CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

07 listopada 2018

W DRODZE (III) 23-26

23.
Sen. Dziwolągi. Nieznane postaci. Zrywam się, bełkocząc: he made me turn back of my way. Zawrócić z drogi? Kto to był?
- Zmęczony, och jak zmęczony. Książka spadła. Podniosłam.
Antonina jednym ciągiem wypowiada poszczególne słowa i frazy.
Uśmiecham się do niej.
24.
Przyzwyczaiłem się do uśmiechu na swojej twarzy. Nawet jeśli nie mam do kogo i do czego się uśmiechać. Ostatnio to już naprawdę nie miałem. Mogłem się jedynie śmiać.
25.
Przeprasza mnie, że musiałem czekać.
- Grabowski – przedstawia się, a kobieta, która mu towarzyszy (żona?) odkłania się, ale nie zmierza w stronę werandy, lecz przechodzi szybko wysypaną żółtym piaskiem ścieżką w prawo; domyślam się, że obchodząc od frontu stary dom kieruje się do nowego, do domu „młodych”.
Podałem swoje nazwisko. Siada obok mnie przy stole w werandzie. W tym samym czasie Antonina, jego matka chwyta „Lalkę” i wycofuje się do swojego domu.
- Pan z ogłoszenia? – pyta i nie czekając na odpowiedź, dodaje: - dobrze, że z autem, choć sądziłem, że będzie to zwykła osobówka, a nie bus.
Próbuję ukryć zdziwienie i odpowiadam rzeczowo:
- Nie jestem z ogłoszenia, po prostu przejeżdżałem tędy….
Konsternacja. Przeprasza.
- A ja cały czas myślałem, że każę panu czekać na siebie i byłem z tego powodu niepocieszony, ale niestety musiałem odwieźć krewną na pociąg. A zmyliła mnie też informacja, jaką dostałem na komórkę, że pan, to znaczy osoba, która się ze mną umawiała, zjawi się tutaj na pewno pomiędzy siódmą a ósmą rano, a tu tymczasem zbliża się dziesiąta… więc pan nie szuka pracy?
- Nie szukam. Jestem w drodze.
- Szkoda, bo poszukuję pracownika do chlewni i w ogóle do pracy w gospodarstwie, takiego na stałe pan rozumie, bo nawet maszyny, które posiadam, wymagają ludzkiej obsługi.
Uśmiechnął się i odruchowo rzucił okiem na dwie zamknięte książki, które leżały przede mną na stole.
- Teraz rozumiem – kontynuował – że pan jest jednak z innej branży. „Mieć czy być” czytałem – wziął do ręki mojego Fromma. – Pan pewnie się dziwi, że znam, ja, zwykły rolnik, któremu do szczęścia w oborze nie jest potrzebna psychologia, ale studiowało się przecież, dawne czasy, nie tylko fachową literaturę.
Rozmowny, pomyślałem sobie, jego matka zresztą też.
- Dlaczego? Nie jestem zdziwiony. Myślę nawet, że szersze horyzonty… - przerwałem, w porę zorientowawszy, że jeśli będę ciągnął rozmowę w ten sposób, odezwie się we mnie duch nauczyciela akademickiego, a w końcu na własne życzenie przestałem nim być wybierając się w tę podróż.
- Rozumiem, że ten, z którym się pan umówił w sprawie pracy nie przyjechał?
- Nie przyjechał, a przecież proponowałem mu godziwą pensję, mało tego, własny pokój w naszym domu i wyżywienie – Grabowski zdradzał rozczarowanie.
26.
Nie podejrzewałem siebie o to, że to ja zasugeruję Grabowskiemu na ten próbny miesiąc pracy. Moim celem była wszakże podróż, trasa; w baku pozostało sporo paliwa, a moja strzała z pewnością poleciała dalej. To był impuls, nie było w tej nagłej decyzji przemyślenia, bo gdybym zaczął rozważać plusy i minusy mojego postanowienia, pewne zreflektowałbym się, że do pracy w gospodarstwie zupełnie się nie nadaję, co, jak przypuszczałem, prędzej czy później wyjdzie na jaw z niekorzyścią tak dla mnie, jak i dla mojego pracodawcy.
Spojrzałem na swoje dłonie – czyste, nawet wypielęgnowane, bez stygmatów ciężkiej, fizycznej pracy. Skonfrontowałem je z dłońmi Grabowskiego. Porażka.
[07.11.2018, Dobrzelin]

2 komentarze:

  1. Przyzwyczajenie do swojego uśmiechu na twarzy jest rozczulające.
    Dialogi doskonałe, oddają klimat szukania dobrych pracowników, co widać wcale nie jest proste. Obecnie także trudno o pracowników, wszyscy mają białe, niespracowane ręce.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Uśmiech na twarzy zawsze wygląda lepiej, szczególnie na zdjęciach...

    OdpowiedzUsuń