ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

03 listopada 2018

W DRODZE (III) 19-22


III
19.
Miałem już podziękować za gościnę. Droga czekała. Na mnie. Nic o tym nie wiecie, ale zatankowałem auto do pełna, obiecując sobie, że zatrzymam się na stałe dopiero wtedy, gdy skończy się paliwo. Wskaźnik pokazywał, że zostało mi cztery piąte oleju napędowego w baku.
Przypomniałem sobie pewną sytuację. Żona kolegi musiała pójść z rana do sklepu - takie tam babskie zakupy, rozumiecie? Mąż w pracy, sąsiad, a więc ja, pod ręką.
- Zostanie pan z małą pół godzinki? Bardzo pana proszę.
Ogarnąłem się w progu przed nią, związałem ściślej szlafrok. Patrzyła na mnie.
- Mnie to nie przeszkadza, nie musi pan przecież ubierać garnituru. Córka nakarmiona, nie sprawi panu kłopotu.
Zgodziłem się, a ponieważ nie miałem żadnego oryginalnego pomysłu na zabawę z dzieckiem, opowiedziałem dziewczynce bajkę o tym, jak trzej synowie króla poszukiwali dla siebie żon. Król ojciec dał każdemu z nich łuk; mieli wypuścić strzały i tam, gdzie upadną, mieli sobie znaleźć żonę. Strzała najmłodszego trafiła w bagno tuż obok przestraszonej żabki. W tej bajce oczywiście ten niepiękny płaz okazał się być piękną księżniczką zamienioną przez czarownicę w żabę. Najmłodszy książę przekonał się o tym, składając na wilgotnych ustach żabki pocałunek. Potem żyli długo i szczęśliwie.
Tam gdzie skończy się paliwo w moim aucie ugrzęźnie grot mojej strzały.
20.
- Pan zostanie, Kaźmirz przyjdzie, to panowie pogadają. My luldzie prości, cięgiem ziemia, panie, robota w polu, spółdzielnia, kościół, gmina i tak w kółko. Świata niewieleśmy widzieli, tyle co w telewizorze, no i w sanatorium, do którego syn wysłał nas dwa razy. Syna mam dobrego, panie, a synową znalazł sobie zaraz po szkole. Dwadzieścia lat miał kiedy ślubowali. Zaraz im się Joasia urodziła. Myśmy z Kaźmirzem zrazu pomyśleli, że skoro tak prędko zaczynają, to żeby tacy do roboty byli, bo trzeba przecież w końcu gospodarstwo przekazać, a miłość miłością, to gęby się nią nie nakarmi, ale przekonali my się, że i syn, i synowa głowy mają nie od parady, a robotne oboje jak pszczółki. Że my syna dobrze wychowali, to ja wiem o tym najlepiej i jestem z niego dumna, ale że z Jagodą będzie podobnie, to się zdziwiłam, bo, panie, ona z domu dziecka, sierota, biedna i skromna; kto tam ją miał do porządnej pracy przysposobić, a że chowana w mieście, to nie mieliśmy pewności, czy się do chłopskiej pracy nada… i nadała się. Minęły lata, postarzeliśmy się i gospodarstwo przeszło w młode ręce.
21.
Kartkuję „Patologię normalności” Fromma i „Socjologię kultury” Wendy Grinswold.
Poprosiłem o kawę. Antonina przyniosła mi też parę kawałków drożdżowca z kruszonką.
Zerka przez moje ramię na otwartego Fromma.
- Czyta? Jakaś mądra książka. To ja też sobie przyniosę, „Lalkę”, Joasia pożyczyła z biblioteki. Mamy swoją, ale ta pożyczona napisana jest większymi literami.
Uśmiecham się. Słownictwo gospodyni jest bardzo dosadne - trochę w nim wiejskiego żywiołu ale też indywidualności.
Przypominam sobie, że przydzielono mi grupę do ćwiczeń z socjologii kultury i z tego tez powodu sięgnąłem po Wendy Grinswold. Teraz to właściwie nie jest mi już ona potrzebna.
Antonina wodzi wskazującym palce po linijkach tekstu. Widzę, jak podczas czytania porusza ustami. Tak oto weranda zamieniła się w czytelnię.
Kot staje na tylnych łapach, przednie opiera o uda kobiety. Dopomina się o swoją porcję mleka, myślę. Antonina odkłada na chwile czytanie, wstaje od stołu, przechodzi do sieni, wraca z miska wypełnioną mlekiem, stawiając ja na brzeżku schodka werandy, wraca do czytania.
Kot chlipie dostojnie, wzbudzając w mleku łagodne fale.
Mleko, znów to mleko, pomyślałem.
22.
Kazimierz nazywany przez Antoninę Kaźmierzem nie wracał.
- Już tam, panie, spotkał się z Wilczyńskim i Antkiem, co księżą łąkę dzierżawi. Oni tak zawsze jak się zejdą na pastwisku, to pół dnia gadanie i gadanie, a przy tym dużą flaszkę gronowego wina wypijają. Ciekawam, na którego dzisiaj wypadło, aby iść do spółdzielni. Pan powie, krowy pasają, a to pierwsi gospodarze we wsi byli, i Wilczyński i Antek. Tak jak my ziemię młodym przepisali, ale tylko my z Kaźmirzem mamy jedną krówkę, Antek ma cztery a Wilczyński sześć - obaj europejskie, znakowane - wyjaśnia Antonina, odrywając się na chwile od czytania.
Wsunąłem się w oparcie wiklinowego fotela, przymknąłem oczy i nawet nie poczułem, jak Fromm zsunął się z blatu stołu, odbił o moje kolano i zamknąwszy się uderzył z hukiem o drewnianą, pociągniętą bejcą podłogę werandy.  

[30.10.2018, Roissy en France, we Francji]

3 komentarze:

  1. Ciekawe są te krótkie historie, niby proste, a ile w każdej treści...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakże wymowne są te miniaturkowe obrazki. I uczą, i snują refleksje, bo myśli człecze zawsze w bok odbiegają.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Syn naszych sąsiadów z rodzinnej wioski też miał na imię Kazimierz, ale jego matka, poznanianka, mówiła Kaźmirz i dlatego Twój tekst przypomniał mi bardzo dawne czasy.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń