ROZDZIAŁ 107 - PRZEJAŻDŻKA
ROWEROWA
Umówili się na rowerową przejażdżkę
w sobotni poranek. Maria z Adamem i czteroletnią Różą (jeszcze w
foteliku przymocowanym do roweru taty; roczny Kubuś został na czas
podróży oddany po czułą i chętną opiekę Natalii Potulickiej,
chrzestnej Róży - państwo „kawiarenkowiczostwo” uznało
bowiem, że ich synek nie sprosta trudom wojażu), pani Wanda, żona
inżyniera Beka, pan inżynier oraz państwo Szydełkowie.
W tę sobotę absolutną władzę w
kawiarence objęła pani kucharka Rybotycka wraz z całym personelem
i personelu znajomymi, albowiem doczekaliśmy się długo
oczekiwanego wesela: ślubują kawiarenkowa kelnerka Karolina oraz
prawa ręka radcy Kracha, adwokat, pan Sławomir Brożyna. Rzecz
jasna Kawiarennik Adam z małżonką, tudzież dwie odbywające z
nimi rowerową przejażdżkę pary pojawią się o wyznaczonej porze
w kawiarence jako goście weselni, ale personelowe towarzystwo
zadecydowało, aby Kawiarennikowi dać do godziny osiemnastej
wychodne - niech użyje wiosennej pogody, niech odpocznie od
codziennej krzątaniny przy klienteli. I tym sposobem szacowne grono
przyjaciół siadło na pożyczone od przedsiębiorcy Kołodziejczyka
rowery, ruszając w stronę Ciżemek i dalej, biegiem rzeczki Mętnicy
i lasu, zatrzymując się to tu to tam u znajomych.
A odwiedzać było kogo. Najsampierw
posiadłość Joanny i Piotra Kosmowskich i ich trzynastomiesięcznej
Leny. Koniki w stępie i galopie; pierwsze w hipoterapeutycznej roli,
drugie - dla adeptów quasi sportowej jazdy. Joanna przy Lenie,
czasami zmienia ją matka, która przyjechała w odwiedziny; wtedy
młoda pani Kosmowska przyucza do jazdy jakąś nowicjuszkę. Piotr w
gabinecie - spora kolejka cierpiących stworzeń, głównie psów.
Sporo pracy mają Beata z Zuzanną; pierwsza też prowadzi
hipoterapię, a druga ma tego dnia trzech amatorów jeździectwa.
Znalazłoby się więcej, ale obie młode osóbki proszone na ślub i
wesele muszą znaleźć więcej niż zwyczajowo czasu dla siebie, a o
szesnastej przyjeżdżają po damy Wojtek z Krzysztofem, niestrudzeni
obu pań adoratorzy.
Rowerowi podróżnicy długo u państwa
Kosmowskich nie zabawili, widząc jak bardzo są zajęci.
Porozmawiali niewiele, zapytali o Lenę, a pan inżynier Bek zauważył
istotną zmianę w ciżemkowskim pejzażu - na skraju polany, pośród
brzóz samosiejek stoją już fundamenty. Faktycznie - Beata z
Zuzanną budują się. Budują się na kawałku odstąpionej przez
Kosmowskich ziemi, a to przy walnej zachęcie Wojtka. Dlaczego? O tym
innym razem. Na chwilę obecną rowerowe towarzystwo wie, że dumne
fundamenty są zaczątkiem pokaźnego domu-bliźniaka, w którym
oddzielnie zamieszkają Beata i Zuzanna. Ale czy same?
Pani Janeczka Szydełko jest innego
zdania.
- Pani Wandziu kochana, ten przyszły
dom to uwertura do kolejnych zaślubin.
- Tak pani sądzi?
- Nie inaczej. Pani wie, że mam w
sobie coś takiego, że czy to starzy, czy młodzi zwierzają mi się,
choć niepytani. Oczywiście nie jest to żadna tajemnica w mieście,
że Wojtek lgnie do Zuzanny już od roku, podobnie jak Krzysztof do
Beaty. Tym razem jednak obie dziewczyny uświadomiły mi, że sprawa
zrobiła się na tyle poważna, aby pomyśleć o małżeństwie.
- I dlatego ta budowa? - wtrąciła
Maria. - Żeby być po ślubie na swoim…
- Owszem, Marysiu.
- Ale dlaczego obok siebie? - zapytała
pani inżynierowa Wanda.
- No cóż, Wandziu, Beata z Zuzanną
znają się od dziecka, zawsze razem, szkoła, studia,
zainteresowania… tylko chłopców mają innych… chociaż…
podobnych do siebie.
