ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

30 stycznia 2020

BEZE MNIE

"Tysiąc" czy "66" to gry może i nie bardzo szlachetne, choć wywodzące się z "mariasza" tak popularnego i dzisiaj u naszych południowych sąsiadów. Co innego "brydż" - ten towarzyski i sportowy.
Grywałem w przeszłości w brydża, ale bez przesady - nie zarywałem ciężkich, spowitych tytoniowym dymem nocy. Grywałem też w pospolitego, mieszczańskiego tysiąca.
W brydżu gdy karta nie szła, licytowało się szlachetne "pas".
W tysiącu gdy również nie dopisywało szczęście, mówiłem: " beze mnie".
No i jest "beze mnie". 

(w styczniu, Mieczysławów)

19 stycznia 2020

WŚRÓD ANIOŁÓW (całość)


Wódz wszystkich Skrzydlatych musiał być poinformowany przez Naczelnego, że zdarzyło się / zdarzy to i to i trzeba być w gotowości.
Trudno powiedzieć, czy Naczelny sam sprokurował to wydarzenie, czy też dysponując dziesiątkami milionów par oczu po prostu dostrzegł, że szykuje się coś niezwykłego i konieczna będzie szybka i zdecydowana reakcja.
I stało się – rozległ się huk i tuman kurzu wzniósł się ponad wiecznie zielone pogłowie świerków i sosen.
Żelazny ptak przypominający ważkę wchłonął Go w swoje pojemne i nowoczesne cielsko i dostarczył szybko i bezpiecznie do jednego z budynków, w którym czekali na niego Skrzydlaci pierwszego i drugiego rzędu. Ci ważniejsi ubrani byli w błękitne i seledynowe, doskonale wyprasowane okrycia; mniej ważni ubrani byli w biel nieskazitelną, jaka zwykle towarzyszy wszystkim Aniołom na świecie. Wybrańcy pierwszego i drugiego rzędu zajęli się NIM fachowo i troskliwie. Wtedy właśnie czas odgrywał bardzo ważną rolę. Udało się. Wódz wszystkich Skrzydlatych – Archaniołów i Aniołów dowiedział się w końcu o sukcesie jego podwładnych i natychmiast przekazał tę miłą wiadomość Naczelnemu. Właściwie to Naczelny nie musiał być informowany. On wiedział o wszystkim.
A co z NIM? ON znalazł się w obszernej sali i odpoczywał w pozycji horyzontalnej. Nad NIM i wokół NIEGO fruwały Anioły, cierpliwe, niekrzykliwe, mówiące, że jest dobrze, że jest coraz lepiej. Były przy nim kiedy płakał, śmiał się, śpiewał i żartował. Najgorsze były noce.
Otóż pewnej nocy…
… pewnej nocy poczuł ogromne pragnienie przypominające błagalne modlitwy saharyjskich Tuaregów o wodę choćby w jednej z libijskich oaz. Utkwiwszy wzrok w pustej, półlitrowej, plastykowej butelce spoczywającej bezcelowo na orzechowym blacie prostokątnego stolika ustawionego obok łóżka, ON zapamiętawszy nazwę mineralnej wody wydrukowanej na elipsoidalnej etykiecie przyklejonej do walcowatej powierzchni butelki, ON zdecydowany był wyruszyć w długą, a może też niebezpieczną drogę do samego źródła, skąd mógłby zaczerpnąć płynu ratującego mu życie. Odpłynął więc, odjechał, pokonał czasoprzestrzeń, nie wiedząc przy tym, jak bardzo naruszył prawa fizyki, a ponadto ta wyprawa po wodę, choć chwalebna i niezbędna dla jego organizmu, należało traktować jako ucieczkę z krainy Aniołów. W końcu znalazł się w miejscu, w którym spodziewał się otrzymać upragnioną butelkę wody. Zatrzymał swój niewidzialny pojazd przed magazynem, na którego frontowych ścianach, nad podłużnymi taflami okien iskrzył się na czerwono ten sam napis, który dostrzegł uprzednio na plastykowej butelce pozostawionej na przyłóżkowym stoliku.
- Co pan tu robi? – zapytała kobieta w bieli, która wszakże nie była Aniołem. – Jak się pan tutaj znalazł – zapytała w jego języku.
- Chcę pić – odparł słabym głosem – a jak tutaj się znalazłem, nie wiem.
Wielkie serce kobiety spowodowało, że wkrótce półlitrowa szklanka dobrze schłodzonej wody znalazła się w JEGO dłoniach. Patrzyła na niego z podziwem, jak szybko opróżnił podane mu naczynie, z niedowierzaniem usłyszała jego głos proszący o więcej wody, o kolejną jej porcję.
- Nie mogę panu przynieść kolejne szklanki. Pan rozumie, przepisy… i nie wolno panu pić więcej.
Najpierw prosił, potem błagał i wreszcie wykrzyczał na cały głos, że jest spragniony, i jeżeli nie dadzą mu się napić, stanie się coś strasznego.
JEGO głos był tak skrzekliwy, tak donośny, że wszyscy pracownicy znajdujący się w magazynie (każdy z nich ubrany był w biały, wyprasowany kitel) zamilkli. W końcu jeden z nich, barczysty mężczyzna z brodą zajmującą trzy czwarte powierzchni jego twarzy, podszedł do niego w menzurką wypełnioną bezbarwnym płynem. Przysunął krawędź naczynia do jego spęczniałych ust.
- Tylko powoli – powiedział do NIEGO brodacz.

