CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

23 czerwca 2015

NAZYWANIE ŚWIATA - Ali-menta-ż


Ali-menta-ż

Co my tu mamy?
Tu mamy świat.
A tam?
Tam Ali świat.

Wycieramy, buzię wycieramy.
Odbiło się?
Tak.
Na spacerek się ubieramy.

Dada Dada tak na spacerek
Nauczymy Alę 
nazywać świat
po kolei
prawdziwie.

Tam jest babcia
i tam też mamy dziadka
Oni płaczą
Płaczą
Jak może istnieć świat bez nazw
Odkleiły się etykietki
nazwy poupadały
i tu
i tam
Ala mała
Ala ma poznać
Ala powinna poznać
Ale jak
Babcia i dziadek płaczą

Jestem tu po to
aby nadać nazwy 
aby prawo było po prawej ręce
a lewo po lewej

Alu tu jest prawa rączka
a tam jest lewa rączka
i tak dalej

Babcia ociera łzy
Dziadek nie płacze
Ala w wózku poznaje
nazywa przedmioty
nazywa kolory
Dada dada

SCHYŁEK (4) cd

- Pan pozwoli na kawusię. My dopiero po śniadaniu, ale znajdzie się coś dla pana.
- Nie trzeba tyle fatygi - mówię, lecz starsza pani przeciąga mnie przez próg.
Rozpakowuje się w kuchni, rozliczam się i wręczam kobiecie jedna chałkę i trzy drożdżówki. Tłumaczę jak wszedłem w ich posiadanie.
- To bardzo miłe z pana strony, że o nas pamięta. Zrobię jajecznicę, zje pan? Pytanie… pewnie, że pan zje. Potem dżemik do tej drożdżówki i kawusia. No, chyba żeby spróbował pan bawarki. Spróbuje pan?
- Zaryzykuję - uśmiecham się’
- To pierwszy pana uśmiech od tygodnia - zauważa pani Basia - jak ja pana znam. Karolu!
A pan Karol, jak na zamówienie stoi już w drzwiach kuchni ubrany w lekką koszule z krótkim rękawem w kratę, a na to szetlandzka, kremowa kamizelka. Spodnie wełniane, pewnie od starego, lekko znoszonego garnituru w kolorze pogodnego brązu, pantofle na nogach. Rozwiera przede mną ramiona, zaprasza do pokoju.
W nim stół okrągły, przykryty jeszcze śniadaniowym obrusem, na nim, na płaskim, kwadratowym talerzu ciasteczka cynamonowe, dwie szklaneczki bawarki robionej na oryginalnej angielskiej herbacie śniadaniowej z Cejlonu. W dziennym rozkładzie pana Karola była teraz lektura.
- O Napoleonie - podpowiada, kiedy zerkam na otwartą książkę.
Pana Karola Napoleon fascynuje w równym stopniu jak Afryka i Syberia. Dzisiaj kolej na Napoleona. To jakieś biograficzne opracowanie, ale pan Karol interesuje się w ogóle całą epoką napoleońską, więc czyta rozmaite pozycje związane z tym okresem historycznego czasu.
Mówię ci, bardzo mi tego brakuje. Mam na myśli ten porządek, uporządkowanie dnia. Dla człowieka w moim wieku to bardzo istotne wiedzieć, czemu służy każda godzina życia. Nie o to chodzi, aby z zegarkiem w ręku odmierzać poszczególne czynności i zrezygnować z wszystkich niespodzianek, jakie niesie z sobą los, nie, życie bez tajemnicy, bez spontaniczności może się okazać upiorne, zwłaszcza w młodym wieku nie ma nic gorszego nad monotonie wpisana w rozkład dnia. Jednak ja bardzo dawno temu przestałem być młodzieńcem i potrzebuje uporządkowania.
Jem zatem jajecznicę na boczku przysypaną drobno posiekanym szczypiorkiem i natka pietruszki; do tego pszenno-żytni chleb posmarowany masłem. Pan Karol już nie przy książce. Popija rozpuszczony w wodzie pyłek pszczeli, uśmiecha się przy tym i przypomina, a właściwie komunikuje, że onegdaj, w latach siedemdziesiątych, kiedy jeszcze mieszkali z żoną na wsi, miał pasiekę i od tego czasu datuje się jego zamiłowanie produktami wytwarzanymi przez pszczoły.
Piję bawarkę, która słodzę stopniowo, zaczynając od pół łyżeczki, następnie zwiększam dawkę, a pani Basia wypowiada się w kwestii bawarki, utrzymując że każdy człowiek powinien odnaleźć właściwą dla odczuwania przez siebie smaku proporcję dosypywanego do tego napoju cukru; bawarka przesłodzona jest mdła, natomiast niedosłodzona razi goryczką. I jeszcze ta bułeczka pociągnięta cienką warstwą dżemu; wybrałem truskawkowy, bo różany ma w sobie nazbyt intensywny zapach kwiatów.
Moja obecność u sąsiadów z pewnością niszczy harmonie dnia. Pani Basia o tej porze zwykle reperuje skarpetki, przyszywa guziki, prasuje albo też wyszywa serwetki. Pan Karol z kolei czyta. Później przygotowują skromny obiad: zupę warzywną, ogórkową lub barszcz na kawałku wołowiny. Skoro jednak zakłóciłem harmonię dnia, wywołany niejako do odpowiedzi, zacząłem opowiadać.
To było w niedługi czas potem, jak ściągnęłaś mnie do siebie, a konkretnie zabrałaś mnie na te dwutygodniowe wczasy w Sudety. Zima była śnieżna a później przyszedł taki mróz, ze moja broda i wąsy szkliły się od szronu i musiałem przypominać Świętego Mikołaja, choć był to przełom lutego i marca, więc Mikołaje dawno już odpłynęli do Laponii. Zastanawiał mnie fakt, że z taką łatwością twój mąż zaakceptował mój pobyt z wami. Mieszkaliśmy wprawdzie oddzielnie (uroczy był ten mój pokoik na poddaszu), tym niemniej, to ty zorganizowałaś te zimowe wakacje specjalnie dla mnie, nie krępowałaś się męża, który przecież wiedział wtedy, co nas kiedyś łączyło, a ściślej - co mnie łączyło z tobą. 
Kiedy poczułem się lepiej, a było to właśnie wtedy, gdy przestał padać śnieg i powiało arktycznym chłodem z północy, zacząłem rozmowę na ten temat z twoim mężem. Nie mówiłem ci o tym…teraz wiesz. Właśnie wtedy, przy czeskiej śliwowicy nagadaliśmy się za wszystkie (w moim wypadku) czasy. Powiedział mi, że absolutnie nie ma nic przeciwko naszej przyjaźni, która, tak mówił, raczej nie zmieni się w nic poważniejszego, bo gdyby miało to nastąpić, lojalnie uprzedziłabyś go o tym. Wiesz, tak mi się wydaje, że twój mąż był dumny z tego powodu, że ktoś oprócz niego może cię kochać, a ty postawiłaś na niego.
I w końcu nazwał moją chorobę po imieniu.
- Depresja to straszna choroba - powiedział - oboje z żoną, tak, oboje, konsultowaliśmy to z sobą, postanowiliśmy panu pomóc, także pomimo albo z powodu tych gorących uczuć jakimi obdarzał pan moją żonę… a ja miałem i mam prawo czuć się niezręcznie.
Miał szczera nadzieja, że zmieniając otoczenie mój stan zdrowia poprawi się.
I rzeczywiście poprawiało się moje samopoczucie. Przyjąłem nawet do wiadomości, że powinienem zasięgnąć porady specjalisty i skorzystać z tej dogodnej okoliczności, że przebywam daleko poza domem, gdzie nikt mnie nie zna.
No właśnie, dlaczego depresja jest taką chorobą, której należy się wstydzić i nawet pośrednio nie angażować w nią znajomych, tych z którymi przebywasz codziennie, rodzinę, sąsiadów?
Wtedy, na kilka dni przed wyjazdem z Karpacza, byłem gotów odwiedzić lekarza. Przeszkodził mi w tym brak terminu: psychiatra miał zbyt wielu umówionych pacjentów, aby wcisnąć mnie poza kolejnością. Pomyślałem sobie, że wczasowicze korzystają właśnie ze sposobności załatwienia swoich trudnych, zdrowotnych problemów, gdyż tutaj, w miejscu, gdzie się znaleźli są nieznani i anonimowi. Prawdopodobnie nie podejrzewają, ze ich kuracja nie będzie się ograniczała do jednej wizyty i, prawda a Bogiem, będą zmuszeni powrócić do tego gabinetu, w którym odbyła się pierwsza konsultacja. Podobnie było ze mną.
Jakkolwiek, powtarzam, byłem przygotowany na wizytę u specjalisty, to w głębi duszy nie wierzyłem w skuteczność rozwiązań, jakie mogłyby mi być przedłożone. Oczywiście miałem świadomość tego, że farmakologia poczyniła w ostatnich kilkudziesięciu latach niewiarygodne postępy i wymyśliła już zapewne jakiś środek na moja przypadłość i będę mógł przy jego pomocy zasypiać spokojnie, to przecież żadna pastylka nie wyleczy mnie całkowicie, a jedynie odizoluje na moment mój mózg od środowiska skąd przyszło zagrożenie. Jedynym sposobem na to, aby móc nadal pić czystą i nieskażoną wodę jest dotarcie do źródła i zrobienie porządku właśnie tam. Wszystko inne to próby wmawiania mi, że woda jest smaczna i zdrowa. Wszystko inne jest półśrodkiem, niegroźnym fałszem, kamuflażem.
(…)

22 czerwca 2015

SCHYŁEK (3) cd

Biorę pospieszną kąpiel i wstrzykuję sobie do ust jakiś zapach na spirytusie odświeżający oddech.
- A z tobą to jeszcze pogadamy - mówię do stojącego w niezmienionym miejscu Rachmaninowa, biorę portfel i torbę, wychodzę na klatkę i delikatnie dzwonię do sąsiadów. Drzwi uchylają się. Otwiera je starsza pani w kwiecistej podomce, w jakiej zwykła chodzić po mieszkaniu
- Jest sobota. Pomyślałem sobie…
- A wie pan, że o nim myślałam - mówi kobieta - nawet bardzo mi na rękę, że pan zajrzał do nas, bo mąż… mąż źle spał w nocy i z rana, po przebudzeniu, wydaje mi się słaby. Nie, nie, proszę się nie niepokoić, wziął kropelki i podałam mu ziółka na wzmocnienie. Połowa czerwca a tu taki upał, dwadzieścia stopni od samego rana, rozumie pan.
- Tak, jak na czerwiec jest bardzo gorąco i duszno - stwierdzam beznamiętnie.
- Gdybym więc poprosiła pana, aby oprócz tego co zawsze kupił pan dla mojego męża pyłek pszczeli w granulkach. Powie pan, że dla mnie i będą wiedzieli jaki. Nie chciałabym teraz zostawiać męża samego, bo z każdą godziną goręcej.
- Z przyjemnością kupie ten pyłek - odpowiadam.
- Wie pan, ja go rozrabiam z ciepła wodą, łyżeczkę na połowę szklanki i dosypuję dosłownie pół łyżeczki cukru, mąż tak lubi. To na serce i w ogóle same witaminy. A kiedy tak myślę sobie o panu, to myślę, że i pan potrzebuje witamin. Zmizerniał pan, to widać i wciąż pana to trapi. Pan wie, że zawsze może do nas wpaść… zawsze.
Pani Basia mogłaby tak w nieskończoność mówić, co mnie akurat nie przeraża, bo lubię słuchać nie tylko muzyki. Pani Basia też lubi słuchać i gdyby mi się zebrało na opowieść o sobie, jestem pewien, że zamilkłaby na amen i pozwoliła mi na wypowiadanie każdej myśli jaką chciałbym się z nią podzielić.
Wziąłem od niej pieniądze i wyruszyłem „w miasto”. Zacząłem od odwiedzenia apteki, w której obyło się bez kolejki i jakichkolwiek przeszkód w związku z zakupem pszczelego pyłku. Potem w piekarniczym kupiłem chleb, bułki i masło.
Zauważyłaś, że w mojej opowieści pojawiają się czynności, które wykonuje się zwykle lub zawsze? Laura zawsze wynajmuje mnie do podlewania ogródka i kwiatów w mieszkaniu. Zawsze też pielę zagon wokół jej białych róż, które tak uwielbia i nie życzy sobie w ich sąsiedztwie chwastów. Pani Basi, jeśli po drodze mamy z zakupami, zawsze kupuję te same dwa gatunki chleba: ciemny żytni chlebek i biały pszenno-żytni oraz bułkę angielkę.
Gdybyś zaszła kiedyś do niej w porze śniadania lub kolacji, zobaczyłabyś w wiklinowym koszyku te trzy piekarnicze wypieki. każdy z nich pasuje do innego sera, marmolady, dżemu, gotowanego jajka (jeśli podane - obowiązkowo do zjedzenia, krakowskiej i żywieckiej obsuszanych, do twarożku, pomidorów, ogórków jak i tez rybek w oleju lub pomidorach. Do tego ciasto lub ciasteczka (cynamonowe najczęściej), naturalny jogurt, herbata angielska lub zabielana kawa albo bawarka. 
Właściciel piekarni wybiegł za mną.
- Będzie pan wolny przez przyszłe dwa tygodnie? - zapytał i uścisnęliśmy sobie dłonie.
- Albo z rana do południa, albo po południu - odparłem wietrząc okazję na zarobek, lecz z drugiej strony brałem pod uwagę zobowiązanie jakiego się podjąłem wobec Laury. Podejrzewałem, że Sajkowski chce mnie wynająć do pracy przy budowie, czego nie lubiłem, a moje ucho podpowiadało mi, że chodzi o postawienie pod dach domu, jaki właściciel piekarni chce sprezentować swojej córce, tuż przed jej ślubem. Nie lubię tej pracy, bo też nie jestem fachowcem od stawiania domów, ale jakoś nie potrafiłem odmówić. zapewne przydam się do pomocy murarzowi, bo zdaje mi się, że robota jest pilna, a ja, wolny jak ptak, nie pogardzę pracą.
- Ile pan oferuje za dniówkę? - zapytałem dla porządku, choć Sajkowski jeszcze nikogo nie skrzywdził. Nie płaci może najwięcej, ale płaci solidnie i terminowo, co nie jest znów w dzisiejszych czasach regułą.
- Panie Adamie, dogadamy się przecież - mówi i czuć naprawdę mu zależy - potrzebuję od piątej rano do południa, potem obiad, lub po obiedzie do dwudziestej. Na dwie zmiany pracujemy, aby było szybciej. Równo dwa tygodnie… no chyba że pogoda splata figla. To jak z bicza strzeli.
- Zgoda - odpowiadam i chyba nawet się uśmiechnąłem do niego - od piątej mogę.
Uścisnął mnie.
- Czekaj pan! - zawołał.
Pobiegł do sklepu i momentalnie wrócił z wypchaną, papierową torbą.
- Wrzuciłem dwie pierwszorzędne chałki i kilka drożdżówek. Na miły początek roboty. To co, w poniedziałek zapraszam. Wie pan gdzie?
- Wiem, a jakże, będę.
(...)

Spacer z Wysockim

- Proszę pana, ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. No... To poprzez reminiscencję. No jakże może mi się podobać piosenka, którą pierwszy raz słyszę? - mówi jeden z bohaterów niepowtarzalnego "Rejsu". Wbrew pozorom w tym stwierdzeniu wkomponowanym w poetykę humoru, ironii i autoironii jaka towarzyszy temu niezwykłemu obrazowi Marka Piwowskiego jest ziarno prawdy. 
Druga prawda jest taka, że poszukując piosenek, melodii, które wpadają później do pamięci, wybieramy nierzadko, a może najczęściej te, które niejako pasują do naszej konstrukcji psychofizycznej, które współgrają z naszym światopoglądem i po części słuchając, ujmując zagadnienie szerzej, słuchając muzyki, podświadomie mówimy sobie: - tak, to są właśnie te dźwięki, które, gdyby starczało nam talentu i umiejętności, moglibyśmy sami wydobyć i ukazać przed światem. Zatem jest to postawa, która nazwałbym "przyciąganiem". Poszukujemy tego, co tkwi głęboko w naszej "duszy", co w niej gra, albo też dotąd nie zagrało, cierpliwie czekając na odkrycie. Zresztą, podejrzewam, że dotyczy to również naszej percepcji pozostałych dziedzin sztuki i literatury.
Włodzimierz Wysocki jako artysta, poeta, muzyk i wykonawca jest takim moim alter ego, przyjacielem "duszy" mojej, artystą, którego pieśni należą do szczególnie bliskiego mi gatunku wrażliwości.
Coś jest takiego w osobowości Wysockiego, co czyni mnie podobnym do niego. Jest to swoisty bunt, podróż pod prąd, sprzeciw, łamanie konwenansów, czasami ostrość wypowiedzi i jakaś szczególna, że powtórzę to sformułowanie, szczególna wrażliwość na łamanie zasad, którymi tzw. "rzeczywistość" powinna się kierować.
Wysocki jest do słuchania i śpiewania, choć niepowtarzalność jego głosu niemożliwa jest do odtworzenia. Jest w nim i skromność, i odwaga; jest prostota i genialność w interpretacji tego, co ma światu do przekazania; jest wreszcie ponadczasowość treści, które, jak się wydaje, jeszcze na długo w pamięci następnych pokoleń pozostaną.
Niech wolno mi będzie w tym kawiarenkowym poście przypomnieć dwie piosenki Wysockiego, choć udostępniałem je na portalu społecznościowym.
Pierwsza z nich nosi tytuł "За меня невеста отрыдает честно"
За меня невеста отрыдает честно,
За меня ребята отдадут долги,
За меня другие отпоют все песни,
И, быть может, выпьют за меня враги.

