Peder Severin Krøyer - portret Marie Krøyer, żony malarza

Peder Severin Krøyer  -  portret Marie Krøyer, żony malarza

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

11 sierpnia 2025

PROZĘ CZYTAM - GABRIEL GARCIA MARQUEZ - MIŁOŚĆ W CZASACH ZARAZY.

 

I DZIELĘ SIĘ…


[...]

Pośród huku petard, bicia w bębny, kolorowych lampionów nad drzwiami i wrzasku żądnych pokoju tłumów, Florentino Ariza błądził jak lunatyk aż do świtu, przypatrując się zabawie przez łzy, odurzony halucynacją, iż to nie Bóg, ale właśnie on narodził się tej nocy.

Obłęd pogłębił się w następnym tygodniu, w godzinę sjesty, gdy nie żywiąc jakichkolwiek nadziei udał się pod dom Ferminy Dazy i zobaczył ją i ciotkę siedzące u drzwi wejściowych w cieniu migdałowców. Była to plenerowa powtórka tego samego obrazu, który ujrzał podczas pierwszego popołudnia w pokoju szwalniczym: dziewczynka udzielająca ciotce lekcji czytania. Ale tym razem Fermina Daza, już nie w szkolnym mundurku, wyglądała zupełnie inaczej, ubrana była bowiem w lnianą, opadającą jej z ramion niczym peplum, plisowaną suknię, głowę zaś przystrojoną miała wiankiem ze świeżych gardenii, co nadawało jej wygląd bogini w koronie. Florentino Ariza wybrał w parku takie miejsce, aby z całą pewnością go zauważono, usiadł na ławce i już nawet nie udając, że czyta, siedział z otwartą książką i utkwił oczy w zwodniczej pannie, która nie odwzajemniła mu się nawet litościwym spojrzeniem. Początkowo sądził, że nauka pod migdałowcami jest tymczasową odmianą spowodowaną być może przeciągającym się remontem, ale w ciągu następnych dni zrozumiał, że Fermina Daza będzie tam, w zasięgu jego wzroku, przez wszystkie popołudnia, o tej samej porze przez trzy miesiące wakacji i przekonanie to dodało mu otuchy. Nie miał wrażenia, aby został dostrzeżony, nie zauważył żadnej oznaki zainteresowania czy niechęci, ale jej obojętność opromieniona była tak odmiennym blaskiem, iż zagrzewało go to do wytrwałości.

Nieoczekiwanie pewnego popołudnia pod koniec stycznia ciotka odłożyła na krześle robótkę i zostawiła bratanicę samą w strumieniu żółtych liści opadających z migdałowców. Ożywiony niejasnym domysłem, że jest to ukartowana okazja, Florentino Ariza przeszedł przez ulicę i stanął przed Ferminą Dazą, tak blisko niej, iż poczuł mgiełkę jej oddechu i kwietny powiew, z którym miał ją utożsamiać już do końca życia. Przemówił do niej ze sztywno podniesioną głową i z taką stanowczością, na jaką zdobył się ponownie i z tych samych przyczyn dopiero pół wieku później.

- Mam tylko jedną prośbę. Proszę przyjąć ode mnie list - powiedział jej.

Nie był to głos, którego się po nim spodziewała: brzmiał dźwięcznie i zdecydowanie i nie miał nic wspólnego z jego kruchą posturą. Nie odrywając wzroku od robótki odpowiedziała: „Nie mogę przyjąć listu bez uprzedniego zezwolenia mego ojca”.

Ciepło jej głosu, którego przygaszoną barwę miał zapamiętać na resztę życia, przejęło Florentina Arizę dreszczem. Nie ustąpił jednak i natychmiast odparł:

Proszę je więc uzyskać”.

Po czym, chcąc złagodzić ostrość tego rozkazu, dodał błagalnie:

To sprawa życia i śmierci”.

Fermina Daza nie spojrzała na niego, nie przerwała haftowania, ale jej decyzja uchyliła drzwi, wpuszczając przez nie cały świat.

- Proszę przychodzić co wieczór - odrzekła - i czekać, aż zmienię krzesło.

Florentino Ariza nie rozumiał, co chciała przez to powiedzieć, dopóki w następny poniedziałek nie spostrzegł ze swej ławki tej samej co zawsze sceny, z pewną jednak odmianą: gdy ciotka Scholastyka weszła do mieszkania, Fermina Daza wstała i przesiadła

się na stojące obok krzesło. Florentino Ariza, z białą kamelią w butonierce surduta, przeszedł wówczas przez ulicę i stanął przed nią. Powiedział:

Jest to największa szansa mojego życia”.

Fermina Daza nie unosząc głowy rozejrzała się wokół, zobaczyła puste ulice w senności duszy i wirujące martwe liście, które unosił wiatr.

- Proszę mi go dać - powiedziała.

Florentino Ariza miał zamiar wręczyć jej siedemdziesiąt stron, które wskutek wielokrotnego czytania był już w stanie wyrecytować z pamięci, w końcu jednak zdecydował się na półstronicowy, zwięzły i jasny liścik, przyrzekający jedynie to, co najistotniejsze: dochowanie dozgonnej wierności i wieczną miłość. Wyjął list z wewnętrznej kieszeni surduta i wyciągnął go przed oczy zdenerwowanej hafciarki, która wciąż nie miała odwagi spojrzeć na niego. Ujrzała niebieską kopertę drżącą w zesztywniałej ze strachu dłoni i uniosła tamborek, by położył na nim list, nie mogła bowiem dopuścić, aby spostrzegł, że i jej drżą palce.

I stało się: w liściach migdałowca furknęło i zatrzepotało i ptasie gówienko plasnęło prosto na haftowany wzór. Fermina Daza cofnęła szybko tamborek, ukryła go za oparciem krzesła, żeby Florentino nie zauważył, co się stało i po raz pierwszy spojrzała na niego z twarzą całą w pąsach. On zaś nieporuszony, trzymając wciąż w dłoni list, powiedział:

To na szczęście”.

Podziękowała mu swym pierwszym uśmiechem, niemal wyrwała mu list, złożyła i ukryła w staniku. Wówczas ofiarował jej kamelię z butonierki. Odmówiła:

Ten kwiat zobowiązuje”. Nagle, uświadomiwszy sobie, że już ma mało czasu, schroniła się w swe stateczne opanowanie.

- Teraz proszę odejść - powiedziała - i proszę nie wracać, dopóki pana nie powiadomię.

Kiedy ją zobaczył po raz pierwszy, matka już dawno o tym wiedziała, bo Florentino Ariza stracił mowę, apetyt i nie mogąc zasnąć przewracał się całymi nocami w łóżku z boku na bok. Ale od momentu, kiedy zaczął oczekiwać odpowiedzi na swój pierwszy list, zaczęło go ponadto dręczyć rozwolnienie, miał zielone wymioty, tracił zmysł orientacji ulegając nagłym omdleniom, co przeraziło Transito Arizę, jego stan nie przypominał bowiem miłosnej udręki, lecz spustoszenia, jakich dokonuje cholera. Ojciec chrzestny Florentina Arizy, homeopata i stary powiernik Transito Arizy jeszcze z czasów jej tajemnego miłosnego związku też z początku był zaniepokojony stanem chorego, jego ledwie wyczuwalnym tętnem, świszczącym oddechem i bijącymi na niego bladymi potami, typowymi dla agonii. Badanie wykazało jednak, że nie ma gorączki, nie cierpi na żadne bóle i jedyną jego dolegliwością jest pragnienie natychmiastowej śmierci. Wystarczyło jednak staremu homeopacie, iż zadał parę podstępnych pytań, wpierw Florentinowi Arizie,

następnie jego matce, by po raz kolejny dojść do wniosku, że symptomy miłości są Midentyczne z objawami cholery. Przepisał napar z kwiatu lipowego na uspokojenie i zasugerował zmianę klimatu celem znalezienia pociechy poprzez oddalenie, ale Florentino

Ariza chciał czegoś wręcz przeciwnego: pragnął napawać się swym męczeństwem. […]



[11.08.2025, Toruń]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz