ROZDZIAŁ 109
MILKA, MŁODA LEKARKA
Wyjątkowo pan
doktor Koteńko pojawił się w pewien piątek w kawiarence jako
absolutnie pierwszy gość (w piątki, niedziele i poniedziałki
kawiarenkę otwierano o 13-tej). Wyjątkowo też zaszedł tutaj nie
sam, nie w towarzystwie małżonki, pani Zofii, ale przyprowadził z
sobą panią Emilię (kazała na siebie mówić Milka), której
wyznaczono staż w różanowskim szpitalu oraz przyszpitalnym ośrodku
zdrowia. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że szpital w Różanowie
nie należy do największych (oddział wewnętrzy,
ginekologiczno-położniczy, chirurgia ogólna i okulistyka), choć
wyposażony jest w nowoczesny sprzęt i aparaturę, jednakowoż ci i
owi dziwili się, że w ogóle istnieje, że nie podległ
prywatyzacji, ale dyrektor szpitala ma dotąd (i miejmy nadzieję, że
to się nie zmieni) głowę na karku i nie pozwolił szpitalowi
popaść w takie zadłużenie, z którego by się nie wykaraskał.
Ważną kwestią był personel różanowskiej kliniki - z pewnością
mniej opłacany niż w innych, o wiele większych placówkach,
cieszył się jednak zasłużonym zaufaniem wśród pacjentów. Bywa
bowiem tak, że nie zawsze bogactwo możliwości leczenia decyduje o
jakości usług, a w dodatku Różanów z dawien dawna miał
szczęście do lekarzy, którzy jeśli odchodzili to raczej na
zasłużoną emeryturę, aniżeli do innych ośrodków. Właściwie
jedyną niedogodnością był fakt, iż głównie lekarski personel
urastał w lata, a młodych i chętnych do pracy w prowincjonalnym
ośrodku nie przybywało, stąd też ucieszyła dyrektora szpitala, a
najmocniej chyba doktora Koteńkę, wieść o tym, że pani Emilia,
młoda i ambitna absolwentka szkoły medycznej, pochodząca z
drugiego końca kraju, zdecydowała właśnie w Różnanowie odbyć
staż, a potem specjalizować się w chirurgii. Zadaniem jakie
postawił przed sobą pan doktor było nie tylko wesprzeć młodą
lekarkę w jej nowej i pierwszej w szpitalu pracy, ale i zadbać o
to, aby po zakończeniu stażu nie ośmieliła się z Różanowa
dokądkolwiek wyjechać.
Od samego
piątkowego rana pan dyrektor szpitala po dokonaniu niezbędnych
formalności związanych z zatrudnieniem pani Milki, sam osobiście
zaprowadził ją do mieszkania, które odtąd zyskało nową
właścicielkę. Pani Milka była wręcz zachwycona - to pierwsze jej
mieszkanie, niezbyt wprawdzie ekskluzywne, dwupokojowe, co w
przypadku samotnej kobiety całkowicie jej wystarczało. Problemem
były meble - jedynie kuchnia w całości posiadała niezbędne
wyposażenie, zaś w sumie oba pokoje mieściły w swojej powierzchni
tapczanik, dwa krzesła, szafę na ubrania i stolik. Ale, niech tam,
od czegoś trzeba zacząć.
Kiedy więc
zbliżała się obiadowa pora pan doktor Koteńko, a był akurat po
dyżurze, zaprosił panią Milkę do kawiarenki, aby odczekawszy
chwilę, którą zamierzał spędzić z młodą lekarką na rozmowie,
popróbowała tamtejszych dań głównych, albowiem przypomnijmy
sobie, że podawano tutaj nie tylko słodkości, lecz również sytne
a smaczne obiady.
