CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

16 maja 2019

SŁOWO

Uchwyciłem się słów,
jak dziewczynka matczynej podomki,
powiedz, przytul, pocałuj.
Szlifowałem je latami,
jak kamieniarz marmurową posadzkę,
na której ostanie się wieniec.
Moje wyobrażenie o słowie
unosiło myśli na skrzydłach Pegaza,
ponad obłokami dobrej pogody
włóczyło się po mieście jak żebrak
wyciągający dłoń po jałmużnę
na schodach przed świątynią.
Sądziłem, że do końca świata
będzie tak krążyć.
Nic bardziej mylnego.
Słowo bez czynu
nie jest nikomu potrzebne do szczęścia.

[16.05.2019, Poznań]

12 maja 2019

RADOŚĆ Z MAHLERA

Po wysłuchaniu "adagietta" z 5 symfonii Gustawa Mahlera wrażenia są takie, iż poznaje się po tych uporządkowanych w pełnej logice następstw i konieczności dźwiękach próbę wydobycia na świat materii tak doskonałej, że nie sposób jej nie pochwalić; poznaje się przyczynę, dla której człowiek wymyślił muzykę. Dla wykreowania nowej rzeczywistości? Dla uzupełnienia jej takim środkiem wyrazu, z którym sobie nie poradzi słowo, nie sprosta obraz? 
Frazy muzyczne zrodzone z dźwięków adagietta oznajmiają nam początek kolejnego danego na do przeżycia dnia, który budzi się serdecznie uśmiechnięty, słoneczny i bezwietrzny, i to zachwycenie się nad odwieczną naturą stworzenia pogłębia się z każdą następującą po sobie nutą, z każdym pociągnięciem smyczka po najłagodniejszej ze strun, i trwa ten dźwięk, ta harmonia aż do naturalnej potrzeby snu przed następnym w kolejności uśmiechem dnia.
Jeżeli przypominamy sobie takie dni, letnie, choć nie tylko letnie, lecz takie, w których nasze myśli i uczucia, także zawiązki czynów, rodziły się nie w bólach, ale w radości z uczestnictwa w życiu, to Mahler właśnie o takim dniu nam opowiada. Cieszmy się więc z tego i posłuchajmy.



[12.05.2019, Aire des Avionneurs, Indre we Francji]

KASI I TEOSIA ZABAWA W CHOWANEGO (kolejna odsłona)

- Jeśli już, to poproszę szklankę wody.
Przystanęła w drodze do kuchni.
- Szklankę wody? Trzeba było pomyśleć przed, nie teraz.
- Odrobinę gazowaną... jeśli taką masz...
Oczywiście, że był zdekoncentrowany. Jego prędkie myśli falowały na bezwietrzu jak jej różana koszulka, którą niestarannie założyła na siebie i teraz, podczas przemieszczania się pomiędzy sypialnią a kuchnią jej delikatny, przewiewny i uroczo prześwitujący materiał merdał sobie jak gdyby nigdy nic, dopasowując się swym furkotaniem do wcale szybkiego tempa jej kroków.
- A ja sobie zrobię herbaty... takiej normalnej, czarnej, bez udziwnień - słyszał jej słowa dochodzące przez przedpokój z pomieszczenia kuchennego. Odczekał parę minut, aż usłyszał gwizd czajnika. Przez ten czas mierzył się ze szlafrokiem, który nieopatrznie rzucił w kąt i, zdaje się, nieco go przydeptał. Założywszy go na siebie, próbował prawą dłonią zniwelować powstałe pogniecenia... no cóż, w końcu to okrycie zostało mu pożyczone.
Wreszcie wniosła na niewielkiej, okrągłej, posrebrzanej tacy herbatę dla siebie i wodę dla niego. Pochwycił z miejsca szklankę i wypił duszkiem całą jej zawartość.
- Tak się zmęczyłeś, biedaku? - zapytała, starając się nie roześmiać na głos.
- Ja? Broń Boże. Dobra lekko gazowana woda nie jest zła.
- Owszem, ale ja wolę herbatę.
- Kasiu...
- Tak, mój skarbie?
Dopiero po chwili zastanowił się, czy w ogóle słusznie robi podejmując ten temat, jaki przyszedł mu właśnie do głowy... ale skoro już zaczął...
- Kasiu, co miały znaczyć te słowa: "- ciekawe czy ja będę coś z tego miała?"
- Tak cię to interesuje, Teosiu?
- Nawet bardzo.
- Ot, tak sobie powiedziałam. Nie domyślasz się? To chyba nic zdrożnego...
- Oczywiście. Nawet się domyślam. Ale mnie chodzi teraz bardziej o... jak to powiedzieć... skutek... słowem...
- Moje biedactwo znów kręci... nie powie prosto z mostu...
Otrząsnął się i rzucił nadzwyczaj śmiało:
- Miałaś?
- A jak myślisz?
Rzecz jasna pozwoliła sobie na wybieg, otaczając się woalką tajemnicy, a może raczej dostosowała się swym pytaniem do nieporadności siedzącego teraz na brzeżku łóżka Teofila. A jednak przysiadła obok niego, a jej dłoń niespodziewanie powędrowała w okolice jego czoła, już to głaszcąc je, już to rysując na nim paznokciami esy-floresy.
- W sumie było bardzo przyjemnie, nie sądzisz? - zapytała zatrzymując spojrzenie na jego oczach.
- Nie odpowiadasz...
- Biedaczysko... sam powinieneś o tym wiedzieć.
- Kobiety potrafią udawać...
Pacnęła go otwartą ręką w ramię.
- A ty skąd o tym wiesz? Powiem ci tak... potrafię udawać, ale nie do takiego stopnia, a zresztą...
- A zresztą... dokończ - niecierpliwił się.
- W końcu to ja wybrałam sobie ogrodnika, prawda? Wybrałam właśnie ciebie, Teosiu. Pamiętasz, o co cię prosiłam... abyś zrobił wiązankę kwiatów, którą podarowałbyś kobiecie, którą kochasz. Mnie się ona spodobała... to przesądziło. Skoro zatem dobrałeś najodpowiedniejsze według mnie kwiaty, najstosowniejsze dodatki, słowem, postarałeś się, to i w czym innym też dasz z siebie wszystko.
Nie bardzo zrozumiał, ale w końcu co tu jest do zrozumienia, było przyjemnie i to się liczy, ale tak naprawdę liczyło się coś więcej, i jeszcze coś, co napełniało go przerażeniem, ilekroć spojrzał na ten pożyczony szlafrok.
Rozpoznała jego zmieszanie i aby zmienił przedmiot swojego zakłopotania, ba, aby zmienił płytę z piosenką, której nie do końca zrozumiał, nacisnęła mocno kciukiem czubek jego nosa; ten rozpłaszczył się zabawnie, a sam Teoś, konkretnie jego nos wyglądał teraz tak, jakby systematycznie obijano go podczas dziesięciorundowej walki.
- Wiesz, skarbie, o czym wvtej chwili pomyślałam? - nie czekała na odpowiedź. - Powinniśmy MU o tym powiedzieć... o nas...
Znieruchomiał, a jego nos, którego Kasia już nie uciskała kciukiem, zdawał się nie powracać do poprzedniej niezgrabności, był w dalszym ciągu spłaszczony i może z tego też powodu Teofil miał kłopoty z oddychaniem.
- Jak to, chcesz powiedzieć o nas JEMU?
- Tak będzie najuczciwiej. Jestem przekonana, że MU się spodobasz.
- Ależ, Kasiu... czy to konieczne? - dygotał ze zdenerwowania.
- Mówię ci, naprawdę mój STARSZY BRAT zyskuje przy bliższym poznaniu.
- Kasiu...
- Co Kasiu? Przekonasz się.
- Więc ten szlafrok...?
- Oj, ludzie, ludzie... zwykła rzecz - szlafrok brata, zresztą całkiem na ciebie pasuje...
- To ja poproszę o jeszcze jedną szklankę wody - wykrztusił prosto z płuc.
- Koniecznie lekko gazowanej?
I do siebie:
- Nic dziwnego, namordowało się moje biedactwo.

[12.05.2019, Aire des Avionneurs, Indre we Francji]


09 maja 2019

DRÓŻKI DONIKĄD (fragmenty)

