie było doświadczeniem chłodu dla nagich ramion i ud, jednak po kilku minutach ciało oddawało materiałowi ciepło i mógł  wtedy poczuć swobodę, wtulając się w głębię siedliska ofiarującą mu wygodę, tak różną od tej, w której ziarnko grochu uniemożliwiało sen. Tym razem pokój był niedogrzany i pozwolił sobie narzucić na siebie ciepły szlafrok, a siedząc w fotelu dodatkowo przykrył nogi kocem. W najbliższym sąsiedztwie Adama, w zasięgu jego rąk stał stolik z nieodłącznymi atrybutami na jego lśniącym, ciemnoorzechowym blacie – książką rozpołowioną i porzuconą wierzchem do góry oraz szklanką ciemnej gorącej herbaty. Leżał też na nim pilot od telewizora. Telewizor ustawiony był na jakiś kanał sportowy. Ściszony do niemal szeptu komentarz meczu siatkówki nie przeszkadzał Adamowi w półśnie, w jakim lubił przebywać właśnie wtedy, gdy na świecie toczyły się sportowe igrzyska. Przysypiając wydawało mu się, że jest najszczęśliwszym człowiekiem, któremu podarowano samotność. Szczególnie upodobał sobie ten stan łagodnego pogrążania się w nieświadomości, kiedy całe ciało po chwili postępującego przeciążenia zaczyna nagle łagodnie niby unosić się, kołysać i pozbywać napięcia mięśni. Będąc w takim stanie nie myślał nad tym, że ta wolność, której doświadczał, była przyzwoleniem na poddanie się losowi, na brak alternatywy w odczuwaniu przyjemności trwania w tym letargu. 
Szczęśliwe życie Adama K. nie składało się jedynie z owych chwil uspokojenia jakich zażywał w samotnej egzystencji w swoim mieszkaniu na drugim piętrze standardowego osiedlowego bloku. Odczuwał też spokój ilekroć przekraczał progi archiwum, a więc miejsca gdzie pracował w odosobnieniu, w izolacji od bieżących spraw, od rozmów z koleżankami, od rzadko organizowanych przez kierownictwo zebrań i narad. Jeżeli już wyznaczono mu pracę poza budynkiem archiwum, zawsze przemieszczał się pomiędzy czterema ścianami piwnicy lub strychu, gdzie czekały na niego sterty papierzysk, ksiąg i wszelkiego rodzaju papierowego rupiecia, które musiał przejrzeć, uporządkować i opisać. Jego świat otoczony był powłoką kurzu i stęchlizny. Z rzadka wydobywał się na powierzchnię rzeczywistości, którą było spożycie drugiego śniadania, zawsze pomiędzy dziesiątą a dziesiątą piętnaście. Przechodził wtedy do pokoju biurowego, w którym przebywały dwie archiwistki, przygotowujące mu systematycznie herbatę. Siadał w zacisznym kątku pomiędzy szafą a oknem z łokciami wspartymi na parapecie, sącząc gorącą herbatę i konsumując przyniesione z domu kanapki. Zdawkowo odpowiadał na pytania kobiet, które nie mogły paść kiedy indziej, jak właśnie wtedy, podczas posiłku. Możliwe, że Adam był zbyt nieśmiały na prowadzenie swobodnych, by nie powiedzieć czasem swawolnych pogaduszek, lecz w rzeczy samej pozostając fizycznie w teatrze toczącej się rozmowy, jego myśli drążyły już kolejną teczkę z aktami, które miał po śniadaniu przejrzeć, uporządkować, skatalogować i odłożyć na półkę.  Czasami jednak współpracownicom udawało się go namówić do czegoś szalonego, jak na przykład na wspólną wyprawę do teatru lub na kolację w sympatycznym lokalu w centrum miasta. Koleżanki Adama musiały wtedy przyznać, że w takich sytuacjach ich partner chował do niepamięci wszystkie dokumenty świata i na ich oczach zmieniał swoją osobowość tak znacząco, że gotowe były pomyśleć, że jest całkiem do rzeczy jako mężczyzna, mężczyzna nie pozbawiony uroku, a w dodatku, tryskający humorem, o co go nigdy wcześniej nie podejrzewały.  
Zawsze jednak powrót do domu po takich późnowieczornych i nocnych eskapadach przywracał go do stanu, w jakim chciał się znajdować. Szybka kąpiel zmywała z niego resztki niedawnej ekscytacji, mocna herbata poprawiała nastrój, a książka, którą brał do czytania pozwalała mu zakończyć dzień tak, jak to sobie zamarzył. Nigdy nie związał się z żadną kobietą na stałe, choć miewał romanse, wynikające bardziej z nagłego zauroczenia albo zbyt mocnego trunku użytego w nieodpowiednim czasie (a może właśnie w odpowiednim, trudno to orzec), lecz nigdy, co poczytywał sobie za osiągnięcie, następujące po tych romansach rozstania nie niszczyły życia ani jego, ani też jego partnerki. Więcej, gdy zachodziła taka możliwość, ów romans mógł być kontynuowany bez stawiania względem siebie warunków, co do dalszego ciągu tej bliższej znajomości. Z pewnością bardziej niż tę bliską znajomość z kobietami Adam cenił sobie przyjaźń. Swoim zachowaniem zaprzeczał teorii głoszącej, że pomiędzy kobietą a mężczyzną tak naprawdę istnieć mogą dwa silne uczucia: miłość i nienawiść. Być może bezwiednie, ale doszedł do wniosku, że w przyjaźni liczy się dobry słuch, a konkretniej – umiejętność wsłuchiwania się w to, o czym mówi kobieta. Ponieważ był z reguły małomówny i mniej skory do osobistych wynurzeń, prowadząca swój monolog kobieta mogła być pewna, że to, co ma do przekazania Adamowi podczas rozmowy nie wyjdzie poza cztery ściany pomieszczenia, w jakim ją prowadzono. Ktoś powiedział mu, że mając tak świetne przyjacielskie relacje z kobietami, będzie miał kłopot w wybraniu tej jednej, z którą chciałby spędzić resztę swego życia. Chyba miał rację. 
Powracając ze stanu uśpienia, z którego wyrwał go dźwięk reklamy sączący się z telewizyjnego głośnika, wyciągnął prawą rękę w stronę szklanki z herbatą. Chwycił ją dłonią i uniósł do ust. Pijąc powoli ciemną cierpką herbatę, do której nigdy nie używał cukru, pomyślał, że jednak musiał spać długie minuty, gdyż herbata była już zimna. Był zdziwiony, bo wydawało mu się, że kontrolował to, co się z nim działo od chwili, gdy ułożył swoje ciało wygodnie w fotelu. Gotów był się założyć, że słyszał głos komentatora i odgłosy z hali sportowej podczas toczącego się meczu. A może, pomyślał sobie, można jednocześnie być w dwóch miejscach naraz, można współistnieć na dwóch płaszczyznach rzeczywistości, lecz nie pamiętać obu stanów,  w jakich się znajdujemy w identyczny sposób. Przypomniał sobie, że do pewnego stopnia czuł się podobnie wertując stare szpargały dokumentów, odczytując ich treść, próbując ogarnąć zmysłami czas, w którym powstały. W zależności od rodzaju dokumentu widział wtedy oczami wyobraźni a to kreślącego zamaszyste kształty liter pisarza miejskiego, notariusza, bądź podrzędnego urzędnika wypełniającego służbowe obowiązki polegające na spisywaniu rzeczy z natury, to znów obserwował kobietę pochyloną nad blatem kuchennego stołu piszącą niezgrabnie list do urzędu z prośbą o anulowanie kary. Innym razem uczestniczył w sakramencie chrztu świętego, patrząc jak wybrani zastępczy rodzice składają najpiękniej jak umieją swoje podpisy. W takich przypadkach bywał nieobecny w rzeczywistości, która sprowadziła go w miejsce odkrywanej po latach, zakurzonej historii.
