ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

11 października 2019

IDĄC (4) szkic

Miałem lat czterdzieści dziewięć, kiedy w lokalnym tygodniku w kąciku kulturalnym (zdrobnienie jak najbardziej właściwe) ukazał się sympatyczny artykuł, w którym dowiedziałem się o sobie, że jestem świetnie zapowiadającym się autorem małych form prozatorskich i że ta główna nagroda w konkursie literackim "Srebrne Pióro" należała mi się, jak mało komu, a to głównie z tego powodu, że jako jedyny potrafiłem oddać atmosferę życia w małym miasteczku, wydobywając je z wiecznego, jak mogło się wydawać, zapomnienia.
A zatem w wieku czterdziestu dziewięciu lat dobrze się zapowiadałem i na moje szczęście temu nobilitującemu mnie tekstowi, którego autorem był dyrektor domu kultury w naszym mieście nie towarzyszył naprędce stworzony konterfekt mojej twarzy, a okładka napisanej przeze mnie i oddanej pod osąd jury książki, bo wprawdzie w artykule nie użyto przymiotnika "młody" w powiązaniu z "dobrze zapowiadającym się", to wydaje mi się, że oba te określenia zwykły z sobą korespondować..
Ten "dobrze zapowiadający się" w czasie świętowania swego triumfu był zaledwie nauczycielem geografii i wychowawcą w internacie w szkole specjalnej usytuowanej na obrzeżach miasta. Tam zajmował się młodzieżą, o której mówiono: "trudna" i tam właśnie podczas nieprzespanych nocy na dyżurach począł strugać krótkie opowiadania, które po ponad rocznej pracy wydały obfity plon, który należało następnie poddać wnikliwej selekcji. Ta końcowa praca przysposabiająca dosyć swawolnie dokonany wybór tekstów do druku (to prawda, wpadłem na karkołomny pomysł wydania opowiadań) wymagała bystrych oczu i zaawansowanych umiejętności edytorskich, które to cechy narzuciły się same, a należały do sympatycznej pani informatyczki zatrudnionej w tej samej, specjalnej szkole. Musiałem się pewnie cieszyć jakimiś niedookreślonymi względami pani Doroty, przypadkiem równolatki, skoro bez oporów przystała na moją prośbę o doprowadzenie do porządku strzępów literackich, jakie wyszły spod dwu wskazujących palców moich obu rąk i już po miesiącu większość opowiadań było gotowych, dwa zmuszony byłem stylistycznie poprawić, a jedno wrzucić do kosza.
Wydawców dysponujących drukarnią nie szukałem po całym świecie i zadowoliłem się miastowym, z którym znałem się od czasów szkolnych, co jednak nie zwolniło mnie z zaciągnięcia kredytu na rozpowszechnienie mojego debiutanckiego dzieła. Pamiętam, że nakład liczył sobie 1025 egzemplarzy; to magiczne 25 było liczbą woluminów, które wydawca przeznaczył bezpośrednio do mojej dyspozycji i z tej właśnie liczby do dnia dzisiejszego zostały mi trzy absolutnie własne egzemplarze. Machina kolportażowa ruszyła z impetem, lecz tantiemy ze sprzedaży ledwie co zdołały zadowolić bankowe odsetki, pozostawiając na miejscu kapitał - jednym słowem zbiór opowiadań cieszył się taką akurat popularnością, jakiej oczekiwałem, czyli nieistotną. Jednakowoż wydawca poinformował mnie, że mimo wszystko w moim rodzinnym mieście zakupiono spoko tomików, co może nie było rzeczą nadzwyczajną, bo w końcu wśród mieszkańców Gronowa znajdują się przecież szaleni ciekawscy, którzy chcieli się dowiedzieć, cóż takiego miał do powiedzenia miał jeden z nich, obywateli miasta. Muszę przyznać, że dochodziły do mnie raczej przychylne głosy od ludzi, którzy przyznawali się do przeczytania opowiadań. Nie ukrywam, że cieszyło mnie to, ale i krępowało, zarówno w szkole, jak i też na tak zwanej ulicy. Nie dyskutowano o moim zbiorze opowiadań w sposób profesjonalny, ale przecież i ja nie uznawałem się za profesjonalistę, a w dodatku jako debiutant szczerze obawiałem się merytorycznych rozmów na temat swojej książki. 
