ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

29 września 2019

JESIENNA POEMA


I
Pamiętasz… była jesień
pamiętam
staruszka niesie
grzybów było w bród
koszyk prawdziwków
przystajemy
Zbierałam trzy godziny moi państwo
znam takie miejsca
tylko mój kręgosłup cierpi jesienią.

II
Ocierałem twoje skronie
ze strumienia porannej mgły
z koralików rosy
włóczkę babiego lata
zdejmowałem z twoich powiek
kiedy schyliłaś się
aby pogłaskać jeża
za wcześnie na sen mój drogi.

III
A to chrupiące wspomnienie kajzerki
z musem jabłkowym twojej roboty
czułem cynamon
równoważyłem ten smak
herbatą z rumem
czasami grzanym piwem
zaprawionym miodem i wanilią.

IV
Dołożę jeszcze
parę suchych szczap świerkowych
to jesień
rozgrzej się
biorę w rozłożyste ręce kołdrę
przytulam ją do kafli pieca
płomień syczy
nakrywam nas pod same drgające podbródki
jest ciepło.

V
Żółty kasztan mi dałaś
albo brązowy
mieniły się barw tęczą kasztanowe dłonie
szeleszcząc pod podeszwami
podczas spaceru w parku
niskie jesienne słońce
zerkało na nas
płosząc pocałunki.

VI
Pamiętam
łuskaliśmy tarcze słoneczników
dla naszych zimowych ptaków
i wtedy przyszły te twoje sąsiadki
aleśmy tęgo śpiewali
aniśmy się obejrzeli
jak nałuskaliśmy całą miskę
nie przerywając śpiewu
„a po ulicach w lekkiej jesieni
fruwały za mną jasne anioły”
to ty to ty tak śpiewałaś dla mnie.

VII
Coraz chłodniejsze dnie
wiatr świszczy
świerszcz zasnął na dobre
„o szyby deszcz dzwoni”
zakładam jesionkę ty płaszcz
taki z podpinką na misiu
wychodzimy pod parasolem
pamiętam że wtedy byłaś pierwszy raz
na „Casablance”.

VIII
Mróz wygładził kałuże
powinnaś była bardziej uważać
na stłuczone kolano kompres
na takie unieruchomienie
kolacja do łóżka
a potem zmusiłaś mnie do tego
abym przeczytał ci na głos
jesienną poemę.

[29.09.2019, Dobrzelin]


27 września 2019

SYMFONIE

Oprócz I-szej symfonii Mahlera...
... tu dla przypomnienia fantastyczny "Marsz pogrzebowy" z tej symfonii...



...oraz 5-tej symfonii Beethovena...
... tu ta symfonia w wykonaniu filharmoników wiedeńskich (piękne ujęcia filmowe)



... 9-ta symfonia "Nowy Świat" czeskiego kompozytora Antonina Dvořaka wydaje się być arcydziełem wszechczasów symfonistyki.
Poniżej cała symfonia w wykonaniu orkiestry symfonicznej duńskiego radia




Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy przepada za tak zwaną muzyką klasyczną, a jeśli nawet coś usłyszał przyjemnego dla ucha, to są to niektóre "wyjątki", popularniejsze fragmenty. Ja, choć laik zupełny, słucham poszczególnych utworów "od deski do deski" znajdując przyjemność w odbiorze każdego pomyślanego przez kompozytora dźwięku.
Dla tych, którym niekoniecznie czas pozwala na słuchanie całości jednej z moich ulubionych symfonii, proponuję zerknąć choć uchem na poniższy fragment 5. symfonii Dvořaka, część III  scherzo w tempie molto vivace...



To by było na tyle...

[27.09.2019, Kielce]

NIE WRÓCISZ CHOĆBYŚ CHCIAŁ (3)

