ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

29 listopada 2023

KAWIARENKA - ROZDZIAŁ 95 - SPŁYW

 


ROZDZIAŁ 95 - SPŁYW

[w którym opowiedziane będzie o dwudniowym kajakowym spływie, tudzież o pewnym groźnie wyglądającym, ale z drugiej strony zabawnym wydarzeniu, które przydarzyło się panu Krachowi i jego małżonce]

Miasteczko tłumnie i radośnie powitało na opadających łagodnym ściegiem ku Mętnicy błoniach uczestników dwudniowego kajakowego spływu, bo też i pogoda nadzwyczaj dopisała, i sam pan dyrektor domu kultury Korfanty sprowadził na zielone, wystrzyżone łąki orkiestrę dętą, która grała, och jak grała, walce i marsze, że obywatelstwu na przemian, to łzy, to znów śmiech serdeczny malował się na twarzy; rzekłbyś: grano jak za dawnych, dobrych czasów, które akurat w Różanowie, okazuje się, wracają.

Spływ kajakowy urósł w siłę znacznie po ubiegłorocznym sukcesie. Dość powiedzieć, że doliczono się pięćdziesięciu trzech łodzi, najczęściej w podwójnej obsadzie. Ta rzeczna eskapada miała swój początek w zachodniej części powiatu, w miejscowości Mroga (wyżej wymieniona rzeczka wąskim strumyczkiem była, niezdatnym dla poruszania się po nim łodziami). Tam to, opodal wioski, na rozległych łąkach wciskających się w nieurodzajne ziemie pod świerkowym lasem, rozbito pierwsze miasteczko obozowe, które oficjalnie otworzył sam pan starosta. Jako że w okolicy nie było infrastruktury biwakowej pan starosta powiatowy z panem burmistrzem Różanowa (obaj poczuli się honorowymi patronami imprezy) zgodzili się na to, aby miasteczku namiotowemu dostarczyć elektryczność z prądnicy oraz zabezpieczyć kajakowiczom wodę, przenośne łaźnie i toalety, lecz w całym tym przedsięwzięciu najtrudniejsze zadanie polegało na tym, aby tuż po wypłynięciu kajakowych łodzi, całą infrastrukturę przenieść w kolejne miejsce biwakowe, gdzie towarzystwo miało spędzić noc po pierwszym, piętnastokilometrowym odcinku podróży. A na nocleg wyznaczono podleśne łąki w miejscowości Wola Dąbrowska, onegdaj przynależące do dóbr najzamożniejszego na tych terenach ziemianina - Dąbrowskiego. Szlachcic ten (Stary Pisarz podaje tę wiadomość za archiwistą, panem Olesińskim, który w radiu „Weronika” prowadzi program regionalno-historyczny) dożywszy słusznego wieku, na przełomie XIX i XX wieku znaczną część swojego majątku rozparcelował (stąd nazwa wioski), a będąc człowiekiem tyleż starym, co schorowanym, całą troskę nad pozostałą częścią posiadłości złożył na ręce swojego zarządcy, który starszego pana inteligentnie okradał, aż w końcu, już po śmierci ziemianina, o w większości urodzajnych, nad rzeką położonych ziemiach, przypomnieli sobie familianci; z tego ciągnęły się procesy, na których majątek gospodarczy tracił i wreszcie przed nastaniem drugiej światowej wojny ostatni spadkobierca rozsprzedał resztę i obrał kurs na zagranicę.

Po panu Stanisławie Dąbrowskim pozostał jeszcze dwór otoczony parkiem, jeszcze przed wojną przeznaczony na szkołę ludową; za okupacji mieścił się w nim jakiś urząd natury wojskowej; po wojnie najpierw ponownie szkoła, potem zarząd PGR-u i w końcu, w latach obecnych niepotrzebny nikomu dwór naturalną koleją rzeczy obrasta mchem i pokrzywą dosłownie zabity dechami, co spędza sen z powiek panu Olesińskiemu, który rad byłby widzieć go w stanie, w jakim istniał w jeszcze w pierwszych latach powojennych.

Dość na tym.

Z przygotowaniami drugiego obozowiska zdążono na czas, a pewnie stało się to dzięki drogom, lepszym niż w Mrodze i samemu miejscu, które stało pośród wioski i tylko po drugiej strony rzeczki położony dwór z zaniedbanym parkiem odstraszał swym widokiem miłośników wiejskich krajobrazów i starożytnych budowli.

W sobotę przed południem kajaki spłynęły dalej. Tu Mętnica, dzięki zalewowi stała się bardziej uregulowana i przez to lepiej spływna, a i warto podkreślić to, że akurat ten odcinek trasy, niedługi, bo zaledwie dziesięciokilometrowy był akurat najatrakcyjniejszy. Nie mogło być inaczej, skoro rzeczka krętymi meandrami wkraczała w paru miejscach w las, a im bliżej miasta rozpoznawano budujący się kurort, ciżemkowski zalew i łąki z hasającymi po nich końmi. Po drugiej stronie rzeki, tam gdzie leśniczówka, kajakowicze ujrzeli nagle stado pasących się na płachetce wyższej trawy saren, co musiało zdumiewać, bo za dnia te urodziwe zwierzęta spędzają czas w leśnych ostępach i na polanach i zwykle unikają widoku ludzi. Musi być, że zwierzęta od pana leśniczego Gajowniczka były o spływie powiadomione i na „żeglarzy” czekały.

I już, już spływowicze podciągnęli pod miejskie przedmieścia, a rozciągające się na dziesiątki i setki metrów kajaki wyglądały jak podróżujący po niebie klucz gęsi lub żurawi. I wreszcie dotarli nad błonia, nie bardzo zmęczeni, lecz spaleni sierpniowym słońcem. Zaznali też wielu przyjemności przy powitaniu, dynamicznym, walcowo-marszowym. I trzeba im było, dotyczy to głównie przyjezdnych, przedostać się ze sprzętem na biwakowe pole miejskiego ośrodka rekreacyjnego, który tego dnia przypominał nie niewielkie miasteczko, lecz ogromny bazar, bo też kajakarze dołączyli tam do kamperowców, którzy w ośrodku zadomowili się na dobre i korzystali z kąpieli w basenie miejskim albo w zalewie, wędrowali po lesie, łowili ryby, biegali, podróżowali wąskotorową kolejką, wieczorami spacerowali po mieście, zaglądali do domu kultury, do którego akurat w tym okresie pan Korfanty sprowadził młodzieżowe zespoły, a na niedzielny wieczór wyznaczył kolejną premierę miejskiego, amatorskiego teatru, tym razem ze sztuką „Kopciuszka” dla dzieci, ale też i dorosłych, bo coś tam w tym przedstawieniu pozmieniano, aby sławna ta baśń przyjazna była dla dojrzałej części ludzkości.

Tłumnie się zrobiło wieczorem również w kawiarence. Sam Kawiarennik nie pamiętał, aby dwie kawiarniane sale kiedykolwiek spotkały się z takim zbiorowiskiem zacnych gości. Personel pracował jak w ukropie, a stoliki w obu izbach łączono po dwa - trzy, bo kajakarze (oni to stanowili główną armię pośród biesiadujących gości) przywykli do stadnego, biwakowego życia i podobne porządki chcieli wprowadzić w pana Adama lokalu. W tym miejscu przypomnieć trzeba, że sttliki i krzesła, niemal zabytkowe, pojawiły się też w ogrodzie należącym do posiadłości Kawiarennika. Stali bywalcy kawiarenki, w tym państwo Koteńkowie, państwo Krachowie, Stary Pisarz i redaktor Pokorski ledwie uratowali dla siebie dwa stoliki, dopraszając do nich pana mecenasa z żoną i inżynierostwo. Miejsca nie starczało. Towarzystwo skupione w sobie jak na wiejskim weselu, jak sardynki w puszce nie narzekało jednak, i wymieniano pomiędzy sobą przede wszystkim spływowe opowieści.

Z jednej z nich Stary Pisarz, który wraz z panem redaktorem Pokorskim płynęli jedną łódką, a teraz zbierali myśli do napisania wspólnie reportażu, z tej jednej opowieści zaśmiewał się Pisarz po uszy, ulewając z kubka posłodzone miodem mleko.

Zdarzyło się,, że pan radca Krach z małżonką Jadzią mieli na spływie mrożącą krew w żyłach przygodę (Stary Pisarz, rzecz jasna, żartował). Podczas pierwszego odcinka trasy, płynąc niemal w samym czubie rzecznego peletonu, pani Jadzia zaproponowała zmianę miejsc w kajaku, a mianowicie podróżując w łódce na przedzie (dżentelmeński mężczyzna zwykle siada z tyłu, aby przypadkiem nie zachlapać partnerki wodą podczas wiosłowania z przodu) wymogła na swoim mężu, aby ten przesiadł się na jej miejsce, gdyż znudziła się jej rola przodowego sternika. Pan radca najpierw upierał się przy tym, że bezpieczniej dla kobiety jest podróżować z przodu, (aczkolwiek wolałby sunąć wiosłową łodzią, nie kajakiem, bo wtedy obserwuje się przednią, atrakcyjniejszą część przymiotów kobiety), lecz jak to w życiu bywa, przekonywanie kobiet do rzeczy nadmiernie oczywistych odbierane jest przez nie w taki sposób, że nawet dla tak zgrabnie formułujących swe myśli mężczyzn jak pan radca, kobieta będąca jego ukochaną żoną tak jakby zatkała sobie uszy, nie chcąc chyba usłyszeć rozsądnych argumentów.

No i stało się to, co widocznie stać się musiało. Podczas tej przeprowadzki kajakiem zabujało potężnie, pan radca stąpnął nierozważnie, pani Jadzia z kolei miast próbować utrzymać równowagę łodzi, zakrzyknęła z przerażenia: topimy się! i po chwili tych oboje było już za burtą, po pas, albo i więcej we wcale nieciepłej wodzie, kajak zaś jej nabierał, a kiedy nabrał do syta, omalże nie zatonął. Zaraz też znalazła się czwórka śmiałków podróżujących w dwóch kajakach, która po zacumowaniu do brzegu sprzętu, pospieszyła państwu radcostwu na ratunek. Ale też kolejne łodzie dopływały do miejsca katastrofy, lecz ich wioślarze doszedłszy do wniosku, że nieszczęsnemu panu radcy i jego małżonce nic nie grozi, płynęli dalej z ogromnym trudem powstrzymując rozbawienie, zwłaszcza obserwując jak skutecznie rzeczna woda rozmyła pani Jadzi makijaż.

Koniec końców państwo Krachowie, aczkolwiek w asyście ratowników ukończyli pierwszy etap zawodów w samym ogonie, przesychając po drodze w piekącym słońcu.

- Ale tam, przyjaciele - skwitował swoją przygodę pan radca, posilając swoje wnętrzności szkocką whisky - takiej jak my przygody żaden ze spływowiczów nie przeżył - dodał z naciskiem pan radca Krach powstając i odwracając się ku kajakowemu towarzystwu.

To z kolei nie miało innego wyjścia, jak przepić do pana radcy tym, czym dysponowało w swoich szklanicach i kielichach.

A kiedy Stary Pisarz, a było już grubo po północy, uległ znużeniu, a także, co zrozumiałe, odczuwał ból i puchnięcie mięśni ramion, i przepraszając przyjaciół udawał się na spoczynek, kawiarenka wciąż tętniła życiem, albowiem miała przed sobą wolną niedzielę.


[pierwotny pomysł napisania tego rozdziału powstał 05.sierpnia 2017 roku w Water End, Buckinghamshire w Anglii]


[29.11.2023, Toruń]

28 listopada 2023

KARTKA Z KALENDARZA - 28.11.2023

 

Kartka z kalendarza na dzień 28 listopada 2023 roku

Wtorek


Imieniny dzisiaj obchodzą: Jakub, Zdzisław oraz Andrzej, Berta, Eustachy, Feliks, Ginter, Gościrad, Grzegorz, Guncerz, Gunter, Krescenty, Kwieta, Lesław, Lesława, Manswet, Piotr, Radowit, Rufus, Sostenes, Stefan, Teodora, Tristan, Urban, Walerian,


Przysłowie na dziś:

Kiedy Zdzisiek rano szroni zima jest w zasięgu dłoni”

Słońce

Świt: 06:36

Wsch. Sł.: 07:16

Zenit: 11:23

Zach. Sł.: 15:31

Zmierzch: 16:11


Cytat dnia:

Najdziwniejszym z ludzi jest geniusz: ten tak daleko w przyszłość wybiega, że ginie z oczu ludzi z nim żyjących, a nie wiadomo, które pokolenie pojąć go zdoła” - Fryderyk Chopin


28 listopada 1907 roku w Krakowie zmarł Stanisław Wyspiański - dramaturg, poeta, malarz, grafik i architekt. [ur. 15 stycznia 1869 roku w Krakowie]


Poniżej dwa wiersze Stanisława Wyspiańskiego: „Nad Morskim Okiem” i „U stóp Wawelu”.


Nad Morskim Okiem

Nad Morskim Okiem! — jakże ci zazdroszczę,

że tam stoicie w zimnie, ostrym wichrze,

w powietrzu świeżych barw — gdy ja tu poszczę,

patrząc na kurhan w sinej mgle — za szybą.

I dnie przechodzą ciche — coraz cichsze,

chyba, że myśl jak wichr, przeleci nad sadybą,

napełni pokój szum — i naraz zgłuchnie —

a potem cisza znów — i pióro skrzypi,

(gdyż niepoprawnie gęsim piszę piórem),

papier zaczernia się — rękopis puchnie…

Ty masz tam jasność Zórz! i skały murem!

Tu ledwo chmurki przemkną ubożuchnie

ponad bielański las ku Bronowicom…

Ty masz tam przestwór Słońc — i wiew ku licom

i patrzysz, jak tam śnieg się wgryza sznurem

w szczeliny, wręby skał w głazów ogromie.

Ja tu nad moim schylony stolikiem,

ja mam tu także słońca promień w domie

na stół rzucony na sukno czerwone,

i błękit ciemny ten nad tym promykiem,

namalowany (metr cztery korony)…

A ty masz prawdziwy nad głową rzucony.

Patrz się! — nie będziesz widział tego potem!

Patrz się! — opowiesz mi to — za powrotem…

Dnia 24. grudnia 1904.


U stóp Wawelu

U stóp Wawelu miał ojciec pracownię

wielką izbę białą wysklepioną,

żyjącą figur zmarłych wielkim tłumem;

tam chłopiec mały chodziłem, co czułem

to później w kształty mej sztuki zakułem.

Uczuciem wtedy tylko nie rozumem

obejmowałem zarys gliną ulepioną

wyrastający przede mną w olbrzymy:

w drzewie lipowym rzezane posągi.


[28.11.2023, Toruń]

BAJECZKI (12) LA FONTAINE - OSIOŁ I ZŁODZIEJE

 


OSIOŁ I ZŁODZIEJE

Jest to prawda oczywista,

Że gdzie się dwóch pokłóci, tam trzeci skorzysta.

Otóż tej prawdy, jak dawna wieść niesie,

Doświadczyli na sobie dwaj niecni obwiesie.

Ukradli Osła. Gratka to nielada;

Lecz jak podzielić Osła na dwie części?

Bo ten chciał sprzedać, ten nie chciał; stąd zwada,

I od słów przyszło do pięści.

Na ich wrzask trzeci rabuś z gęstwiny nadchodzi;

Wtem, mignęło mu w oku coś na kształt kopyta.

Spojrzy: w zaroślach zwierz samopas brodzi.

Więc zakrada się z cicha, za wędzidło chwyta,

I gdy tamci się czubią, on z Osłem tymczasem

Zniknął za lasem.



[29.11.2023, Toruń]

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (978 - 979) KTO ZAWINIŁ. PAL SZEŚĆ NIEDZIELE.

 

978.

W poprzednich zapiskach zapomniałem zakończyć temat dziwaczności współczesnych produkcji filmowych, tudzież mojego ubolewania nad stanem współczesnej kinematografii, która w znakomitej większości oferuje nam (mnie przynajmniej) widowiska podłej jakości. W tym miejscu warto zauważyć, że w sumie tych młodych reżyserów, scenarzystów i aktorów ktoś przecież uczył fachu, jaki wykonują… więc kto jest winien tej bylejakości? Przypomina mi to sytuację, w której na przykład narzekamy na dzisiejszą młodzież (nie pamiętam, aby kiedykolwiek nie narzekano na młode pokolenie), natomiast jakoś pomijamy fakt, że to raczej my tę młodzież wychowaliśmy, więc poniekąd za „wygłupackie” „arcydzieła” filmowe odpowiadają również nauczyciele zawodów filmowego i teatralnego. Oczywiście nie tylko oni, bądź co bądź poważni profesorowie, którzy w przeważającej mierze są też aktorami grającymi jeszcze w filmach i teatrze winni są tego, że niektóre produkcje filmowe młodych wręcz odpychają mnie od muzy teatralnej i filmowej. Otóż już ponad 30 lat zachłystujemy się zachodnią kulturą, a najłatwiej zakrztusić się tą najlichszą, najmniej wymagającą, ot wystarczy parę gagów, bluźnierstw, parę wagonów amunicji, którą trzeba spożytkować, aby film się udał, a głównego bohatera wypada by zabić, by potem uciekł… i mamy to, co mamy.


979.

Niedziele są od niepamiętnych czasów najgorszymi dla mnie dniami tygodnia. W niedziele staję się nieaktywny, senny, obolały i podobnie było z tą ostatnią. Spałem przez przeważającą część dnia i nic nie było w stanie mnie zainteresować. Usypiałem nawet przy siatkówce, a w dodatku w chałupie mam zimno i będzie tak do początku grudnia. Dlaczego akurat niedziele nie darzą mnie sympatią i to jeszcze od czasów szkolnych? Trudno powiedzieć. Prawdopodobnie nie potrafię wypoczywać, nie potrafię się mobilizować do jakiejkolwiek pracy, a trzeba powiedzieć, że z drugiej strony nie lubię nicnierobienia, więc pozostaje pat nie do złamania. Ciekawe, czy jestem jedynym we wszechświecie, który nie lubi wypoczynkowych niedziel?


[28.11.2023, Toruń]

26 listopada 2023

JEDNA PIOSENKA - KRZYSZTOF KOMEDA - MIA FARROW - ROSEMARY'S BABY

 

        Kołysanka z filmu Romana Polańskiego "Dziecko Rosemary"; tutaj śpiewa ją Mia Farrow



[26.11.2023, Toruń]


KARTKA Z KALENDARZA - 26.11.2023

 

Kartka z kalendarza na dzień 26 listopada 2023 roku

Niedziela


Imieniny dzisiaj obchodzą: Konrad, Leonard oraz Alipiusz, Ammonia, Ammoniusz, Delfin, Dobiemiest, Faust, Hezychiusz, Jan, Kajetana, Konrada, Lechosław, Lechosława, Marceli, Nikon, Pachomiusz, Piotr, Stylian, Sylwester, Sylwestra, Syrycjusz, Teodor


Przysłowie na dziś:

W połowie listopada deszczy, w połowie stycznia trzeszczy


Słońce

Świt: 06:33

Wsch. Sł.: 07:12

Zenit: 11:23

Zach. Sł.: 15:33

Zmierzch: 16:12


Cytat dnia:

Dla szczęścia człowieka mądrość jest ważniej­sza niż wiedza” - Phil Bosmans


26 listopada 1855, Stambule zmarł Adam Mickiewicz - poeta, publicysta i działacz polityczny. Jeden z wielkich poetów polskiego romantyzmu. [ur. 24 grudnia 1798 roku w Zaosiu]



Poniżej ballada Adama Mickiewicza   CZATY


Z ogrodowej altany, wojewoda zdyszany,

Bieży w zamek z wściekłością i trwogą.

Odchyliwszy zasłony, spojrzał w łoże swej żony,

Pojrzał, zadrżał: nie znalazł nikogo.


Wzrok opuścił ku ziemi, i rękami drżącemi

Siwe wąsy pokręca i duma.

Wzrok od łoża odwrócił, w tył wyloty zarzucił,

I zawołał kozaka Nauma.


»Hej kozaku, ty chamie, czemu w sadzie przy bramie,

Nie ma nocą ni psa, ni pachołka?...

Weź mi torbę borsuczą, i janczarkę hajduczą,

I mą strzelbę gwintówkę zdejm z kołka«.


Wzięli bronie, wypadli, do ogrodu się wkradli,

Kędy szpaler altanę obrasta.

Na darniowem siedzeniu coś bieleje się w cieniu:

To siedziała w bieliźnie niewiasta.


Jedną ręką swe oczy kryła w puklach warkoczy,

I pierś kryła pod rąbek bielizny;

Drugą ręką od łona odpychała ramiona

Klęczącego u kolan mężczyzny.


Ten ściskając kolana, mówił do niej: »Kochana!

Więc już wszystko, jam wszystko utracił!

Nawet twoje westchnienia, nawet ręki ściśnienia,

Wojewoda już z góry zapłacił.


»Ja, choć z takim zapałem tyle lat cię kochałem,

Będę kochał i jęczał daleki;

On nie kochał, nie jęczał, tylko trzosem zabrzęczał,

Tyś mu wszystko przedała na wieki.


»Co wieczora on będzie, tonąc w puchy łabędzie,

Stary łeb na twem łonie kołysał,

I z twych ustek różanych i z twych liców rumianych,

Mnie wzbronione słodycze wysysał.


Ja na wiernym koniku przy księżyca promyku,

Biegę tutaj przez chłody i słoty,

Bym cię witał westchnieniem i pożegnał życzeniem

Dobrej nocy i długiej pieszczoty...«


Ona jeszcze nie słucha; on jej szepce do ucha

Nowe skargi, czy nowe zaklęcia:

Aż wzruszona, zemdlona, opuściła ramiona,

I schyliła się w jego objęcia.


Wojewoda z kozakiem przyklęknęli za krzakiem,

I dobyli z za pasa naboje;

I odcięli zębami, i przybili stęflami

Prochu garść i grankulek we dwoje.


»Panie! — kozak powiada — jakiś bies mię napada,

Ja nie mogę zastrzelić tej dziewki;

Gdym półkurcze odwodził, zimny dreszcz mię przechodził,

I stoczyła się łza do panewki«.


»Ciszej, plemię hajducze, ja cię płakać nauczę!

Masz tu z prochem leszczyńskim sakiewkę;

Podsyp zapał, a żywo zczyść paznogciem krzesiwo,

Potem palnij w twój łeb, lub w tę dziewkę.


»Wyżej... w prawo... pomału... czekaj mego wystrzału:

Pierwej musi w łeb dostać pan młody...«

Kozak odwiódł, wycelił, nie czekając wystrzelił,

I ugodził w sam łeb — wojewody.



[26.11.2023, Toruń]

SŁOWNICZEK (191-205)

 

191) ablucja

1. obrzęd religijny polegający na obmyciu ciała lub przedmiotu kultu;

2. (zwykle w liczbie mnogiej) żartobliwie: mycie się


192) ablutofobia

chorobliwy lęk przed myciem się


193) ablutomania

natręctwo, mania ciągłego mycia się


194) abnegacja

1. wyrzeczenie się czegoś w imię wartości wyższych;

2. niedbałość o własny wygląd i własne wygody;

3. brak podstawowych wiadomości na jakiś temat; ignorancja


195) abnegacki

związany z abnegatem, taki, jak u abnegata (np. abnegacki styl życia, abnegacki wygląd)


196) abnegat

człowiek wyrzekający się wygód, korzyści, niedbający o siebie


197) abo

dawniej (dziś tylko gwarowo): albo


198) abobra

abobra cienkolistna - roślina ozdobna z rodziny dyniowatych, pochodząca z Ameryki Południowej


199) abolicja

w prawie:

1. ustawowy, powszechny akt łaski;

2. zniesienie jakiegoś prawa, ustawy


200) abolicjonista

1. zwolennik abolicjonizmu, ruchu społecznego domagającego się zniesienia jakiegoś prawa;

2. w XVIII-XIX w.: zwolennik ruchu dążącego do zniesienia niewolnictwa i sprzeciwiającego się dyskryminacji rasowej


201) abominacja

uczucie wstrętu, niechęci, obrzydzenia; odraza


202) abonament

opłata, ustanowiona zwykle umową, za systematyczne otrzymywanie produktu lub korzystanie z usługi; także: prawo otrzymywania (korzystania) wynikające z takiej umowy


203) abondance

[czyt.j: abądąs] francuska rasa bydła mleczno-mięsnego


204) abonent

osoba opłacająca abonament


205) abonować

korzystać z czegoś lub otrzymywać coś w zamian za uiszczanie stałej opłaty abonenckiej, płacenie abonamentu


[26.11.2023, Toruń]

25 listopada 2023

KAWIARENKA - ROZDZIAŁ 94 - LETNIE KRAJOBRAZY



ROZDZIAŁ 94 - LETNIE KRAJOBRAZY

[z którego dowiemy się o tym co letnia porą dzieje się w Ciżemkach i okolicznych wioskach, i jak radzą sobie zacni obywatele miasteczka i okolic]


[Pomysł tego odcinka powstał 30.07 lipca 2017 roku w Campingeulles Les Grandes we Francji]


Tak i nastały dni upalne po srogich deszczach, po niepogodnym niebie i wietrze zacinającym ostro od północy, po porankach dżdżystych, nocach zimnych, gwieździstych lecz bezksiężycowych. Jak okiem sięgnąć wokół Różanowa na polach trwało żniwowanie. Najpierw na mniej urodzajnych i piaszczystych glebach Lipiec i Dukatów, później na zagonach Grodka i Owieczek. Sprzątano dojrzałą pszenicę i jęczmień, takoż i spłachetki żyta, pozostawiając na żyźniejszych polach buraki i ziemniaki, a także słoneczniki, które tego roku posiano obficie tak w Podlesiu, jak i w Lipcach. Szczególnie bujnie słonecznikowe morze rozbujało się na lipcowych ziemiach; rozlewało się ono dalej, aż do granic powiatowego miasta na zachodzie.

Leśniczy Gajowniczek, tak jak poprzednimi laty, obsiał zbożami podleśne pola opadające ku rzece. Ze zbożami na wąskich wygonach posiał słoneczniki, buraki, brukiew i lucernę; posadził też kartofle - wszystko w większości na potrzebę paśników dla leśnej zwierzyny, aby ta, szczególnie dziki, nie zadeptywała chłopskich pól nad rzeką i za rzeką położonych.

W Ciżemkach u Joanny i Piotra Kosmowskich, gdzie ledwie niecały hektar ziemi nadawał się pod uprawę, młodzi miłośnicy koni zasieli i sprzątali właśnie mieszankę zbóż i owies z myślą o koniach.

Tylko na posiadłości państwa Majewskich, gdzie w szybkim tempie powstawał dom (z końcem sierpnia miał stanąć zadaszony w stanie surowym) nie pomyślano o zasiewie z tej prostej przyczyny, że okolica zdominowana była przez łąki. Ale jakież to były łąki? Przylegające do zalewu zachodnią krawędzią zapadały się w nieckę kotliny, żyznej i nieco podmokłej. Kiedy zalew jeszcze nie powstał, obszar ten podmywany był przez wylewającą podczas obfitych deszczów rzekę i przez to trawiasta roślinność zachwycała swą bujną zielenią. Były to ponad dwa hektary łąki, które pan Majewski przy pomocy kosiarek rolników, którzy mieli swe włości po drugiej strony powiatowej drogi kosił i nie posiadając dotąd własnej stodółki, do młodych Kosmowskich zwoził, gdzie trzymał dwa swoje ogiery, ale przecież zebranego siana starczało także dla ciżemkowskiego inwentarza obfitego w konie, krowę, prosięta, owce i kozy. Pan Majewski, mąż aktorki, choć uwielbiający konie, na pracy na roli nie znał się zupełnie i może to lepiej, że gruntów ornych na działce nie miał, gdyż nie wiedziałby jak przygotować glebę pod zasiew, czym pole obsiać i jak, i kiedy zebrać plon. Jednakowoż stodółkę z małą stajnią miał zamiar postawić, odkładając tę inwestycję na przyszły rok, kiedy piętrowy dom będzie już gotowy do zamieszkania, a ten, co to go do tych pór w mieście z żoną posiadają, zostanie sprzedany i wtedy nie tylko budynki gospodarcze pobudują, ale kredyt zaciągnięty na postawienie domu w Ciżemkach, jeśli nie w całości, to w znacznym procencie spłacą.

Przedsiębiorcy działającemu w branży rozrywkowej udało się tymczasem ogrodzić część działki drewnianym płotem, jaki zwykle stawia się w zagrodach, w których puszczane są samopas konie, a na ten cel okorowane drzewo zakupił od leśniczego, pana Gajowniczka. Szczęśliwie działka pana Majewskiego tak została wytyczona, że z trzech stron otoczona była naturalnym żywopłotem z głogu, tarniny, dzikiej róży i grabu, tak że nie było sensu odgradzać się od świata dodatkowym płotem.

Do leśniczówki, która strasznie poweselała od czasu, kiedy to państwo Gajowniczkowie przygarnęli Dorotkę, przyjeżdżał regularnie na rowerze ksiądz Kącki, któremu pan leśniczy użyczył dwa ule, aby emerytowany kapłan mógł się poświęcić zajęciu hodowania pszczół, do którego w bardzo odległych czasach wdrażał się u boku swego dziadka. Jako osoba duchowna, ksiądz Kącki, rzecz jasna, własnej pasieki nie posiadał, lecz znał takich kapłanów, którzy objąwszy wiejskie parafie, posiedli je wraz z niewielkim sadem, pośród którego stały ule z rodzinami pszczół, więc mając smykałkę do pszczelarstwa, księżom tym nie wypadało nic innego, jak opiekować się tymi pożytecznymi owadami i podbierać im w najodpowiedniejszej porze pasieczne produkty, miód, ale również pyłek pszczeli, który zaparzany i spożywany regularnie wydatnie wzmacniał odporność organizmu na choroby. Onegdaj ksiądz Kącki zajeżdżał czasami do swoich przyjaciół w sutannach, u których na parafiach czekały gościnne słoje lipowego, rzepakowego albo akacjowego miodu, a czasami przy takich spotkaniach kapłani omawiali parafialne zagadnienia sącząc ziołowo-miodową nalewkę na spirytusie.

Nie mógł sobie ksiądz emeryt znaleźć lepszego mistrza w pszczelarskim fachu nad pana Gajowniczka; wszak miód z jego pasieki cieszył się zasłużoną renomą w okolicy.

U Anny i Wołodii wciąż trwały prace budowlane nad pensjonatem i domem zdrojowym. Posuwały się one teraz w nienajszybszym tempie, bo przecież wiadomo, że najżmudniejsze roboty to zawsze „wykończeniówka” i chcąc oddać obiekty bez usterek, należało i patrzeć na ręce podwykonawcom z budowlanej branży, i tak skoordynować wszystkie prace, aby posadzkarze nie poganiali tynkarzy, a roboty nad elektryką nie kolidowały z pracą hydraulików czy malarzy. Dla społeczności miasteczka Różanów i okolic ważne było to, że przy tak wymagających obiektach pracowały lokalne firmy wynajęte przez głównego udziałowca - szwajcarskiego Rosjanina. Ten kilka razy odwiedzał miejsce budowy i nawet nie kręcił nosem na powstające tu i ówdzie opóźnienia, bo na pierwszym miejscu stawiał jakość wykonania, a tę czasami trudno uzyskać, kierując się pośpiechem. Fiodora Orłowa cieszyło przede wszystkim to, że lecznicze, termalne źródła zdawały się być niewyczerpalne i wystarczyło odkręcić kurek, aby skosztować tej wody, od której zależała nie tylko przyszłość przedsięwzięcia, w które inwestor ulokował całkiem pokaźny swój kapitał, ale i dla Ciżemek i Różanowa, była to wyśmienita okazja, aby pokazać się światu od najlepszej strony i przyciągnąć rzesze turystów i kuracjuszy do miasta.

Już samo oddanie do użytku przez miasto terenów rekreacyjnych przy głównej drodze prowadzącej do centrum Różanowa okazało się strzałem w dziesiątkę, bo rzeczywiście kempingowe pole roiło się od amatorów turystyki samochodowej, a przecież w planach był jeszcze kooperatywny hotel, którego budowa miała wystartować we wrześniu.

Tymczasem po głównych drogach, wiejskich drożynach i leśnych duktach podążało w górę rzeki kajakowe towarzystwo. Start spływu zaplanowano wprawdzie na pierwszy piątek sierpnia, więc trochę czasu jeszcze do rzecznego święta pozostało, lecz co przezorniejsi zaczynali już stawiać swoje łodzie w miejscu, skąd miano wyruszyć i w oczekiwaniu na początek imprezy tworzyli miasteczko namiotowe, zażywając w nim słonecznych kąpieli, ale też i będąc zdanymi na kaprysy aury, lecz zapaleńcy - kajakarze to ród nadzwyczaj oporny na wszelkie niewygody, a ponadto niezwykle zgrany i solidarny tak w pomyślnych zrządzeniach losu, jak i też w tych mniej sprzyjających kajakowej braci.

Ze stałego, kawiarenkowego towarzystwa na tegoroczny spływ wybierali się państwo Koteńkowie, pan radca Krach z małżonką Jadzią oraz Stary Pisarz, któremu przyszło dzielić kajakową łódź z redaktorem Pokorskim. Po tych ostatnich, nieobytych w tego rodzaju przedsięwzięciach spodziewano się tego, że z kronikarskim zapałem opiszą całą eskapadę, co zostanie uwiecznione w „Naszym głosie”, a i może Stary Pisarz doświadczy natchnienia, które każe mu opowiadanie napisać.

W kawiarence letnie dni miały swój stały harmonogram. Zaczynały się ospale o dziesiątej, kiedy to lokal otwierano i przyspieszały nieco około pierwszej po południu, kiedy zaczynano wydawać obiady. Po piętnastej kawiarenka odpoczywała, puszczając senne oczka do niewielkiej liczby gości, po czym około osiemnastej, odżywała w trójnasób, kiedy to następowała prawdziwa inwazja prześwietnych gości. To oblężenie trwało aż do dwudziestej trzeciej, po czym aż do północy, kiedy to towarzystwo rozchodziło się powoli do domów, aby wreszcie w pół do pierwszej w nocy Kawiarennik mógł wypełnić zadanie klucznika.