Не дают мне больше интересных книжек,
И моя гитара - без струны,
И нельзя мне выше, и нельзя мне ниже,
И нельзя мне солнца, и нельзя луны.

Мне нельзя на волю - не имею права, -
Можно лишь от двери до стены,
Мне нельзя налево, мне нельзя направо,
Можно только неба кусок, можно только сны.

Сны про то, как выйду, как замок мой снимут,
Как мою гитару отдадут.
Кто меня там встретят, кто меня обнимет
И какие песни мне споют?

Po mnie narzeczona łzę uroni słoną,
za mnie kumple zwrócą nie oddany dług,
za mnie inny śpiewak moją pieśń dośpiewa
i być może za mnie mój wypije wróg.

Czytać mi nie dają tutaj książek żadnych
i w gitarze pękły struny dwie,
tu nie wolno wyżej, wolno tylko na dno,
słońca mi nie wolno i księżyca nie.

Do swobodnych tylu kroków mam tu prawo,
ile ich od ściany aż do drzwi
i nie można w lewo i nie można w prawo,
skrawek nieba zza krat - można tylko sny...

Bracie mój, gdy wreszcie w zamku klucz zazgrzyta
i gdy wdzieję własny łach na kark,
kto mnie tam uściśnie, kto mnie tam powita?
Jakie pieśni spłyną z naszych warg?

Tłum. Wojciech Młynarski

Druga pieść to słynna, buntownicza i bardzo bliska "Я не люблю".


Я не люблю фатального исхода,
От жизни никогда не устаю.
Я не люблю любое время года,
Когда веселых песен не пою.

Я не люблю холодного цинизма,
В восторженность не верю, и еще -
Когда чужой мои читает письма,
Заглядывая мне через плечо.

Я не люблю, когда наполовину
Или когда прервали разговор.
Я не люблю, когда стреляют в спину,
Я также против выстрелов в упор.

Я ненавижу сплетни в виде версий,
Червей сомненья, почестей иглу,
Или - когда все время против шерсти,
Или - когда железом по стеклу.

Я не люблю уверенности сытой,
Уж лучше пусть откажут тормоза!
Досадно мне, что слово «честь» забыто,
И что в чести наветы за глаза.

Когда я вижу сломанные крылья -
Нет жалости во мне и неспроста.
Я не люблю насилье и бессилье,
Вот только жаль распятого Христа.

Я не люблю себя, когда я трушу,
Обидно мне, когда невинных бьют,
Я не люблю, когда мне лезут в душу,
Тем более, когда в нее плюют.

Я не люблю манежи и арены,
На них мильон меняют по рублю,
Пусть впереди большие перемены,
Я это никогда не полюблю.

Nie lubię fabuł z kiepskim zakończeniem,
I pędu życia nigdy nie mam dość,
Nie lubię, gdy ogarnia mnie znużenie,
Gdy mi z rozpaczy w gardle więźnie głos.

Nie lubię, gdy cynizmem zimnym ranią,
Gdy fanatyczny mnie dobiega pisk,
I gdy ktoś obcy zerka mi przez ramię,
Żeby bezczelnie mój przeczytać list.

Nie lubię, kiedy trują mi od rzeczy,
Lub poganiają: „Jeszcze kwadrans masz...”
Nie lubię, gdy strzelają cichcem w plecy,
Albo gdy z bliska mierzą prosto w twarz.

Nie lubię plotek, co mi wróżą fiasko,
I od zaszczytów robi mi się mdło,
Nie lubię, gdy pod włos próbują głaskać,
I gdy rysami „ozdabiają” szkło.

Takim, co nigdy nie brak im rezonu,
Jakoś nie ufam. I zamieram aż
Gdy słowo honor znika z leksykonu,
I honorowym się nazywa łgarz.

Nie żal mi wcale, gdy się w przepaść toczy
Ten, co niejedno życie w popiół starł.
Nie lubię bezsilności i przemocy,
Tylko Chrystusa mi na krzyżu żal.

Nie lubię siebie, gdy mnie coś przeraża,
Kiedy niewinnych krzywdę z dala czuć,
Nie lubię, gdy perfidnie w duszę włażą,
A zwłaszcza, gdy mi w nią próbują pluć.

Nie lubię aren - z tłumem, z trybunami,
Tam się kupuje poklask i rząd dusz.
I niech nie mamią mnie obietnicami,
Ja nie polubię tego nigdy już!

Tłum.: Marlena Zimna




21 czerwca 2015

SCHYŁEK (cd)

