CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

17 października 2019

IDĄC (6) szkic

Wyszedłem potem. Nagle. Wtedy akurat wieże kościelne rzuciły przepastny cień na wejście do cukierni. Szukałem słońca. Niechby było niziutkie, wypłoszone, kalekie, ale niech trwa, do wieczora, nade mną, nad miastem. Połomski zastanawiał się nad tym, dlaczego  dopiero przed rokiem zdecydowałem się na ślub; wcześniej byłem dochodzącym "staronarzeczonym", bywałem w bibliotece, a jakże, a nawet zajmowałem się Bartkiem, który rósł w tempie mojego starzenia się, czyli szybko.
- Mistrzu Lesławie, przecież pan zna moją historię. W rok po wydaniu moich opowiadań, wywalono mnie ze szkoły, za tę, jak mówili na nią - gęś, za którą się wstawiłem, niszcząc przy tym autorytet szkoły... a potem zszedłem na psy, głównie przez wódę, pan przecież wie - tak powiedziałem Połomskiego.
- Nie wracajmy do tego, nie wracajmy - to Połomskiego słowa.
- I ja wracać nie chcę, ale się nie udaje.
Lubię chodzić. Lubię iść dokądkolwiek. Zawsze lubiłem. Kiedyś ścigałem się idąc. Ale wtedy była meta.
- Powiem panu, Lesławie, nie, ciężko mi będzie przejść na ty, jeszcze nie teraz, powiem panu, że ta kobieta miała i ma w sobie jakąś dziwną moc. Nie wiem, czy wszystkie kobiety są takie, nie zastanawiałem się nad tym, ale ona, Barbara, to nie tylko to, że mnie wtedy odnalazła, odkryła jako kogoś innego, pisarza, którym być może chciałem być na poważnie, to nie tylko, panie Lesławie, to, że zaciągnęła mnie na ten wieczór literacki, a potem przymusiła do wzięcia udziału w konkursie, który ostatecznie wygrałem, mistrzu, ona wyciągnęła za zmierzwione, wypadające już i cuchnące włosy z bagna, dosłownie, była akurat na spacerze w parku, z Bartkiem, ileż on miał wtedy lat? pewnie cztery. Później dowiedziałem się, że to ten chłopak mnie zauważył, oddalił się od matki, dzieciaki tak mają, nie usiedzą na miejscu, w dodatku w parku, nie upilnujesz, podszedł do ławki na której spałem, była niedziela, cieplej niż dziś, ale równie słonecznie, przyuważył mnie więc, Barbara podbiegła, była zaskoczona, że tym śpiącym w niedzielne przedpołudnie na ławce w parku byłem akurat ja. Proszę sobie wyobrazić, że przedtem, przez cały rok nie widywaliśmy się, a było to spowodowane tą moją sprawą w szkole. Zaraz jak mnie zwolnili, wyjechałem do rodziny na wieś, rodzice przecież odumarli mi tak wcześnie, u stryja czułem się jak pierworodny marnotrawny syn. Popracowałem wtedy w gospodarstwie, ale ciągnęło mnie do miasta, do domu, ale domu już wtedy nie miałem. Mieszkałem przecież przy internacie, wymówili mi; wcześniej z siostrą spieniężyliśmy po śmierci matki, potem ojca ich rodzinne mieszkanie. Siostra była na dorobku, usamodzielniała się, więc pieniądze ze sprzedaży przeznaczone były dla niej, a ja, no cóż, miałem ten pokój z kuchnią przy internacie, wystarczyło mi, nie wyobrażałem sobie, że mogę stracić dach nad głową. Tak i po powrocie od wujostwa, osiedliłem się na ogródkach działkowych, zacząłem pić. jak ja przeżyłem zimę, sam nie wiem, za dużo wtedy piłem, aby zapamiętać... ale wiosna tamtego roku przyszła wcześnie i była nadzwyczaj łagodna, a lato było upalne, tak było gorąco, że zmieniłem ogródki działkowe na park, zawsze to miasto, blisko do monopolowych, a i dobrze dusze ratowały mnie, gdy cierpiałem po przepicie, tak, panie Lesławie, wśród tych, którzy pomagali wtedy bezdomnemu kloszardowi, byli także moi wychowankowie. Prawda, że uciekałem od nich, wstyd, ogromny wstyd, ale wypity alkohol stępiał poczucie wstydu. 
Zdaje się, że w tym momencie rozmowy piłem już z Połomskim trzecią filiżankę kawy. Ściszyłem głos, bo w cukierni pojawili się ci po sumie.
- Wywlokła mnie z tego parku. Nie potrafię dziś nazwać tego uczucia, które wychynęło z mojej cuchnącej alkoholem duszy, nie potrafię odtworzyć wyrazu twarzy Barbary, nie przypominam sobie jej słów; bardziej pamiętam wzrok tego malca; przyglądał mi się z taką ciekawością w oczach, jakby zobaczył śmiesznie stąpającego za właścicielem wielbłąda. Barbara przygotowała mi kąpiel, ubrała w damski szlafrok, nie miała kawałeczka męskiego stroju, widocznie opróżniła szafę z jego garderoby... nie chcę teraz mówić o nim. Nie rozmawialiśmy wiele, jedliśmy obiad, właściwie ona jadła, ja żarłem, potem poszedłem spać, zasnąłem natychmiast, a wydawać by się mogło, że po przespaniu całej nocy i ćwierci dnia powinienem być wyspany. Przywróciła mnie do życia, rozumie pan?
Tak mówiłem.
Szedłem dalej. Kto zgadnie dokąd? Jasne, na ogródki działkowe. W pewnej chwili pomyślałem o tym czyby nie odnaleźć mojego domku, w którym przepędziłem... nie, nie pójdę tam. Chcę iść do domu, do domu, jak dziecko.
(...)

[17.10.2019, Dobrzelin]

3 komentarze:

  1. Całe życie dokądś zmierzamy.
    A dom, to jest nasza ostoja i miejsce schronienia, wyciszenia.
    Już lepiej?
    Serdeczności zostawiam🤗

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... z nadzieją na lepiej... tyle na ten moment... dziękuję i pozdrawiam

      Usuń
  2. nasze życie to jedna wielka podróż :)

    OdpowiedzUsuń