Kiedy otworzył oczy ujrzał jak jeden z Aniołów pociera jego usta zwilżonym tamponem bawełnianej waty. Wysysał z niej niewidoczne kropelki wilgoci.
- Jeszcze trochę – poprosił Anioła.
Anielica nasączyła bawełniany tamponik mocniej. Ssał go powoli, delektując się bezsmakiem płynu.
- Jutro pozwolę panu wypić ze szklanki – powiedziała.
Z uśmiechem na twarzy zasnął po raz drugi.

[19.01.2019, Mieczysławów

13 stycznia 2020

KILKA OBRAZKÓW I ZASKAKUJĄCA MUZYKA

Dla odmiany trochę obrazków, dawno nie widzianych w kawiarence.
Od kogo miałbym nie zacząć, jeśli nie od Paula Gauguina.

1. Śliczny, przesadzony wielkością kot przy strumyczku.
Czyżby obserwująca kociaka Thaitanka miała zażyć kąpieli, o czym świadczy biel namydlonej twarzy?



2.  To fragment obrazu. Twarze zamyślonych dziewcząt. 


3. Kobieta i kwiaty - to typowy motyw twórczości Gauguina. Zwracam uwagę, że kształt ciał kobiet, które fascynowały Gauguina nie jest doskonały - typowa postać Gauguina.


4. To co fascynuje mnie u Gauguina. Ileż w tym tym malowidle poziomów - stref kompozycyjnych. Policzmy od najdalszych gór (ale tak naprawdę za górami jest zachmurzone delikatnie niebo) ile płaszczyzn występuje w tym obrazie. 


Na koniec niech ta piosenka w wykonaniu szwedzkiej artystki Lykke Li będzie pewnym zaskoczeniem....


[13.01.2020, Mieczysławów]




08 stycznia 2020

TRUSKAWKI


 [Zanim zdrowie pozwoli napisać coś bieżącego, tekst z 2016 roku]

