ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

31 marca 2020

WIOSNA

Gadu gadu, tymczasem nastąpiła wiosna, jeszcze nieśmiało, trochę w garncowym marcu, ale słońca jakby więcej i wyżej, choć noce mroźne, lecz dni coraz piękniejsze.

Co kojarzy się kawiarennikowi z wiosną - otóż na ten przykład dawniejsze, historyczne wręcz zakochanie. A zatem jeśli już wstępuje w nas to niebezpieczne uczucie, to poproszę Kazia, aby i on się zakochał.


Nie może zabraknąć Marka Grechuty i jego "Wiosny", aczkolwiek słowa tej pieśni dotykają wszystkich pór roku, z których jednak wiosna wydaje się najpiękniejsza.


Piszący te słowa z radością obejrzałby wiosenną komedię Tadeusza Chmielewskiego "Wiosna, panie sierżancie". Ten sympatyczny i, jak zwykle bywa u reżysera filmu "Ewa chce spać", obdarzony ciepłym i nieagresywnym humorem obraz, moim zdaniem, jedynie potwierdza, że wiosna potrafi być najpiękniejszą porą roku.


W kontekście wiosny nie można nie wymienić dzieła Antonio Vivaldiego "Cztery pory roku" w części odnoszącej się właśnie do wiosny. 


I na koniec "Wiosna" - "Primavera" Sandro Botticelliego - sławny prześwietny obraz, który kojarzy mi się z wiosną.



[30.03.2020,T.]

29 marca 2020

OBRAZKI Z KWARANTANNY

Zanim pokona nas wirus w powrocie z wyborów zarządzony przez prezesa Śmierć, zanim obok urn gorszego sortu pojawią się urny z prochami sortu lepszego i nadludźmi z pisu, siedzimy sobie na czterech literach w domu, nudzimy się, wymyślamy mnóstwo rzeczy, słowem, staramy się spędzić czas jak najmilej, mając w głębokim poważaniu kłamliwą propagandę rządzących oprychów-nieudaczników.
W ramach tych wątpliwie artystycznych zajęć przedstawię graficzną opowieść, co też dzieje się w mojej chałupie, tudzież w dalszej części niniejszej prezentacji pojawią się wspominki z niegdysiejszych podróży.

1) Na fejsbuku nazwałem to zdjęcie: "Nie wierzę, że toto pójdzie 10-go na wybory, jak pan prezes kazał... cały dzień śpi". To szczera prawda, moje suczki lubią długo spać, aby później bałaganić.


2) Tytuł kolejnego fejsbukowego zdjęcia to: "Scenka rodzajowa z kulami, klapkami, piłeczką i psem rodzaju żeńskiego". Ta panna zapatrzona w przyszłość bez koronawirusa to oczywiście Masza.



3) I ostatnie zdjęcie zamieszczone na portalu społecznościowym przedstawia sponiewieranego przez Adelkę Hipka. Hipek mało co widzi, bo posiada jedno oko, ale i tak lubi się bawić z Adą.



4) Kolejne zdjęcie wyciągnięte zostało z archiwum i przedstawia fragment śródziemnomorskiego wybrzeża Andaluzji w okolicach Malagi.


5) Piękna katedra w Rennes. Niestety wokół świątyni trwająca budowa metra. Obrazek z zeszłego roku.



6) Zdjęcie zamieszczone poniżej zrobiłem w Madrycie i celowo wstawiłem do kawiarenki. Przedstawia ono fragmencik świata, który nie może zaginąć, świata przed pandemią.

7) Na kolejnym zdjęciu obrazek z najpiękniejszego i najczyściejszego, moim zdaniem, miasta Europy, Barcelony.

ę


8) Nie mam fotograficznego zacięcia. Zawsze ujdzie coś mojej uwadze: a to pies wykręci głowę w najmniej pożądanym momencie, a to ręka zadrży, to znów przed obiektyw dostanie się przejeżdżający ulicą samochodzik. Tak jak - podobno - każda potwora znajdzie swego amatora, tak i mnie na drodze przypadku zdarzyło się zrobić zdjęcie, które mi się "podobuje". Oto "Chłopiec na barcelońskiej plaży". Zdjęcie zostało zrobione 1 listopada 2018 roku.


[29.03.2020, T.]

28 marca 2020

HOTEL BABCI HELI, czyli opowiastki drobnosłowne.


1. NIEDOBRZE


Niedobrze. Suczki się nudzą, a jaki słuch? jakie powonienie? Śpią obie snem kamiennym, w dwóch różnych pokojach. Adelka w moim, wyjątkowo w swojej budce; strażniczka Teksasu Masza w drugim pokoju z kobietami. Podchodzę do lodówki i, daję słowo, ciszej nie da się podejść, ciszej nie sposób otworzyć drzwiczek, bezgłośnie wyjąć kawałek kiełbasy, pokroić ją… są… obie czworonożne panie, a patrzą na mnie tak, jakby tydzień nie jadły. Niedobrze.
Niedobrze. Kwarantanna udziela się też moim dwunożnym paniom – żonie i córce. Córka przebiera się w różne ciuchy, żona słucha „Hallelujah” Cohena, potem łączą wysiłki w śpiewie jakichś pieśni, które lecą w telewizorze. Kończy się na tańcu – niedobrze.
Niedobrze. Ale to jeszcze nic. Przebijam Maszę z Adelką, przebijam dwunożne panie. Ja w tej przymusowej kwarantannie żrę, po prostu żrę. Czy żrę, bo kwarantanna, czy żrę, bo od pięciu miesięcy nie palę? A może w obecnych okolicznościach przyrody wielkie żarcie jest odskocznią od trupiej polityki?


POKÓJ NUMER OSIEM (1)
Dwadzieścia, trzydzieści, a nawet pięćdziesiąt lat temu zaczynem tej historyjki mogło być ogłoszenie prasowe, anons upuszczony w kąciku złamanych, aczkolwiek wciąż jeszcze śmiało i pogodnie bijących serduszek, albo też jakiś słowno-obrazkowy reportaż, w którym napatoczyłaby się pani Emilia z podrastającym dzieckiem lat dwanaście, trzynaście, płci żeńskiej. W czasach uwspółcześnionych katastrofalnego dobrobytu zapewne źródełkiem niniejszej opowiastki byłby wirtualny portal internetowy prezentujący na publicznej stronie obie przemiłe, wiekiem różniące się panie.