- Nie do końca mnie wtedy przekonałeś - mówi Adam. - Dopiero kiedy przyjechałem do K. i zobaczyłem cały ten rozmach, a jednocześnie zdałem sobie sprawę z tego, z jak trudnym zadaniem przyjdzie nam się zmierzyć. I jeszcze ten jeden szczegół, który wpłynął na moją decyzję...
- Mieszkanie - domyślił się bez trudu Roman.
- Tak. Wiola była w trzecim miesiącu ciąży. Nie mieliśmy szans na mieszkanie, co najwyżej na pokój w akademiku, a tu taka okazja.
- No tak, trzeba było ludzi czymś przyciągnąć do fabryki. Gurdzała pomyślał i o tym. Uparł się, aby razem z zakładem pobudować przynajmniej dwa bloki na początek. Była to trochę wariacka decyzja - przypomniał Roman.
- Że też mu zatwierdzili.
- Nie dziw się, miał pełne zaufanie partii. Początkowo w planach był hotel robotniczy, ale jak tu w takim hotelu z rodzinami mieszkać.  Popsioczyli ale zatwierdzili.
- Gurdzała jak zwykle miał rację. Tyle że do tych mieszkań, do bloku, przechodziło się przez sterty gruzu - wspomniał Adam.
- Długo jeszcze tak było. A ile to czasu czekaliśmy na zaopatrzenie, na osiedlowy sklep, na kino, boisko czy ośrodek zdrowia?
- To prawda. Ale wtedy to stawiano już kolejne bloki i to z tych naszych płyt. Wszystko szło piorunem...
- Skoro z własnej płyty, to mieliśmy szczęście, bo nie musieliśmy polegać na kontrahentach.
- A przy tej okazji Kraska dostawał ochrzan, bo płyty miały iść do innych miast, a my zużywamy je dla własnych potrzeb - Adam roześmiał się, wspominając nasiadówki, na których bywał sam sekretarz wojewódzki partii i wciąż ponaglał ich szefa, a ten znosił cierpliwie jego uwagi, po czym dzwonił do kogoś ważniejszego od tego sekretarza.
Zamówili jeszcze po lampce koniaku. Wytrawni znawcy tego trunku pobledliby na samą myśl o tym, że koniak może być pity przed obiadem. Ale obiad dochodził już do głosu. Zdali się na intuicję młodej kelnerki. Miało być coś ekstra i z przytupem.
- Panowie przecież mają czas - wyjaśniła zastanawiając się nad ofertą dania głównego. - Myślę, że zadowoli panów pieczona kaczka faszerowana nadzieniem z wątróbki, oczywiście z owocami...  gruszka, śliwka węgierka i jabłko..., bukiet warzywny, zapiekane ziemniaczki, sos... powiedzmy borowikowy, kompot morelowy... co panowie na to?
Przyjęli propozycję z pocałowaniem ręki.
- Kiedy wspomniałeś o zaopatrzeniu, od razu pomyślałem o Pawle - kontynuował Adam, gdy młoda kelnerka opuściła ich stolik.
- Tak, to jeden z nas, młody i ambitny, kolejny zwerbowany przeze mnie, choć z twoim oczywiście udziałem.
Zapadło milczenie, a wzrok obu mężczyzn potoczył się jak nieumiejętnie podana piłka z narożnika boiska na pole karne.
- On chyba najgorzej na  t y m  wyszedł - dodał Adam.
Tak, Paweł zdecydował się wziąć w  t y m  udział, chociaż w odróżnieniu od Adama i Romana jego wykształcenie było całkowicie nieproduktywne.
Paweł zatrzymał się przed trzecim rokiem studiów polonistycznych. Dużo by o tym mówić; panowie zapewne powrócą do tematu Pawła - niedoszłego polonisty.
Po rozstaniu się z uczelnią Paweł zatrudnił się na rok jako kierowca w lokalnej firmie transportowej, aby po tym czasie w dosyć zaskakujących okolicznościach zostać tam zaopatrzeniowcem. Przed nim pierwszego kierownika zaopatrzenia odsunęła na boczny tor poważna choroba serca; drugim zajęła się prokuratura. W jakikolwiek  by sposób nie komentować tej zmiany, dla Pawła nowe stanowisko oznaczało awans. Wydawało się też, że Paweł, który nie zwykł walczyć w życiu o swoje, resztę życia spędzi w tej geesowskiej firmie poszukując i sprowadzając do sklepów i magazynów towary na wagę złota podług ówczesnej ich wyceny, gdy tymczasem...
Tymczasem jedna z zaopatrzeniowych tras zaprowadziła Pawła do K. , gdzie spotkał swoich kolegów z liceum Adama i Romana.
Nie mogło się obejść bez wczesnego wspólnego obiadu w zakładowej stołówce i późnowieczornej kolacji  w mieszkaniu Romana.
Interes Pawła musiał się przeciągnąć do kolejnego dnia, a chodziło o zwyczajne płyty chodnikowe i krawężniki. Adam z Romanem obiecali pomoc w załatwieniu tej sprawy, ale nie to było najważniejsze. Wypytawszy Pawła o jego obecną pracę zaproponowali (przy wódce), aby rzucił w diabły dotychczasowe zajęcie i przystąpił do nich, bo właśnie stworzyli młody, zgrany kolektyw, a ludzie przecież czekają na mieszkania.
Po raz kolejny Roman powtórzył tę mantrę Gurdzały i roześmiał się na głos przy całkowitym niezrozumieniu sytuacji przez niedoszłego polonistę.
- Ależ ja jestem zadowolony ze swojej pracy - zaoponował Paweł - a w dodatku co ja wiem o zakładzie? o fabryce domów?
- Najważniejsze, że jesteś jednym z nas - stwierdził stanowczo Roman. - Możesz pracować w tym swoim zaopatrzeniu  ukierunkowanym na potrzeby pracowników i ich rodzin. Ty wiesz ilu ludzi zatrudnia fabryka? I trzeba tę masę wyżywić, a infrastruktura spożywczo-przemysłowa wciąż jest w powijakach. I nie myśl, Pawle, że szykujemy ci jakąś nieznaczącą i mało odpowiedzialną fuchę, za którą otrzymywać będziesz kasę bez porównania większą od tej, która wpada ci do portfela na prowincji. Nie raz oberwiesz, dostaniesz po uszach, i to nie za swoje, ale dostaniesz szansę na odbicie się od dna, szansę, z której powinieneś skorzystać.
- Bo ja wiem... - głos Pawła był wyciszony, tak jakby rekrutowany na nowe stanowisko przyjaciel obu młodych mężczyzn przestraszył się wypowiadać swoje racje. - To bardzo miłe z waszej strony, ale za mną ciągnie się paskudne fatum. Po prostu nie mam do życia szczęścia.

[26/27.09.2019, Norymberga / Kielce]

25 września 2019

NIE WRÓCISZ CHOĆBYŚ CHCIAŁ (2)


Obaj z jednego rocznika, po tej samej uczelni, inżynierowie - konstruktor i technolog, budowniczowie.
Roman początkowo rozważał jakiś staż za granicą w sąsiednim, bardzo zaprzyjaźnionym kraju; Adam przebąkiwał  o pozostaniu na uczelni - być pracownikiem naukowym to jego cel.
Tymczasem w K. powstawała fabryka konstrukcji żelbetonowych i prefabrykatów, pospolicie mówiąc fabryka domów. Roman przypadkowo spokrewniony przez cioteczną siostrę z dyrektorem budującej się fabryki odpuszcza sobie zagraniczny staż. Przyjeżdża do K. , aby zasięgnąć informacji od weterana socjalistycznych budów. Dyrektor liczy sobie lat sześćdziesiąt cztery; partia dała mu jeszcze jedną szansę na wykazanie się nieprzeciętną organizacją i niewystygłym po wielu latach pracy zapałem. Fabryka domów, ów projekt realizowany z zaciągniętych przez państwo kredytów jest ostatnią wielką budową dyrektora Gurdzały. Po jego zakończeniu nie nastąpi cisza, przeciwnie, będzie feta, jakiś medal lub krzyż zasługi, serwis z chińskien porcelany i szwajcarski zegarek na odchodne, wywiad w prasie, reportaż w telewizji, słowem spóźniona sława.
- Zjawiłeś się w najodpowiedniejszej porze z tym swoim dyplomem i wyróżnieniem. Potrzebujemy ludzi młodych, chętnych do pracy, specjalistów znających się na swoim fachu. A ludzie czekają na mieszkania - prawił Gurdzała.
Czyż nie była to zachęta?
- Naczelnym fabryki będzie towarzysz Kraska z województwa - ciągnął Gurdzała. - Wielkim fachowcem to on nie jest, ale ma poparcie partii i jest otwarty na młodych. Zaczyna zbierać kolektyw, mogę mu wspomnieć o tobie, znamy się jak dwa stare konie, choć jest młodszy ode mnie o dekadę. A ty... ty mógłbyś się przydać, konstruktor, zaraz po studiach, takich nam potrzeba, a pamiętaj, że lufzie czekają na mieszkania.
Roman Stawski w trzy miesiące później objął kierownicze stanowisko w fabryce domów i półfabrykatów budowlanych.
Pod koniec września przyjeżdża na uczelnię, właściwie do biblioteki po jakąś fachową lekturę. W dziekanacie mijają się z Adamem, który kręci się wokół własnych spraw związanych z objęciem posady wykładowcy; na tę chwilę miałby prowadzić ćwiczenia. Marzy mu się jednak doktorat, chociaż do tego droga daleka.
Roman opowiada mu o fabryce.
- Słuchaj, tworzy się nowa kadra, młodzi ludzie. Naczelny dał mi wolną rękę w pozyskiwaniu do zespołu zdolnych i ambitnych ludzi. Pomijając już ciekawe zarobki, będziesz miał pole do popisu; chcemy wdrażać nowoczesne, energooszczędne technologie, przydasz się na pewno. A pamiętaj, że ludzie czekają na mieszkania.
Roman zorientował się, że operuje argumentami Gurdzały - weterana, którego przed tygodniem rzeczywiście pożegnano uroczyście, z orkiestrą i łzami szczęścia.
I stało się. Ćwiczenia na uczelni, wykłady i doktorat Adam odłożył na czas nieokreślony. Po dwóch tygodniach przyjeżdża do K. Zostaje głównym technologiem. 
(...)

[25.09.2019, Świnoujście]

DROBIAZGI (3)

13.
35 kilometrów zostało do Oslo na autostradzie prowadzącej zw Sztokholmu. Przede mną zaczyna się korek. Pewnie wypadek. Nie mijają cztery minuty syrena i niebieskie pulsary świateł z tyłu. Kierowcy robią "drogę życia". Zostawiamy środek jezdni dla karetki. Po minucie przejeżdża policja. Kolejna minuta - straż. Korek posuwa się powoli, nie stoimy w miejscu. Po 500 metrach dojeżdżam do miejsca wypadku. Pielęgniarze wynieśli mężczyznę w sile wieku z auta, które po uderzeniu w barierę oddzielającą pasy autostrady i ułożyli na takim mobilnym łóżku. Strażacy sypią wał z piasku uniemożliwiający rozlew paliwa na drugi pas drogi. Policja zabezpiecza przejazd samochodów, które powolutku mijają miejsce zdarzenia. Ile minut mogło upłynąć od uderzenia auta w barierę do chwili przybycia służb? Wnioskując po długości korka, nie więcej niż 7 - 8 minut. Ręce składają się do oklasków za sprawność norweskich służb ratowniczych.

14.
Szwecja jak długa i szeroka to lasy, jeziora, skałki przydrożne (piaskowiec i granit), i znowu lasy. W nich najwięcej świerków, potem sosen i prześlicznie przypominających o jesieni złotobrązową barwą liści brzóz.
Nie dostrzeżesz na wsiach, także w małych miasteczkach, murowanych domów (no może z wyjątkiem tych podpiwniczonych, usytuowanych na łagodnych stokach - tam piwnice są murowane); cała zabudowa drewniana w kolorach ciemnego bordo najczęściej. W ogóle powinno się mówić o kolorze "szwedzkich wiejskich domów".
Jeszcze raz powracam do specyfiki czy też tradycji obserwowanej z drogi jeśli chodzi o domy - we frontowym lub szczytowym oknie paląca się całą noc lampka, a w niektórych nawet kilka lamp. Jeśli nie w oknie to na zewnątrz, przy ganeczku. Skąd wziął się ten zwyczaj -nie wiem.

15.
Właściwie to bardzo niewiele już od życia wymagam. Jestem w końcu w wielce zasłużonym wieku. Kawałek pokoju z kuchnią mi wystarczy, legowisko nie za obszerne, bez wygód; trochę ciepła z kominka, pieca, żeberek kaloryferów; okno na ulicę lub na słońce, książka na stole, radio z muzyką, coś ze starszej produkcji filmowej... wystarczy.
Smakowe wynagania niewygórowane, z tym że jeśli nawet czerstwy pszenno-żytni chleb na kolację, to świeże bułeczki na śniadanie. No i coś do pieczywa. Najlepiej twarożek z cebulką, pomidor, dżem truskawkowy i takie tam omasty. Rosołek, kartoflanka,  zacierki, ogórkowa i barszcze... wystarczy.
I sobie wyjść gdzieś niedaleko, lepiej nie samemu, bo jakże to gadać z samym sobą, jakże się pokłócić z sobą, jak tu wziąć siebie za rękę albo, o zgrozo, przytulić do siebie się.
Ale potem wrócić, popracować nad czymś, ale bez przesady... a najlepiej mieć ogródeczek, a jeśli nie to przynajmniej balkonik z kwiatami, a też i miejsce dla rozpasania słonecznikowym ziarnem ptaków, a i jakieś czworonożne stworzenie by się przydało... niech śpi w nogach albo i nawet w głowach... ale to może za wiele? Co za rozwiązłe marzenia!

[25.09.2019, Lund, Region Skania w Szwecji]

22 września 2019

NIE WRÓCISZ CHOĆBYŚ CHCIAŁ (1) tyt. roboczy

1.
Wiedzieli aby móc pozostać dłużej w tej restauracji usytuowanej na skraju zdrojowego parku (oni przebywali akurat na zewnątrz pod pióropuszami parasoli - był w końcu lipiec, upalny, lecz na tyle wietrzny, aby chłodna bryza ciągnąca od solanek, poruszająca listowiem klonów i kasztanów, uprzyjemniała im czas bezlitośnie szczerej rozmowy), wiedzieli, że muszą coś zamawiać, aby nie kusić krzywo kierowanego na nich wzroku właściciela restauracji. Co innego ta młoda kobieta, najprawdopodobniej studentka dorabiająca sobie do czesnego, ona... jej  ich obecność nie wadziła w niczym, a gdyby jeszcze znalazła odrobinę wolnego czasu w tym bezustannym przemieszczaniu się pomiędzy kuchnią a częścią restauracji znajdującą się pod gołym niebem (był to, jak zdążyli zauważyć, jej rewir) pewnie by się do nich przysiadła, wpraszając się do słuchania ich rozmowy.  Należała bowiem do tych istot, które znajdują ukontentowanie w przebywaniu w towarzystwie innych osób, widywanych wcześniej i tych widzianych po raz 9pierwszy. Zwykłe zamówienie jakie przyjmowała stawało się dla niej pretekstem do rozpoczęcia konwersacji lub udzielania infornacji na jakikolwiek temat. Potrafiła również podejść do stolika, przy którym konsumowano posiłek, aby dyskretnie sprawdzić, czy spożywający, dajmy na to, sznycel po wiedeńsku z kapustą kiszoną, marchewką i groszkiem zadowoleni są z jakości dania, jakim ich uraczono... ot, bywają tacy ludzie, których bezsłowny dzień pracy uwiera.
Adam z Pawłem uprzedzili swoje panie, że ten dzień będzie należeć do nich i tylko do nich. Niespodziewane spotkanie po latach było wystarczającym powodem do tego, aby próbować odzyskać utracony czas, a ich żony, choć w przeszłości mniej trwała więź ich łączyła, będą miały sposobność wygadać się po swojemu, do czego mężowie nie zawsze są potrzebni. Zapewne wybrały się teraz na spacer po zdrojowym parku, popijają z dzbanuszków tę okropnie słoną wodę, zamawiają sobie akurat kawę, grzeszą jakimś ptysiem czy karpatka albo wylegują się na leżakach w przyhotelowym ogródeczku z twarzami zwróconymi ku słońcu.
Panowie z kolei, choć pora nie po temu, zamówili po lampce koniaczku na apetyt przed obiadem, na który jeszcze pomysłu nie mieli. Sączą ten koniak na poły z dobrze schłodzoną lemoniadą; sączy się też napoczęta przed godziną rozmowa, po wielokroć urywana - bieżące tenaty w cenie - czy ciekawe? Co może być interesującego w życiu mężczyzn, których sześćdziesiątka wcale nie pogłaskała po karku, a trzepnęła porządnie otwartą dłonią. Potem rozmowa przybrała postać wspomnień bliskim im obu, a w pewnym momencie Adam z filozoficznym zacięciem sformułował myśl, po której ich rozmowa nabrała rumieńców.
- Jeśli kto szczęśliwy, zadowolony z życia, to znaczy, że na drugim biegunie znajduje się ktoś, komu ze szczęściem nie po d
rodze. Przyroda ceni poczucie równości, a i też jest prawdą, że nic w niej nie ginie.
- Tak sądzisz? Uważasz się za tego drugiego?
- Nie inaczej. Zresztą przepowiedziałem sobie ten stan; nazwijmy go stanem rozczarowania.
Roman może i nie nazwałby swego życia rozczarowującym, jednakowoż nie oprotestował sądu wygłoszonego przez Adama. Próbował jednak doszukać się w życiu przyjaciela takich znanych o nim elementów, które choćby w części podważyłyby zapodaną przez przyjaciela tezę.
- Nie widzę ciebie niezdrowym, żona, dwoje dorosłych dzieci, których niańczyć nie musisz, wnuczka, pracujesz, no powiedzmy, że twoje obecne zajęcie nie jest wymarzoną pracą, ale jednak ją masz, i w końcu twoje życie jest stabilne, ba pewnym poziomie, do którego nie wszyscy w naszym wieku dosięgają... i ty mówisz o rozczarowaniu?
Ale zanim skończył, począł powątpiewać w słuszność swoich argumentów, bo też i sam czuł w sobie niejaką nostalgię za czasami, które gdyby nie przepadły bezpowrotnie, storzyłyby mu szansę dla pełniejszego i niezawodnie szczęśliwszego życia nad te, jakie obecnie prowadzi.
- To wszystko prawda - kontynuował Adam. - Toż nie mówię, że wszystko com osiągnął, uległo rozkładowi, ale można było inaczej pokierować swoim życiem.
- Każdy zmieniłby własną drogę życia, gdyby tylko przewidział wszystkie występujące na niej zakręty.
- A najgorsze w tym wszystkim jest to, że czasami patrząc w krótkiej perspektywie czasu, nie dostrzegasz nie tylko tych zakrętów, ale też bagatelizujesz rzucane ci pod nogi kamienie czy uszykowane na twojej drodze objazdy.
- Zdaje mi się, że pijesz teraz do naszej wspólnej pracy - zauważył Roman.
- To nie tylko była praca... to marzenie... idea - westchnął Adam. - Prawda, że nie od samego początku byłem tak pozytywnie nastawiony do naszego wspólnego, jak się później okazało, projektu... ale z biegiem czasu... 
(...)

[22.09.2019, Sigtuna, Region Sztokholm - lotnisko]




21 września 2019

DROBIAZGI (2)

11.
Cały czas podczas jazdy słucham muzyki klasycznej; słuchałem jej przez 6 różnych państw z wyjątkiem Danii, gdzie moje radyjko miało trudności z odnalezieniem właściwej stacji.
Po wysłuchaniu jednej z symfonii Mahlera, oczami wyobraźni ujrzałem balet, a właściwie umyśliłem sobie... jakby tak dało się napisać balet.
Muzycznie jestem laikiem, chociaż nuty kojarzę - to jednak za mało, aby skomponować muzykę. 
Ale opowiedzieć balet można.
Kiedy bardzo dawno temu chodziło się na opery i operetki (choć nie lubię tych form muzycznych jako całości; nie oznacza to, że nie podoba mi się muzyka), czytało się program, w którym rzeczone widowisko podlegało streszczeniu. A było to o tyle ważne, że słuchając nawet polskiej wersji libretta, tych arii i duetów, w większości przypadków nie rozumie się niemal ani słowa. Tak więc czytając takie streszczenie, przynajmniej się wie, o co autorowi tak naprawdę chodziło, gdy postanowił użyczyć głosu wykonawcom.
A zatem do dzieła, do "mojego baletu"...

12.
Akt pierwszy, czy może sekwencja scen pierwszej części widowiska.
- Kiedy unosi się kurtyna, publiczności ukazuje się beztrosko bawiąca się tańcem para młodych ludzi, którzy "baraszkują" na tle sielskiego wiejskiego krajobrazu.
- Zabawę tę przerywa ostra w tonie, choć niezbyt głośna marszowa muzyka z udziałem waltorni i werbli, po czym na scenę wkracza "armia" mężczyzn w żołnierskich uniformach. Trwa taniec mężczyzn; w oddali pojawiają się sztandary.
- Para młodych ludzi z zaciekawieniem, może i ze zdziwieniem, obserwuje tańczących pozostając na uboczu.
- Z grupy tańczących wyłania się mężczyzna z dystynkcjami kapitana. Rozpoczyna on solową partię taneczna. "Żołnierze" tymczasem pokazują publiczności niektóre atrybuty żołnierskiego fach, takie jak: repetowanie broni, celowanie, oddawanie strzału.
- Po chwili tańczący kapitan podbiega do młodzieńca i wyrywa go z objęć ukochanej. Obaj tańczą teraz w duecie. Kapitan usiłuje nakłonić młodziana, aby ten powtarzał w tańcu jego ruchy, gesty i kroki, aby kreślił identyczne figury; "uczniowi" niezbyt to wychodzi.
- Obserwująca nieporadny taniec swego oblubieńca kobieta, zaczyna swój niezależny taniec, którym stara się odciągnąć ukochanego od kapitana. Trwa swoisty pojedynek kobiety i kapitana (rozwiązanie muzycznie jest takie, że po krótkiej partii tańca kobiety następuje taniec mężczyzny, etc..) Próba przeciągnięcia młodzieńca na swoją stronę nie udaje się kobiecie.
- Zwycięski kapitan przekazuje teraz mężczyznę grupie żołnierzy. Ci otaczają młodzieńca. Muzyka staje się tetaz swawolna  rubaszna, co też wyraża taniec mężczyzn.
- Z grupy żołnierzy wyłaniają się poszczególne jednostki, które wzorem kapitana próbują nauczyć młodzieńca każdej z żołnierskich czynności. Mężczyzna stara się je naśladować, powoli się ich uczy. W tym miejscu widowiska szczególnie istotna jest nauka, podczas której żołnierz i młodzieniec odgrywają na przemian rolę strzelającego i ofiary wystrzału. Tych czynności młodzieniec nie jest w stanie opanować. Kobieta przez cały czas obserwuje poczynanua ukochanego i żołnierzy.
- Nagle rozbrzmiewa bardzo głośna i dynamiczna muzyka w rytmie narszowym. Słychać w niej wyraźnie grzmiące działa, serie z karabinów maszynowych, świsty kul i odgłosy wybuchów. Tego rodzaju muzyka wymusza agresywny męski taniec.
- Kapitan tańczy razem z innymi i na przemian z nimi. Tańcząc solo, podbiega do kobiety, chce jej zaimponować; kobieta zniesmaczona odchodzi.
- Kapitan podejmuje nagle rzucony skądś sznur i krępuje nim młodzieńca. Prowadzi go przed sobą. Tymczasem żołnierze okrążają  w tanecznym marszu scenę. W oddali pojawiają się na dekoracji sztandary łopoczące na wietrze.
- W pewnej chwili młodzieniec wyrywa się z rąk kapitana; zaczyna uciekać. Kilku żołnierzy udaje się za nim w pościg. W stronę uciekiniera padają strzały.
Kurtyna opada.
Koniec pierwszej części.

[21.09.2019, Eriksberg pod Sztokholmem w Szwecji.]

DROBIAZGI (1)

2.
Nie ma na świecie państwa, które w stu procentach pokrywałoby koszty wszystkich zabiegów i operacji przeprowadzanych na pacjentach bardzo ciężko chorych, ale te 240 milionów złotych jakie pisowski rząd podarował rydzykowi mogłoby uratować życie... strzelam... 250-500 chorym, dla których poddanie się operacji jest jedyną deską ratunku na zachowanie życia. I tak rodziny i przyjaciele chorych organizują zbiórki pieniężne ba ten szczytny cel.
Myślę, że nikt, dosłownie nikt nie protestowałby, gdyby pieniądze zamiast dla rydzyka trafiały dla potrzebujących, nawet poza prawnymi procedurami. 
Ale ja żyję przecież w pisowskim kraju.
(pod Alicant w Hiszpanii)

4.
Po roku 1989 poczułem się pół-Polakiem, odnosząc się krytycznie do przemian ustrojowych, lecz mimo wszystko byłem propaństwowcem, co wypełniło w 50 procentach moje rozgoryczenie.
Od czasów drugiego rządu pis nie czuję się... powiem inaczej... z pisowskim państwem nie łączy mnie nie tylko mocny szpagat ale i poślednia bawełniana nić.
(tamże)

6.
Wracam pamięcią do niedawnej trasy spod Montpellier do Clermont Ferrand. Zapamiętałem, i zdziwiło mnie to ogromnie, roje pszczół; nie jeden, a kilka, pod Millau.
Jedziesz sobie i nagle widzisz przed sobą poruszającą się chmurę tego drobiazgu, chmurę rzucającą kołujący się cień rzucany na przednią szybę auta - niesamowite wrażenie. 
Podobnie wygląda stado szykujących się do odlotu szpaków, z tym że pszczół w tej chmarze jest bez porównania więcej.
(tamże)

3.
Jadąc od Lleidy do Tarragony dostrzegłem dwa stada owiec prowadzonych przez pasterzy. W drugim przypadku pilnującym stada był też pies.
W okamgnieniu zdobyłem w ten sposób temat do krótkiego opowiadania.
(tamże)
dopisek: się tworzy.

5.
Dzięki uprzejmości RNE Clasica (świetne hiszpańskie radio nadające muzykę klasyczną wysłuchałem w czasie podróży finałowego koncertu z tegorocznego Proms z Royal Albert Hall w Londynie.
Ciekawe czy pisowski Program 2 PR nadawał ten koncert; byłto wszakże przekaz Eurowizji.
Świetna muzyka, wspaniała orkiestra BBC, śpiewacy BBC Singers i doskonała Jamie Barton, wykonawczyni suity z "Carmen" Bizeta.
(tamże)

10.
Temperatura zmierza ku jesiennej. Na samym południu Huszpanii zaledwie 27 stopni w dzień, w centrum Francji 23, przy czym z chłodniejszymi podmuchami wiatru. Bezchmurnie aż do północnej części Francji; dalej w Belgii i Hilandii chłodniej i mżawka. W północnych Niemczech, przez które przejeżdżam nocą, temperatura spada do +4 stopni. W Danii cieplej ale w dzień - do 11-tu. Tu niebo zachmurzone i delikatnie pada. W Szwecji też mży, ale nocą temperatura to jedenaście stopni i tylko tuż przed wschodem słońca spada do 9 kresek. Natomiast sobota jest słoneczna i ciepła - 16 stopni minimum.

[21.09.2019, Eriksberg pod Sztokholmem w Szwecji]

JESIEŃ ZA PASEM

Aniśmy się obejrzeli, a tu jesień za pasem. Tutaj w Szwecji, pod Sztokholmem, początek jesieni pogodny i chłodny, ale idzie wytrzymać, bo w północnych Niemczech jeszcze zimniej.
W związku z powyższym wypadałoby Panią Jesienną powitać, ot choćby dobrą muzyką.
O ile sobie przypominam Antonina Dworzaka w kawiarence jeszcze nie było i trzeba tę zaległość koniecznie odrobić.
Poniżej jedna z najpiękniejszych melodii klasycznych - cudowny taniec słowiański.Bezwzględnie warto posłuchać.


[21.09.2019, Eriksberg, Region Sztokholm]

12 września 2019

KRÓTKI METRAŻ - POWRÓT NAD ZIEMIĘ


Zastukało. Zabłysło i zgasło. Otwarły się drzwi.
- Ślęczysz?  - zapytał, a może stwierdził. Podszedł do mnie. Przymknął czytaną przeze mnie książkę, wsuwając palce w miejscu, w którym skończyłem.
- "Orinoko" - tym razem na pewno stwierdził. - Całe czas czytasz "Orinoko", a Fiedler napisał wiele innych ciekawych książek.
Byłem zdziwiony, bo wydawało mi się, że czytałem zupełnie inną książkę.
- Choinka się pali - zauważył, patrząc przez okno.
Choinką nazywaliśmy oświetlenie wysokiego na cztery piętra wapiennego pieca. Chociaż była to dopiero połowa sierpnia, on zauważył właśnie wózek wciągany za pomocą stalowej liny na sam szczyt pieca. 
- Jak tylko osiągnie szczyt, mechanizm wyładowczy przechyli wózek i wysypie się z niego kamień wapienny.
Rozległ się donośny rumot. Wydawało mi się, że słyszę metaliczny dźwięk opadających w czeluść paleniska kamieni, choć nie wydaje mi się, aby piec wapienny stał za oknem.
- Odgrzeję sobie kapustę z grochem, zjesz?
Przeszedł do kuchni już ze mną. Pokręcił się po niej i wyjął z lodówki gar z kapustą i grochem. Byłem przekonany, że nie było go w lodówce, ani też za oknem, gdzie zimą był stawiany. Przełożył następnie część tej mieszanki do rondla i postawił go na gazie. Postawił też czajnik z wodą.
- Tam miałem w plastykowym pudełku rozgotowaną pszenicę dla ryb, nie widziałeś?
Jaka pszenica? W lodówce?
- Nie widziałem, tato, ale jeśli jest, to przykryta na samym dole liśćmi sałaty.
Jedliśmy groch z kapustą. Popijaliśmy herbatą.
- To co, pójdziemy rzucić rybom? I tak nie śpisz.
Wprawdzie w najbliższej okolicy nie było choćby oczka wody, dlaczego miałbym się nie zgodzić?
Wyszliśmy z domu, kiedy świtało.
- No, co ty, nie wiesz, gdzie idziemy? W to moje miejsce.
Prawdopodobnie szliśmy więc na dolne stawy mijając stadnicę.
- Nikt tu nie trzyma teraz porządku? - zapytał, a może stwierdził, patrząc na zarośnięty wysokim chwastem ogrodzony teren, gdzie musiał stać dawno temu odmalowany autobus - miejsce spotkań wędkarzy.
Potem rzucaliśmy do wody miękkie i pachnące polem ziarno.
- Pod wieczór połowimy sobie, chcesz?
Dobre sobie, a wędki? a stołeczek? a metalowy pojemnik na ryby? rosówki? chlebek?
- Czy tam, tato, też łowisz? - zapytałem.
- Pod ziemią nie ma ryb. Są tylko robaki - odparł z niesmakiem.

[12.09.2019, Vendargues, Hérault we Francji]

11 września 2019

WIELKIE DZIĘKI

Zaczytując się w Stachurze Edwardzie, niezapomnianym Stedzie, takie oto myśli myśli pragnę przytoczyć jak te z zakończenia "Nocnej jazdy pociągiem":
"Zaczynało mnie dopadać zmęczenie i senność: ta fala. Zaczynało mnie to opuszczać, wielkie dzięki. Wielkie dzięki. Że przejechałem taki kawał drogi, wielkie dzięki. Że już żyję taki kawał czasu: dwadzieścia parę lat, wielkie dzięki. Że są góry i morza, i rzeki, wielkie dzięki. Że jest wiosna i lato, i zima, wielkie dzięki. Że są pola i lasy, i słońce, i lasy cieniste, wielkie dzięki. Że jest ziemia i niebo, że są chmury, wielkie dzięki. Że może będzie padać śnieg, wielkie, wielkie dzięki."

[11.09.2019, Vendergues, Hérault we Francji]

ZACZNIJ OD BACHA








[11.09.2019, Vendargues, Hérault we Francji]

ZASŁYSZANE


Często tak się mówi: usłyszałem od kogoś..., ktoś mi opowiedział..., dowiedziałem się od... i właśnie tak było.

Spotkała go radość niepojęta, niespodziewana, granicząca z szaleństwem. Powiedział mi, że został dosłownie ustrzelony strzałą kupidyna, a przekładając jego słowa na język marnej rzeczywistości, ujrzał ją dnia pewnego, ujrzał ją i w niej dostrzegł ten atom wodoru, bez którego nie powstałaby woda, a wiadomo, że każda roślina wysiada na krańcowej stacji i długo oczekuje na wielkie zmiłowanie, czasami czeka narodzin kolejnego dnia zwilżonego nocną mżawką, aby zaistnieć, wzmocnić korzenie i wybrać się w podróż życia, aż do późnojesiennej śmierci.
Oczywiście roślinie potrzebne jest też do życia słońce.
Wisiało ono nad nią iskrzącą  się złotym piaskiem aureolą, przydawało blasku jej oczom; dzięki niemu jej jęczmieniowe włosy kołysały się na wietrze jak łódź bukowa wypływająca strymykiem z Czarnolasu, aby zakołysać się na zwodniczych wodach egejskiego morza.
- Utopiłem się w niej - mówił przy piątej setce wyborowej wódki, upity kompletnie; przed chwilą wytoczył się z toalety odświeżony ( to tylko pozór) na nogach giętkich jak ramiona leszczyny. - I nie wiem, w jaki sposób przemówić do niej, jak z nią rozmowa, gdy nic nie znacząca..., co uczynić, aby zerknięciem porannego słońca odchyliła zasłony i połaskotała nim moje bezsenne od nierozliczonej miłości oczy.
- Bo ty jesteś poetą - powiedziałem kuląc uśmiech w zaciśniętych piąstkach (jak to dobrze, że udało mi się ominąć dwie kolejki) - a poeci, wiadomo, słów na podorędziu mają mnóstwo, ale aby się nimi posłużyć w zbożnym, realnym celu, przecież więc, że nie wystarczają.
- Jesteś moim przyjacielem, bratem jesteś, poradź mi, jak podążyć ku słońcu, nie będąc oślepionym - on swoje.
- A czy przypadkiem nie zaślepionym?
Gniewnie poruszył brwiami, już rękę uniósł, aby przywołać szósty pełnowymiarowy kieliszek...  . Pochwyciłem jego dłoń.
- Na dzisiaj koniec! Dość! Zaprowadzę cię do niej, póki jeszcze do premedytacji dokładasz afekt.
Kiedyśmy wyszli z knajpy, olśnił mnie jego prosty chód bez zakołysań. 
Zasłyszałem tę opowieść z ust owego przyjaciela-brata, który posłużył ugodzonemu strzałą swym ramieniem. Opowieść nie została zakończona; mnienam, że celowo. Ostatnim zdaniem, jakim mnie uraczył było...
- Nic więcej ci nie powiem, co spotkało mojego przyjaciela po doprowadzeniu go pod wskazany adres... zobaczyłem ją, i mnie serce się ugięło... odszedłem potem nagle.

[11.09.2019, Vendargues, Hérault we Francji]



09 września 2019

ŚREDNI DYSTANS - WALC (1)

1.
Tę kwaterę załatwiła Włodkowi matka. Znalazła ją na peryferiach, lecz całkiem blisko tramwajowej krańcówki; stąd dwunastką lub siódemką wprost pod uczelnię. Włodek nie miał do tego głowy. Zaaferowany egzaminami, które zdał, zgodził się na wszystko: na pokój w domku starym jak świat, bez specjalnych wygód, opalany węglem; na starych gospodarzy, na brak kina w okolicy czy porządnego parku, choć na posesji od tyłu był niewielki, acz dobrze utrzymany ogród.
Wcześniej na czas egzaminów zamieszkał w akademiku. Wtedy jeszcze kwatera nie była zamówiona, matka miała ją wprawdzie "na oku", ale chyba nie chciała zapeszyć, bo wiadomo, jak to jest z egzaminami. Matka jako skrupulatna księgowa, szukała czegoś na ich kieszeń, a jeśli nawet gdzieś daleko od centrum, to w takim miejscu, aby łatwo było synowi dotrzeć  uczelnię, aby nie musiał trwonić czasu chociażby na przesiadki; powinien skupić się na nauce.
W końcu udało mu się zdać (zawsze powtarzał: - udało mi się). Z dumą odczytał swohe nazwisko na liście. Zaraz zadzwonił do domu, spakował się i miał już podjechać na dworzec, kiedy doktor K., opiekun rocznika polecił wszystkim tym,  którzy zdali, stawić się w dziekanacie.
- W celu ustalenia sierpniowych praktyk - poinformował grupę szczęściarzy nie mogących oderwać się od dwóch kart z nazwiskami umieszczonych w oszklonej gablocie.
Owszem, wiedział coś na temat praktyk studenckich, ale żeby jeszcze przed rozpoczęciem studiów? I to gdzie? W hotelach, zakładach gastronomicznych, w sklepach i szpitalach? On przecież dostał się na kulturoznawstwo.
Wyjaśniono im, że właściwe, merytoryczne praktyki odbywać się będą po pierwszym roku studiów, a teraz... rozumiecie, sierpień to okres urlopowy, każda pomocna dłoń się przyda.
Włodek ponownie zadzwonił do domu.
- Mamo, możesz potwierdzić tę kwaterę, ale wcześniej, od pierwszego sierpnia na cały miesiąc. Mam praktyki. Po powrocie do domu ci wszystko opowiem.
Z doktorem K. można się było dogadać. Studentów było czterdzieścioro, adresów praktyk nieco więcej. Niektórzy kaprysili, a dla Włodka ważne było to, aby nie musiał daleko dojeżdżać i w ten sposób przypadł mu supersam spożywczy na skraju miasta, trzy przystanki tramwajowe od kwatery.
Do rozpoczęcia praktyk pozostawały jeszcze prawie trzy tygodnie, lecz zgodnie z sugestią opiekuna roku jeszcze tego samego dnia Włodek udał się do tego marketu, aby potwierdzić swój przydział i przy okazji móc zapoznać się z obowiązkami jakie go czekają.
Po powrocie do domu, gdzie buzował ze szczęścia, dzieląc się swymi wrażeniami z egzaminów, wyjechał na dziesięć dni na Mazury.