Wakacyjna pora sprzyjała urlopom, który należał się personelowi, lecz Kawiarennik tak rozpisywał terminy wolnych dni, że przestojów w pracy nie było. Najłatwiej było w kuchni. Gdy szefowa, pani Rybotycka miała wolne, jej miejsce pospołu zajmowali Michał i Andrzej, a w soboty (czasami też i w piątki) kiedy pracowano dłużej i przy większej liczbie gości, dochodziła niepełnoetatowa synowa pani Rybotyckiej, Małgorzata, która niezgorzej radziła sobie z daniami. Po podawania na salę były Edyta i Karolina, wspomagane, rzecz jasna, Kawiarennikiem Adamem, który kelnerował na przemian z żoną Marią, a i przy bufecie zmieniał się z Małgorzatą. Jednakowoż, z uwagi na długie godziny kiedy to w kawiarence pracowano, Kawiarennik zatrudnił do pomocy dwie młode praktykantki ze szkoły gastronomicznej, Emilię i Ewelinę, które szybciutko wpadły w ustalony rytm pracy i Kawiarennik nie krył swego zadowolenia z ich pracy.

Oczywiście że zatrudniając tyle osób pan Adam musiał się liczyć z rosnącymi kosztami, które jednak skutecznie niwelowała frekwencja w lokalu. Już nie tylko stali goście byli ozdobą dwóch pomieszczeń kawiarni, ale też przychodzili do niej pozostali zacni goście miasteczka i okolic, a także zmotoryzowani turyści pomieszkujący w kamperach i przyczepach w ośrodku rekreacyjnym nierzadko zachodzili na ciasteczka, kawę i wyskokowe napoje. Interes wciąż zatem się opłacał; także dlatego, że kawiarenka nie odstraszała cenami, a pan Adam, jak przystało na doświadczonego już restauratora tłumaczył sobie, że mniejszy zysk a stały, pomnożony przez frekwencje gości, bardziej mu się opłaca, aniżeli stosowanie wysokiej marży wobec mniej liczebnego towarzystwa.

Do kawiarenki, jako się rzekło, przychodzono chętnie, i młodzi i starzy, a, jak zauważył Stary Pisarz, skrzętnie notujący to wszystko, co się w mieście dzieje, z młodych gości, których najczęściej wymieniał w swoim kajecie, wyróżnił niektóre mające się ku sobie pary. Otóż i Michał, kiedy korzystał z urlopu przychodził do kawiarenki jako gość z kelnerką Edytą, która w tym samym czasie co on z urlopu korzystała. Już tam Kawiarennik przewidywał, co się święci w tej parze. Z kolei urlopowana kelnerka Karolina spotykała się czasami w lokalu ze Sławkiem Brożyną, prawnikiem, prawą ręką pana radcy Kracha. I tak się składało, że Karolinę jako gościa obsługiwał wtedy sam szef, pan Adam.

Jeśli z kolei ktoś pamięta ową wspólną randkę, na którą się wybrali ze strony żeńskiej: Beata i Zuzanna, licencjatki, pracownice w ośrodku hipoterapii w Ciżemkach oraz ze strony męskiej: Krzysztof i Wojciech - aktorzy i lektorzy w radiu „Weronika”, to w lipcowe popołudnia i szczególnie w wieczory z tej czwórki wyodrębniły się dwie pary: Krzysztof i Beata oraz Wojtek i Zuzanna. A gdyby kto zapytał, która z tych czterech par najszybszymi trasami zmierza do ołtarza, to bez wątpienia w największym zagrożeniu pozostaje kawalerstwo pana Sławomira, bo panna Karolina jest osóbką tyleż urodną, co w charakterze swoim zdecydowaną… oj poczuje pan Sławek na sobie silną dłoń kobiecą, no chyba że skorzysta z męskich rad pana Kracha, który przybliży mu zawiłości małżeńskiego stanu i określi w nim pozycję, jaką winien zajmować osobnik płci różniącej się od kobiecego stanu.

Z kolei panna Kasia, z maturalnej już klasy, piosenkarka, przeszczęśliwa faktem, iż pan Majewski zainwestował w nią i nagrał jej debiutancką płytę, pojawiała się w kawiarence w towarzystwie czterech gitarowych, perkusyjnych i saksofonowych młodzianów, bez których ów album, który z pierwszym sierpnia znajdzie się w sprzedaży, nie miałby prawa powstać.

Serdeczna i naturalna radość emanowała z jej twarzy, a w tym miejscu koniecznie trzeba wspomnieć o tym, że panna Kasia, choć nikt nie znający jej, nie daje temu wiary, jest osóbką wybitnie skrytą i nieśmiałą, co zaprzecza występom, jakimi raczy jak dotychczas publiczność Różanowa. Pan doktor Koteńko raczył był wyrazić się o niej, że szczęśliwie Opatrzność nagrodziła ją muzycznym talentem (także literackim, bo do kilku utworów napisała słowa), bo bez tego daru, panna Kasia przepadłaby z kretesem w świecie, na którego najwyższe piedestały trzeba się dzisiaj łokciami przepychać. I tak się dzieje, że z osób starszych, z panem doktorem Koteńko młoda piosenkarka w najlepszej jest zażyłości. Ten zawsze pocieszy, wspomoże, zachęci, a na zakończenie rozmowy nawet zakrzyknie:

- Dziewczyno, dasz radę!


[25.11.2023, Toruń]