Mniej więcej w pół roku po dostarczeniu publikacji na rynek wydawniczy nasza pani dyrektor miejskiej biblioteki (jeszcze nie pora na bliższe wyjaśnienie, kim ta osoba była i jest dla mnie) postanowiła zorganizować wieczór autorski ze mną. Byłem tą propozycji tyleż zdziwiony, co jej przeciwny. W naszej miejskiej bibliotece (Gronów to miasto powiatowe) odbywały się co miesiąc spotkania z artystami słowa pisanego; przeważnie jednak na te kameralne imprezy zapraszani byli twórcy cieszący się uznaniem w całym kraju, bądź też mający poważanie wśród kulturalnego establishmentu na szczeblu naszego województwa. Skąd zatem pomysł na organizację spotkania ze mną, nieznanym szerszemu ogółowi, w dodatku autorem jednej jedynej książkowej publikacji. Pani Barbara wytłumaczyła to w sposób niezwykle prosty:
- Pan jest stąd, z naszego miasta, oto powód.
Temu stwierdzeniu trudno było zaprzeczyć. Z obawą i niechęcią zgodziłem się, przyjąłem zaproszenie na wieczór autorski z samym sobą, a towarzyszył mi przed nim i w jego trakcie stres, w rozładowaniu którego odważnie pomogła mi pani dyrektor biblioteki. Pomimo tego wsparcia trzęsły mi się nogi, serce kołatało szybciej, nie ustawało drżenie rąk, głos mój nierzadko załamywał się, a najewidentniejszym potwierdzeniem mojego specyficznego stanu emocjonalnego, w jakim się znalazłem, był fakt, iż nie potrafię, choćby z grubsza, zdać relacji z tego wydarzenia; nie pamiętam pytań czytelników; podobnie nie udaje mi się odtworzyć z pamięci własnych odpowiedzi, jakich wtedy udzieliłem. Przypominam sobie tylko to, że atmosfera tego wieczoru była jak najbardziej przyjazna... no i że podpisałem kilka książek podarowanym mi przez panią Barbarę piórem - upamiętniającą spotkanie.
Zapamiętałem jeszcze jedno - już po spotkaniu, przy kawie, pani Barbara zainspirowała mnie takim oto spostrzeżeniem:
- Panie Adamie, za pół roku, we wrześniu, przypada kolejna edycja konkursu "Srebrne Pióro". Mam nadzieję, że pan do niego przystąpi.
Zbladłem.
(...)

[11.10.2019, Dobrzelin]

4 komentarze:

  1. Lubię chdzić na spotkania autorskie.
    W moim miasteczku takie często są w bibliotece.
    Ciekawi mnie ciąg dalszy opowieści i kim okaże się postać Pani Barbary dla autora.
    Pozdrawiam serdecznie, weekendowi już 🍁🌞☕🤗

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niebawem zagadka zostanie rozwiązana. Pozdrawiam z krainy Babiego Lata

      Usuń
  2. To prawdziwa rzadkość, bo z mojego doświadczenia wynika, że zapraszają znanych twórców i celebrytów, o lokalnych cisza...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja faktycznie brałem udział w wieczorze autorskim lokalnego debiutanta - poety. Na dodatek jest to mój dobry znajomy, niemal równolatek, nauczyciel, rzeźbiarz, facet, który często wyjeżdżał na obozy i wycieczki z dzieciakami (z nieodłączną gitarą). I powodem zorganizowania z Andrzejem (to też mój imiennik) wieczoru autorskiego była właśnie promocja lokalnego autora i przy okazji jego debiutanckiego tomiku poezji.

      Usuń