Dojechałem do połowy drogi. Dobrze jest nie być przyzwyczajonym do picia alkoholu: wtedy Rachmaninowa starczy na dłużej, ale wcześniej obudził mnie telefon. Dzwonił dwa razy zanim zdołałem się odkleić od fotela.
- Przepraszam, że dzwonię o tak wczesnej porze. Wyjeżdżamy zaraz z mężem na cały tydzień w góry i pomyślałam o panu - słyszę znajomy głos.
- Życzyłaby sobie pani tego co zwykle?
- Tak. Co drugi dzień. Do tego niech pan zbierze truskawki, te późne. Trzeba opłukać i do chłodziarki - mówi to w taki sposób jakby wiedziała, że się zgodzę - pieniądze znajdzie pan tam gdzie zawsze, klucz do mieszkania również. Mam nadzieję, że jest pan wolny.
A dlaczego nie miałbym być wolny? Owszem, jestem. I dyspozycyjny. Jestem do dyspozycji każdej i każdego nuworysza, który nie bardzo wie, co rozbić z wolnym czasem i pieniędzmi, którymi szasta na prawo i lewo, także rzuca je w moją stronę, bo cieszę się jego zaufaniem, nie wiem zresztą, dlaczego właśnie ja, może dla kaprysu, a może dlatego że podczas pierwszego powrotu zastali mnie śpiącego na dywanie z otwartą „Boską komedią” na piersiach, może wtedy pomyśleli sobie, że facet, który nie otwiera barku z trunkami, a wywleka z z półki oprawionego w skórę Dantego jest gościem, któremu można zaufać.
- W porządku. Jutro wpadnę - odpowiadam.
- Cieszę się. Niech pan koniecznie pamięta o tych białych różach. Jest susza a ja uwielbiam te róże.
- Będą miały wystarczająco dużo wody, zapewniam panią.
- To jesteśmy umówieni. Do usłyszenia.
- Miłych wakacji - odpowiadam i za chwile połączenie się urywa.
Ty nie myśl, że ona mi się podoba i robię to dla niej, bo ten… tego, ulegam presji swojego wzroku, męskiego spojrzenia, braku odporności na kuszące propozycje omijające wprawdzie temat seksu, lecz przygotowujące grunt pod coś, co ewentualnie mogłoby się wydarzyć.
Ale się nie wydarzy.
Z nimi to jest tak, że ona pochodzi z zamożnego domu, jest córka oficera. On z kolei to złote dziecko nowych czasów, przebojowy, zaczynał od handlu walutą, samochodami, doradzał na giełdzie; typowy biały kołnierzyk w czarnym BMW i zawsze najnowszym modelem komórki, z którą nigdy się nie rozstaje, nawet w łóżku, i to bez względu na to czy wcześniej uśpi żonę czy nie.
Nie mam pojęcia, czym się obecnie zajmuje poza załatwianiem spraw przez telefon przyjmowaniem gości - klientów i parodniowymi wyjazdami w teren, po których wraca nieprzytomny i w takiej postaci bywa transportowany przez umyślnego kierowcę, który z kolei raptownie znika, żegnając się dyskretnie z Laurą (takie właśnie imię nosi moja sporadyczna chlebodawczyni). A ona przez cały czas tej przymusowej rozłąki barykaduje się w swojej podmiejskiej posiadłości, wącha róże, rozpuszcza psy i opala się topless na leżaku wystawionym na południe przy basenie, w którym modra woda za dnia nabiera temperatury, a nocą, a nocą mąż, jeśli jest akurat w domu, zaciąga nad tym cackiem grubą, szarą folię.
Czasami do laury przyjeżdżają przyjaciółki i w trójkę lub czwórkę urywają się do większego miasta, aby zaszaleć po kobiecemu. Później Laurę odwozi zawsze ten sam taksiarz, nad ranem, czasami już świta, kiedy pomaga jej sforsować furtkę otwierana i zamykaną „na pilota”. Nie wchodzi dalej, bo dziwny m trafem, kaukaskie owczarki, nadzwyczajnie łagodne, za taksówkarza zapachem nie przepadają.
Skąd o tym wszystkim wiem? Laura mi opowiadała. Kiedy ma jakieś zlecenie, nie tak jak teraz - telefoniczne, wynikające zapewne z braku czasu i spadające jakąś nowiną nagle, taki „last minute”, przyjmuje mnie we własnej zakrystii, to jest jej pokoiku, babskim buduarze. Podaje tam kawę i rozmawiamy, a drzwi od pokoiku cały czas są otwarte i Tomasz, jej mąż, czasami się w nich pojawia z komórką przy uchu. Rozmawia przez nią i nie ma czasu na to, aby wejść do buduaru i przywitać się ze mną, chociaż tez nie wiem, czy jestem dla niego wystarczającym powodem, dla którego miałby zmieniać trasę przemarszu z telefonem w dłoni wystukując numery lub przy uchu.
Laura opowiada o sobie, o swojej zewnętrznej warstwie przeżyć i doświadczeń i tak to wygląda, jakbym podziwiał ja z okładki jej biograficznej książki. Absolutnie nic intymnego od niej nie usłyszałem, poza tym opalaniem się topless przy basenie i skąpymi informacjami na temat jej babskich eskapad, w których uczestniczy. Podejrzewam, że dla Laury oba te tematy pozbawione są prywatnych inklinacji, mieszcząc się w domenie publicznej. nie powiem, patrzy się na mnie jakimś dziwnym wzrokiem, którego nie rozumiem. Patrzy i opowiada, i proponuje kolejna kawę a ja zgadzam się, bo widzę, że kobieta lubi mieć do kogo usta otwarte, a Tomasz nawet nie zajrzy, nie zapyta co i jak, nie ponarzeka, że żona się guzdrze, a powinna być już spakowana (często wyjeżdżąją).
Wiem, że ty wiesz, jakim ona wzrokiem może na mnie patrzeć; w końcu jesteś kobietą. Ale widzisz, ona jest znacznie młodsza ode mnie, więc nawet z tego powodu nie wyobrażam sobie, aby miało do czegoś dojść, nawet gdyby zatrzasnęła te cholerne drzwi, za którymi pojawia się i znika Tomasz. Ponadto ja mam pieczę nad zegarem własnego czasu, znam się na tym zegarze, więc niech już sobie pani Laura jeździ na te kobiece nocne imprezy, jeśli ma takie potrzeby i życzenia. A kiedyś usłyszałem od niej:
- Wie pan, kobieta nigdy nie może być pewna tego, czy mężczyzna z którym jest jej nie zdradza. Weźmy mojego męża. W interesach czasami tak jest, że dla przełamania pewnych barier poświęca się cząstkę siebie. Nie można przecież bezustannie posługiwać się kalkulatorem i komputerem. Potrzebny jest czas na relaks. I ja to bardzo rozumiem, i myślę, że mój mąż też mnie rozumie, że czasami… wie pan.
(…)