Z odrętwienia i tych podprogowych myśli o czasie przeszłym wyrwało go donośne stukanie do drzwi. Policzył, że były to cztery stuknięcia, może pięć, równo odmierzone, niezbyt silne, lecz dostatecznie głośne, aby mógł je usłyszeć z miejsca, w którym się znajdował. Odruchowo spojrzał na ścienny zegar i jednocześnie starał się odszukać w pamięci przyczynę, dla której ktoś mógł zastukać w jego drzwi. Dochodziła dziewiąta wieczór. Adam nie zwykł o tej porze przyjmować gości, nie potrafił też racjonalnie wytłumaczyć sobie tego, kto o tej porze chciałby się z nim widzieć. Owszem, mógł to być ktoś z jego sąsiadów znajdujący się w nagłej potrzebie niezapowiedzianego z nim kontaktu. Mogła też to być zwyczajna pomyłka, ot przypadkowy przechodzień wkracza do budynku w poszukiwaniu osoby, do której ma jakiś interes, lecz zapomniał numeru mieszkania i chce uzyskać informację o tym, kogo szuka. Adam przypuszczał, że te dwie możliwości są bardzo prawdopodobne. Kiedy leniwie podnosił się z fotela usłyszał kolejne stuknięcia do wejściowych drzwi, równie donośne jak uprzednio i tak samo brzmiące w regularnych odstępach czasu. Nie miał jednak ochoty przyspieszać biegu wydarzeń, to jest opuszczenia pokoju, w którym przebywał i przedostania się do wąskiego przedpokoju, którym przechodzi się aż do drzwi wejściowych, aby je otworzyć i przekonać się, kto niepokoi go o tej porze. Wdział więc domowe pantofle i ciasno związał na biodrach szlafrok. Będąc w wąskiej szyi przedpokoju postąpił kilka kroków ku wejściu do mieszkania, lecz jednocześnie zawahał się na myśl, że może w tym niewyjściowym stroju ujrzeć za drzwiami, jeśli je otworzy, kobietę. Jeżeli jeszcze byłaby nią sąsiadka z góry, zawsze roztargniona i ustawicznie mająca problemy z wyposażeniem kuchennej szafy w cukier, pieprz czy też zapach do pieczenia, z Bogiem sprawa. Jeżeli jednak osobą stojącą za drzwiami będzie nieznajoma, atrakcyjna kobieta, która nie dość, że zapukała, to jeszcze gotowa jest wejść do środka, domowy strój Adama w jakim by go ujrzała, mógłby się stać pretekstem do przyszłych drwin i anegdot. A jednak nie zdecydował się na zmianę ubrania, myśląc że w sumie nie musi odczuwać we własnym mieszkaniu dyskomfortu wobec kogoś, kto zjawia się z wizytą bez zapowiedzi o tak późnej porze. Zastukano po raz trzeci.   
Przemierzył w końcu dystans dzielący go od drzwi wejściowych. Będąc już przy klamce, nacisnął włącznik światła, gdyż wąski przedpokój ginął w półmroku, co sprawiało przygnębiające wrażenie. Zamiast klamki ujął w palce krótki łańcuch, który dodatkowo zabezpieczał drzwi przed otwarciem i jako tako chronił go przed wścibskimi domokrążcami. Pochylił też głowę i przystawił oko do wmontowanego w drzwi „judasza”, ów cudowny wynalazek dający możliwość obserwacji części klatki schodowej, jeśli, rzecz jasna, była wystarczająco oświetlona. 
Zobaczył za drzwiami stojącego naprzeciwko wziernika jegomościa słusznego wzrostu, w czarnym płaszczu z rozchylonymi połami, z kapeluszem wciśniętym na owalny i zdeformowany kontur głowy. Mężczyzna spoglądał przed siebie, to jest kierował swój wzrok ku drzwiom na wysokości ich szczytu. Nie wykonywał żadnych zbędnych ruchów ciała, tkwiąc w oczekującej postawie niemal na baczność, jak gdyby będąc pewnym, że w mieszkaniu, do którego drzwi stukał jest osoba, z jaką chce się spotkać. Pomimo tego, że Adam zachowywał się niezwykle cicho podchodząc do drzwi, pomimo tego, że odgłosy dobywające się z telewizora nie mogły być na zewnątrz słyszalne, ten gość od samego początku wiedział, że Adam jest obecny w domu. Prawdopodobnie po zastukaniu po raz trzeci zauważył też, że „judasz” nagle rozjaśnił się, gdy zostało zapalone światło. Adam pomyślał więc, że nie na sensu udawać, że nie ma go w mieszkaniu i cicho, nie czekając na kolejne stuknięcia zapytał przez drzwi:
- Słucham, kto tam?
- Myślę, że trafiłem pod właściwy adres – usłyszał po chwili – czy pan Adam Karski?
- Nie myli się pan, ale obawiam się, że nie skorzystam z pana usług – uprzedził szczerze jegomościa zza drzwi.
- Ależ panie Adamie. Zapewne myli się pan sądząc, że mam coś panu do sprzedania. Nic podobnego. Niczym nie handluję.
- W takim razie byłby pan łaskaw powiedzieć mi, co pana do mnie sprowadza o tak późnej porze?
- O, tak, jak najchętniej. Przynoszę panu dobre wieści.
- Lubię dobre wiadomości – Adam uśmiechnął się.
- A kto ich nie lubi, prawda? Ale chyba nie będziemy o tym rozmawiali z sobą przez drzwi?
- Cóż, to byłby dyskomfort dla nas obu.
Nie było innego wyjścia, jak otworzyć drzwi. Adam uwolnił je najpierw od pęt łańcucha, później przekręcił zamek i otworzył drzwi na całą szerokość. 
- Proszę, niech pan wejdzie – poinformował gościa i odruchowo sięgnął wzrokiem poza sylwetkę nieznajomego. W pewnym oddaleniu, na drugim czy trzecim schodku prowadzącym w dół klatki schodowej stał drugi jegomość z wieku, wyglądu i ubrania przypominający tego pierwszego. – Och, to panowie są razem … razem panowie przyszli.
Pierwszy, nie przekraczając jeszcze progu, zareagował uprzejmym wyjaśnieniem.
- Tak, jesteśmy razem, ale niech pan się nie kłopocze o mojego przyjaciela. On zostanie na zewnątrz.
- Ależ gdzieżbym tam śmiał pozostawić go na korytarzu, kiedy panowie są razem. Proszę niech i ten pan skorzysta z mojego zaproszenia.
- Widzi pan, on  nie może wejść do środka. Jego zadanie to towarzyszenie mi w sprawie, którą mam do załatwienia. Jego obowiązki wykluczają rozmowę z panem wewnątrz pomieszczenia.
- Rozumiem, ale gdyby nasza rozmowa przeciągnęła się nieco, to przecież nie wypada, aby ten pan czekał tak długo przed drzwiami. 
Adam spojrzał w stronę drugiego jegomościa, chcąc jakby zyskać jego przychylność dla swoich sądów. Ten jednak trwał nieruchomo opierając głowę na ręce, której łokieć wspierał się o metalową listwę balustrady.
- Proszę pana, mój przyjaciel jest przygotowany i na to. Gdybym nawet miał przepędzić z panem i całą noc, mój przyjaciel pozostanie na korytarzu. To jego obowiązek.
- Cóż, trudno z tym dyskutować, skoro to obowiązek – Adam zdał sobie sprawę z tego, że jego negocjacje w sprawie zaproszenia do mieszkania drugiego gościa spełzły na niczym.
- O tak, drogi panie Karski. Tam gdzie obowiązek, dyskusja nie ma sensu. Dobrze, że podziela pan moje zdanie.
I nastąpił moment wkroczenia gościa do mieszkania. Adam pomógł mężczyźnie zdjąć płaszcz, i powiesił go na wieszaku usytuowanym po prawej stronie obok lustra. Mężczyzna trzymał już w ręce kapelusz, zerknął jeszcze w lustro, sprawdzając czy nienagannie skrojony czarny garnitur ze stuprocentowej wełny spoczywa należycie na jego figurze i czy przypadkiem lśniący żywą bielą kołnierzyk koszuli nie przesunął się w prawo bądź też w lewo, zakłócając centralne położenie stonowanego w szarości krawata. Zawiesił więc swój kapelusz nad płaszczem i, kierowany wyciągniętą przed siebie dłonią gospodarza, przeszedł do pokoju, w którym cichutko pobrzękiwał włączony jeszcze telewizor.  
Usiadł na wskazanym mu miejscu, w fotelu usytuowanym naprzeciwko tego, w którym odpoczywał niedawno Adam. 
- Może zanim zaczniemy rozmowę, napije się pan czegoś? – zaproponował Karski.
- Proszę się tym nie kłopotać. Zwykle podczas wykonywania swoich obowiązków nie korzystam z takich ofert. Zresztą jest już późno, więc kawa raczej nie wchodzi w grę a, wybaczy pan – tu spojrzał na pozostawioną na stoliku szklankę – nie jestem smakoszem herbaty.
Adam powoli przesunął wzrokiem po całej sylwetce nieznajomego, zwracając uwagę nie tylko na nienagannie skrojoną marynarkę garnituru, w który ubrany był mężczyzna, ale też na smukłość i delikatność jego dłoni ułożonych prosto na blacie stolika, dłoni, które, jak mu się wydawało, poddawane były systematycznej pielęgnacji. 
- Przepraszam, że pana niepokoję, ale gdyby pan zechciał powiedzieć mi z kim mam przyjemność … - zaczął niepewnie Adam, starając się w żadnej mierze nie uchybić roli gospodarza natrętnie domagającego się wyjaśnień.
- Słusznie, że pan chce się tego dowiedzieć – odparł mężczyzna. – Przewidywałem, że będzie to pana ciekawiło. Byłem nawet zaskoczony tym, że nie zadał mi pan tego pytania wcześniej. A należało przecież. Otwiera pan drzwi przed nieznajomym, nie bacząc na to, że może nim być pospolity złodziej, przestępca, ktoś, kto zamierza pana skrzywdzić.
- No tak, nie pomyślałem o tym – wtrącił przygnębiająco Adam.
- A jednak ma pan szczęście. Nie przyszedłem tu w złych zamiarach. Jestem funkcjonariuszem państwowym, z czego jasno wynika, że moje intencje są czyste.
Źrenice Adama rozwarły się szerzej, jakby zwykły w taki sposób reagować na zaskoczenie, jakiemu ulega czasami zmysł słuchu.
- Spodziewałem się raczej widzieć w pana osobie przedstawiciela jakiejś firmy, poważnej firmy, która właśnie wchodzi na rynek i prowadzi kampanię reklamową, taki marketing bezpośredni.
- Nic podobnego. Moja wizyta u pana ma charakter zupełnie inny i jest związana z przekazaniem panu nie byle jakiej wiedzy na temat towaru, bo w rzeczy samej wolność towarem nie jest.
- Wolność? – Adam spojrzał na gościa z jeszcze większym zakłopotaniem, by nie powiedzieć całkowitym niezrozumieniem dla jego ostatniej wypowiedzi.
- Tak, drogi panie, tu chodzi o wolność. Ażeby jednak nie przedłużać w nieskończoność tej chwili niepewności jaka rysuje się na pana twarzy – mówiąc to wstał nagle, wyprostował się i zatrzymując swój wzrok na oczach gospodarza, beznamiętnie zakomunikował: - Panie Karski, od dzisiaj jest pan wolnym człowiekiem. W imieniu majestatu państwa przybyłem tutaj, aby zwrócić panu wolność. 
Adam odruchowo uniósł się z fotela, aby po chwili w ślad za przysiadającym automatycznie funkcjonariuszem ponownie zagłębić się w miękkości siedliska. O czym można myśleć w takiej sytuacji, która wydaje się być pierwszą, gdyż nie doświadczaną uprzednio i zgoła trudną do wytłumaczenia. Adam sądził początkowo, że całe to zdarzenie znajduje swój początek we śnie, w którym się pogrążył i z którego nie zdołał się jeszcze wydobyć. Dodatkowo niezwykłość tej sytuacji pozostawała w jaskrawej sprzeczności z monotonnym życiem jakie dotąd prowadził. Potrząsnął głową i zacisnął mocno powieki, potem rozwarł je szeroko, by stwierdzić, że jednak nie ulega halucynacjom. To nie był sen. Jeśli to nie sen, to po raz pierwszy doświadcza zdarzenia polegającego na tym, że samo Państwo w osobie siedzącego teraz naprzeciw niego funkcjonariusza w nienagannie uszytym garniturze przychodzi do niego, mniejsza już o to, w jakim celu. Sam fakt pojawienia się państwowego urzędnika w jego domu jest wystarczającym dowodem na niezwykłość sytuacji. Postanowił jednak stawić czoła wypowiedzianym przed chwilą słowom gościa.
- Nie bardzo rozumiem, o co panu chodzi – powiedział do urzędnika. – Czy aby trafił pan pod wskazany mu adres? Nie przypominam sobie, aby mnie kiedykolwiek skazano na utratę wolności. Żyję sobie …. – przerwał widząc, jak mężczyzna rozszerza powoli kąciki ust, wydobywając z nich ledwie dostrzegalny uśmiech. Jego oczy zdradzały z kolei pozwolenie na to, aby Adam kontynuował zaczęte zdanie. On jednak zaniechał dalszego ciągu, wydobywając z siebie proste stwierdzenie.
- Proszę pana, to pomyłka. Bierze mnie pan za kogoś innego.
- W żadnym wypadku pomyłka nie wchodzi w grę – wytłumaczył mężczyzna, przytaczając zwięźle dane personalne Adama poszerzone o informację na temat jego miejsca pracy – Jest pan przecież świadomy tego, że wiele rzeczy zmieniło się w naszej ojczyźnie i ulega stałym, systematycznym zmianom.
- O tak, wiem o tym.
- Dlatego powinno być  miłym przeżyciem to, czego jest pan świadkiem, ba, podmiotem w dzisiejszej sprawie, że oto samo Państwo się nim zainteresowało, i do tego z jakich szlachetnych pobudek. Ale, prawdę powiedziawszy, pańska reakcja nie odbiega o wielu podobnych reakcji innych obywateli, którym składałem już wizytę, więc nie dziwię się jej.
- Czy ma to oznaczać, że nie jestem jedynym, z którym rozmawia pan w taki sposób o sprawach niezrozumiałych dla mnie?
- Tak, drogi panie. Nie jest pan pierwszym i nie będzie ostatnim. Nasze Państwo znajduje wiele współczucia i troski wobec tych, którzy w przeszłości poddani byli umysłowym torturom. 
- Wdzięczny jestem za troskę jaką Państwo mnie otacza, lecz w dalszym ciągu nie rozumiem, co jest tego przyczyną – w głosie Adama wyczuwało się wciąż zakłopotanie graniczące z narastającą pustką jaka wypełniała jego umysł. Zaraz potem zupełnie nieoczekiwanie jego oczy, grymas twarzy i drżenie rąk zasygnalizowały pierwsze objawy buntu. 
- A skądże pan może wiedzieć o poddawaniu mnie jakimkolwiek torturom umysłowym. Zawsze byłem wolnym człowiekiem.
- Oczywiście, że był pan zniewolony. To nie ulega żadnej wątpliwości, natomiast pana reakcja jest jak najbardziej zrozumiała. Nikomu nie jest łatwo żyć z tak wielkim brzemieniem niewoli i stąd nie dziwi mnie pana reakcja polegająca na wyparciu ze świadomości faktu, iż stał się pan zakładnikiem swoich czasów. Przy mojej pomocy będzie pan mógł już wkrótce nie tylko spojrzeć prawdzie w oczy, ale i samemu sobie.
- Pan się myli. Byłem i jestem wolnym człowiekiem. Nie wstydzę się swojego życia, które, zaręczam panu, było szczęśliwe.
- Czy szczęśliwą być może przechadzka po spacerniaku, nawet jeśli dzień jest czysty, niebo kryształowe?
- To co dla pana jest spacerniakiem, dla mnie było alejką w parku. Pan jest zbyt młody, aby to zrozumieć.
- Obserwuję pana bunt, niewymuszony bunt. Dlaczego nie buntował się pan wtedy, gdy miał pan do tego prawo, wręcz obowiązek?
- Moje życie i to, w jaki sposób je odbierałem, nie powinno być przedmiotem pana zainteresowania …
- Bynajmniej …
- Bynajmniej? Nie wiem kim pan jest ale, choć przykro mi to mówić jako gospodarz tego miejsca, wzbudza pan we mnie niepokój. Mógłbym pokazać panu drzwi....
- Jeśli dzisiaj nie zrozumie pan, panie Adamie, swojego położenia, przyjdę po raz kolejny. Moim zadaniem jest przywrócić panu życie i nic mnie przed tym nie powstrzyma. Wierzę w pana rozsądek i będę cierpliwie czekał na to, aby się pan raz na zawsze wyrzekł przeszłości i przyłączył się do świata ludzi o wolnych umysłach.
- Czego mam się wyrzec? Wolne żarty.
- Tego, że tkwił pan w błędzie i żyjąc w podłych czasach, postanowił w nich trwać, nie walcząc o swoją przyszłość, niepodległość myśli i czynów. Niechże pan zrozumie, że nie ma sensu egzystować niepotrzebnie, być zbędnym balastem nowych czasów. Upierając się w ten sposób, nie odcinając pępowiny od prostytuowanego łona, będzie pan nikim dla nas. Jeśli jednak zdecydowałby się pan na wyparcie się swojej niecnej przeszłości zła tkwiącego w zniewoleniu, pomożemy wymazać z pańskiej świadomości te złoża fałszu, jakie zalegają pana półkule mózgowe. 

Czy mógł przypuszczać, że w taki sposób zakończy się dla niego ten dzień, na początku podobny do innych, grzeszący bezbarwnością ale i mijający w spokoju, jakiego można tylko pozazdrościć w czasach bezwzględnej walki o wyrwanie upływającemu czasowi choćby odrobiny ważności przynależnej jednostce. Na jego oczach rozgrywała się w zdumiewającym tempie historia niepodobna do innych. Został poinformowany o fałszywości jego życia, które dotąd uznawał za własny i niepodważalny skarb, które sobie ułożył w sposób adekwatny do tego, czego od niego oczekiwał, a oczekiwał niewiele. Przez chwilę przeszła mu przez głowę myśl, że to, co odczuwał podczas rozmowy z funkcjonariuszem przypomina sytuację, jaka powstałaby wskutek zaistnienia nagłego wypadku. Znał z opowieści tych, którzy wymknęli się śmierci, że w takich razach wspomnienia przeszłych dni bombardują świadomość z niezwykłą szybkością i siłą, chcąc jakby po raz ostatni i ostateczny utrwalić się pod opadającymi na zawsze powiekami, kiedy przed oddaniem ostatniego tchnienia słyszy się słowa „nie odchodź, nie zasypiaj, patrz na mnie”. Czasami towarzyszy temu uderzenie w policzki, przyłożenie mokrego ręcznika do czoła, szarpnięcie ramion. 
Wymiana zdań pomiędzy Adamem a funkcjonariuszem publicznego bezpieczeństwa trwała jeszcze długo, przerwana kilkuminutową chwilą czasu, jaką poświęcili jednak na wypicie kawy, na którą ważny gość w końcu się zdecydował. W antrakcie tym nie uczestniczył jednak ten drugi, którego zadanie wymagało jego obecności na korytarzu. Adam mając w pamięci wyłuszczone mu oryginalne przyczyny, dla których funkcjonariusze złożyli mu wizytę, nie starał nawet namówić pierwszego, aby ten zrezygnował odrobinę z przestrzegania przepisów i poprosił drugiego na kawę.
Końcowa część rozmowy trwająca niemal do północy przebiegała w atmosferze zrozumienia ze strony funkcjonariusza i pogodzenia się gospodarza z tym, co zostało mu zakomunikowane. Sympatycznie w wypowiedziach ważnego gościa wyglądała przyszłość Adama. Nieskrępowana wolność przy podejmowaniu życiowych decyzji, możliwość ułożenia sobie zawodowego życia w sposób najbardziej odpowiadający jego wyobrażeniom, jak również sugerowana pozytywna przemiana jakiej ulegnie jego życie osobiste, to wszystko sprawiało, że Adam pogrążył się w ckliwym, melancholicznym stanie uśpienia i obojętności, zapominając o tym stonowanym wprawdzie, ale jednak ataku wściekłości i niezrozumienia, jakiemu uległ w początkowym stadium rozmowy z nieznajomym.
(...)   
[2017, styczeń... 09.11.2018, Dobrzelin]

8 komentarzy:

  1. Książka! Książka! Książka!!!!
    Czy Autor zrozumiał???
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, zrozumiałem... jednak w tym przypadku podstawowa wersja uległa, jak wspomniałem, zniszczeniu i trudno mi będzie ją odtworzyć... dziękuję i pozdrawiam

      Usuń
  2. Dołączam do apelu skierowanego do autora, po stokroć KSIĄŻKĘ życzą sobie czytelniczki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... w tym z kolei miejscu muszę dodać, że naprawdę nie mam na to czasu, a po części jest to również zasługa mojego lenistwa... dziękuję i pozdrawiam

      Usuń
  3. Przeczytałam co na niebiesko i ostatni akapit. To i tam wiele zważywszy ,ze pana opis swojego pisania ot jak kijem mnie przeganiał,zarozumiały a to mi jest trudno strawić.Zarozumiały i niczym dyktator, mówiący co i jak...
    Komentarz ?...Ocena ?...Nie da się na podstawie kilku linijek i nie żałuję a szkoda bo może powinnam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... ależ nad tym "niebieskim" jest kilka fraz napoczętych myślnikami; dotyczą one każdego z zamieszczanych w kawiarence tekstów, dlatego też, Kloszardzie, warto zastosować się do choćby pierwszego... ups... pewnie znów wyszedłem na zarozumialca :-) ... dziękuję i pozdrawiam

      Usuń
  4. Przez wszystkie lata, które przeżyłam za "komuny", nie czułam zniewolenia.
    W obecnym świecie nie czuję się dobrze, a szczególnie w ostatnich trzech latach, gdy wszystkiego mi się zakazuje lub coś mi się nakazuje.
    Adam K. powinien oglądać mecz siatkówki i nie otwierać drzwi temu jegomościowi.
    Pozdrawiam w kolejny mglisty dzień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... właśnie ta kwestia poruszona przez Ciebie, Anno, w pierwszym zdaniu, stała się impulsem do sięgnięcia swego czasu po ten temat, a z meczem siatkówki w wykonaniu naszej drużyny masz rację... zresztą, nawiasem mówiąc, finał z Brazylią obejrzałem tuż po powrocie do kraju... dziękuję i pozdrawiam

      Usuń