(...)
*
Dzisiaj nie posiadał w sobie energii. Był człowiekiem nazbyt doświadczonym niespełnianiem składanych sobie obietnic lub niemożnością ich wykonania, aby próbować ponawiać te wciąż nieskuteczne działania, z których systematycznie rezygnował.
Zaniedbał swój wygląd do tego stopnia, że znać już było na nim starość, która przezwyciężyła jego kalendarzowy wiek, dominując go bez reszty. Niestety kończył się również jako ten, kto próbował poprzez pisanie oszukać rzeczywistość. Niedokończona powieść leżała ugorem jak trzecia część gruntu przeznaczona na odpoczynek przed kolejnym zasiewem. Pozostałe projekty jedynie zaśmiecały jego umysł, w tej chwili nieprzydatny do niczego prócz wspomnień.
**
Staliśmy wtedy na dróżce prowadzącej w stronę Żelaznej Bramy; za nią szło się wzdłuż południowego brzegu stawu przytulonego do zakładu, jednakowoż oddzielonego od wody wąską ścieżyną, jak i też wysokim, ceglanym, nieco zmurszałym i nadwyrężonym przez upływ czasu murem.
Wziął mnie na ręce albo trzymał w ciepłym uścisku moją lewą dłoń. Wtedy zrobiono nam to zdjęcie.
Powinienem był opisać szerzej okoliczności w jakich doszło do uwiecznienia nas na tej fotografii. A jeśli w ogóle nie pamiętam tej sceny? Jeśli projektuję ją właśnie teraz, chcąc nakłonić przeszłość do zmyślonych zwierzeń?
Człowiek ma tendencję do przekłamywania dawnych faktów; konfabułuje, czasami idealizuje swój (i nie tylko swój) wizerunek. W jakom to czyni celu? Aby podkreślić ważkość wspomnień, dezawuując przy okazji teraźniejszość, która wydaje mu się obca i gorsza, niewarta dostrzeżenia w niej istotności?
***
Zbieg okoliczności? 
Wstał i podszedł do drzwi balkonowych, w tej chwili lekko uchylonych. Postąpił dwa, trzy kroki w ich kierunku, aż w końcu znalazł się na balkonie pośród kwitnących na czerwono i pomarańczowo kwiatów, których nazwy nie znał, chociaż kiedy mu je podarowano miały jeszcze przymocowane do łodyżek plakietki z łacińską nazwą tych roślin. Plakietki niestety gdzieś zaginęły.
- Kupić coś panu? - usłyszał znajomy głos sąsiadki z parteru, wychylającej się  przez okno akurat w tej samej chwili, gdy jego postać wydostawała się przez bujną kolorowość kwiecia.
-A, dzień dobry pani. To co zwykle - odparł uprzejmym głosem.
- Gazeta? Tygodnik?
- Nie, dzisiaj nie mam ochoty na czytanie.
- Rozumiem. Za małą godzinkę wrócę - oznajmiła kobieta niknąc za woalką kremowej firanki.
Miał nieodparte wrażenie, że kwiaty na jego balkonie pachniały dziś mocniej i intensywniej.

[09.05.2019, Wodzisław Śląski]

KILKA OSTATNICH DNI

Minęło kilka pracowitych dni. 
Zeszłego piątku byłem jeszcze w Hiszpanii, pod Walencją, skąd miałem trasę do Bremy... bagatelka - 2200 kilometrów, chociaż, na szczęście, na poniedziałek. Po rozładunku w porcie w Bremie podjechałem do Diepholz, aby zabrać stamtąd towar do Ostaszkowa, na północ od Torunia. A zatem znalazłem się w kraju, choć to nie był jeszcze koniec podróży. 
Kolejny załadunek miałem w Inowrocławiu; stamtąd do Arnutowic na Słowacji. Jako że ta "słowacka" trasa prowadziła mnie przez dom, toteż godzinkę spędziłem we własnej chałupie, robiąc wielką niespodziankę suczkom: Adelce i Maszy. Ale trzeba było ruszać w dalszą drogę.
W Arnutowicach pojawiłem się dwie godziny przed czasem, o czwartej rano. Dwie godziny snu i rozładunek. Pogoda w Słowacji dobra, słonecznie ale chłodno. W wysokich Tatrach śnieg. 
Następny załadunek miałem pod Nowym Targiem, a zatem trzeba było wycofać się do kraju przez Tatry. I rzeczywiście, na Jasnej Polanie, na Głodówce sporo śniegu, który powyżej 900 metrów npm. nie zdołał stopnieć.
W Ludźmierzu, skąd miałem zabrać wózki dziecięce do Ostrawy, poczekałem na załadunek parę godzin, pogoda wyśmienita - rześko i słonecznie, ale jeszcze w Słowacji usłyszałem prognozę pogody na kilka kolejnych dni - szykowała się zmiana; cieplej ale deszczowo.
Tymczasem jadąc już z towarem do Czech, nareszcie czuło się słoneczną i ciepłą wiosnę.
Do Ostrawy dojechałem o 17-tej. Był czas na odpoczynek.
Słucham świetnej rozgłośni Radio Vltava. Aż zazdrość mnie bierze, dlaczego w Polsce nie ma takiego programu. Nawet "Dwójka", której przestałem słuchać od kiedy stała się reżimową stacją pisiaków, nie wytrzymuje z Vltavą  konkurencji.
A dzisiaj od samego rana w Ostrawie deszcz...