- Krzysztof starszy…
- To prawda.
- Ale pozwolić sobie na taki dom? Nie
wiem, czy bym zaryzykowała - Wanda była sceptycznie nastawiona do
tej budowy.
- Dadzą radę. Już Wojtek się o to
postarał.
Musieli jechać dalej. Wanda pozostała
z uszczerbkiem informacji, ale wiedziała, że nadejdzie taka chwila,
gdy pozna rolę Wojtka w tej sprawie.
Zajechali do Anny i Wołodii.
- Anna w pensjonacie - mówi Wołodia
- a ja odwożę za chwilę dwie starsze panie na dworiec - dodaje. -
U mnie jeszcze trochę czasu. Zajrzycie do Basi? Teściowa z moją
mamą są teraz z nią. Zobaczycie jak wyrosła.
Wołodia niemal biegle mówi po
polsku, czasami wtrąca rosyjskie wyrazy, niektóre przekręca,
wypowiadając je dodatkowo ze śpiewnym wschodnim akcentem. Jest
teraz wraz z Anną współzarządcą pensjonatu, choć Fiodor
zatrudnił dodatkowo panią, która zajmuje się bezpośrednio
zagadnieniami medycznymi ośrodka, włada lekarzami i
rehabilitantami. Córka radcy Kracha stara się zapanować nad
ekonomią, klientów ściąga Wołodia mający ogromne wsparcie w
Fiodorze, głównym inwestorze przedsięwzięcia, który z kolei
zachęca do odwiedzenia ośrodka obcokrajowców. Pan mecenas z Adamem
widzą trzy auta na zagranicznych „blachach”.
- Są już u nas zarubieżnicy. Na tę
chwilę niewielu, ale to czas przed sezonem. Najwięcej zamówień na
lipiec i sierpień - tłumaczy.
- A co z pokojami dla tych, których
nie będzie stać na kuratoryjny luksus? Nie zmieniliście zdania? -
pyta mecenas Szydełko.
- Mamy dwa. Trójkę i dwójkę. Oba
zajęte. Ksiądz Kącki postarawszy się.
- Dobrze to świadczy o Fiodorze -
zauważa Adam. - W końcu oferujecie luksusowe warunki.
- Fiodor, pan Adam, ma dużo
pieniędzy. To bohatyj czieławiek. Dla niego to splunąć. Taki miał
kaprys, ale to naprawdę dobry i solidny czieławiek. Żeby pan nie
pomyślał sobie, że jak już Rosjanin i do tego bohatyj, to krow
wypije. Przyjeżdża z żoną we wrześniu.
- Nic takiego nie powiedziałem,
Wołodia. Jak dotąd pensjonat cieszy się dobra opinią.
- A ile u nas problemu, aby dobyć
miano uzdrowiskowego kurorta? Prijechali, wodu badali, prima sort
powiadają, siarczany, sole, więc powinni od ręki, a i okolica
czysta jak nigdzie. Drzewa my zasadzili, będzie park, brzeg rzeki
czysty, elektryczność ze słońca, ciepło z wody, cisza i spokój,
a jak burmistrzowi i staroście uda się powiększyć zalewisko, to i
my będziem mieć do niego dostęp.
- To już wiecie, że są takie plany?
- zainteresował się inżynier Bek.
- Otiec mówił… znaczy się pan
Krach.
- Nasz pan radca namącił wszystkim w
głowie - wyrzekła z radością w głosie pani Janeczka Szydełko. -
Najpierw dla was dom wyremontował, potem podsunął myśl z tą
gorącą mineralną wodą…
- Z tą drugą wiadomością to
przyszedł do kawiarenki nieżyjący już niestety dziadek naszej
nauczycielki Alinki, kochanie - przypomniał żonie pan mecenas.
- Wiem, pamiętam, ale to pan radca
pchnął sprawę we właściwą stronę.
- O, tak, otiec ma głowę.
- A nie przebąkuje przypadkiem o
swoich najbliższych planach? - zapytała Janeczka Szydełko Wołodii,
rzecz jasna z czystej ciekawości, ale w porę zmiarkowała, że może
nie nadszedł odpowiedni czas na rozwijanie tego wątku. - Ech, nic,
pewnie jeszcze niczego nie ustalił.