OFERTY NIE DO ODRZUCENIA

Siedzisz sobie chłopie w chałupie i nie wiesz, jak tu o ciebie dbają, jak tu pod sam nos podsuwają ci rozmaite propozycje, abyś skorzystał z tej kasy, która jest na wyciągnięcie najmniejszego paluszka dłoni. Poniżej przedstawiam wycinkowo ofertę kierowaną bezpośrednio do mnie przez instytucje dobroczynne, które pragną mnie uszczęśliwić.
1. Gratulujemy! Otrzymujesz specjalny status V.I.P. Oznacza to, że możesz bezpłatnie skorzystać z indywidualnej kalkulacji kredytowej. (nareszcie poczuję się jak, za przeproszeniem poseł)
2. Specjalnie dla Ciebie. Szybka pożyczka do 3000 zł (dziękuję za zaufanie)
3. Korzystna oferta kredytowa dobrana dla Ciebie (no proszę, jaka pomoc)
4. Jeżeli Państwa bank znalazł się na tej liście, a nie chcą Państwo płacić za swoje konto i kartę płatniczą polecamy założenie SMART Konta za 0 zł dla każdego w Banku SMART. To prawdopodobnie ostatnie bezwarunkowo darmowe konto w Polsce. (niewiarygodne!!! a te płatne listowne powiadomienia? a te koszty manipulacyjne?)
5. Andrzej, wakacje last minute? Weź 3000 zł i leć! (biorę i lecę)
6. Zobacz jak to jest mieć pełny porfel (portfel mam pusty, to fakt, ale porfel…? zobaczę, zobaczę)
7. Witaj Andrzeh! Przenieś numer do Orange i skorzystaj z czerwcowej okazji! (obowiązuje w imieniu dźwięczne, kresowe „h”. A można przenieść numer z Orange do Orange?)
8. Gratuluję Andrzej! Bierzesz 100% darmowy udział w losowaniu kuponów do Biedronki. Kupon do Biedronki o wartości 1000zł (nie biorę udziału a biorę - serdeczne dzięki)
9. Super pożyczka dla Każdego. ("Każdy" wielką literą. Jak to łaskocze ambicję)
10. Potrzebujesz szybkiej pożyczki na dłuższy czas? To możliwe. (na bardzo długi chcę, abyście mogli na mnie lepiej zarobić)
11. Andrzej. Pożyczka dla ciebie niezależne od dotychczasowej historii kredytowej. (w sam raz dla mnie. Zawsze mówiłem: patrzeć w przyszłość)
12. Pożyczka z ratą od 1 zł dziennie od 1 zł/dzień za każdy pożyczony 1000 zł bez zaświadczeń. Spłata w miesięcznych lub tygodniowych ratach. Uwaga!!! Obie propozycje są pozabankowe, więc nie musisz martwić się zbędnymi formalnościami. Szanse dostania tych pożyczek są duże. (szanse na komornicze rozstrzygnięcia również)
13. Tylko teraz 30 dni bez zobowiązań! Wypróbuj wodę źródlaną z dostawą do domu! (już podaję adres zakwaterowania)
14. Dzień dobry, Andrzej. Kontaktuję się z tobą, aby poinformować, że zostałeś wybrany jako potencjalny zwycięzca kuponu na roczny zapas paliwa. (dziękuję, szykuję kanistry)
15. Zarabiaj 8,7 procent w skali roku z Mikrokasą (a nie 20-30 procent jak banki?)
16. Witaj Andrzeh! Myślisz o wzięciu pożyczki? Dziękujemy za odwiedziny strony Netcredit. Teraz masz szansę skorzystania z niskiego oprocentowania dla Twojej wymarzonej pożyczki. Nie wierzysz? Sprawdź naszą ofertę tutaj i przekonaj się już dziś. (znowu jakaś kresowa instytucja z dźwięcznym „h”. Całe życie marzyłem o takiej pożyczce, już w kołysce będąc, po urwaniu łba Hydrze odwiedzałem stronę Netcredit)
17. andrzej.pogorzelski@gmail.com zostałeś wylosowany (serdecznie dziękuję za bezbłędne podanie adresu, bo czasami zapominam)
18. Cieszę się, że wreszcie chwilówki przestają działać tak, jak banki i mają coraz mniej rygorystyczne podejście do udzielania pożyczek. Dostaje dużo opinii o pożyczkodawcy extraportfel.pl, że bardzo łatwo dostać tam pożyczkę. Jeśli jeszcze do tej pory nie skorzystałeś to zachęcam, tym bardziej, że pierwsza pożyczka jest darmowa i można ją spłacić dopiero po 45 dniach. (jak to? darmowa i trzeba spłacać?)
19. Pierwsza pożyczka bezpłatnie do 1000 złotych. (znaczy się nie muszę jej oddawać? znaczy się darowizna?)
20. Pożyczamy 2000 zł z niską ratą 29 zł/mies (17 punktów procentowych to niskie oprocentowanie w sytuacji gdy lokata na poziomie 4 procent to szczyt marzeń?)
:-)

SCHYŁEK

Jeśli chcesz wiedzieć, to jestem zmęczony, skołowany, a mimo tego nie leżę bezsennie, niby prawie zasypiam i ledwie szykuję się do spotkania z jakąś senna marą, coś - byle co stawia mnie na równe nogi. A jeśli już…,  jeśli już udaje mi się naprawdę zasnąć, to wciąż koszmarami moczę poduszkę i otwierają mi oczy, a potem rozmyślam jak najęty i gadam do siebie na głos, taki monolog prowadzę, wiesz, i całkiem serio obawiam się, czy moi sąsiedzi za ścianą przypadkiem nie słyszą tego bełkotu. Ale nie, to staruszkowie, słuch mają przytępiony i popatrz, rozmawiają cicho, tak jakby dla nich najważniejszy był gest, mimika twarzy; porozumiewają się bez słów, kochają się, tyle lat są z sobą, przyzwyczaili się, czy co? Zawsze kiedy się spotykamy, wymieniamy kilka słów, choć wiesz, że rozmowa z ludźmi sprawia mi ból i unikam takich sytuacji, w których byłbym zmuszony do konwersacji.
Ona ma siedemdziesiąt jeden lat i jest od niego starsza o rok, siwiuteńka, szczuplutka, prosto się trzyma, choć wydaje mi się, że w ostatnim czasie zmalała. Od pewnego czasu po obowiązkowym powitaniu i wymianie uprzejmości chwyta przegub mojej prawej ręki i mówi:
- Panie Adamie, nie wygląda pan dobrze. Coś wciąż pana gnębi. Nie, nie, ten serdeczny uśmiech, jaki zwykle towarzyszy panu, kiedy trafiamy na siebie, nie jest w stanie zmylić mojego przeczucia.
- Doprawdy, jest pani świetnym psychologiem - odpowiadam, ale nie podtrzymuję wątku.
Do pewnego stopnia występuję wobec niej i jej męża, przemiłego staruszka kroczącego obok niej w pilśniowym kapeluszu i jesionce - gdy spacerują w chłodne popołudnia i wieczory lub w stalowym garniturze - gdy jest ciepło, słowem, postępuję wobec nich nieuczciwie, wdziewając na twarz maskę człowieka zadowolonego z życia, maskę, która skrywa cały ból świata. Dlaczego jednak miałbym się dzielić bólem z ludźmi, którzy zasłużyli sobie na to, aby dobiec do kresów swoich dni w poczuciu przykładnie spędzonego życia, mającego wprawdzie swoje upadki oprócz wzlotów, lecz kto ich nie ma. To nieuczciwe zarażać innych swoją chorobą.
Jak już ci powiedziałem, jestem zmęczony, od pewnego czasu bardziej niż przedtem i wynikają z tego powodu różne, niemiłe konsekwencje, ale też i błahe epizody jakich doświadczam.
Nie dalej jak wczoraj kupuję w kiosku papierosy, w kiosku u tej nowej pani, co zaczęła prowadzić swój interes w zeszłym miesiącu. To sympatyczna i miła osoba, jeszcze nie skażona koteria i kumoterią mieściny, do której zawitała ze swoim mężem, nauczycielem historii w miejscowym gimnazjum. Kupuję więc u niej paczkę papierosów, kładę na ladzie cztery złote i zagłębiam palce w portfelu, poszukując dziesięciozłotowego banknotu. Palce mi drżą, gałki oczne przewracają się z roztargnienia i w końcu wydobywam z innej przegródki banknot pięćdziesięciozłotowy. Podaję go sprzedawczyni, a kiedy ona wydaje mi resztę, spostrzegam, że w mojej lewej dłoni cały czas tkwiła zmięta dziesiątka. Ona też to dostrzega i dzielimy się uśmiechem.
- Przepraszam - mówię - to pewnie ze zmęczenia. Czuję się taki zmęczony.
- Nie ma za co - odpowiada, nie tracąc uśmiechu.
Wychodzę.
Nie tylko zmęczony, ale i pozbawiony troski o swój wygląd. O tym pomyślałem, wychodząc z kiosku. Przesunąłem dłonią po kilkudniowym zaroście na policzkach i podbródku a potem zobaczyłem w lustrze swoje ciało obnażone od pasa w górę. Sprawiało wrażenie niedomytego, a ponadto mięśnie ramion zatraciły dawną sprężystość. Poniżej klatki piersiowej widziałem wydatny brzuch z brzydko zwisającymi fałdami skóry. Jest jeszcze czas, aby naprawić to, co przeraża w lustrzanym odbiciu; wystarczyłby miesiąc ćwiczeń, codziennej, porannej gimnastyki. Ale czy mi się chce? Skończyło się na gorącej kąpieli i zgoleniu zarostu. Moja twarz przypominała wreszcie siebie samego sprzed kilku lat.
Nad ościeżnicą pomiędzy pokojem a przedpokojem zawiesiłem pasek. Zawiesiłem go solidnie, przymocowując trzycalowym gwoździem do ściany. Zwisał nisko do tego stopnia, że przechodząc pomiędzy pokojem a przedpokojem, musiałem schylać głowę, ale w końcu po to go zawiesiłem, aby był cały czas w pogotowiu, abym miał świadomość jego bliskiej obecności. Niedawno zwróciła na niego uwagę listonoszka.