[09.05.2019, Ostrawa w Czechach]

01 maja 2019

PIERWSZY MAJA

Kończy się Pierwszy Maja, międzynarodowy dzień pracy, święto robotników. W dzisiejszej Polsce święto to jest zapomniane bo niesłuszne i komunistyczne, chociaż nie zostało one wymyślone przez Lenina, komunistów polskich czy radzieckich. Nie będę wyjaśniał z jakiego powodu świętujemy ten pierwszy dzień  bodajże najpiękniejszego z miesięcy w roku - można to odnaleźć w wikipedii (jeszcze chyba niezależna). 
W obecnych czasach (chodzi mi głównie o nasz kraj) rządzące elity (nie tylko ta nieznośna pisowska) dołożyły starań, aby święto to popadło w zapomnienie, bo to, co wiąże się z PRL-em należy koniecznie wykreślić z pamięci. Czy słusznie?
Dla mnie od zawsze 1 Maja był i pozostanie świętem ludzi pracy (moim również, aczkolwiek akurat dzisiaj przejechałem służbowo około 650 kilometrów). Czy to coś złego świętować robotniczy, ale nie tylko robotniczy trud i wysiłek, zwłaszcza że w dawnych czasach płaciło się za to świętowanie najwyższą cenę - cenę życia?
Lubiłem to święto. Traktowałem je jako własne, także chodząc do szkoły (czyż uczenie się nie jest swego rodzaju pracą?). Chodziłem na pierwszomajowe pochody, bez przymusu, bez strachu przed konsekwencjami nieuczestniczenia w manifestacji pierwszomajowej. I chciałem w niej uczestniczyć, i po prostu tak wypadało, bo Pierwszy Maja był również świętem moich rodziców. Może z dzisiejszego punktu widzenia to, co przed momentem napisałem brzmi naiwnie, a już na pewno nie jest politycznie poprawne, ale co mi tam - tak wtedy myślałem i po dziś dzień nie wstydzę się swoich poglądów.
Lubię ten dzień także z innego powodu: a mianowicie 1-szy Maja to chyba jedyne niepatriotyczne i niereligijne święto w kalendarzu. Patriotyczne to  "Święto Narodowe", "Wojska Polskiego", "Konstytucja 3-go Maja"; religijne - wiadomo; natomiast To jest mimo wszystko inne. To prawda, że w PRL-u wykorzystywane było dla celów politycznych, ale ja zawsze traktowałem je zgodnie z jego przesłaniem.
Kiedy spoglądam w przeszłość, widzę odnowione na tę okoliczność ulice, widzę autentyczny zapał ludzi, którzy przygotowywali się, aby właśnie w tym dniu móc pokazać się z innej strony, tej zwykle niezauważanej. Czy to coś złego? Czy biało- czerwone flagi obok tych czerwonych to oznaka doraźnej koniunktury?
Sięgając w przeszłość widzę swojego ojca - społecznika, który czekał na ten dzień także z tego powodu, że pierwszego maja umownie zaczynał się sezon wędkarski; rozpoczynały się prace przy stanicy wędkarskiej, później również kajakowej; także zaczynał się ruch na strzelnicy budowanej przez ojca. A przecież już niebawem startował Wyścig Pokoju, którym pasjonowali się wszyscy Polacy bez względu na przynależność partyjną czy szerzej - polityczne poglądy. Pierwszy Maja był taką cezurą - wtedy budziła się prawdziwa wiosna: kwitły kasztany, potem szumiały w głowie od zapachu akacje, żółciły się łany rzepaku; prócz tego matura, zabawy i potańcówki, majówki na łonie przyrody, ale i nabożeństwa majowe pod kapliczkami - to wszystko trudno zapomnieć, a właściwie należałoby powiedzieć - powinno się o tym pamiętać.
Co zostało z tych lat? Mam świadomość, że tamte "niesłuszne" czasy miały swoje niedostatki; wiatr pełnej wolności słowa i suwerenności nie targał sztandarami, nie wszyscy przyklaskiwali ówczesnej władzy, cenzura robiła swoje, a jednak... tak mi się przynajmniej wydaje, potrafiliśmy się cieszyć inaczej; z własnych, ale i z cudzych sukcesów... i chyba tej zawiści-nienawiści było w nas mniej. Mniej było słów, które ranią niezgorzej niż czyny.
Przykre jest to, że w dzisiejszych czasach nie potrafimy docenić święta, które tak naprawdę jest naszym wspólnym dobrem - tych, którzy sumiennie, czasami z wielkim poświęceniem, pracowali nie tylko dla siebie, ale i dla przyszłych pokoleń, i tych, którzy dzisiaj wykonują swoje obowiązki, aby utrzymać swoje rodziny, jak i też wnieść w nasze wspólne dobro cząstkę własnej pracy.

[01.05.2019, Calafell, Catalonia w Hiszpanii]