- A pani Alinka z córką zamówiła
sobie wczasowisko na sierpień. Jej dieduszka miał zagwarantowaną
opiekę medyczną w kurorcie dożywotnio… niestety nie doczekał…
więc po nim wnuczka z córką…
Maria, żona Kawiarennika Adama, która
bodajże raz tylko tutaj była, i to w czasie, gdy stawiano
fundamenty pod ośrodek, była pod ogromnym wrażeniem tego, co w tym
miejscu powstało. Trzypiętrowy budynek, z dachem pokrytym w
południowej jego części solarowym dachem, trzydzieści pokoi
licząc od pierwszego pietra, bo na parterze sale i bawialnie; winda
i ciągnący się na parterze ukwiecony łącznik prowadzący do
gabinetów zabiegowych, stołówki i dalej do basenu. Ośrodek
naturalnie otoczony sześcioma wielkimi świerkami, rzucającymi od
zachodu i południa szeroki cień na budynek zabiegowy i stołówkę.
Bliżej budynku zalążki parku: dużo soczysto zielonej trawy,
kwiaty, całkiem spore iglaki - wszystko przemyślane z konceptem
właściwym pani Różańskiej i pana Iłowieckiego, którzy dokonali
nasadzeń jeszcze jesienią, gdy obiekt nie był gotowy. Budowa
doprawdy imponująca i chociaż oddana do użytku z opóźnieniem, w
połowie marca, to i tak, przynajmniej dla Marii, błyskawicznie.
Rowerowe towarzystwo ruszyło w dalszą
drogę wzdłuż Mętnicy, potem mostkiem na drugą stronę rzeki - do
lasu, później drożyną ciągnąca się wzdłuż wąskotorowej
trasy daleko, aż po Wolę Dąbrowską. Tam odpoczynek u wejścia do
pałacowego parku. Teren ogrodzony wprawdzie kamienno-ceglanym, na
dwa metry wysokim murem, lecz ten w wielu miejscach zniszczony,
wyłupany. Przez te w ogrodzeniu wyłomy rozpościera się widok na
klasyczny szlachecki dworek, murowany, z dwuspadzistym polskim
dachem, z gankiem jak w Mickiewicza poemacie, z kolistym skwerem, na
którym ongiś musiały istnieć kwiatowe rabaty. Dworek w stanie
niepięknym, aczkolwiek rowerowi podróżnicy zauważyli (nie sposób
było nie zauważyć) drabiniaste rusztowania wokół budynku, pnące
się po odrapanych z tynku ścianach aż po dach. Na rusztowaniach
robotnicy; jeden dźwig podaje na górę murarską zaprawę, drugi
niesie dachówki ku dwóm pracownikom przypiętym do lin na dachu.
Jednym słowem trwa remont.
Wprowadzili rowery do wnętrza
posiadłości i już stamtąd spostrzegli, że remontowe prace
dotyczą także budynku gospodarczego - schowanej na uboczu
obory-stodoły i przylegającej do niej komory, która mogła kiedyś
służyć już to za pomieszczenie kuchenne dworu, jak i też
mieszkania dla służby. Podróżnicy udali się w tamtą stronę.
Obchodząc dwór zobaczyli za nim, w miejscu, które było zapewne
wstępem do sadowego ogrodu dwa wojskowe namioty, opróżnione z
mieszkańców, bo ci - wszyscy młodzi ludzie - zajęci byli pracą
wewnątrz stodoły-obory i poza nią.
Adam uświadomił sobie, że prace
remontowe ruszyły w posiadłości pełna parą, a inżynier Bek
fachowym wzrokiem objął miejsce przebudowy; ruszył ku najbliżej
stojącemu młodzianowi.
- Widzę, że przed panami sporo
jeszcze pracy, ale widząc ich tak wielu, mniemam, że robota posuwa
się błyskawicznie. Kim jesteście?
Młody człowiek postąpił kilka
kroków w stronę dochodzących obieżyświatów, witając się z
każdym z nich oddzielnie.
- My studenci. Nasze dwie uczelnie
wyznaczyły nas do tych prac. Nie wszystkich, jak leci, tylko tych,
którzy cokolwiek znają się na murarce i chętni do pracy.
- Znaczy się mają państwo pracowite
wcześniejsze wakacje - zauważyła pani Janeczka Szydełko.
- Niekoniecznie. Podzielono nas na
trzy grupy. My jesteśmy pierwsza z nich zamówioną na
dziesięciodniowy termin. Potem się zmieniamy i tak do zakończenia
prac.
- Zauważyłam pośród was
dziewczyny. I one pracownice? - zdumiała się pani Wanda Bek.
- W naszej grupie są dwie. Raczej w
roli kucharek, bo prace wyczerpujące a jeść trzeba.
- Ot i o wszystkim pomyślano -
zauważył Adam. - Rozumiem, że wy skupiacie się na pracy przy
gospodarskim zapleczu, a fachowcy zajmują się dworem.