A chociaż odjechał już od rampy ostatni pachnący samochód, to pracy trochę zostało. Choćby te stojące na podeście skrzynki trzeba przewieźć na wózku do magazynu i ustawić na półkach i jeszcze raz ostatnią dostawę policzyć, zanotować, i do tych kończących pracę skrzynek przykleić karty. A przed zasunięciem bramy nie zapomnieć uchylić okien, ot, za sznurki chwycić, w dół pociągnąć - owoc w przewiewie musi nocować i powinien być zdrowy, bo jutro z samego rana kolejny wóz podstawią - ten pomknie z truskawką do wielkich sklepów, a może na kolej i dalej, w świat szeroki.
Zakręciła się z innymi po magazynie, skrzynki ustawione, policzone, oznakowane - można wychodzić. Zbiegła schodkami, już bez fartucha, w luźnej, bawełnianej, zdobionej niewielkimi kwiatami polnego maku sukience. W ręku trzymała łubiankę z truskawkami - każda pracownica mogła sobie jedną wziąć do domu po pracy. Ale komu by się teraz chciało jeść truskawki, skoro od ich zapachu aż nos zatyka, a w ustach słodycz, którą chciałoby się złagodzić garnuszkiem zimnego, kwaśnego mleka. Młodsi bracia zjedzą, nie ma się czym martwić. Matuchna kompot albo pierogi zrobi, a może zje się ze śmietaną i cukrem, albo z kluskami chłodnik będzie na upały.
Oj, czerwiec tegoroczny powiał gorącym powietrzem aż z Sahary, a maj taki był nieznośnie mokry.
Widział ją schodzącą ze schodków i dalej, aż na ulicę, jak przechodziła obok jego domu. Jak każde chłopaczysko ubrany był w krótkie, znoszone portki, trykotową bluzkę i sandały. Spojrzał na nią i na tę łubiankę, co ją w lewym ręku trzymała.
- Jakież wielkie! - zachwycił się na głos. - Da pani jedną?
Spojrzała na niego. Dotknęła otwartą dłonią jego włosów, jasnych, rozczochranych.
- Jaka ze mnie pani… Maryśka jestem. A pewnie, że dam. Przynieś torebkę, podzielimy się.
Odwrócił się na pięcie. Pobiegł.
- Ej, ty, mały, poczekaj no! - rzuciła w jego stronę. - Nie ma nic za darmo.
Wrócił trochę zmieszany.
- Wiesz, mały, chciałabym pójść nad staw. Wykąpałabym się. Tam, przy rzeczce, gdzie ludzi nie ma.
- O, tam woda najcieplejsza. W sam raz na kąpanie - odparł.
- A przyniósłbyś mi z domu ręcznik i kawałek mydła za te truskawki. Jedną trzecią łubianki dostaniesz.
- Nie połowę?
- Nie, bo jedna część dla matuchny będzie a druga dla młodszych braci - takie urwipołcie jak ty, tylko że bliźniaki… no i tobie dam trzecią część, zgoda?
W te pędy do domu pobiegł i wrócił z torebką po cukrze, mydłem i ręcznikiem. To wszystko podał dziewczynie. Stał chwilę jak ten piesek żebrzący przy pańskim stole.
- Tutaj ci nie dam, nad staw pójdziemy - śmiała się szczerze, otwarcie - a ta będzie ode mnie.
Wybrała największą, chwyciła za szypułkę i wetknęła mu ją do otwartej buzi.
- Chodźmy, zanim słońce spać się położy.
Po tej truskawce, którą niemal połknął i nawet nie poczuł jej smaku, jeszcze bardziej ją polubił, jeszcze bardziej mu się spodobała. A kiedy tak biegli, a ona za rękę go trzymała, to najpierw poczuł się jej bratem, a potem… potem chyba chłopakiem… dobre… on miał lat dziesięć, a ona… no dałby jej siedemnaście… osiemnaście.
Kiedy doszli do mostku na rzeczce, która wpływała do stawu, najpierw sprawiedliwie podzieliła truskawki a potem zdjęła z siebie bawełnianą sukienkę w maki.
- Pomożesz mi, mały? - zapytała.
- Tylko nie mały!  Do podbródka ci sięgam, albo wyżej. Może być „chłopak”, dobra?
- Dobra, chłopak. Odwrócę się tyłem do wody i wtedy namydlisz mi plecy, zwłaszcza łopatki i szyję. Jestem spalona słońcem, widzisz?  - Widzę. Opaliłaś się.
- No. Teraz uważaj. Zdejmę stanik, ale ty tylko namydlaj mi plecy, jasne? I ani się waż podchodzić z przodu, rozumiesz?
- Czemu?
- Ej, chłopak - westchnęła. - Gdybyś ty był mój chłopak, chłopaku, to bym ci pozwoliła… ale nie jesteś mój.
- Szkoda.
Odpięła stanik i rzuciła go na sukienkę. Chłopak najpierw nabierał złożonymi w miseczkę dłońmi wody i zmaczał jej ciało. Potem wcierał w jej mokrą skórę owocowo pachnące mydło. Starannie, tak jak go o to prosiła, wmasowywał jej mydło w łopatki i szyję. Na koniec przesunął namydlonymi dłońmi po jej nogach.
Zakończył i stanął za nią.
- A  tam?
Nie musiał uzupełniać. Wiedziała o czym pomyślał.
- Niech cię Pan Bóg broni od tego, abyś mógł jeszcze „tam”. Dała bym ci, dała.
- Tam pewnie jest też tylko dla twojego chłopaka - wymądrzył się.
Zamyśliła się i odwróciła głowę.
- Jakbym go miała, to pewnie byłoby dla niego - odparła cichuteńko. - A teraz, chłopak, dziesięć kroków do tyłu marsz i zamknij oczy. Kiedy usłyszysz plusk, możesz patrzeć.
Całe wieki to trwało, zanim usłyszał plusk. Spojrzał tam. Nad lustrem wody wystawała jej głowa, szyja i ramiona. Pluskała się, kryła pod wodę, wynurzała, a woda wcale nie była taka ciepła, bo rzeczka, choć płyciutka, niosła z sobą chłód źródełka.
- No jedz te truskawki, jedz - krzyczała, a on siedział przy jej ubraniu, patrzył na nią, no i w końcu zaczął skubał te truskaweczki mięsiste, słodkie i pachnące.
W pewnej chwili zawołała:
- Rzuć mi ręcznik!
Już sięgał po niego, gdy nagle zapytała:
- A umiesz mieć oczy zamknięte, gdy będę liczyć do stu?
- Pewnie, że umiem.
- A przysięgniesz mi, że nie otworzysz oczu, zanim powiem „sto”?
- Przysięgam.
- A więc uważaj… jeden, dwa… - liczyła, wychodząc z wody.
Oczy miał przymknięte tak bardzo, że aż go powieki bolały.
- No… teraz, chłopak, możesz mnie wytrzeć… ale delikatnie.
I wycierał, czując pod dłońmi miękkość dziewczęcego ciała. I czuł jeszcze, że ręcznik nabiera wilgoci. Całe jej ciało dotykał ręcznikiem, najpierw suchym, a później lekko zmoczonym.
- Siedemdziesiąt osiem, siedemdziesiąt dziewięć - słyszał odliczanie.
- A możesz liczyć wolniej? - zapytał.
- Ech, ty, spryciarzu! - krzyknęła i wtedy nagle poczuł, że wyrwała się z dotyku jego dłoni, a kiedy usłyszał „sto”, stała przed nim rozśmiana z mokrą gęstwiną długich włosów, opadających jej na oczy.
Siedli na trawie.
- Szkoda, że nie jesteś starszy - powiedziała.
- Szkoda. A ile jeszcze czasu potrwa praca z tymi truskawkami?
- Tydzień, no może dziesięć dni - odparła zamyślona. - Sezon na truskawki się kończy.
- Szkoda.
- A szkoda… miły z ciebie chłopak, wiesz. Moi młodsi bracia, to nic a nic mnie nie słuchają.
Śmiała się, gdy to powiedziała, więc nie wiedział, czy mówi prawdę.
- Pojedzmy teraz truskawek. Z każdej części wezmę po dwie. Dasz mi dwie swoje?
- Pewnie, że dam.
Patrzyli na przymarszczoną toń wody na stawie, w której zatapiało się czerwcowe słońce.

[08.01.2019, Mieczysławów]

01 stycznia 2020

WŚRÓD ANIOŁÓW


1.
Wódz wszystkich Skrzydlatych musiał być poinformowany przez Naczelnego, że zdarzyło się / zdarzy to i to i trzeba być w gotowości.
Trudno powiedzieć, czy Naczelny sam sprokurował to wydarzenie, czy też dysponując dziesiątkami milionów par oczu po prostu dostrzegł, że szykuje się coś niezwykłego i konieczna będzie szybka i zdecydowana reakcja.
I stało się – rozległ się huk i tuman kurzu wzniósł się ponad wiecznie zielone pogłowie świerków i sosen.
Żelazny ptak przypominający ważkę wchłonął Go w swoje pojemne i nowoczesne cielsko i dostarczył szybko i bezpiecznie do jednego z budynków, w którym czekali na niego Skrzydlaci pierwszego i drugiego rzędu. Ci ważniejsi ubrani byli w błękitne i seledynowe, doskonale wyprasowane okrycia; mniej ważni ubrani byli w biel nieskazitelną, jaka zwykle towarzyszy wszystkim Aniołom na świecie. Wybrańcy pierwszego i drugiego rzędu zajęli się NIM fachowo i troskliwie. Wtedy właśnie czas odgrywał bardzo ważną rolę. Udało się. Wódz wszystkich Skrzydlatych – Archaniołów i Aniołów dowiedział się w końcu o sukcesie jego podwładnych i natychmiast przekazał tę miłą wiadomość Naczelnemu. Właściwie to Naczelny nie musiał być informowany. On wiedział o wszystkim.
A co z NIM? ON znalazł się w obszernej sali i odpoczywał w pozycji horyzontalnej. Nad NIM i wokół NIEGO fruwały Anioły, cierpliwe, niekrzykliwe, mówiące, że jest dobrze, że jest coraz lepiej. Były przy nim kiedy płakał, śmiał się, śpiewał i żartował. Najgorsze były noce.
Otóż pewnej nocy…

[01.01.2020] Mieczysławów