Nie jest tak naprawdę istotne w jakim okresie przyspieszonego czy wręcz pospiesznego czasu wlecze się to wydarzenie, albowiem wzmożone kołatanie serc przedstawicieli gatunku ludzkiego płci przeciwnych, nie ima się nieznośnemu upływowi czasu. Mniejsza o to, czy owo kołatanie nazwiemy miłością czy zauroczeniem – ślad odciśnięty na mięśniach obu przedsionków zostaje.
Zdarzyło się dnia pewnego, o którym cyganka za papierkowe dwadzieścia złotych powiedziała, że sprzyjał będzie pani Emilii i jej córce, rzeczone osóbki gnane ciekawością tego, co je spotkać może, zajechały do hotelu babci Heli. Tam posiliwszy się późnym śniadaniem i uiściwszy opłatę z góry za dwie hotelowe noce, poszły na górę do wyznaczonego im pokoju numer osiem, a kiedy córeczka przysnęła na mięciutkim tapczaniku, pani Emilia zeszła na dół racząc babcię Helę opowieścią o swym przygnębiającym życiu. A była to historia banalna, podobna setkom tysięcy innych, wzruszająca i smutna, albowiem zawszeć przykrym jest gdy dwoje lub jedno z nich po danej sobie obietnicy wspólnego życia na dobre i złe, wycofuje się w popłochu przed ważnym słowem, i nawet spłodzenie dziecka nie jest argumentem ze zaniechaniem rozłąki.
Babcia Hela jako że w słusznie dojrzałym była wieku i znała  mnóstwo podobnie banalnych acz nawilżających łzami oczy historii, skupiła się na okazaniu współczucia Dorotce, ale nade wszystko wsparcia pani Emilii; zaciekawiło natomiast hotelarkę to, czemu przypisać jej nagły przyjazd z córką do jej posiadłości. (...)

[28.03.2020, T]


25 marca 2020

PRZYGNĘBIENIE

Jest jednak źle. Moje samopoczucie ulega stałemu pogorszeniu, z nogą w dalszym ciągu nie najlepiej, izolacja, która u mnie występuje od końca października zrobiła swoje i pozostaje cieszyć się z wykonanych czynności fizjologicznych, godziny snu, paru łyków gazowanej wody, a dojdzie do tego, że tak jak mój cioteczny brat zacznę się cieszyć z tego, że w ogóle istnieje coś takiego, jak jutro, jak dzień jutrzejszy, w którym pokaże się słońce, niewiele tego, prawda?
Cieszę się oczywiście z tego mojego sielskiego dzieciństwa i spolegliwej acz momentami buntowniczej młodości, w której o coś ważnego mi chodziło. Współczuję sobie, że nie mogę dzisiaj uczestniczyć w rozmaitych akcjach na rzecz pracowników służby zdrowia, gdyż jestem przekonany, że w dawniejszych czasach, gdybym miał spotkać się z pandemią, przyłączyłbym się do tej rzeszy ludzi o wielkim sercu i coś tam bym zadziałał. No i właśnie także z tego powodu jestem przygnębiony, że pomóc nijak dzisiaj nie mogę.
Ale przygnębienie moje wynika także z faktu, że, na ten przykład, drożyzna się zrobiła straszna i mówcie co chcecie, ktoś tam wykorzystuje epidemię do windowania cen. Tych "ludzisk" jest niestety sporo, podłych, popsutych od samej głowy, zarabiających jak ten biznesmen pisiak na maseczkach chroniących drogi oddechowe przed wirusem. Albo są ludziska,które zarabiają na ludzkiej naiwności i głupocie, na kłamstwie, które sączy się z ust, ot chociażby pana premiera, jak ślina z pyska głodnego wilka na widok upolowanej przez wilczycę sarny.
Ot i dożyłem czasów.
Wkurzam się na to, że mam kłopot ze wstawaniem na równą i nierówną nogę, wnerwiam się na te podskoki o kulach, na to, że nie mogę się skupić na czytaniu, pisaniu, na niczym, że staję się nie do życia, że włada mną uczucie bezradności, że czuję się tak bardzo niepotrzebny, że starzeję się bez uśmiechu, że muszę liczyć na kogoś, aby przeżyć... nawiasem mówiąc, mogłoby się to już skończyć.
No dobra... milczę już. Odkurzam szufladę z wierszami.
Pierwszy pisany przed 3,5 laty w Lotaryngii, ale w klimacie bretońskim:

BRETOŃSKA WDOWA

Bretońska wioska niskim słońcem malowana
Przebudza się sinobiałych okiennic trzaskiem,
Kogutów rumianych pieniem i wróbli wrzaskiem,
A na przedprożu chaty niewiasta zaspana,

Bielą rękawa przeciera oczy znużone
Snem niespokojnym, co wkradł się do jej alkowy,
Burząc samotność okradzionej z męża wdowy,
By przed świtem spuścić tajemnicy zasłonę.

Oto przybywam ja - ze snu duch niepokorny,
Co maskę nocy zrzucił i do światła biegnie
Oczu, którym łez nocna mara nie szczędziła.

Przychodzę nieśmiało z bukietem kwiatów polnych.
We śnie hardy byłem; teraz serce mi mięknie.
Proszę przyjmij mnie do siebie jeszcze raz, miła.

I jeszcze jeden wiersz, do którego powracam z sentymentem. Liczy sobie niemal równo 13 lat.

***

A Pani …  cóż … na skroniach krople dżdżu
wilgotna mgła na brwiach,
pomiętych włosów bukiet
i drżenie mokrych warg,
gdy o poranku
powraca Pani nie wiem skąd ….
że co? że nie powinienem tak
czekać z zapachem kawy …
nie powinienem pisać tak,
przebrzmiałym stylem
dla zabawy?
A … Pani wie … ja nie chcę krzyczeć
słowem, co w modną niby-treść ubrane,
zakłóca myśl, zatraca sens
widoku Pani, gdy nad ranem
przynosząc z sobą świtu dech
i miękką wilgoć młodych traw,
rozpala Pani pradawnych uczuć żar,
tych, które wciąż nie zapomniane.

[25.03.2020, T.]

23 marca 2020

ZAPAMIĘTAJMY TYCH LUDZI


Janina Ochojska, członkini Parlamentu Europejskiego, szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej znaczną część swojego życia poświęciła pomagając innym ludziom, także tym zamieszkałym poza granicami naszego kraju. Pani Janina jest osobą nie w pełni sprawną, zmaga się też z przeklętą chorobą - rakiem. Jako że wizyta w szpitalu jest dla pani Janiny, na nieszczęście, chlebem powszednim, europarlamentarzystka ośmieliła się zauważyć, że "widzimy efekty lekceważenia służby zdrowia", do czego jako obserwator życia w naszym kraju, jak i też pacjentka, miała ku temu i prawo i powody.
Tyle wstępu.
Zastanawiałem się, czy opublikować zdjęcia poniżej, zdjęcia pochodzące ze strony internetowej "Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych". Myślę, że decydując się jednak na publikację spostrzeżonych materiałów, postępuję słusznie. Proszę potraktować te zdjęcia jako wyraz mojego sprzeciwu z podłym językiem, jaki dzisiaj wylał się na panią Janinę Ochojską, wczoraj dotyczył pana prezydenta Gdańska Adamowicza, a jutro przeznaczony będzie dla mnie lub kogokolwiek z tych ludzi, którzy nie są wielbicielami pisowskiego rządu i pana prezesa, który igra sobie życiem ludzkim.
Zamieszczenie zdjęć tych fanatycznych zwolenników dobrej dla pisu zmiany mas sens przynajmniej z jednego, aczkolwiek bardzo ważnego powodu: może kiedyś uda nam się poznać osobiście tych ludzi, zajrzeć im w oczy, a może posłuchać historii ich życia zatytułowanej "Moja droga do nienawiści".










Bez komentarza.

[23.03.2020, T.]

22 marca 2020

ZE ŚMIERCIĄ SKOJARZONE WSPOMNIENIE

1.
Powrócę na chwilę pamięcią do mojego pobytu w szpitalu w Ulleval, w którym spędziłem 52 dwa dni (poniżej fragment dwóch jego budynków, a tak przy okazji, wyczytałem w internecie, że miałem przyjemność być pacjentem największego szpitala całej Skandynawii). 

[fragment szpitala - dwa budynki]
Ale wróćmy do tego pobytu i dlaczego akurat teraz naszło mnie to wspomnienie. 
Otóż w chwili obecnej krąży nad nami, ba nad całym niemalże światem widmo śmierci. Okazało się, że epidemie, które dziesiątkowały ludność Europy, Azji i obu Ameryk to nie tylko domena czasów starożytnych. Również w XXI wieku mamy problemy z epidemią koronawirusa, a w wieku poprzednim z szalejącą grypą czy ospą. To prawda, że cyklicznie pojawiająca się w Europie od końca jesieni po wiosenne przesilenie grypa także niesie swoje ofiary, jednakowoż ten ostatni wirus był dotąd nieznany, a to co nieznane zawsze trudniej się zwalcza i łatwiej o panikę wśród ludności. W każdym bądź razie epidemii z jaką mamy do czynienia towarzyszy śmierć, a sytuacja we Włoszech, czy ostatnio w Hiszpanii nie skłania do optymizmu, zwłaszcza że wariant tych dwu południowoeuropejskich państw jest u nas bardzo możliwy. I to nie tylko dlatego, że pisowski rząd zaniedbał przygotowania do stawienia czoło wirusowi. W końcu rządy Prezesa Śmierć zawsze cechowało rozdawnictwo publicznych pieniędzy i kompletny brak pomyślunku o tym, co może spotkać nasz kraj w przyszłości. Najgorszy z wariantów możliwy jest także, a może przede wszystkim dlatego, że rząd Morawieckiego rozmyślnie ukrywał i ukrywa przed Polakami rzeczywistą liczbę zakażonych i spowodowanych tym wirusem zgonów. Epidemia całkowicie nie zgadza się z baśniową wizją szczęścia i dobrobytu jaką prezentuje Prezes Śmierć, dla którego faktycznie liczy się władza, nie zaś człowiek, zaś ludzie interesują go jedynie w kontekście elektoratu wrzucającego za pięćset złotych kartę do głosowania z zakreślonymi nazwiskami pisowskich aparatczyków. W ostatnim wywiadzie Prezes Śmierć udowodnił, że jest człowiekiem słabym, pogrążonym przez psychopatyczne obsesje, szukającym na gwałt wroga, którym tym razem ponownie stali się lekarze walczący na linii frontu z wirusem i ośmielający się mieć inne zdanie na temat zaangażowania się rządu w walkę z epidemią. Nie wiem jak zakończy się ta obrona terminu wyborów prezydenckich przez stronę rządową, ale istotnie Prezes Śmierć ma problem - co z tą trzynastą emeryturą, która miała być wypłacona tuż przed wyborami? Jeśli zdecyduje o przełożeniu terminu wyborów, to ta trzynastka wypłacona wcześniej, chyba w mniejszym stopniu zmobilizuje seniorów do glosowania na PIS. W takim przypadku może i tę trzynastkę przełożyć na inny termin.
A tak przy okazji... czy słyszeliście państwo o jakiejś inicjatywie kościoła katolickiego w Polsce, który sięgnąłby do swoich sejfów i rzuciłby jakimś groszem, ot, chociażby na zakup maseczek, rękawiczek, kombinezonów. Ja usłyszałem apel pana Rydzyka, który to przedsiębiorca tak obficie dotowany przez pisowskich urzędników, uprasza o pieniądze na swoje prywatne, medialne imperium. Mniemam, że głos ten zostanie przez rządzących usłyszany, bo inaczej, w wyborach prezydenckich rydzykowa sekta mogłaby na pana Dudę nie zagłosować.
Jednym słowem jest źle. Raz przez to otoczenie, a dwa, że źle znoszę tę moją przymusową kwarantannę, o czym już zresztą pisałem wcześniej. Na tyle jest źle, że odbiegłem od głównego wątku tekstu jaki postanowiłem dzisiaj wpuścić do kawiarenki, a zacząłem od szpitala w Ulleval.
Powracam pamięcią do mojego wczesnego pobytu w szpitalu, tak mniej więcej pomiędzy pierwszą a drugą operacją nogi, i później tuż po wybudzeniu się z farmakologicznej śpiączki. Otóż przejeżdżając wraz z łóżkiem pomiędzy salami, na zabiegi, na ścianie korytarza zobaczyłem niewielkich rozmiarów obraz / reprodukcję przedstawiającą postać starszej kobiety (wnioskowałem, że może to być jakaś ważna osoba związana ze szpitalem, założycielka, prezeska, dominująca akcjonariuszka). Obraz ten zaintrygował mnie z dwóch względów. Po pierwsze namalowany był w tendencji psychodelicznej, typowej dla ekspresjonizmu, obecnego zwłaszcza w twórczości, nomen omen, świetnego norweskiego artysty - Edwarda Muncha, a po drugie, wydawało mi się, tak bardzo mi się wydawało...
[to tego typu malarstwo, pełne tajemniczości, by nie powiedzieć lęku przed światem]
... tak bardzo mi się wydawało, ba, byłem niemal pewien, że już kiedyś widziałem ten portret, że byłem już w tym miejscu, że kurowałem się tutaj. Wiem, że może to się wydawać śmieszne, zwłaszcza że nie pijąc w nadmiarze należę do ludzi trzeźwo myślących, ale tak było, miałem nieodparte wrażenie, że byłem w tym miejscu i tak jak wcześniej intrygował mnie ten obraz. Nie była to chwila, dzień, noc, gdy zastanawiałem się nad tym, jak to możliwe, abym miał w sobie tę pewność, że odwiedziłem przeszłość, albo że ta przeszłość wstąpiła do mnie.
Żałuję tylko, że zapytałem się, kim jest osoba przedstawiona na tym psychodelicznym portrecie.

2.
I znów... zanim pojawi się "Hotel babci Heli", jeden z wątków zbiorku opowiadań pod wspólnym tytułem: "Kolejność losów".
Obmyśliłem sobie szereg historii skomponowanych w ten sposób, że zakończenie jednej jest pretekstem do podjęcia kolejnej opowieści. Mało tego, ostatnia opowieść powinna łączyć się z pierwszą, co zamknie całą fabułę. Projekt nie został przeze mnie zakończony, chociaż niewiele niewiadomych zostało do jego sfinalizowania.
Poniżej dwunasta część, czyli dwunaste spotkanie.




KOLEJNOŚĆ LOSÓW SPOTKANIE DWUNASTE - ANIA


Cześć. Na początek powinnam Ci się przedstawić, bo chociaż włożyłam do koperty swoje zdjęcie (przepraszam za nie, wiem, że źle wychodzę na zdjęciach), to powie Ci ono o mnie niewiele… czy powinno? Nie wiem, bo znamy się przelotnie i pewnie Ty wcale nie zwróciłeś na mnie uwagi. W końcu skończyłeś już szkołę, a kiedy byłeś w maturalnej klasie, ja dopiero chodziłam do pierwszej, a więc Cię rozumiem, że mogłeś mnie nie zauważyć, nawet jeśli spotykaliśmy się na korytarzu, to znaczy - przechodziliśmy obok siebie. Myślałam sobie wtedy, że na pewno masz swoje sprawy, swoich przyjaciół, no i te egzaminy przed sobą, więc nie dziwiłam się temu, że widując się nawet często, nie zamieniliśmy dotąd z sobą ani jednego słowa.


Za chwilę napiszę coś, po czym będziesz miał prawo myśleć o mnie, że jestem wstrętna i wścibska, ale zaryzykuję - możesz przecież w ogóle nie odpowiadać na mój list, choć mam nadzieję, że jednak napiszesz. Obserwowałam Ciebie od dawna, jak i też dowiadywałam się czegoś tam o Tobie od koleżanek, że nie masz dziewczyny, to znaczy, że jeszcze nie miałeś, gdy chodziłeś do ogólniaka. Teraz może się to zmieniło i jeśli się zmieniło, to przepraszam Cię, że odzywam się do Ciebie w tym liście, ale, myślę sobie, że taki list to nic złego. Z kolei z drugiej strony mam świadomość tego, że to chłopak powinien jako pierwszy zacząć pisywać do dziewczyny, a nie odwrotnie. Ale co się stało, to się nie odstanie i musimy się z tym pogodzić, że ja zaczęłam pierwsza, choć nie masz pojęcia, jak się czułam na samym początku, kiedy podjęłam decyzję o skreśleniu do Ciebie tych paru słów. Parę słów, dobre, co? Wypiszę sobie chyba cały wkład, jeśli tak dalej pójdzie.


No więc, mam na imię Ania, za niedługo będę w drugiej c naszego liceum, a mieszkam w Brudzewie i do szkoły mam ponad osiem kilometrów. Wiesz gdzie jest Brudzew? To taka mała wioska na trasie do Gnina. Jest tam mały kościółek, PGR, kółko rolnicze i taki dworek po dawnym dziedzicu, w którym dzisiaj zakonnice prowadzą dom starców. Ja mieszkam akurat niedaleko tego pensjonatu, a ziemia moich rodziców, a przedtem dziadków, podchodzi wprost pod kamienne ogrodzenie tej posiadłości. Przystanek autobusowy mam tuż obok, przy drodze pomiędzy dworkiem a naszym domem. To bardzo dobrze, że przystanek jest tak blisko, bo jestem strasznym śpiochem i kiedy miałabym iść przez pół wsi, aby zdążyć na autobus do miasteczka, do szkoły, to pewnie bym się spóźniała. Dowiedziałam się, że i Ty nie mieszkałeś blisko szkoły - miałeś prawie trzy kilometry, które pokonywałeś pieszo (widzisz, jaka jestem wścibska), ale teraz to mieszkasz jeszcze dalej….


A śpiochem jestem pewnie dlatego, że bywam zmęczona. Po szkole oczywiście rodzice zaganiają mnie do roboty, a właściwie to ja wiem, jakie mam obowiązki w gospodarstwie i jakoś muszę i w przeszłości musiałam godzić odrabianie lekcji z pracą w polu i przy krowach. Wiesz, mamy sporo krów mlecznych, trochę świnek, kur i kaczek - jak to w gospodarstwie, a do tego pielonka, pokosy siana, żniwa a potem kopanie ziemniaków… Boże, o czym to ja do Ciebie piszę? Jak tak dalej pójdzie rzucisz ten list w kąt.


Ale dom mamy piękny, murowany, piętrowy. Ten po dziadkach, w którym się urodziłam jeszcze stoi, ale bracia z ojcem zamierzają go rozebrać, bo ten, który postawili jest naprawdę wielki. Wyobraź sobie, że ma w sumie sześć sypialni, jest więc gdzie przyjmować gości, a ja oczywiście mam swój własny pokój, którego okna wychodzą na nieodległy las. Gdybyś kiedykolwiek zdecydował się nas odwiedzić, poszlibyśmy do tego lasu na jagody, raczej na jagody, niż na grzyby, bo z grzybami bywa różnie….


Mam dwóch starszych braci i oni z ojcem postawili ten dom, ale młodszy to nie myśli pozostać na gospodarstwie. Pasjonuje się motoryzacją i po skończeniu technikum samochodowego chciałby albo otworzyć swój zakład, albo też iść na studia, zostać inżynierem i pracować na Żeraniu. Starszy natomiast będzie w przyszłości gospodarzył, to już pewne. Tato cieszy się z tego powodu, bo dla rolnika, jak pewnie się domyślasz, nie ma milszej wiadomości nad tę, że przekaże kiedyś swoje gospodarstwo następcy. A jeśli chciałbyś wiedzieć, jakie wobec mnie rodzice mają plany, albo też o jakiej przyszłości dla siebie sama marzę, to muszę Cię rozczarować - nie mam jeszcze określonych planów. Ojciec powiada, że dziewczyna nie zawsze musi mieć takie plany, bo jeśli wyda się ją za dobrego gospodarza, to przede wszystkim zostanie żoną i gospodynią, co ma te zalety, że nie trzeba o tej samej godzinie rano wsiadać do autobusu i wracać późnym popołudniem, i być zmęczoną tą swoją monotonną pracą w biurze, urzędzie czy gdzie indziej. Tato ma trochę zbyt tradycyjne podejście do tego, czym powinna się zajmować w życiu kobieta, ale kiedy się z nim przysiądzie i od serca porozmawia, to mój tatuś zaraz mięknie i kończy rozmowę zwykle takimi słowami:


- Ja tam ci, córko, życia twojego nie będę urządzał. Będziesz miała ochotę wyjechać do wielkiego miasta, chcesz studiować, podjąć pracę z dala od rodzinnego domu - zrobisz jak zechcesz, a nie spodoba ci się w dalekich stronach - masz gdzie wrócić, a będziesz miała problemy - pomogę ci. Ja wiem, że z niewolnika nie ma pracownika, a więc masz jeszcze przynajmniej trzy lata na przemyślenie tego, jakiej przyszłości chcesz dla siebie.