- A cóż to za ozdoba? - zapytała z ciepłą ironia w głosie.
- Droga pani, to sławny pasek od spodni, pamiątka po odbytej służbie wojskowej, bardzo solidny, ostrzę nim brzytwę. Powiedziałem „brzytwę” i od razu przemknęła mi myśl, że warto by mieć także brzytwę w pogotowiu, choć obecnie, jeśli produkuje się brzytwy, to ich odbiorcami są pewnie męscy fryzjerzy. Kto dzisiaj goli się brzytwą?
- I w tym miejscu pan ją wiesza? - zastanowiła się kobieta - mój dziadek golił się brzytwą i pasek do jej ostrzenia wieszał u wezgłowia łóżka. 
Przypomniałem sobie, że mój dziadek również wieszał szeroki, skórzany, ciemnobrązowy pas do ostrzenia brzytew u wezgłowia mocnego metalowego łóżka.
Kupiłem sobie butelkę żytniej zero siedem. Ty dobrze wiesz, że ja nie piję i pewnie jesteś zdziwiona. Ja też. Pamiętasz, jak wyliczyłem, że któregoś roku wypiłem w sumie niewiele ponad pół litra mocnego alkoholu, jedna butelkę wina i nie więcej niż tuzin półlitrowych piw. To było na rok, przypominam. Zadałem sobie wtedy trud odtworzenia z pamięci tych ilości. Teraz siedzę przy otwartej już butelce alkoholu zero siedem i polewam sobie żytka do malutkiego kieliszka. Kiedy już zdarza mi się pić, lubię pić z małych kieliszków. Jedynie wtedy czuję podniebieniem przyjemność smaku i tę niezwykle potrzebną w takich sytuacjach sympatyczną nieuchronność upijania się. Postawiłem przed sobą tę buteleczkę i na początek zaczynam się do niej uśmiechać, po czym stopniowo uśmiech przechodzi w pragnienie rozmowy z przedmiotem, którego wnętrze napełnia mój organizm ciepłem przemycającym jedynie pozytywne doznania. Z trudem przychodzi mi jednak uchwycenie głównego tematu mojej z butelka rozmowy. Wydaje mi się, że w jej trakcie moje wargi poruszają się niezdarnie, moja głowa raz po raz automatycznie opada i unosi się a podbródek coraz częściej styka się z ciałem.
Wrzucam płytkę z Chopinem, aby sącząca się z niej muzyka postawiła mnie na nogi, w cudzysłowie, rzecz jasna, bo nie zamierzam robić użytku ze swoich nóg. Wolę, kiedy tak swobodnie zwisają z fotela, rozciągnięte pod stolikiem, dotykają krawędzi fotela z tamtej strony. Po lewej ręce mam odtwarzacz i dwa słupki płyt, do których mogę dotrzeć ręką, nieznacznie unosząc ciało i pochylić się w ich stronę. Podobne ruchy wykonuję, kiedy sięgam po kieliszek.
Ty musisz kiedyś przyjść do mnie i usiąść na tym drugim fotelu. Nie musisz pić. Posłuchamy tylko muzyki. Włączę ci właśnie Chopina, jego nokturny, walce, preludia. Mogę ci nastawić z klasyki cokolwiek chcesz, ale dzisiaj miałbym ochotę na Chopina. Słucham teraz walca i kiedy przymykam oczy, unoszę się z całym fotelem; albo inaczej: nade mną wiruje w tanecznym uścisku, delikatnym, motylim, jakaś para. Widzę każdy ruch, skręt ciała, szyi, objęcie dłonią ramienia partnera i jej posuwisty krok, jego dwa, w półobrocie, potem widzę ich oczy, spojrzenia dwóch par oczu, równoczesne, następnie uśmiech i znów ruch ciał, krąg jeden, drugi, po obwodzie sali, po obwodzie niewidzialnego koła i wyobrażam sobie, że to ty jesteś partnerką tancerza; nie je nie tańczę, nie potrafię, ja tak nie potrafię, umiem słuchać. Zaczekaj. Jeszcze jedna kolejka. - Najlepszego! - mówię do butelki o nazwie Rachmaninow. Proszę, jak muzycznie zabrzmiało.
Teraz preludium, nie, to nokturn. Czuje ten rytmiczny, monotonny motyw grany lewą ręką; prawa prowadzi dialog, romantyczna rozmowę, skacze po klawiaturze; pojawia się magiczny motyw, chwila uspokojenia i jeszcze raz powtórzenie motywu, a lewa ręka akompaniuje molowo, ponuro i chłodno i wreszcie po krótkim, tercjowym interwale nagle palce prawej dłoni upuszczają perlista feerię dźwięków; jak dzwoneczki, jak deszcz rzęsisty grubymi kroplami muskającymi taflę szyby półotwartego okna. Podświadomie, jeszcze nie powalony przez kolejny kieliszek alkoholu, zadaje sobie pytania: skąd przyszedł mu ten pomysł, aby w momencie współistnienia harmonijnie splecionych z sobą motywów rozrzucić te perły? Czy pomyślałeś o pianiście, który musi dokonywać cudów, aby nadążyć palcami za tym strumieniem dźwięków-meteorytów?
Mówię ci, Chopin to geniusz… ta jego muzyka… wszystko w niej uporządkowane…. nie ma przypadku, nie ma.
(...)