- Słuszna uwaga - odrzekł młodzian.
- Specjaliści pracują pod okiem konserwatora zabytków. W naszym
przypadku te oba obiekty przy których pracujemy, z zewnątrz
wyglądać muszą jak dawniej, ale wewnątrz… zapraszam państwa.
Wprowadził podróżników do środka.
W obszernej oborze-stodółce
poprowadzono dwie kondygnacje. Sklepienia wykonali fachowcy jeszcze w
lutym. Młodzieniec objaśniał: na górze osiem dwuosobowych pokoi,
cztery łazienki; na dole dwie trójki z dwoma łazienkami i większa
sala. Jadalnia w sąsiednim pomieszczeniu obok kuchni.
Kawiarenkowi przyjaciele wiedzieli o
zamiarach profesorów z dwóch wielkomiejskich uczelni. Ma w tym
miejscu powstać ośrodek uczelniany na sympozja i seminaria, tudzież
dom pracy twórczej. W części gospodarczej, jak się okazało,
miejsc noclegowych będzie dwadzieścia sześć, w samym dworze -
osiem. W przyszłości zaś, od strony ogrodu ma stanąć pawilon w
miejscu, gdzie była stajnia. Ten akurat obiekt, na terenie którego
stoją obecnie wojskowe namioty, złym zrządzeniem losu popadł w
największą ruinę i postanowiono go nie odbudowywać, lecz postawić
nowy, acz skonstruowany wedle starych planów, tyle że nie konie i
powozy w nich zamieszkają, lecz ludzie, co powiększy stan lokalowej
bazy o dwadzieścia dwuosobowych pokoi. Kosztowna i pracochłonna to
będzie inwestycja, lecz profesorska w tym rzecz, aby pozyskać dla
niej uczelniane i nie tylko uczelniane fundusze. Największym, jak
zwykle w tego typu budowach, problemem jest wodno-kanalizacyjna i
elektryczna infrastruktura; mniejszym samo postawienie obiektu. Póki
co w miarę sprawnie trwają prace przy renowacji dworu i zabudowań
gospodarskich. Wbrew negatywnym oczekiwaniom stan dworku nie wymaga
rewelacyjnych zabiegów przywracających uprzedni stan budynku dworu;
do najistotniejszych i najtrudniejszych należy wymiana instalacji
cieplnej i kanalizacyjnej pamiętającej przedwojenne czasy, gdy w
obiekcie mieściła się szkoła ludowa. Te prace akurat trwają, ale
przy okazji stawiany jest nowy dach, po czym nastąpi gruntowna
renowacja elewacji. Aby przyspieszyć renowację całości
posiadłości władze uczelniane zdecydowały się wspomóc działania
profesjonalnej firmy budowlanej zastępami braci studenckiej, przy
czym liczebność tych pomocników zwiększona zostanie w okresie
wakacyjnym. Rzecz jasna wszystko musi się odbywać na zasadzie
dobrowolności, tudzież rekrutacja do tych prac winna obejmować
tych młodych ludzi, którzy o pracach budowlanych niejakie pojęcie
mają.
Odwiedzając dwór w Dąbrowskiej
Woli, kawiarenkowicze przekonali się naocznie o tym, że możliwa
jest współpraca profesjonalistów z niefachowcami, jeśli tylko ci
drudzy będą postępować ściśle według zaleceń kierownika
budowy, który w owym dniu był obecny, spotkał się z gośćmi,
rozmawiał z nimi, lecz o terminie zakończenia prac nie wspomniał
ani słowem.
- Moi państwo, pierwsza rzecz to
fundusze. Jeśli będziemy je uzyskiwać na czas i do tego
systematycznie, moja w tym głowa, aby renowacja nie przeciągnęła
się ponad miarę. A druga sprawa to nasi pomocnicy; jeśli kolejne
grupy pracować będą tak wytrwale jak ta obecna, to możemy spać
spokojnie.
Podróżnicy na sen nie mieli ochoty.
Pozostało przed nimi jeszcze jedno miejsce - leśniczówka, w której
na nich czekano, a tam… leśniczy Gajowniczek wraz ze swą żoną
przygotowali prawdziwa ucztę dla strudzonych rowerową jazdą. Nie
mogło się obejść bez gęstej grochówki i bigosu ze swojską
kiełbasą, zeszklonego staropolskim miodem z pasieki leśniczego.
[Pierwsze pisanie nastąpiło 28.04.2018 roku w Aire des Vignobles,
Nierve we Francji]
[14.04.2024, Toruń]