[09.09.2019, Haga w Holandii]
(...)

08 września 2019

I ZNÓW CHWILA MUZYKI

Trochę dobrej muzyki nie zawadzi. 
1. Na początek "Barcarola" Offenbacha

2. Następnie jedna z najulubieńszych moich melodii - "Pavana" Gabriela Faure.

3. Rapsodia węgierska nr 3 Franciszka Liszta.



[08.09.2019, koło Vierrzon we Francji]

06 września 2019

WSTĘP DO WSTYDU 2.

Jeszcze będzie o tym wstydzie, Sted, poczekaj, ale skoro jestem przy głosie, pozwól mi, abym powiedział coś o nas w pewnym malowniczym kontekście. Słuchaj więc, wydaje mi się, że, może nie całkiem i z zachowaniem proporcji, jesteśmy do siebie podobni, jeśli chodzi o ten kontekst podróży-włóczęgi. 
Prawda, wałęsamy się inaczej: ty na swoich obutych nogach przemierzasz miejską i wiejską krainę, leśną i nadrzeczną, także kawiarniano-kolejową. Ja z kolei przemieszczam się małym truckiem, mniej powoli, a bywam różnie, gdzie popadnie. I mnie bolą nogi, cho
ć nie niszczę podeszw; bolą mnie od hamulca, sprzęgła i gazu, i plecy też mnie bolą od wygodnego siedzenia. O spotykam się z ludźmi, i tak jak ty, rozmawiam z nimi czasami, choć to samotność przytula się do nas obu każdego dnia, a szczególnie nocami.
Ty masz całą swoją jaskrawość, wielorakie patrzenie, gałązkę jabłoni; ty posiadłeś tę cudowną cechę radowania się z człowieka.
Mnie nie poskąpiono wzroku i słuchu, też mam przyjemność nacieszyć się ze spotkania z człowiekiem, choć po człowieka trzeba dzisiaj stać w kolejce.
Obaj cierpimy na przerost słów, co doprowadza do zamętu w naszych głowach, zamętu, który Bóg wie do jakich doprowadza skutków.

[06.09.2019, Montilla, Provinca de Cordoba w Hiszpanii]

04 września 2019

PRZERYWNIK - ULUBIONA SONATA SCARLATTIEGO

I do tego w wykonaniu Pogorelicza. Warto wysłuchać raz jeszcze. Nie wierzę, że nie słyszeliście.

[04.09.2019, Huesca, Aragonia w Hiszpanii]

02 września 2019

WSTĘP DO WSTYDU

"I tak żyłem. Raz smutno, raz wesoło, raz smutno. Kiedy byłem wesoły, ach, gałązko jabłoni! Kiedy byłem wesół, cudownie byłem wesół. Bez reszty. Z całej duszy z całych sił. Całym sercem prędko jeszcze bijącym. Cudownie. Cudotwórczo."
[Edward Stachura - "Czysty opis"]

Sted, ty wiesz, że ja się poniekąd wzoruję na tobie. Źle powiedziałem. Niedokładnie. Podążam twoim śladem, nie pytając się ciebie, czy tak można, lecz gdybyś obejrzał się za siebie, kto wie, czy nie zwolniłbyś swojego wolnego zamaszystego kroku. Bo w sumie iść w samotności jedynie z księżycem - latarką w świat odległy, to zajęcie pierwszorzędne, ale we dwóch raźniej.
Nie obejrzysz się już, boś poległ w walce z głową, z całą swoją jaskrawością, ze słowami jak kromki chleba.
Może i mnie czeka twój los, kto wie, choć przecie przeżyłem cię o ładnych kilkadziesiąt nienajpiękniejszych lat.
Miałem napisać o wstydzie. Wstydzie za niego, za innych, za ich wszystkich, a chyba najbardziej za siebie, bo tak już ze mną jest, że wstydzę się za coś, czego w sobie i u innych nie uwielbiam.
Mogłem o tym uczuciu napisać wprost, wyliczyć za co ten wstyd, przypisać go temu czy innemu, sobie jak najbardziej też, ale u mnie ze słowami jest tak, że muszą one kluczyć jak stado żurawi, zanim przysiądą chmarą na skraju torfowiska przy samej rzece, co je wyżywi. Więc kiedy już przysiądą na poczęstunek matki natury, ruszę z kopyta z moimi słowami, w których nareszcie zabrzmi wstyd za tego gościa, ale i za innych, wielu innych, i koniecznie za samego siebie, który biernie uczestniczy w dziejącym się tu i teraz bezwstydnym widowisku. Słuchaj więc...

[02.09.2019, Mantes we Francji]

01 września 2019

PRZERYWNIK Z DEDYKACJĄ



Mija właśnie 29 rok II wojny światowej. Trwają okrutne działania wojenne, a tu pan Wojciech Młynarski śpiewa taką oto piosenkę.


Z dedykacją dla pana prezydenta o bardzo małym rozumku.