W każdym bądź razie na chwilę obecną nie widzę siebie w roli gospodyni domowej i wydaniu mnie za mąż za syna jakiegoś gospodarza. Po prostu o tym nie myślę i już.


A wiesz jakie miałam problemy z zaadresowaniem koperty, do której wsunęłam ten list? Zdecydowanie za późno zdecydowałam się go napisać. Przebywałeś już w akademiku, oczekując na egzaminy, a w zasadzie byłeś już po nich. Mogłam napisać wcześniej i wtedy list trafiłby na Twój domowy adres, ale było, minęło, nie zdecydowałam się. Powód? Nie chciałam Ci przeszkadzać przed egzaminami na uczelnię, bo domyślałam się, że na pewno się uczysz i powtarzasz materiał. A potem, kiedy już zdałeś egzaminy, nie mogłam przecież nadać listu na Twój domowy adres. Nie żebym myślała, że Twoi rodzice otworzą go podczas Twojej nieobecności i przeczytają, ale nie miałam pewności, kiedy wrócisz do domu, a jeśli stanie się to późno, to będę się zamartwiała, czekając na Twoją odpowiedź.


Zastanawiasz się pewnie, skąd ja w ogóle wiedziałam, co zamierzasz studiować, gdzie i kiedy masz egzaminy, i w jakim miejscu kwaterujesz. Widzisz, jestem wścibska baba i tego wszystkiego też się dowiedziałam. Od kogo? Domyślasz się? Od pani profesor od polskiego. Wprawdzie wcześniej któraś ze starszych koleżanek doniosła mi, że na pewno wybierasz się na polonistykę, nie mogło być inaczej, więc jeśli tak, to może nasza pani profesor od polskiego będzie wiedziała więcej. I... nie pomyliłam się.


Wiesz, ona jest niesamowita - nauczycielka starej daty, bardzo obowiązkowa, trochę surowa i niedostępna, ale przy bliższym poznaniu bardzo zyskuje, tyle że w rozmowie z nią trzeba dbać o poprawność słownictwa. Otóż nasza pani od polskiego wymyśliła sobie jakieś wakacyjne zajęcia z literatury dla chętnych oraz tych, którzy z polskiego kuleją. Ja miałam na koniec pierwszej klasy czwórkę, więc chyba nie kulałam, ale zdecydowałam się zapisać na te zajęcia i to niekoniecznie z powodu podniesienia jakości pisania wypracowań, ale… pewnie się uśmiejesz z mojej naiwności… z Twojego powodu. A tak! Jako wścibska baba, uplanowałam sobie dowiedzieć się czegoś o Tobie właśnie od naszej pani profesor. Rozumowałam w taki sposób: jeśli, o czym już wiedziałam, poszedłeś na polonistykę, to byłoby rzeczą niemożliwą, abyś nie kontaktował się przedtem z naszą panią. A więc do dzieła! O nie, nie było to takie łatwe. Przecież na pierwszych zajęciach nie onieśmieliłabym się tak obcesowo zapytać o Ciebie. Drążyłam temat stopniowo, a dopomógł mi w tym przypadek. Zanim opowiem ci o tym przypadku, poinformuje Cię, że nie wszystkie te dodatkowe zajęcia miały miejsce w szkole. Kiedy w jakiś dzień miała mniej uczniów, spotkania odbywały się u niej w domu. I zdarzyło się raz, że przyszłam sama - to uwertura do przypadku. Siedzimy sobie i omawiamy „Beniowskiego”, gdy naraz pani Zofia zwraca się do mnie z prośbą:


- Czy mogłabyś, moja droga, sprawdzić, czy w skrzynce na listy nie ma czegoś do mnie? Przez roztargnienie i te upały nie sprawdziłam wczoraj.


Znasz naszą panią od polskiego i doskonale wiesz, że formułując jakieś polecenie lub prośbę, bardzo chętnie tłumaczy się z tego powodu, dlaczego akurat wyraziła te polecenia czy prośby.


Wręczyła mi kluczyk do skrzynki na listy, zbiegłam na dół i po jej otwarciu przekonałam się, że rzeczywiście w skrzynce były trzy listy: dwa najpewniej służbowe, i ten trzeci - domyślasz się od kogo - od Ciebie. Broń Boże, nie otwarłam go, ledwie zerknęłam na rewers koperty, na którym widniało Twoje imię i nazwisko, ale adresu nadawcy nie zapamiętałam, taka byłam zmieszana i, oczywiście, szczęśliwa. Zaniosłam ten list pani Zofii, a ta przy mnie, rozcięła kopertę, a jakże, drewnianym nożykiem, jakim zwykle w przeszłości otwierało się listy. Czytała go z uwagą, a na jej twarzy pojawił się uśmiech, taki bezpretensjonalnie słoneczny. Po przeczytaniu listu od Ciebie, pani Zofia nie omieszkała go skomentować.


- Widzisz, moja droga, spotkała mnie wielka przyjemność. Grzegorz z czwartej b, nie wiem, moja droga, czy go znasz, przesłał mi informacje, że dostał się na studia i… - w tym miejscu przyciszyła swój matowy głos - wyraził w nim podziękowania dla mnie, choć wcale nie musiał tego robić, bo, moja droga, to zdolny chłopak i byłam pewna, że dostałby się na studia bez mojej pomocy. Ale to takie przyjemne, prawda? W tym moim zawodzie to chyba najbardziej liczy się pamięć tych, których się uczyło. A zatem wróćmy do „Beniowskiego” - zakończyła, sprowadzając moje myśli o Tobie na ziemię.


Ale nie ustępowałam. Teraz, albo nigdy, pomyślałam sobie… i wiesz, co wtedy powiedziałam? Że chciałabym Ci pogratulować sukcesu, bo Cię znam, lubię… i tak dalej.


Myślisz, że zaszłam za daleko? Troszeczkę tylko skłamałam, że Cię znam, ale na pewno nie skłamałam, że Cię lubię. Wiem, co sobie teraz pomyślisz: jak można kogoś lubić, znając go tak niewiele? Widocznie można.


Ale wtedy, przebywając u pani Zofii, byłam na tyle zdeterminowana, aby kontynuować Twój wątek.


- Prawdę powiedziawszy - wykrztusiłam z siebie nie byle jakie kłamstwo (mam nadzieję, że mi je wybaczysz) - Grzegorz jest moim chłopakiem i tak się złożyło, że nie znam jego obecnego adresu zamieszkania.


Tak powiedziałam, a przez całe moje ciało przeszedł dreszcz i czułam, że się czerwienieję.


A co na to pani Zofia? Nie byłam aż tak naiwna, aby sądzić, że uwierzyła moim słowom. Bo jakże to, jesteś moim chłopakiem, a nie znam Twego adresu? Nie podzieliłeś się ze mną swoim szczęściem, wysyłając mi choćby kartkę z informacją o zdanych egzaminach? Wiem, że pani profesor miała te wątpliwości, ale, czego się po niej nie spodziewałam, podeszła do całej sprawy z rozsądkiem, ale i wyrozumiałą życzliwością.


- Mówisz, że jest twoim chłopakiem - zaczęła dosyć zasadniczo - a zatem powinnaś zrozumieć, że w życiu człowieka bywają takie chwile, kiedy osiągane nowe szczęście potrafi na pewien czas przyćmić te poprzednie. Rozumiem, że dopiero teraz dowiedziałaś się, że Grzegorzowi powiodło się na egzaminach, lecz mniemam, że i do ciebie napisze, a może nawet list napisany do ciebie jest już w drodze, tym nie mniej, podejrzewając, że naprawdę nie znasz jego adresu, użyczę ci go, bylebyś tylko wykorzystała tę informację we właściwy sposób, dobrze, moja droga?


Byłam uszczęśliwiona i, może wydaje Ci się to niezwykłe, po zapisaniu Twojego adresu (akademik taki a taki, ulica, a przede wszystkim Twoje nazwisko i adnotacja, że jesteś studentem polonistyki pierwszego roku), chciałam panią Zofię serdecznie ucałować, choć zaskoczyłabym ją tą reakcją, bo jak sam wiesz, nasza pani profesor jest daleka od wylewnego okazywania uczuć.


I w ten oto sposób zaczęłam pisanie tego listu. Jak zacząć? Uwierz, że nie wiedziałam. Kreśliłam zdanie po zdaniu, nic mi nie wychodziło, choć miałam późnym wieczorem sporo wolnego czasu. Już, już skupiałam myśli, kiedy o tej niezwykle późnej jak na wiejskie warunki, porze (dochodziła jedenasta w nocy), do naszego domu zaszedł sąsiad mający gospodarstwo po drugiej strony drogi. Przyszedł z wódką i ogromną prośbą, aby ojciec zechciał swoim traktorem dokonać podorywki jego pola, na którym rosła pszenica. Jego traktor się zepsuł, a do kółka rolniczego nie chciał chodzić po prośbie, bo ile to mu za usługę policzą, a z moim tatą to się rozliczy przy kopaniu ziemniaków. Mój tato, żebyś sobie czego nie pomyślał, nie jest pazerny na wódkę, ale w towarzystwie wypić lubi, no i, powiada, że z sąsiadami to nawet i wypada. A że mama już spała, podobnie dziadkowie i bracia, tato co i rusz odrywał mnie od tego pisania do Ciebie. Rozumiesz: Aniu przynieś to, zrób tamto, i tak dalej. A ja wciąż nie mogłam się skupić, choć i tak pół tego listu napisałam jeszcze tamtej nocy, nawet przepisałam na czysto, aby dokończyć go właśnie teraz.


I co Ty sobie o mnie myślisz, jeśli w ogóle dobrnąłeś do tych słów, które upuszczam teraz na papier? Że jest ze mną coś nie w porządku? Pewnie tak.


Cały czas myślę o tym, że nie tak powinien wyglądać pierwszy list do Ciebie. Może wystarczyłaby jedynie kartka z pozdrowieniami i gratulacjami, i moim adresem, abyś to jednak Ty rozpoczął korespondencję ze mną, oczywiście jeślibyś miał takie życzenie?


Tymczasem zarzuciłam Cię swoimi myślami… czy potrzebnie?


Czasami myślę sobie, że nie powinnam Ci zawracać sobą głowy. Ty - student, a ja - narzucająca Ci się małolata, w dodatku ze wsi, z samego końca świata… ja wiem, jak potrafią być traktowane przez mieszczuchów dziewczyny ze wsi.


Żebyś choć odpisał mi (miło by mi było, jeśli w ogóle odpiszesz), że masz już dziewczynę… to wtedy ja… rozumiesz… powiem pas… choć byłoby to trudne dla mnie, a może nawet niemożliwe.


Śmiej się, śmiej, ale… no popatrz, nie potrafię znaleźć właściwego zakończenia. Podobno, kiedy ktoś czuje coś do kogoś - pisząc, jest mu łatwiej wyrazić to, czego chce, czego pragnie….


Ale wiesz… bardzo pragnę tego, abyśmy się kiedyś spotkali, pomimo tego, że podczas rozmowy z Tobą, byłabym straszliwie nieśmiała… A wtedy co? Na jagody? Nie o tej porze. Ale jesień na wsi też bywa piękna, wiesz?


Odpisz, proszę,


Ania.


PS.


I dzisiaj znów przyszedł ten sąsiad z przeciwka, Grabowski. Ale ja już zakończyłam to wszystko, co miałam do Ciebie napisać. Górą ja.


Grzegorz przeczytał list od Ani wiele razy, lecz dopiero za siódmym czy ósmym razem przysiadł do stoliczka w małym pokoiku ciotki Hanki, przysiadł i zaczął pisać…


- A może zrobić jej niespodziankę i bez pisania, bez zapowiedzi… jeszcze zanim skończy się lato…? - pomyślał.
[22.03.2020, T.]

21 marca 2020

LIPA


Zanim zaproszę do "Hotelu babci Heli"(ciężko przychodzi mi ostatnio pisanie), mojego nowego tekstu, jeszcze trochę wspomnień, mikro opowiadanko "Lipa" z lata 2016 roku

LIPA
- Tam sobie odpoczni, gdzie zwykle siadamy, przy tym sosnowym stole, w cieniu. Nie dojdzie cię tam słońce.
Podszedł tam i zaraz wiatru dech objął go swoim ramieniem, a cień taki rozpostarł się nad nim, jakby miesiąc słoneczną tarczę przesłonił. W górze natomiast muzyka grała swoje.
- Poda dzisiaj kartofelki, zeszłoroczne, z kopca, ale zachowałe; do tego trzy jaja zasadzone, młode ogóreczki spod szklarenki ze śmietanką, na ostro zrobione, jak na mizerię przystało i zsiadłe mleko z przedwczoraj, a zimne, że zaraz się humor poprawi.
Oparł się o grzbiet ławki. Ocenił, że deseczki niejednym plecom służyły za podporę, tak doskonale się uformowały, że czuł swego ciała lekkość, choć słusznej był postury.
Tamten wrócił z dwoma kuflami wypełnionymi napojem o ciemno-miodowym kolorze.
- W spółdzielni w takich piwo pijałem - powiedział, spostrzegłszy wzrok gościa w pękate szklanice utkwiony. - Dzisiaj sam robię podpiwek. Popróbuj na dobry apetyt przed obiadem.
Usiadł naprzeciwko na podobnej ławie.
- W piwnicy trzymam, głęboko pod ziemią, bo wyniesiesz choćby do spiżarki, to korki strzelają, taki gorąc. Popróbuj.
Zamoczyli usta. Już po pierwszym łyku poczuł ten trudny do zmierzenia smak palonych ziaren jęczmienia, cykorii, słodu, drożdży… czegóż w nim nie było jeszcze; cała natura wlewała się w jego gardło, chłodząc je i sycąc jednym z tych niezwykłych smaków świata.
Gość wydobył z podróżnej torby mapę zwiniętą na pół, położył na stole i aby wiatr nie rozniósł jej po ogrodzie, dobył też książkę, którą docisnął tę wrażliwą na przeciągi kartę.
- Powiem ci, że  ileż to pod tym drzewem książek przeczytano - zaczął znów gospodarz - a był taki jeden, co i wiersze pisał, na wzór tamtego… - zamyślił się i chłodnego podpiwku dwa łyki pociągnął. - My to zza Buga tu przyszli. Dziad z ojcem to miejsce wybrali…, że to drzewo ogromne tak ich zauroczyło i nigdzie indziej osiąść nie chcieli. Później sąsiedzi z wielu wiosek nam jej zazdrościli, że prastare takie, pamiętające dawne czasy. Przyjechali tacy jedni, co przybili do kory tabliczkę. Mówili, że czterysta lat albo i więcej żyje na tym świecie. Nazwali je po swojemu, a ja tam mówię na nie
Sobótka. A pewnie, że wszystko to przez Kochanowskiego Jana. Dziadek i ojciec czytali pod tą lipą. I ja czytałem ze swoją… a kiedy poczęła, tośmy córkę Urszulą nazwali. W mieście siedzi, architektem jest, ale, nie powiem, zajeżdża do nas czasem i teraz ona nam czytuje:
„Patrzaj, jako płodnych pszczół niesłychane roje
Okładły, zacny panie, miodem ściany twoje.
Dobry to znak, jeśli Bóg dał wieszczą myśl komu,
Że dostatek i wieczne potomstwo w twym domu.”
A to o pszczołach, to na pamięć znam, bo muszę ci wyznać, że takiego miodu jak z tej lipy to na całym świecie nie znajdziesz, choćbyś miał szukać latami. Gdybyś autem nie był, to dałbym ci do poczęstowania nalewki na miodzie z tego drzewa. Wleję ci w buteleczkę na odjezdnym, abyś sobie popamiętał nasze spotkanie, choć kiedyś musisz to bez samochodu do nas zajrzeć i przekonasz się sam, jak taka miodowa nalewka na spirytusie smakuje. Moja kobieta z kolei poczęstuje cię lipową herbatką - podobno uspokaja, choć chyba nie do końca to prawda, bo ona nie usiedzi na miejscu i zawsze swoje zdanie wypowie.
Nie przestałby opowiadać, gdyby jego żona nie pojawiła się z półmiskami.
- Oj, widzę panie, że mój stary zdążył już panu naopowiadać o lipie.
A kiedy podała wszystko, co na obiad zrychtowała, przysiadła do nich, a pszczeli koncert trwał nad ich głowami, aż do czasu, kiedy słońce zsunęło po gałęziach Sobótki, zrumieniało i w końcu wyblakło.

[21.03.2020, T.]


20 marca 2020

NO, DOBRZE

No, dobrze, cztery obrazki.

Obrazek 1. Masza w swoim domku. Właściwie jest to domek przechodni, bo korzysta z niego również Adelka. A jeszcze bardziej właściwie to domki są dwa i stworzenia na przemian zajmują jeden lub drugi. Rzadko się zdarza, aby oba domki równocześnie były zajęte. Jeśli są wolne, to oba zwierzaki wskakują na moją wersalkę; Masza kładzie się "w głowach", Adelka "w nogach". 

Obrazek 2. Adelka w pozycji "na sfinksa", którą szczególnie lubię. Spojrzenie, jak widać, jeszcze nietęgie, bo zdjęcie zrobione rankiem i jeszcze przed śniadaniem, co ma ogromny wpływ na energię suczek - dopiero najedzone wpadają w szał zabawy.



Obrazek 3. Pyszczek Adelki w znacznym przybliżeniu. Ciężko jej zrobić takie zdjęcie en face, albowiem podczas fotografowania Adelka znajduje setki powodów do wykonywania nieskoordynowanych ruchów. Interesują ją głównie zapachy dobywające się z kuchni i lodówki.


Obrazek 4. Uwielbiana przeze mnie scena z Maszą. Odległość pomiędzy ławą a tapczanem, na którym siedzi suczka jest na tyle duża, że psina nie jest w stanie przeskoczyć ze swego miejsca na ławę. I teraz istotna rzecz: na pudełku po moich lekarstwach położyłem, o zgrozo pierniczek w kształcie rogalika. Masza przepada za pierniczkami i wszelkimi innymi ciastkami. Nie mogąc pochwycić ciastka zębami czy pazurami, obszczekuje mnie, abym przybliżył psince rogalika. Nic z tego. Pieski nie powinny jeść słodyczy.
Żona mówi, że jestem sadysta.



[20.03.2020, T.]