Akurat Maria,
żona Kawiarennika przyjmowała zamówienia (ten wraz z dwójką
dzieci przebywał na wywczasach od paru dni u swojej matki) i mile
była zaskoczona nowym gościem, który zdawał się być od
pierwszego wrażenia na tyle sympatycznym, że w oczekiwaniu na
posiłek wdała się z nim - to znaczy z panią Milką - w długą a
interesującą rozmowę, pozostawiając pana doktora w dyskretnym
cieniu. Ten zaś nie chcąc zbytnio wchodzić w zawiłości kobiecych
intymności, jakie pojawiały się w rozmowie, po odczekaniu
stosownej chwili, aby nie być poczytanym za ignoranta nieszanującego
kobiecych wyznań (to doprawdy dziwne, jak te dwie zbliżone do
siebie wiekiem niewieście fizjonomie przylgnęły do siebie, widząc
się po raz pierwszy w życiu) zaszedł do pianina i zagrał ambitnie
któreś scherzo Chopina. I wtedy stała się rzecz wprost nie do
uwierzenia. Pani Milka z miejsca, które zajmowała, niemal na głos
wykrzyknęła:
- To pan gra,
panie doktorze? Pan gra i to jak!
Pan doktor
Koteńko zmieszał się do tego stopnia, że z g-moll przeszedł
niespodziewanie na a-dur czy odwrotnie, nareszcie wstrzymał palce,
pozwalając im na zakończenie niskiego brzmienia, po czym odrzekł
spokojnie.
- Jak pani
słyszała, gram, ale czy wybitnie - pewnie jak na lekarza, co
najwyżej ambitnie. W każdym bądź razie staram się grać zgodnie
z zapisami na partyturze.
- Nasz kochany
pan doktor oczywiście przesadza - wtrąciła Maria. - Pan doktor gra
świetnie, a do tego z duszą i gdyby nie profesja, której bez
reszty się poświęca, byłby dzisiaj sławnym pianistą, na całym
świecie oklaskiwanym.
- Pani Maria jak
zwykle prześlicznie przesadza, ale prawdą jest to, że uwielbiam
muzykę.
- Pani Milko,
pan doktor grzeszy nadmiarem skromności. Musi pani wiedzieć, że w
naszej lokalnej rozgłośni radiowej nasz pan doktor prowadzi
muzyczną audycję, a płyt ma tyle, że wydawać by się mogło, że
to co zarobi, wszystko przeznacza na zakup płyt, nie tylko zresztą
z muzyką klasyczną - kontynuowała Maria. - Powiem pani jeszcze, że
w naszym miasteczku nie ma większego autorytetu jeśli chodzi o
muzykę klasyczną nad pana doktora.
Młoda lekarka z
nieukrywanym podziwem słuchała wypowiedzi Marii, a jej oczy
błyszczały z ciekawości. Jeszcze przez chwilę milczała, lecz w
końcu musiała rzec
to, na wypowiedzenie czego pewnie nigdy by się nie zdecydowała,
gdyby nie ten odruch pana doktora, który zaprowadził go przed
pianino.
- Panie
doktorze, tak się składa, że ja gram na skrzypcach, od maleńkości.
Zarzuciłam muzykę na rzecz medycyny, co jednak nie oznacza, że gra
na skrzypcach nie sprawia mi już przyjemności.
- Co pani powie?
Co pani powie? Czy to oznacza, że możemy…
- Tak, panie
doktorze, możemy popróbować muzyki razem, jeśli będzie pan tak
łaskawy, zagramy coś miłego dla ucha.
- No niech pani
powie, pani Mario, czy nie miałem szczęśliwego nosa, wiodąc z
sobą panią Milkę właśnie do kawiarenki?
Pani Milka z
kolei wyrzekła, że to ją właśnie spotkało to szczęście, bo
nie przypuszczała nawet, że w Różanowie, w pierwszej swojej pracy
napotka duszę muzyczną podobną do swojej, jak i też przyjdzie jej
poznać tak uroczą istotę jak pani Maria.
Wtedy to z
kuchni posłyszano głos kucharki, pani Rybotyckiej, że obiadek już
gotowy, więc Maria ruszyła ku zapleczu, zaś pani Milka nie
wiedzieć czemu, podążyła za nią, aby odebrać z kuchni tacę z
obiadem dla pana doktora.
Pan doktor
Koteńko tymczasem pomyślał sobie, że w ten niespodziewany sposób
niepomiernie wzrosły szanse na to, aby pani Milka w Różanowie
została na stałe.
A obiadek,
doprawdy, był wyborny.
[Pomysł rozdział 27.05.2018,
Lannemezan, Hautes Pyrenees, we Francji]
[16.05.2024, Toruń]