20 czerwca 2015

Różewicz o kobietach

To może nie jest najlepszy wiersz Różewicza, lecz ukazujący tę sferę poglądów wielkiego poety, która mieści się w jego szeroko pojmowanej idei humanizmu, w "schodzeniu poezją" do prostego człowieka, tu: do kobiety, która w twórczości autora "Kartoteki" zajmuje miejsce szczególne.
Kobiecie historia, kultura i tradycja wyznaczyła jakże odpowiedzialną a tak dyskretną, nierzadko pozbawioną, powiedzielibyśmy dzisiaj, celebryckiej sławy i popularności, rolę tej, która stara się zachować normalność w ogłupiałych czasach rządów mężczyzn. To ona niejednokrotnie bierze na swoje barki ciężar pozbawionej atrakcji codzienności i nie żądając dla siebie zbyt wiele, potrafi uratować, jeżeli nie cały świat, to to, co z niego do uratowania zostało.  

*
Lubię stare kobiety
brzydkie kobiety
złe kobiety

są solą ziemi

nie brzydzą się ludzkimi odpadkami

znają odwrotną stronę
medalu
miłości
wiary

przychodzą i odchodzą
dyktatorzy błaznują
mają ręce splamione
krwią ludzkich istot

stare kobiety wstają o świcie
kupują mięso owoce chleb
sprzątają gotują
stoją na ulicy z założonymi
rękami milczą
stare kobiety są nieśmiertelne

Hamlet miota się w sieci
Faust gra rolę nikczemną i śmieszną
Raskolnikow uderza siekierą
stare kobiety
niezniszczalne
uśmiechają się pobłażliwie

umiera bóg
stare kobiety wstają jak co dzień
o świcie kupują chleb wino rybę
umiera cywilizacja
stare kobiety wstają o świcie
otwierają okna
usuwają nieczystości
umiera człowiek
myją zwłoki
grzebią zmarłych
sadzą kwiaty
na grobach

lubię stare kobiety
brzydkie kobiety
złe kobiety

wierzą w życie wieczne
są solą ziemi
korą drzewa
są pokornymi oczami zwierząt

tchórzostwo i bohaterstwo
wielkość i małość
widzą w wymiarach właściwych

zbliżonych do wymagań
dnia powszedniego

ich synowie odkrywają Amerykę
giną pod Termopilami
umierają na krzyżach
zdobywają kosmos

stare kobiety wychodzą o świcie
do miasta kupują mleko chleb
mięso przyprawiają zupę
otwierają okna

tylko głupcy śmieją się
ze starych kobiet
brzydkich kobiet
złych kobiet

bo to są piękne kobiety
dobre kobiety
stare kobiety
są jajem
są tajemnicą bez tajemnicy

stare kobiety 
są mumiami
świętych kotów

są małymi
pomarszczonymi
wysychającymi
źródłami
owocami
albo tłustymi
owalnymi bruzdami

kiedy umierają
z oka wypływa łza
i łączy się
na ustach z uśmiechem
młodej dziewczyny

* Tadeusz Różewicz - "Opowiadanie o starych kobietach"