19 marca 2020

W CZASIE ZARAZY

1.
Nie jest łatwo, to się wie, aczkolwiek powinienem być do obecnego stanu przyzwyczajony. Od 25 października zeszłego roku moim nieodłącznym przedmiotem, który się ze mną nie rozstaje jest łóżko. Łóżko było w Norwegii, potem u siebie, teraz tutaj. Prawdę powiedziawszy miałem w planach pojeździć sobie trochę na wózku - w końcu mamy kapryśny bo kapryśny, ale początek wiosny. Przez tego wirusa nie mogę.
Wirus przykuwa mnie do mieszkania, nie mnie jednego. Pewne ale niewielkie w sumie trudności z zaopatrzeniem; gorzej z lekami, które się kończą, w tej chwili nie moje, natomiast, aby ustrzec się przed niespodziankami ograniczam częstotliwość zażywania zaordynowanych leków. Z nogą jest tak samo jak przed dwoma czy trzema miesiącami. Poprawy nie widać, choć oczywiście przyzwyczaiłem się do skakania na kulach, bo bez nich kompletna klapa. Nie oczekuję zmian na lepsze do chwili, kiedy kości się pozrastają, a kiedy to nastąpi - nie wiem. W Norwegii mówiono mi, że taki "błogostan" będzie ciągnął się przez cały rok, a tu dobiega końca piąty miesiąc.
2.
Adela z Maszą mają tu więcej miejsca do zabawy i może dlatego urwisują na potęgę. Masza, która śpi ze mną (wsuwa się najczęściej pod moje prawe ramię albo lokuje się na mojej głowie) jest psem - strażnikiem i z tego drugiego piętra obszczekuje kogo się da, także w nocy. Wkurza się na każdego osobnika, który znajdzie się w jej polu widzenia. Adelka jest z kolei zaopatrzeniowcem, psem tropiącym, szukającym pożywienia. Nie ujdzie jej uwadze żaden odgłos otwieranej szafki z żywnością czy lodówki - potrafi obudzić się w środku nocy i penetrować nosem zapachy, których ja sobie nawet nie uświadamiam.  A jak zbiorą się do tej penetracji obie suczki, to wyglądają tak, jakby nie jadły od tygodnia albo i dłużej. Jednym słowem urwisują. Wczoraj chyba przestrzegłem je, że jak nie przestaną, to zrobię im takie straszne zdjęcie i umieszczę je na fejsbuku, i nikt nie da im lajka tylko takie "wrrr".
3.
Koronawirus szaleje w całej Europie. Rząd początkowo bagatelizował skutki epidemii, nie przygotował wystarczającej ilości testów i punktów, w których bada się próbki na obecność koronowirusa. Dzisiaj zawodowy kłamca, premier chwali się, że przodujemy jeśli chodzi procedury zapewniające bezpieczeństwo Polakom. Nie będę się rozwodził na temat nikczemnej propagandy jaka sączy się z ust kłamców i hipokrytów, wydaje się jednak, że nieudolność ekipy rządzącej zostanie doceniona w wyborach... nie, nie tych prezydenckich, ale tych za cztery lata, parlamentarnych. Napiszę teraz coś bardzo niepopularnego... uważam, że jedynym sposobem na odsunięcie przez społeczeństwo PIS-u od władzy jest potężne tąpnięcie w gospodarce. Dopiero wtedy, gdy nie starczy rządowi pieniędzy na te wszystkie programy z plusem, dopiero wtedy, gdy znajdziemy się jako państwo na krawędzi bankructwa, dopiero wtedy ludzie mający dotąd oczy szeroko zamknięte na pisowskie szkodnictwo i populizm zobaczą, że tą elitę należy przegonić. Epidemia koronawirusa jest zatem, co stwierdzam z przykrością, jedyną szansą na pozbycie się pisowskich pseudoelit. Nie nastąpi to oczywiście za miesiąc, dwa czy rok. Staranny przekaz propagandowy na dzisiaj nie zmusza jeszcze pisowskiego elektoratu do myślenia. Dzisiaj plastelinowy prezydent i nieobeznany z prawdą premier wciskają żałosny kit o wirtualnych pieniądzach dla przedsiębiorców i pracowników i otumanieni wyborcy PIS-u łykną te baśnie jak foka świeżego śledzia; dopiero wtedy, gdy zaczną padać firmy jedna po drugiej, gdy rozleje się po kraju fala bezrobocia, gdy pieniądz straci wartość i nastąpi drożyzna, dopiero wtedy dotrze do tych ludzi, że ani Matka Boska, ani sam Pan Bóg nie pomoże nam, gdy splądrowana przez PIS gospodarka sięgnie dna.

[19.03.2020, T.] 

15 marca 2020

GŁÓWNIE OBRAZ

W tym czasie przymusowej kwarantanny koniecznym się wydaje zbliżenie do kultury: słowa, muzycznej i obrazkowej. Jeśli chodzi o tę pierwszą, posilam się Marquezem i jego przecudownie baśniową książką "Sto lat samotności".
Muzycznie powróciłem ostatnio do swojej dawnej pasji, a mianowicie muzyki country, a obrazkowo... przechodzę do ulubionego postimpresjonizmu.
Na początek "Niedzielne popołudnie na wyspie" Georgesa Seurata. Osobliwość tego obrazu polega na widocznym oddzieleniu barw z zaznaczeniem ich konturów, ale nade wszystko Seurat wypełnia płótno tysiącem plam, których nasycenie sprawia wrażenie obecności płaszczyzny o jednolitej barwie.



Najznakomitszym przedstawicielem postimpresjonizmu jest niewątpliwie Paul Gauguin.Jako jeden z pierwszych Gauguin stosował w swych pracach technikę polegającą na nakładaniu na płótno jednobarwnych plam otoczonych konturem, przy czym w odróżnieniu od Seurata plamy te nie są wielokrotnością upuszczania drobniutkich "kleksów" (typowa technika impresjonistów), lecz są one zaznaczone śmiałymi pociągnięciami pędzla.
Poniżej namalowany tą techniką (cloisonizm lub klauzonizm)  "Żółty Chrystus"



A oto kolejny przykład klauzonizmu - obraz szwedzkiego malarza Johna Stena "Krajobraz jesienny"


Wiele wspólnego z techniką malarską jaką posługiwał się Paul Gauguin ma obraz "Kąpiące się" autorstwa Paula Serusiera. Wykazuje on  spore podobieństwo do późniejszych prac Gauguina, choć kolorystyka "Kąpiących się" jest bardziej przycieniona.



Jakże typowy dla cloisonizmu jest obraz "Żniwa" kolejnego postimpresjonisty, przedstawiciela szkoły z Pont-Aven, Emile Bernarda. Wydaje się, że twórczość Bernarda miała spory wpływ na malarstwo meksykańskiego mistrza, Diego Rivery.




I jeszcze raz Paul Gauguin. "Sjesta" to jeden z tych niezwykle kolorystycznych i tchnących życiem obrazów, jakie artysta namalował w końcowym okresie swojej twórczości urzeczony naturą Polinezji. Nawiasem mówiąc Gauguin jest dla mnie malarzem numer jeden i cokolwiek bym o nim nie napisał, będzie obarczone błędem subiektywizmu.



Rzadko dzieje się tak, że po zakończeniu się jakiejś epoki w malarstwie, techniki, czy mody, kolejne pokolenia artystów negują w całości założenia twórcze poprzedników. Otóż przytoczony przeze mnie powyżej cloisonizm / klauzonizm przyjął się w jakże odmiennym od postimpresjonizmu obrazowaniu, a mianowicie w kubizmie. Przykładem niech będzie "Kobieta na motocyklu" Thomasa Lange.



Na zakończenie, dla miłośników literatury fantasy, pierwsze cztery rozdziały świetnej książki młodego, obiecującego autora:

https://www.wattpad.com/846164794-fangria-dziedzictwo-itharis

[15.03.2020, T.]