CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

13 października 2019

IDĄC (5) szkic

Połomskiemu chodziło głównie o to, jak czuję się w nowej roli ojca i męża. Niby nie ma nic dziwnego w tym, że mężczyzna zawiera związek małżeński w wieku 57 lat; niby nikt dzisiaj nie dziwi się, że wybranką mężczyzny jest kobieta młodsza od niego o 19 lat, jak i też nie powinno nikogo dziwić, że mężczyzna w dniu ślubu staje się ojcem jedenastoletniego chłopca. Niby.
Ale we wspomnianym przypadku, który jest dodatkowo moim wyczuć można pewien rodzaj niezrozumienia wynikającego stąd, że ten mój przypadek należy do grupy mimo wszystko nietypowych, tak zresztą jak całe moje życie. Proszę sobie uzmysłowić jak pokrętna była i jest moja biografia okresu dorosłości: od dobrze zapowiadającego się (znów to określenie) chodziarza, poprzez pracę na stanowisku nauczyciela wychowawcy internatu i to w szkole specjalnej, dalej poprzez epizod literacki, następnie depresję i (nazwijmy to po imieniu) załamanie psychiczne, i jeszcze dalej - poszukiwanie sensu życia w robotach publicznych; innymi słowy: odnajdywanie szczęścia w pracach typowych dla niewykwalifikowanego robotnika, a w końcu nagły zwrot akcji w stronę biblioteki, a raczej bibliotekarki po przejściach. 
Połomski zwrócił się do mnie z zapytaniem (przypominam, chodziło o to, jak się czuję w roli męża i ojca) dopiero w rok po zaistnieniu tego jakże odmiennego dla mnie stanu, bo mistrza cukiernika nie interesowały plotki, które oczywiście rozsiewane były po wszystkich niemalże ulicach, zaułkach i placach niewielkiego w końcu miasteczka. Ktoś tam wymieniał moje nazwisko odwołując się pamięcią do uprawianej przeze mnie dyscypliny sportu (omal nie zakwalifikowałem się do kadry olimpijskiej w chodzie na 50 kilometrów), ktoś inny zauważał mnie w kontekście zawodu jaki wykonywałem, jeszcze inny widywał mnie zapijaczonego, leżącego przez całą noc na ławce w parku; bywały też osoby zainteresowane moim obecnym życiem, a wiązali je z krótką, acz intensywną karierą na polu literackim. No cóż, skoro przez całe swoje dorosłe życie dawałem pretekst do interesowania się moją osobą, to nic dziwnego, że powstawały na mój temat plotki; te oczywiście wchodziły także do cukierni Połomskiego i siadały przy stolikach skubiąc łyżeczką napoleonkę. 
Mistrzu, zacznę od tego, że najpewniej od momentu pierwszego spotkania  z Barbarą odbytego może na miesiąc, dwa przed moim pierwszym i ostatnim wieczorem autorskim, poczułem do tej kobiety sympatię znacznie przewyższającą to, co było udziałem moich uczuć w kontaktach z kobietami, z którymi łączyło mnie dotąd cokolwiek: praca, czas wolny, towarzyskie spotkania i imprezy, a wcześniej okres studiów. Było to zauroczenie? może zakochanie? możliwe, że podziw dla intensywności jej pracy w bibliotece? Wtedy zwróciłem uwagę na taki niewinny szczegół, występujący niejako w opozycji do zakochania: Barbara kiedy ją poznałem miała lat dwadzieścia dziewięć, a już od czterech była dyrektorką biblioteki. Dlaczego nie zwróciłem uwagi na jej urodę? A może zwróciłem; była stosunkowo niską, bardzo zadbaną blondynką o lazurowych, jak mi się wtedy wydawało, oczach, krótko przyciętych włosach, wydatnych, krągłych piersiach, aksamitnym głosie, ale nade wszystko zahipnotyzowała mnie swoją energią i stanowczością ubraną w suknię wyrozumiałości i tolerancji, potrafiącą podczas rozmowy utrzymywać wysublimowany parytet pomiędzy tym, co mówiła i tym, co ja mówiłem do niej. Oczywiście nasza pierwsza rozmowa kluczyła wokół głównego tematu spotkania, a  mianowicie jej propozycji zorganizowania wieczoru autorskiego związanego z publikacją mojego tomiku opowiadań. Jak mnie odnalazła? Cztery egzemplarze opowiadań przekazał do biblioteki wydawca (byłem zbyt onieśmielony, aby osobiście dostarczyć do działu dla dorosłych czytelników woluminów przeznaczonych do dla biblioteki); na tylnej stronie miękkiej okładki wydawca zamieścił moją krótką notkę biograficzną - było więc wiadome, że urodziłem się i mieszkam w Gronowie, ściślej na jego peryferiach. Musiała to sprawdzić. Ale najzabawniejsze było to, że chociaż należałem do stałych, a nawet pilnych czytelników biblioteki, nigdy wcześniej nie spotkałem Barbary. Ona miała oczywiście swój gabinet, a że szczególnie pasjonowała ją praca nad digitalizacją czasopism i publikacjami lokalnymi, oprócz gabinetu jej naturalnym środowiskiem pracy było biblioteczne archiwum i dział regionaliów. Tam można ją było spotkać najczęściej, ale że do obowiązków dyrektorskich zalicza się również reprezentowanie swojej placówki w na zewnątrz, kontakty z instytucjami kultury, literatami, artystami i mediami, Barbara krążyła pomiędzy biblioteką a miejskim domem kultury, nie unikała spotkań z lokalnymi władzami, korzystała też zaproszeń innych bibliotek i instytucji właściwie w całym kraju, jak i też była osobą, która po uprzednich uzgodnieniach finalizowała spotkania z pisarzami, także z aktorami, reżyserami i dziennikarzami znanych czasopism. 
Do mnie, panie Lesławie, miała najbliżej. Może dlatego zwiodła mnie na pokuszenie osobiście, telefonując do mojej szkoły. Przełączono ją do internatu, gdzie akurat miałem dyżur i tak od słowa do słowa, umówiliśmy się na spotkanie w bibliotece.
Ujął mnie z jednej strony jej profesjonalizm; z drugiej strony okazywana mi życzliwość, do której nie byłem przyzwyczajony w kontaktach z moją panią dyrektor ze szkoły. Przyjęła mnie w taki sposób, że poczynałem wątpić w to, że widzimy się pierwszy raz w życiu: kawa, jakieś ciasto domowej roboty, a nawet kieliszek koniaku. Nie ukrywam, że choć serdeczność wydobywała się naturalnym potokiem słów z jej ust, że atmosfera jaką wytworzyła w swoim niewielkim, acz z gustem urządzonym gabinecie wzbudzała zaufanie, powodując to, że mój oddech nie przyspieszał, a ciśnienie krwi nie przekraczało opisanej przez medycynę normy, czułem się nieco skrępowany podejmując rękawicę rozmowy, a było to dla mnie ważne choćby z tego powodu, że jako wytwórca słowa pisanego, chciałem być równie sprawny w mowie. Po kilkunastu wstępnych zdaniach, które pomiędzy sobą wymieniliśmy, dostrzegła moje zakłopotanie i aby oddać mi pole, na którym, jak przewidywała, czuć się będę najlepiej, skierowała rozmowę w stronę moich opowiadań (zauważyłem, że przeczytała je z uwagą). Istotnie poczułem się lepiej. Chyba przed nikim nie spowiadałem się tak wyczerpująco ze swoich przemienionych w fikcję spostrzeżeń. Jakkolwiek polemizowała z niektórymi przedstawionymi w tomiku obrazami, w większości przypadków przyznawała mi rację, niektórymi była zauroczona, a w odniesieniu do jednego z opowiadań stwierdziła, że w gruncie rzeczy jest to opowieść o niej.
Mistrzu, ja wiem, że to zabrzmi dziwnie, melodramatycznie, może i nawet śmiesznie zważywszy na fakt, że liczyłem sobie wtedy 48 lat, a jest to wiek na tyle dojrzały, aby zatarła się w nim pamięć o puchu niedorosłości, który nie sposobi skrzydeł ptaka do lotu, drogi panie Lesławie, ja... ona, Barbara zaczarowała mnie wtedy, zakochałem się w niej od pierwszego, starokawalerskiego wejrzenia.
(...)

[12.10.2019, Dobrzelin]

7 komentarzy:

  1. Niektórzy nie wierzą w miłość od pierwszego wejrzenia...ale może w dojrzałym wieku jest jak najbardziej możliwa?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wierzę, ale jednocześnie zastanawiam się, czy naprawdę to była miłość... to było tak bardzo dawno, że nie pamiętam :-)... a w wieku dojrzałym? kto to wie?

      Usuń
  2. Dojrzale, to mądrze, inaczej.
    Tak jest z miłością, małżeństwem, rodzicielstwem.
    Serdeczności przesyłam 🌞🍁😀☕

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co Ty na to, aby połączyć dzisiejszą naszą wiedzę, mądrość życiową i dojrzałość z młodzieńczą miłością? Ja wiem... to bujanie w obłokach, nigdy nie wchodzi się do tej samej rzeki...ale... może bywają takie związki, które już w młodzieńczym narzeczeństwie okazały się być związkami dojrzałymi??? pozdrawiam

      Usuń
  3. Oby drugie wejrzenie nie sprawiło, że się odkochasz. Ukłony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... znaczy się pytasz się mnie jako podmiotu opowieści zarządzanego przeze mnie, piszącego. Wydaje mi się, że jeśli ktoś tak na poważnie zakochuje się w dojrzałym wieku, to to zakochanie raczej już nie przemija... za późno na to, aby się odkochać.... pozdrawiam

      Usuń
  4. Też tak myślę i dlatego nie szafuję słowem "miłość" w tej opowieści. Bohater wszak mówi o zakochaniu, o zauroczeniu, a to jeszcze nie jest miłość...

    OdpowiedzUsuń